Nie pójdziemy na łów

Na skutek legislacyjnych zawirowań polowania mogą stać się od stycznia nielegalne. A gdyby tak zniknęły na zawsze?

11.10.2015

Czyta się kilka minut

 / Fot. Bartosz Pawlik
/ Fot. Bartosz Pawlik

Zazwyczaj strzał przynosi natychmiastową śmierć. Tak jest w ok. 90 proc. przypadków. U mnie w 99 proc. Po to od lat trenuję na strzelnicy, by strzał kończył sprawę – tak łowczy Jerzy Chmiel spod Krakowa, reprezentujący Koło Łowieckie „Knieja”, odpowiada na pytanie o cierpienie zwierząt.

– A ten jeden procent? – pytam.
– Nie jestem kamieniem, zimnym draniem, proszę pana. A tak w ogóle: pan za wszelką cenę chce mnie zmusić do jakichś wyznań, a potem tylko to pan w swojej gazecie napisze! – odpowiada Jerzy Chmiel.

Ta odpowiedź połączy łowczego „Kniei” z wieloma innymi myśliwymi: przekonanymi, że na łowiectwo trwa w Polsce polowanie z nagonką; że „moda na ekologię” sprawia, iż myśliwi jawią się jako mordercy, a w najlepszym razie hobbyści strzelający do zwierząt dla rozrywki.

– Pokażę panu inną stronę tego zjawiska – mówi mój rozmówca.

Był reprodukcyjnym nikim

Na razie jednak jesteśmy w pokoju myśliwskim Jerzego Chmiela na parterze jego domu – z jasnej boazerii spogląda na nas ponad setka czaszek z porożami. Siedzimy przy dużym drewnianym stole, Chmiel – po pięćdziesiątce, szczupły i w doskonałej formie – częstuje sokiem jabłkowym. Na co dzień prowadzi tu (gmina Michałowice niedaleko Krakowa) gospodarstwo sadownicze. Jak większość myśliwych zarabia na chleb poza łowiectwem.

– Pasja to chyba to słowo – zastanawia się, siedząc oparty o skórę dzika (przez ławę przewieszone są też skóry z lisów i borsuków). Wokół nas, poza porożami rogaczy (samce sarny), wiszą też te większe, należące do jeleni byków (samców jelenia). Wolne miejsca między porożami wypełniają dyplomy, w tym od dzieci z tutejszej szkoły. Uczniowie narysowali sowę i dziękują za opowieści o zwierzętach.

– Pasja i odreagowanie codzienności – kontynuuje łowczy. – Jak każdy, jestem czasem sfrustrowany, mam swoje problemy. Pracuję ciężko, czekając na ten jeden dzień, kiedy będę mógł pojechać do lasu. Żyję tym! Spotykam ukochane zwierzęta, funkcjonuję w zgodzie z naturą. Moja pasja to możliwość przebywania w lesie.

– Nie dałoby się przebywać bez strzelania? – pytam.
– Strzał to margines: polowanie jest rekompensatą za cały rok pracy.
– Co jest fascynującego w polowaniu?
– Próby przechytrzenia zwierza. Wie pan, ile nocy spędzam w lesie bez strzału? Ile razy od strzału odstępuję? Robię zdjęcia, obserwuję, wybieram najsłabszego w stadzie.

– Najsłabszego?
– Genetycznie i wiekowo. Widzi pan tamtego? – Jerzy Chmiel wskazuje poroże wiszące na kominku. – Regularny szóstak, czyli po trzy odnogi na szczycie z obu stron, duża masa poroża. To znaczy, że jest bardzo dobrym reproduktorem.

– Był. Teraz wisi na kominku.
– Na 20 rogaczy, które mamy do odstrzału, możemy odstrzelić dwa dobre egzemplarze. Pod warunkiem, że mają młodość za sobą. Ale za panem, przy oknie, widać rogacze, które były wyraźnie uwstecznione. Były, w sensie reprodukcyjnym, nikim.

Nie ma obwodów, nie ma łowiectwa

W Polsce działa ponad 100 tys. myśliwych, którzy odstrzeliwują kilkaset tysięcy zwierząt rocznie. Najwięcej dzików (242 tys. w sezonie łowieckim 2013/2014), saren (187 tys.) i zajęcy (141 tys.). Każde dziko żyjące zwierzę jest własnością państwa. Dla każdego terenu i gatunku istnieje tzw. pojemność łowiska. Inaczej mówiąc: dopuszczalna liczba osobników.

Dbać o to mająmyśliwi, którzy zgodnie z ustawą „Prawo łowieckie” funkcjonują w systemie ochrony zwierzyny. Są zrzeszeni w ok. 2,5 tys. kół łowieckich, które dzierżawią niespełna 5 tys. obwodów. Koła żyją m.in. z pieniędzy otrzymanych w skupach za upolowane zwierzęta. Z tych środków mają obowiązek wypłacać rolnikom rekompensaty za szkody, którym zapobiec się nie udało.

Tereny łowieckie obejmują, rzecz jasna, posiadłości prywatne – i tu zaczyna się problem. W lipcu 2014 r. Trybunał Konstytucyjny uznał, że istniejące przepisy nie chronią prawa własności. Wyrok TK wchodzi w życie 21 stycznia 2016 r. – wtedy też przestaną obowiązywać przepisy dotyczące podziału kraju na obwody. „Nie ma obwodów, nie ma łowiectwa” – tak brzmi najbardziej dla myśliwych niekorzystna wykładnia.

Prawo łowieckie dałoby się znowelizować, ale przez wiele miesięcy nie udało się tego zrobić (to skutek braku kompromisu w sejmowych komisjach). I już się w tej kadencji nie uda.

Dziki strzelane być muszą

Z Jerzym Chmielem jedziemy do Książa Wielkiego. Tu znajduje się jeden z obwodów, którymi opiekuje się „Knieja”.

Kiedy zajeżdżamy polną drogą na szczyt łagodnego wzgórza, na horyzoncie pojawiają się dwie sarny.
– Koza z koźlakiem, odległość 130 metrów – ocenia precyzyjnie myśliwy. – Strzał do nich w takich warunkach byłby zbrodnią. Kula leci kilka kilometrów, mógłbym kogoś zabić. Budujemy ambony nie po to, by – jak mówią – schronić się przed zwierzętami, ale by stworzyć warunki bezpiecznego strzału, skierowanego w dół.

Chmiel pokazuje pasy zniszczonej – m.in. przez sarny – pietruszki. Chwilę później jesteśmy na nieodległej uprawie kukurydzy – łowczy „Kniei” wskazuje liczący kilkadziesiąt metrów kwadratowych narożnik uprawy, zniszczony przez dziki i jelenie.

– Na szczęście tylko narożnik, bo z tamtej strony pola mamy ambonę – mówi Jerzy Chmiel, dostrzegając przy okazji dwie kolejne sarny. – Służy nie tylko do strzelania, ale też np. do płoszenia za pomocą rac. Ponadto rozkładamy tu specjalny środek zapachowy, który ma zwierzęta odstraszyć.

Idąc przez las Chmiel pokazuje paśniki, w których myśliwi umieszczają zimą jedzenie dla zwierząt, a gdy docieramy do polany, przedstawia dwóch tutejszych rolników (a przy okazji myśliwych) – będą mówić o zniszczeniach dokonywanych przez zwierzynę.

– Nawet sto procent upraw – przekonują.
– Lisy nagminnie zagryzają kury!
– Rolnicy dobrze żyją z kołem, bo ono wypłaca szkody. Są takie, które tego nie robią.

Idziemy przez las, by zobaczyć, „co jelenie zrobiły z jodłą” (poobgryzały korę, a drzewa uschły). Kiedy zauważam, że nasza trasa układa się w szlak dowodów obciążających – było nie było – dzikie zwierzęta, Jerzy Chmiel protestuje: – Ależ nie! My nie mamy do zwierząt pretensji, tylko staramy się utrzymać stan zwierzyny na takim poziomie, który pozwoli funkcjonować rolnikom. Jak nie strzelimy 40 saren rocznie, to wie pan, co będzie za dwa lata? Pustynia!

– Ale żeby zjawisko szkód wyeliminować, trzeba by powystrzelać wszystkie zwierzęta.

– Teoretycznie tak – mówi Jerzy Chmiel. – Tylko że nasze zadanie polega też na utrzymywaniu zwierzyny w stanie dzikim. A jednocześnie, by był „poziom szkód znośny”.

W drodze powrotnej Jerzy Chmiel podzieli się jeszcze kilkoma refleksjami natury ogólnej. Choćby tą, że niektórzy dzisiejsi mężczyźni są zniewieściali, gdyż uważają, że nie trzeba zabijać.

– Każdy normalny mężczyzna… – mówi myśliwy, ale musi przerwać, bo dzwoni telefon. A właściwie kumka: łowczy Chmiel wybrał jako dzwonek odgłos żaby.

– Nikogo do polowania nie zmuszam, ale kiedyś taki mężczyzna by nie przetrwał. Wśród panienek na wydaniu było nawet takie powiedzenie: „Kto nie ma charta, ten gówno warta” – mówi po zakończeniu rozmowy telefonicznej.

Mówi też, co sądzi na temat niektórych ekologów. – Panowie Glaas i Kruczyński rozdmuchują sprawę polowań do niewyobrażalnych rozmiarów. Państwo nie ma pieniędzy na samotne matki, a ma na chronienie upraw i odstrzały? Chcą nam zabronić zabierania naszych dzieci do lasu, a przecież wyjazd na polowanie czy dokarmianie to tylko pretekst do wspólnej wyprawy.

Całym sobą czułem konanie

Kim są „panowie Glaas i Kruczyński”, pojawiający się również w rozmowach z innymi myśliwymi?
Zbigniew Kruczyński to były polujący, który napisał książkę „Farba znaczy krew” (wyd. słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2008), a Arkadiusz Glaas to współzałożyciel stowarzyszenia Ptaki Polskie i jeden z pomysłodawców kampanii „Niech żyją!”.

„Idziemy krok za kroczkiem, ojciec rękoma rozsuwa przed sobą pszenicę, by być jak najciszej. Przystaje. Milcząc, pokazuje mi dłonią parę metrów przed nami wolny od kłosów placek (…). Widzę go! Podnosi się! Z przestrzeliny w brzuchu wypływają mu jelita. Ojciec rzuca się na niego i zduszonym głosem woła: »Łap go za nogi«. Łapię! Rogacz kopie i przeraźliwie beczy! Słabną mi ręce! Nie utrzymam! Boję się, że kopnie mnie w brzuch! Ale rogacz kopie coraz słabiej – ojciec podrzyna mu gardło – zwierzę straszliwie beczy i wiotczeje!” – opisywał Kruczyński jedną ze scen polowania: moment poszukiwań postrzelonego zwierza.

A tuż po wydaniu książki opowiadał w wywiadzie dla „Tygodnika” (nr 38/2008): „U mnie moment olśnienia przyszedł w czasie jednego z polowań. Wtedy zabiłem psa goniącego sarnę. Widziałem lot kuli, jak wychodzi z lufy, przecina powietrze, przechodzi przez skórę, wylatuje z drugiej strony jego ciała. Całym sobą czułem konanie tego psa”.

Kruczyński mówi nie tylko o emocjach: podważa wersję myśliwych, że odstrzeliwują tylko osobniki chore i słabe; zauważa, że mitem jest lansowana przez nich wizja „równej walki”; zwraca uwagę na otoczkę łowiectwa („W zabijaniu chodzi o chciwość doznań, prestiż i władzę”). I dodaje, że choć nie da się przeżyć bez zabijania, to „nie trzeba zabijać z programową premedytacją”.

Arkadiusza Glaasa pytam o kampanię „Niech żyją!”, której celem jest delegalizacja polowań na ptaki.

– Gdyby to się udało, bylibyśmy pierwszym krajem w Europie, który dokonał tak przełomowego kroku – mówi działacz. – Polowanie na ptaki jest pozbawione sensu.

Na uwagę, żewedle myśliwych gęsi niszczą uprawy, mój rozmówca zauważa, iż w Polsce można polować na trzy gatunki gęsi, z czego dwa tylko przez nasz kraj przelatują. – Nie znamy ich liczebności – mówi społecznik. – Podstawowym warunkiem wykonywania polowań w Polsce jest „racjonalna gospodarka łowiecka”. Jak możemy mówić o racjonalności, skoro strzelamy nie wiedząc nawet, jak liczne są populacje? A co do szkód: myśliwi nie płacą za te spowodowane przez ptaki. Państwo też tego nie robi, w związku z tym nikt ich rzetelnie nie szacuje. Dopóki takich szacunków nie ma, historie o zniszczeniach należy traktować anegdotycznie.

– Jesteśmy realistami, całkowita delegalizacja polowań nie jest możliwa – mówi działacz. – Choć uważam, że świat by na tym zyskał. Myśliwi mówią o konieczności regulowania liczebności zwierząt, ale polując, regulują tylko minimalną część gatunków. Jak to się dzieje, że od pozostałych nie grozi nam katastrofa? I po co dokarmiają zwierzęta, które jednocześnie starają się redukować, bo według nich zagrażają ludziom?

Myśliwy odpowiedziałby pewnie pytaniem: czy chcemy, by tysiące dzików zdychało w lasach, czy wolimy je spożytkować?

– To ja też odpowiem pytaniem: czy dzikie zwierzęta traktujemy jako część przyrody, czy jako hodowlę trzody chlewnej?

Oddajemy zwierzętom szacunek

Gabinet przewodniczącego Okręgowego Związku Łowieckiego zdobi ogromne poroże upolowanego niemal 60 lat temu jelenia, a także duży wypchany bażant.

Z przewodniczącym Tomaszem Ciepłym, prof. Andrzejem Tomkiem (pracuje na Uniwersytecie Rolniczym w Krakowie, poluje od ponad 50 lat), prezesem Okręgowej Rady Łowieckiej Januszem Szkatułą i myśliwym Jerzym Bielczykiem rozmawiamy o sytuacji prawnej łowiectwa, o jego uzasadnieniach (według myśliwych jest nieodzowne) i o postulacie zakazu udziału dzieci w polowaniach („To powinna być sprawa do decyzji rodziców, a nie ustaw” – mówią moi rozmówcy).

Przede wszystkim jednak chcę się dowiedzieć, co ich gna w środku nocy do lasu?

Janusz Szkatuła: – Jakby to było moje jedyne zajęcie, pewnie bym nie wstawał. Ale że mam na co dzień młyn, obowiązki, zmartwienia – wyjście do lasu traktuję jako odskocznię. Możliwość przebywania na łonie natury, ze zwierzętami.

Tomasz Ciepły: – Rodzice próbowali mnie nauczyć szanowania ludzi poprzez szanowanie przyrody. Na jej łonie jest też czas, by przemyśleć swoje życie.

Andrzej Tomek: – Ogólnie jest to odskocznia od codziennych obowiązków. Nagle ważne się staje, jaki kolor ma zachodzące słońce. Co tam czuję? Że jestem u siebie. Że uczestniczę w jakimś misterium.

Jerzy Bielczyk: – Kiedyś byłem zafascynowany górami, ale rodzice się o mnie bali i zrobili wszystko, bym się przerzucił na las.

– Wszyscy panowie mówicie o przyrodzie. Rozumiem, że gdyby zabroniono polowań, pozostalibyście szczęśliwymi ludźmi? – pytam.

– Oczywiście – odpowiadają. Ale pytani o adrenalinę, która towarzyszy myśliwemu przy oddawaniu strzału, przyznają: ten moment jest polującemu potrzebny.
– Gdyby myśliwy wiedział, że na końcu na pewno nie strzeli, to by nie brał broni – mówi Janusz Szkatuła. – Tak, strzał jest nam potrzebny. Do czego? Może to jakiś rodzaj spełnienia? Tak jak matka chce mieć dziecko, a ojciec to najlepiej syna, dla myśliwego strzał stanowi ukoronowanie wysiłków.

– Może niektórych razi ten triumfalizm wokół łowiectwa? – pytam. – Eksponowanie skór, wieszanie na ścianach poroży?
– Robimy to przez szacunek dla zwierząt – odpowiada Jerzy Bielczyk. – To ich uhonorowanie. Choć oczywiście jest też w tym duma: wieszam najlepszego upolowanego byka na centralnym miejscu.

Pytam o wiszącego nad nami jelenia.
– Na pewno był wiekowy, skoro został odstrzelony – mówią myśliwi. – Ale jest kapitalny. Gdyby wziął pan to poroże do ręki, przekonałby się pan, że jest tego może nawet dziesięć kilo. Dużo odnóg na porożu, piękne uperlenie. Trudno dziś o takieosobniki.

Rozmawiajmy, ale…

Czy możliwa jest rozmowa między tymi, którzy polowania uważają za konieczność, a tymi, którzy mówią o ich absurdzie?

Arkadiusz Glaas mówi, że taka rozmowa jest nawet konieczna. Choć dodaje, że cały zestaw uzasadnień dla polowań nie przystaje do współczesności. A więc do czasów, w których człowiek coraz bardziej zdaje sobie sprawę, że jest tylko częścią przyrody.

Od Janusza Szkatuły słyszę, że owszem, trzeba rozmawiać, ale tylko jeśli będziemy świadomi, jaka jest faktyczna proporcja strzelania do pozostałej działalności łowieckiej. – Jeżeli ktoś uważa, że dla zabijania zwierząt nie ma żadnego usprawiedliwienia, to nie ma o czym rozmawiać.

Od Andrzeja Tomka też słyszę, że należy toczyć rozmowę, pod warunkiem jednak, że dwie strony reprezentują ten sam „poziom cywilizacyjny”. – Jedna, nazwijmy ją łacińską, mówi, że człowiek jest w stanie rozumnie zarządzać przyrodą. Druga, dla uproszczenia: wschodnia, zakłada, że człowiek jest intruzem. Ludzie reprezentujący te dwa podejścia nigdy się nie dogadają.

Konkluzji szukam u o. Stanisława Jaromiego, franciszkanina, ekologa i filozofa.

– Leśnicy i myśliwi mówią, że naszym ideałem powinien być zrównoważony rozwój. Z jednej więc strony są walory przyrodnicze, z drugiej społeczne czy ekologiczno-gospodarcze. W tym sensie mają swoje racje. Ale swoje racje mają ekolodzy, którzy mówią coś, co powinno być oczywiste: że dzika przyroda jest naszym największym skarbem – mówi o. Jaromi.

– Twierdzę, że te dwa środowiska więcej łączy, niż dzieli – dodaje franciszkanin. – Na przykład mogą się dogadać w sprawie tzw. nowych kłusowników, czyli myśliwych z pieniędzmi, z nowoczesnym sprzętem i skuterami, którzy strzelają do wszystkiego, co się rusza.

Według o. Jaromiego ekologów i myśliwych może też połączyć walka z przemysłowym chowem zwierząt. – Tutaj dopiero jest etyczna tragedia – mówi duchowny. – A niewiele się o tym mówi.

O. Jaromi przywołuje encyklikę Franciszka „Laudato si”. – Proponując ekologię integralną, skazuje nas na to, byśmy godzili ekologię przyrodniczą, do której się przyzwyczailiśmy, z tą duchową, która przypomina, że dla naszego wzrostu duchowego warto z różnych rzeczy rezygnować. Nawet jeśli uważamy, że nam się należą. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2015