Nie ma miodu bez zapylania

Każda władza, która myśli, że kultura jest droga, prędzej czy później się przekona, ile kosztuje ignorancja.

02.05.2015

Czyta się kilka minut

 / Fot. Bartłomiej Kudowicz / FORUM
/ Fot. Bartłomiej Kudowicz / FORUM

Pablo Picasso został kiedyś zaproszony na kolację przez barona Rotszylda. Zwierzył się żonie, że nie bardzo mu się chce tam iść, że sama finansjera i bankierzy, że będzie nudno. Koniec końców – poszedł. Po deserach, przy cygarach i koniaku Picasso mówi do Rotszylda: „Panie baronie, dziękuję za zaproszenie, spędziłem z pańskimi przyjaciółmi niezwykły wieczór na fascynujących rozmowach o kulturze. Bo wie pan, jak spotykam się z moimi kolegami artystami, to rozmawiamy głównie o pieniądzach”.
 

Od populizmu do absurdu
W staroświecko-liberalnej narracji kultura jest kosztem, a ludzie ją tworzący są spiskiem pięknoduchów. Kultura w tej wersji, zupełnie jak u marksistów, ma sens tylko o tyle, o ile zaspokaja potrzeby. Ten typ myślenia całkowicie ignoruje fakt, że kultura nie zaspokaja żadnych potrzeb, ona je tworzy. Nie zaspokaja żadnych potrzeb – jest potrzebą.

Pokazują nam, darmozjadom, piramidę Maslowa i pytają: a gdzie tu jest sztuka? Mamy tylko jedną odpowiedź: ile jest sensu i społecznej prawdy w piramidzie Maslowa? Ta piramida to tylko figura retoryczna, w dodatku jedna z wielu, która nie wytłumaczy fresków z Lascaux, namalowanych przez człowieka, dzień po dniu głównie zabiegającego o pożywienie, schronienie i przedłużenie gatunku. Rysunki, wiersze i pieśni stworzone w Auschwitz i Kołymie, Majdanku i Magadanie, w środowisku anus mundi i zindustrializowanej degradacji człowieczeństwa, przekonują, że potrzeba kreatywna, potrzeba tworzenia wartości kultury, jest tyleż ludzkim instynktem, co strach, głód i pożądanie.
Istnieje bardziej populistyczna wersja tej narracji, która brzmi tak: „kultura powinna na siebie zarabiać”. Wiemy już, że populizm w polityce psuje demokrację, wiemy, że populizm w ekonomii psuje rynek. Słyszeliśmy to, znamy, nasze obywatelskie radary potrafią to błyskawicznie rozpoznać, umiemy taki populizm skonfrontować przy urnie wyborczej, jesteśmy już na niego w dużym stopniu immunizowani.

Populizm w kulturze, czy raczej – populizm wobec kultury wciąż przyprawia nas o poczucie bezradności. Mówią nam: „niech się kultura wyżywi sama”... No ręce opadają. To niech policja żyje z tego, co odbierze złodziejom, a armia z tego, co zagrabi na wojnie.

Kultura, która umie się wyżywić sama, nazywa się „rozrywka”, ale i tu istnieje swoisty łańcuch pokarmowy, który sprawia, że jakość rozrywki zależy od jakości kultury. Jeszcze niedawno rozrywka to byli Starsi Panowie, Czesław Niemen, Ewa Demarczyk, Marek Grechuta czy Grzegorz Ciechowski. O ile nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie mówił o subsydiowaniu płyt i tras koncertowych, o tyle wsparcie dla wydawania poezji, bez której godziwej jakości rozrywki by nie było, ma już niekwestionowany sens.

Ten populizm zaprowadził nas na skraj społecznego i poznawczego absurdu. Oto doszło do tego, że lepiej wykształceni, bardziej oczytani, znający języki i więcej podróżujący muszą się tłumaczyć ze swego istnienia gorzej wykształconym, czytającym jedną książkę w roku, nieznającym języków i podróżującym najdalej do Hurgady. To tak, jakby pszczoły tłumaczyły niedźwiedziom, że nie mogą być rozliczane wyłącznie z ilości wyprodukowanego miodu, że co najmniej równie ważne jest zapylanie kwiatów.
 

Świat zwariował
Otwieram ważną gazetę i czytam artykuł ważnego bankiera (a bankier to nie jest ktoś, kto pracuje w banku, bankier to jest ktoś, kto posiada bank). No więc otwieram gazetę i czytam, że świat zwariował. Gdyby to napisał filozof, poeta, kaznodzieja, miałoby zupełnie inne znaczenie. Ale to pisze do nas bankier. Pisze, że jedną z przyczyn ostatniego wielkiego kryzysu jest aksjologiczna słabość kultury, a zatem jedną z możliwych dróg wyjścia z kryzysu jest aksjologiczne wzmocnienie kultury. I na co nam myśliciele, politycy i przywódcy? Może wystarczą nam bankierzy?
Było tak: przez dwie-trzy dekady my, pięknoduchy, przekonywaliśmy świat ekonomii i polityki, że kultura jest częścią gospodarki, że jest inwestycją, a nie kosztem, że generuje większy odsetek PKB niż hojnie subsydiowane rolnictwo. Policzyliśmy gospodarczą wartość sektora kultury, wdrożyliśmy protokoły, technologie i skrypty, indeksowaliśmy i parametryzowaliśmy. I byliśmy już blisko, niemal nam się udało, prawie nam uwierzyli...

Aż przyszedł rok 2008 i okazało się, że: po pierwsze, nie wszystko, co się liczy, da się policzyć, po drugie, nie wszystko, co da się policzyć, się liczy. Zaczęła w nas dojrzewać poważna hipoteza, że – być może – jest dokładnie odwrotnie, że to gospodarka jest częścią kultury.

Są ku temu współcześnie liczne przesłanki.

Jakie kompetencje kulturotwórcze i zdolność absorbcji kultury – taka zdolność do współpracy i wielkich, innowacyjnych przedsięwzięć.

Ile społecznej odpowiedzialności, zdolności do zarządzania wiedzą i sieciowania – tyle przewag konkurencyjnych.

Jaki pułap identyfikacji z wartościami firmy lub marki – taki sukces rynkowy.

Ile kapitału intelektualnego – tyle rozwoju.

Jaka kultura, taka gospodarka.

Idiom „gospodarka jako kultura” w łagodnym wariancie daje się streścić w prostej alternatywie: inwestuj w kulturę lub drukuj pieniądze. W wariancie brutalnym da się zapisać równie zwięźle: inwestuj w kulturę albo buduj więzienia.
To nie jest bon mot. Zbadałem bowiem jeszcze jeden wątek, w niewielkim wprawdzie zakresie z powodu braku głębokich danych, ale z tych, do których dotarłem, wynika, że odsetek absolwentów akademii sztuk pięknych, konserwatoriów i szkół teatralnych skazanych i odbywających kary więzienia wynosi – uwaga – zero.
 

Co nam mówią rankingi
Starając się do artystów mówić o pieniądzach, a do przemysłowców o kulturze, zrobiłem jeszcze jedno interesujące badanie. Na podstawie indeksu Eurobarometru (badanie Cultural Access and Participation, listopad 2013) wyodrębniłem grupę krajów Unii, których obywatele najaktywniej uczestniczą w życiu kulturalnym. Top 5, czyli kulturalni liderzy, to: Szwecja, Dania, Holandia, Wielka Brytania i Luksemburg.

Po namyśle zrezygnowałem z Luksemburga, gdyż nie jest reprezentatywny dla badacza – za bardzo odstaje we wszelkich eurostatystykach. Krótko mówiąc, w świetle twardych danych, Luksemburg jest bankomatem, który myśli, że jest państwem.

Gdyby komuś przyszło do głowy zapytać, gdzie w tym zestawieniu jest Polska, już odpowiadam – trzecia. Trzecia od końca. Za plecami mamy Rumunię i Bułgarię.

Zostańmy zatem przy Top 4 (Szwecja, Dania, Holandia, Wielka Brytania) i skonfrontujmy ich miejsce w rankingu aktywności kulturalnej z kilkoma oczywistymi i kilkoma mniej oczywistymi parametrami.

PKB na głowę mieszkańca. Pierwsza czwórka: Szwecja, Holandia, Dania, Wielka Brytania.

Międzynarodowe ratingi kredytowe (S&P, Fitch, Moody’s): Szwecja, Dania, Wielka Brytania – AAA, Holandia AA+.

Najniższe długookresowe stopy procentowe: Dania, Holandia, Szwecja, Wielka Brytania.

Najniższe oprocentowanie obligacji skarbowych: Dania, Holandia, Szwecja, Wielka Brytania.

Najniższe bezrobocie: Wielka Brytania, Dania, Holandia, Szwecja.

Najwyższa innowacyjność (wg indeksu Komisji Europejskiej): Szwecja, Dania, Holandia, Wielka Brytania.

Najmniejsza liczba policjantów na 100 tys. mieszkańców: Dania, Szwecja, Holandia, Wielka Brytania.

Najmniejsza liczba więźniów: Dania, Szwecja, Holandia, Wielka Brytania.

I tak dalej, i tak dalej...

Oczywiście, przyjdzie profesor Leszek Balcerowicz i powie, że tylko zamożne wspólnoty mogą sobie pozwolić na inwestycje w kulturę. Ale w ślad za nim nadciągnie profesor Jerzy Hausner i powie, że jest dokładnie odwrotnie – że bogacą się ci, którzy inwestują w kapitał społeczny, czyli w kulturę. Dziś trudno uwierzyć w duńską biedę sprzed pół wieku czy racjonowanie żywności i benzyny w Wielkiej Brytanii jeszcze w latach 60. Chcę mieć nadzieję, że za dekadę lub dwie trudno będzie uwierzyć, iż Polacy poważnie traktowali gospodarkę i kulturę jako antynomię.
 

Konkurencja

„Narody konkurują kulturą” – tymi słowami dr Jan Szomburg, założyciel Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową, otworzył doroczny Kongres Obywatelski dwa lata temu. Narody konkurują kulturą? Gdyby to powiedział pięknoduch, poeta, kaznodzieja, gdyby to powiedziała pszczoła, nie miałoby to tej tektonicznej, poznawczej wartości. Ale to mówi do nas lider arcyliberalnego think tanku, filar intelektualny tzw. szkoły gdańskiej w ekonomii. Już nawet nie niedźwiedź, ale osobiście sam bartnik!

Trwa globalny wyścig do kapitału, surowców i technologii. Tego wyścigu nie da się wygrać niskim kosztem siły roboczej czy wydajną infrastrukturą, bo te za chwilę wszędzie będą takie same. Nawet sam produkt będzie prawie wszędzie prawie taki sam. I będzie prawie tyle samo kosztował. To kwestia naprawdę nieodległej przyszłości.

W tym wyścigu wygra siła marki. Jeśli zapytać guru marketingu czy eksperta od komunikacji, co to jest marka, odpowie: tożsamość, emocje i zbiór wartości. Jeśli zapytamy filozofa czy antropologa, co to jest kultura, usłyszymy dokładnie tę samą odpowiedź: tożsamość, emocje i zbiór wartości. Narody konkurują kulturą, czyli marką. Według klasyka gatunku, Simona Anholta, kultura jest jednym z kluczowych wymiarów marki. Dla marki Polska najważniejszy i najbardziej konstytutywny jest jej wymiar kulturalny, ponieważ to właśnie w tej sferze w ciągu ostatniego pokolenia doszło do erupcji talentu i kreatywności bez precedensu w dziejach kultury narodowej. A zatem dla konkurencyjności polskiej gospodarki najważniejsze będą siła, atrakcyjność i wiarygodność marki narodowej, czyli oryginalność, wyróżnialność i prawda polskiej kultury.

Najważniejsze w kulturze zawsze były talent i pieniądze. Najważniejsze w gospodarce będą talent i kultura. Wspólnoty, które nie pojmą tej zmiany, skażą się na cywilizacyjny dryf.
 

Co zrobi z nami Sieć
Na tę zmianę nakłada się zmiana innego, wyższego rzędu, chciałoby się powiedzieć – zmiana o skali cywilizacyjnej. I również w tej zmianie kultura musi się odnaleźć, musi jej sprostać, lub skończy jako rozrywka. W ciągu niespełna dwóch dekad zmieniło się wszystko: model uczestnictwa, model dystrybucji, model kreacji i model finansowania. Zmieniło się wszystko, włącznie z ontologią, epistemologią i etyką. Sprawiła to Sieć. Zdanie „jeśli czegoś nie ma w internecie, to prawdopodobnie nie istnieje” nie jest tylko powiedzonkiem młodych ludzi. Jest częścią języka, czyli myślenia. Jest, w moim przekonaniu, głęboko ontologicznym sądem miarodajnie opisującym rzeczywistość.

Zmianę w epistemologii dosadnie opisuje los BlackBerry, który przegrywa konfrontację z iPhonem. BlackBerry to narzędzie, iPhone to zabawka, centrum rozrywki. Apple zarabia miliardy, BlackBerry bankrutuje. Bankrutuje, bo dopuściliśmy do tego, że nasza kultura, czyli nasze poznawcze aspiracje, bardziej potrzebują zabawek niż narzędzi.
Media społecznościowe wywołały turbulencje w etyce na taką skalę, że godzi się je słusznie nazwać kłamstwem dekady – naprawdę nie ma nic „społecznościowego” w „mediach społecznościowych”. Nie znajduję żadnej ze społecznych cnót w projekcji własnego ego na wallu, albo w maniakalnym narcyzmie, lub w hejcie, lub zdjęciach zadbanych, spasionych kotów – a to właśnie zajmuje 90 proc. miejsca na serwerach.

Właśnie to pokolenie, które uznało ontologię, epistemologię i etykę Sieci za własny światopogląd, będzie musiało się zmierzyć z jego konsekwencjami. Wielu z nas słysząc „Sieć”, już słyszy echo powtarzające „hiperinflacja”. Sieć jako totalna nadpodaż wszystkiego, w tym sztuki. Co robią majętni ludzie, wspólnoty, kultury (a do takich zaliczam kulturę polską), by ochronić swoje dobra przed hiperinflacją? Inwestują w metale, kamienie szlachetne, nieruchomości, surowce, źródła energii. Od współczesnych, utalentowanych młodych ludzi zależy znalezienie odpowiedzi, co będzie diamentem, platyną, gazem i ropą kultury.

A przecież Sieć (rozumiana jako rewolucja PC + IT + smart TV) jeszcze nie pokazała, co potrafi. Maszynę parową Jamesa Watta od rewolucji przemysłowej dzieliło 20-30 lat. Ignacego Łukasiewicza od Gottlieba Daimlera (czyli naftę od silnika spalinowego) dzieliło 20-30 lat. Tyle samo czasu upłynęło między pierwszym lotem braci Wright a pojawieniem się regularnych linii lotniczych. Przykłady dojrzewania i nabierania własnego życia przez nasze innowacje w 20-30-letnich interwałach można mnożyć. Najpierw się zastanawiamy, co zrobić z naszym wynalazkiem. Potem patrzymy, co nasze wynalazki robią z nami. Sieć właśnie wchodzi w ten drugi okres.
 

Krowa ma lepiej
Mówią nam: „ekonomia, głupcze”. Mówią, że rynek rządzi, że wartościowe jest to, za co ludzie chcą zapłacić, że popyt jest wartością. No więc – nie. Mamy do czynienia z popytem wartości, z głodem wartości na bezprecedensową skalę. I to obdarowani talentem młodzi ludzie będą mieli szansę ten popyt zaspokoić. Bankierzy i profesorowie ekonomii tego za nich nie zrobią. Dobrze, jeśli nie będą przeszkadzać.

Kiedy władza powie im, że kryzys, że idą ciężkie czasy, że za naszą wschodnią granicą odżywają upiory, przypomną władzy to słynne zdanie Sir Winstona Churchilla, nie tylko męża stanu, ale również twórcy i człowieka kultury, cenionego malarza i laureata literackiej Nagrody Nobla. Rok 1941, Zjednoczone Królestwo chwieje się w posadach, Brytyjczycy praktycznie sami stawiają czoła Hitlerowi. Skarb państwa świeci pustkami. Do Churchilla przychodzi minister finansów i pyta: „To co, panie premierze? Tniemy kulturze?”. Na co Churchill mówi: „Proszę mi przypomnieć, o co toczymy tę wojnę?”.

Kiedy z przekąsem zapytają: „A skąd wziąć na to pieniądze?”, będą mieć pod ręką twarde dane. Na przykład to: najwyższe nakłady na kulturę per capita w Unii Europejskiej ma Dania. Nieco ponad 200 euro rocznie na obywatela. Statystyczna unijna krowa jest subsydiowana kwotą 400 euro.

I na koniec, jest niemal pewne, że ci młodzi, kreatywni ludzie wchodząc w dorosłe życie staną oko w oko z niedźwiedziem, bartnikiem, politykiem, urzędnikiem czy działaczem samorządowym, i jest niemal pewne, że usłyszą niechętne mruknięcie: „droga ta kultura”... Wtedy odpowiedzą im tak: „Każda władza, która myśli, że kultura jest droga, prędzej czy później przekona się, ile kosztuje ignorancja”.

Przecież już widać, że Babilon, Mordor i Lewiatan nie przystosują świata ludziom. To może zrobić tylko kultura. Jeżeli kultura zmienia ludzi, a ludzie zmieniają świat, to kultura zmienia świat. ©


PAWEŁ POTOROCZYN jest dyrektorem Instytutu im. Adama Mickiewicza. Z „Tygodnikiem Powszechnym” współpracuje od 1984 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2015