Nasza miejska, ludowa pobożność

Czym innym była żarliwa modlitwa przy podwórkowych kapliczkach w czasie okupacji, czym innym jest teraz. A procesje? Jakie mają znaczenie procesje we wnętrzu kościoła, z udziałem grupki najwierniejszych parafian?

14.07.2014

Czyta się kilka minut

 /
/

Sprawa poruszona w artykule ks. Andrzeja Draguły (zob. w dziale „Wiara”) zasługuje na refleksję opartą na doświadczeniach nie tylko wierzących i regularnie praktykujących (których liczba, według obliczeń Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego, poważnie spadła). Chodzi mi o polską pobożność ludową, której – jak wyjaśnia ks. Draguła – nie należy mylić z „religijnością ludową”. Pobożność ludowa to – pisze ks. Andrzej – „wiara wyrażana w sposób właściwy danej kulturze czy środowisku, której formy rodzą się w dużej mierze oddolnie, stając się uzupełnieniem dla liturgii”. „Religijność ludowa” zaś nie musi mieć związku z chrześcijańskim objawieniem i sytuuje się w obszarze religijności naturalnej.

Ks. Draguła – i nie tylko on – uważa, że „nasze miasta domagają się »rewitalizacji« w perspektywie religijnej, wprowadzenia w nie »żywych kultur« naszej miejskiej pobożności”. Dawne formy się zdezaktualizowały i teraz trzeba je wypracowywać „prawie na nowo”.

Punktem wyjścia jest dyskusja nad podjętą przez magazyn „Dywiz” inicjatywą „rewitalizacji” nabożeństw przy kilku warszawskich podwórkowych kapliczkach. „Spotkania przy osiedlowych kapliczkach – a nawet msze na stadionach – mogą lepiej wyrażać wiarę w obecność Jezusa niż procesja błagalna na wsi, gdzie nie ma już ani jednego rolnika”...

Nie wdając się w dyskusję o mszy na stadionie ani o nabożeństwach przy kapliczkach, pytam, jaki kształt dziś w naszych miastach może przybierać publiczne wyrażenie wiary „ludu wiernego”, by robić to „w sposób właściwy kulturze czy środowisku”. Drugie pytanie dotyczy tych form, które w przeszłości były czytelne, bo wpisane w historyczny kontekst, lecz dzisiaj powinny już odejść. Czym innym była żarliwa modlitwa przy podwórkowych kapliczkach w czasie okupacji i Powstania Warszawskiego, czym innym jest teraz. Albo popularne w czasach PRL-u, zwalczane przez władze „nabożeństwa fatimskie”, nawiązujące do proroctwa o nawróceniu Rosji. A procesje? Jakie mają znaczenie procesje we wnętrzu kościoła, z udziałem grupki najwierniejszych parafian? Do wielu ludzi wciąż przemawia wielkopiątkowa procesja z krzyżem. Potwierdzą to ci, którzy widzieli (choćby w telewizji) arcybiskupa Paryża dźwigającego uliczkami Montmartre’u wielki krzyż... A wielkie stadiony? Bywają miejscem głębokich religijnych przeżyć wtedy, gdy modlitwom przewodniczy papież albo wyjątkowy, charyzmatyczny przewodnik. Obawiam się, że bez takiej „atrakcji” (od łacińskiego trahere – pociągać) z nabożeństwa na stadionie nic nie wyjdzie.

A jakie uczucia budzi okrążająca kościół procesja 137 starszych osób, księży w komżach, zakonnic i dzieci ze świecami w dłoniach oraz pieśnią na ustach wzmocnioną (nieco skrzekliwą) tubą przenośnego megafonu? Co myślą siedzący przy kawiarnianych stolikach przy rzymskiej via Merulana ludzie, obojętnie popatrując na prowadzoną przez wiezionego na platformie z klęcznikiem i monstrancją papieża procesję w Boże Ciało? Dla nas, idących w tej procesji, to „Chrystus wyszedł na ulice naszego miasta”. A dla nich?...

Ludzi, którym przeszkadzają elementy sakralne na ulicach miasta, święte figury czy krzyże przypominające dramatyczne wydarzenia, odbieram jako barbarzyńców, ale nie dziwię się tym, którzy nie wpuszczają do domu wędrujących misjonarzy z różnych ruchów i nie chcą ich na ulicy słuchać. Takie wtargnięcie w moje życie może budzić odruch obronny.

Nie wiem więc jakie dziś mogą być nowe formy „wprowadzenia w nasze miasta »żywych kultur« naszej miejskiej pobożności”. Może wracamy do tego, co w II wieku mówili o sobie sami chrześcijanie – że „nie różnią się od innych ludzi ani miejscem zamieszkania, ani językiem, ani strojem. (...) Nie mają bowiem własnych miast (...), ich sposób życia nie odznacza się niczym szczególnym. (...) Mieszkają w miastach greckich i barbarzyńskich, jak komu wypadło, stosują się do miejscowych zwyczajów w ubraniu, jedzeniu, sposobie życia, a przecież samym swoim postępowaniem uzewnętrzniają owe przedziwne i wręcz nie do uwierzenia prawa, jakimi się rządzą” (z Listu do Diogneta)?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2014