Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Trzy ostatnie książki Kacpra Bartczaka układają się w całość. W tomach „Wiersze organiczne” (2015) oraz „Pokarm suweren” (2017) tekst poetycki funkcjonował jako żywy organizm, jedno z wielu istnień zasiedlających rzeczywistość. Poeta potraktował język i wiersz nie jako narzędzia, za pomocą których przedstawiamy sobie świat lub wyrażamy nasze emocje, pragnienia czy myśli, lecz jako byty przynależące do świata, będące jego integralną częścią. Poezji zanurzonej w rzeczywistości przypisał inny status, przemieścił ją i upodmiotowił, a także wystawił na działanie tych samych mechanizmów, tych samych maszyn społecznych, politycznych, ekonomicznych i technologicznych, które determinują naszą egzystencję we wszystkich jej wymiarach: biologicznym, psychologicznym, ideologicznym etc. Wiersz stał się bohaterem naszych czasów, everybytem, w którym mogliśmy się przeglądać i rozpoznać, dzięki któremu mogliśmy dowiedzieć się czegoś o warunkach istnienia i działania, odczuwania i myślenia, mówienia i rozumienia. To, co w książkach Bartczaka przydarzało się poezji, przydarzało się lub mogło się przydarzyć również nam. Wiersz nie przynosił opisu naszej sytuacji, lecz jej inscenizację, w ramach której wcielał się w różne role: atomu, komórki, przedmiotu, uchodźcy, pracownika korporacji, ludzkiej i nieludzkiej masy, którą urabiają wspomniane mechanizmy...
Nowa książka jest kulminacją tego sposobu pisania. Zarysowuje także kres pewnej formy życia. Już sam tytuł daje nam wyobrażenie o warunkach, w których dziś funkcjonujemy. Neologizm „naworadiowa” wskazuje nie tylko na proces stapiania się słów w trudne do zrozumienia zbitki, co determinuje naszą komunikację, ale także na zanik granic oddzielających od siebie poszczególne byty. „Nawa” to tradycyjnie część kościoła, w której gromadzą się wierni podczas mszy. U Bartczaka jest ona całą rzeczywistością, w którą zostaliśmy pochwyceni i w której odbieramy oraz produkujemy komunikaty. Gdybyśmy rozsunęli składowe części tytułu, otrzymalibyśmy syntagmę wyrażoną w wołaczu, który posiada specyficzną funkcję. Pozwala mianowicie zwrócić się do kogoś bezpośrednio, np. w poetyckiej apostrofie, która jest oddzielona od reszty tekstu, podobnie jak osoba, do której się zwracamy, nie bierze udziału w opisywanych wydarzeniach. Innymi słowy wołacz służy do wyróżniania, a nawet izolacji. Bartczak łączy ze sobą jego części składowe, dając nam do zrozumienia, że komunikacja, w której na co dzień uczestniczymy, której jesteśmy częścią, którą każdym swoim słowem i każdym gestem wzmacniamy, zamyka nas w obrębie jakiegoś totalnego pasma informacyjnego, a zarazem trzyma w rozłączeniu. Jeśli wszyscy używają form wołaczowych, jeśli każdy ogranicza się do apostrofy, to znaczy, że porozumienie nie jest możliwe. Wszystko jest komunikacją, która w tym tomie urasta do metafory mechanizmów determinujących życie, czyli aktywnie przekształcających jego strukturę. Życie jest pokawałkowane, relacje są pozrywane, ale procesy kawałkowania i zrywania odbywają się w ramach szerszego zjawiska mieszania (się) wszystkiego ze wszystkim. Stąd powracające w kolejnych wierszach obrazy fragmentacji, rozpadu, rozkawałkowania, ale też miksowania, stapiania, sprzęgania.
Jeśli wszyscy uczestniczą w tych codziennych rytuałach, które całkowicie zrównały się z życiem, to znaczy, że swój udział ma w nich również poeta i jego wiersz. On (poeta, wiersz) także pracuje na rzecz owych społecznych – nie tylko komunikacyjnych – maszyn. Jak się z tej pułapki wydostać? Jak ocalić wiersz? Czy to w ogóle możliwe? W pewnym momencie Bartczak pisze o sytuacji, w której choć raz naprawdę nie mówimy nic. Być może właśnie to jest nasz największy deficyt: nie niemożność wyrażenia swych myśli, pragnień i oczekiwań, przedstawienia własnej prawdy, lecz niemożność niewyrażania ich, brak możliwości milczenia. ©℗
Kacper Bartczak, NAWORADIOWA, Biuro Literackie, Stronie Śląskie 2019