Nadzieja umarła w Biesłanie

Nic już nie będzie takie, jak przed piątkiem 3 września 2004 r. Ani nasze spojrzenie na sprawę czeczeńską, ani na wielkiego reformatora Władimira Putina. Ani bezpieczny, spokojny sen. Ani nawet zaufanie do tego, co widzimy na własne oczy. Wszystko będzie wyglądać dużo gorzej, niż można sobie wyobrazić. Przemoc, krew, zbrodnia, cynizm i kłamstwo będą się nakręcać i pociągać za sobą coraz więcej ofiar.

12.09.2004

Czyta się kilka minut

 /
/

Powiedzmy od razu: nic, żadne racje polityczne czy też chęć odwetu za doznane krzywdy nie są w stanie usprawiedliwić terroru. Nie ma zgody na terror wobec niewinnych ludzi - ani ten stosowany w imię wyswobodzenia spod rosyjskiego jarzma, ani ten praktykowany pod hasłem integralności terytorialnej Federacji Rosyjskiej, ani z pobudek osobistych, ani z ideologicznych. Nie ma też zgody na kłamstwo, bo ono rodzi gorzkie owoce i też pociąga ofiary.

10 lat wojny

Powiedzmy też od razu: źródłem terroryzmu w Rosji nie jest, jak twierdzi przy każdej okazji prezydent Putin, “międzynarodówka terrorystyczna". To represyjna polityka stosowana przez Moskwę w Czeczenii oraz masowy terror państwowy wobec ludności cywilnej zrodziły radykalny nurt w czeczeńskim ruchu separatystycznym. To było praźródło. Dopiero potem na scenę weszła owa straszna “międzynarodówka".

Bo przecież najpierw były buńczuczne obietnice, “że dorwiemy terrorystów choćby w kiblu", które przerodziły się w bombardowania i pacyfikacje wiosek i znęcanie się nad bezbronnymi, podczas gdy prawdziwi terroryści buszowali po Kaukazie przez nikogo nie niepokojeni. Efekt? Jak najgorszy: wobec odrzucania wszelkich propozycji dialogu umiarkowane skrzydło separatystów przestało być potrzebne, na znaczeniu zyskali młodzi, radykalni przywódcy. Bez zahamowań, bez ograniczeń. Zadeptano hasła niepodległościowe, na plan pierwszy wyszła zemsta rodowa i ekstremizm religijny.

Wojna w Czeczenii trwa już 10 lat. Wyrosło tam nowe pokolenie: pokolenie, które nie zna innej rzeczywistości, jak tylko wojnę. Które umie tylko strzelać i zabijać. Bestialsko. Nawet dzieci. Z zimną krwią. Wyrosło też nowe pokolenie kobiet, które przejęły męskie obowiązki, w tym zemstę rodową. Bo na jednego mężczyznę statystycznie przypada dziś w Czeczenii siedem kobiet; tak wygląda naród czeczeński po 10 latach rosyjskiego “stabilizowania" sytuacji w republice.

Tak więc najpierw była interwencja zbrojna rosyjskich sił federalnych (rozegrana w doraźnych celach politycznych bądź nie, teraz nie ma to już znaczenia), represje i narastająca chęć odwetu, wreszcie radykalizacja postaw. Widzieliśmy to już wcześniej, ale najdobitniej ukazała to zjawisko tragedia w teatrze na Dubrowce w październiku 2002 r.

Dopiero potem doszły inne okoliczności i inne składowe. Na taki a nie inny obraz, który mamy dzisiaj, złożyły się i bestialstwa rosyjskiej armii na Kaukazie, i jej nieudolność (kontrolowana i niekontrolowana), i narastające okrucieństwo czeczeńskich radykałów, i sytuacja międzynarodowa. “Może gdybyśmy nie nawyprawiali w Czeczenii tego, cośmy tam nawyprawiali, Czeczenia nie stałaby się naszą »drugą Palestyną«, nie wyprodukowalibyśmy tylu szahidów - pisze znany rosyjski publicysta Leonid Radzichowski. - A gdyby nie było międzynarodowych islamskich organizacji terrorystycznych, które wspomagają finansowo czeczeński ruch oporu, czeczeńscy partyzanci dawno złożyliby broń albo stali się po prostu pospolitymi bandytami".

Rosja: słabe państwo

Jak zwykle w sytuacjach wielkich narodowych tragedii, prezydent Putin i tym razem zachował powściągliwość. Pojechał do Biesłana dopiero nazajutrz po tragicznym szturmie, przemknął cichcem do szpitala, w którym leżeli ranni, a potem na naradę z władzami Osetii. Pierwsze słowa, jakie za pośrednictwem telewizji Rosjanie mogli usłyszeć od prezydenta po niewyobrażalnym koszmarze krwawego piątku, nie napawały nadzieją. Putin najpierw usprawiedliwił się, że szturm nie był zaplanowany (ani słowa o nieopisanym chaosie, o czyjejkolwiek odpowiedzialności za bałagan - znowu jak na Dubrowce). Potem oznajmił, że będzie bezlitośnie ścigać terrorystów i ich współpracowników (czy coś mu wcześniej przeszkadzało?). Następnie ze smutkiem odnotował śmierć... nie, nie zakładników, lecz funkcjonariuszy sił specjalnych, którzy “wykazali się odwagą".

Orędzia do narodu mógł już później Putin nie wygłaszać. Wszystko stało się jasne: ludzie z odpowiednich “resortów" i “służb" jak zawsze odpowiedzialności nie poniosą, polityka Rosji wobec Kaukazu się zaostrzy, propagandowa płyta o “wspólnej wojnie z międzynarodowym terroryzmem" będzie dalej grana. A obywatel będzie musiał radzić sobie sam.

I będzie rzeczywiście musiał, bo rosyjska władza nie zapewnia bezpieczeństwa obywatelom. To paradoks, że prezydent, który doszedł do władzy pod hasłami umacniania państwa i przywrócenia poczucia bezpieczeństwa każdemu z obywateli, wygenerował swoją polityką “wojnę terrorystyczną" (według słów ministra obrony, ta wojna już się zaczęła), która podkopuje stabilność Rosji i odsłania całą jej słabość. Hasło wzmocnienia państwa przybrało bowiem w ostatnich latach jedynie formę wzmocnienia klasy urzędniczej i “struktur siłowych". A to nie jest równoznaczne ze stworzeniem silnego państwa.

Społeczeństwo targane jest sprzecznymi uczuciami. Ludzie są w szoku. Przeważają wezwania do wzięcia odwetu “na tych potworach", wykwaterowania z Moskwy wszystkich “czarnych" (jak pogardliwie mówi się o ludziach z Kaukazu), wypalenia Czeczenii ogniem i żelazem albo sięgnięcia do tradycji Stalina, który w ciągu jednej nocy wywiózł cały czeczeński naród w stepy Kazachstanu. Z rzadka na internetowych czatach, na których nie trzeba (choć można) się przedstawiać, wypowiadane są ostre słowa krytyki wobec prezydenta. “Putin, możesz odejść, zwycięzco! Masz krew na rękach! Nie potrzebujemy cię". Ale to tylko margines.

Już każda z poprzednich tragedii - zatonięcie okrętu podwodnego (władza była wówczas na urlopie, a prezydent na pytanie, co się stało z “Kurskiem", odpowiedział lakonicznie: “utonął"), zamachy w metrze, dramat na Dubrowce - wydawała się obserwatorom z zewnątrz przełomem, końcem mitu o ogólnonarodowej miłości do prezydenta, który dopuszcza do oczywistej fuszerki politycznej. Tymczasem społeczeństwo jeszcze mocniej prezydenta wspierało i dawało mu carte blanche. Prezydent skwapliwie korzystał z przyzwolenia: zaciskał rękę na gardle Czeczenów, przymykał oko na zezwierzęcenie swych wojskowych i - co najważniejsze - rozbudowywał aparat represji. “Siłowiki" - tak po rosyjsku określa się funkcjonariuszy MSW, FSB, pokrewnych struktur “bezpieki" i armię - zyskiwali nowe przywileje i podwyżki, rozszerzano im kompetencje i pozwalano na wszystko. A i tak w godzinach próby okazywali się bezradni.

Społeczeństwo cierpliwie znosiło jednak kolejne przymiarki, przemeblowanie gabinetów i tworzenie nowych mitów o doskonałości specsłużb.

Kaukaz: poza kontrolą

“Widzimy, że strzelają, ale jeszcze nie do nas" - tak stan społecznej świadomości określił socjolog prof. Jurij Lewada. Czy teraz, kiedy przekroczono kolejne granice, kiedy celem zamachu stały się dzieci, kiedy masowość i różnorodność aktów terroru, do jakich doszło ostatnio w Rosji dotyczy wszystkich - tych, co posyłają dzieci do szkoły, jeżdżą metrem, latają samolotami, stoją na przystankach autobusowych, w Moskwie, Petersburgu, gdziekolwiek - czy teraz coś się zmieni?

Tak. Prowadzona pod hasłami “wojny z terroryzmem" rozprawa z Czeczenami przyjmie jeszcze ostrzejsze formy (na co odpowiedzią mogą być tylko jeszcze bardziej okrutne akty terroru). Przecież w orędziu do narodu prezydent zapowiedział mobilizację społeczeństwa i oznajmił, że państwo rosyjskie nigdy nie okaże słabości, bo “słabych się bije". Orędzie Władimira Putina było bardzo pouczające: nie wspomniał w nim o tym, że drogie jest mu życie obywateli, że będzie ich bronić. Nie. Odwołał się do wielkomocarstwowej retoryki: “Przysięgałem, że będę bronić państwa i jego integralności". Nie powiedział, jakim kosztem. Tego słuchacze powinni domyślić się sami.

Ale dokręcenie śruby Czeczenom (cóż tu dokręcać, gdy wszystko jest już dokręcone do granic możliwości?) może okazać się niewystarczające w odniesieniu do sytuacji na Kaukazie. Zaatakowani w Biesłanie Osetyjczycy (naród kaukaski, nastawiony w znacznej części prorosyjsko) mogą szukać zemsty na znienawidzonych sąsiadach - Inguszach - z którymi mają zadawnione waśnie jeszcze z 1992 r., kiedy to ze stolicy Osetii, Władykaukazu, wygnano 30 tys. Inguszów. Do tej pory nie znaleziono dobrego pomysłu na uregulowanie sytuacji, konflikt przysypano piaskiem i zapomniano. To znaczy zapomniano na Kremlu, ale nie w Inguszetii, gdzie - podobnie jak na całym Kaukazie - nie zapomina się o krzywdach.

Rosja nie ma w tej chwili żadnych skutecznych instrumentów, aby powstrzymać rozlewający się konflikt. A jego zarzewie tli się także w Dagestanie, gdzie zwaśnione elity kilku małych narodów zamieszkujących tę republikę już kilkakrotnie skakały sobie do oczu.

“Nie pozwolimy, aby wysadzono nam Kaukaz" - powiedział prezydent na naradzie w Biesłanie. Ale Kaukaz nie będzie pytać Moskwy o zgodę na rozpoczęcie walki. Kaukaz już dawno wymknął się Moskwie spod kontroli.

Rosja: kraj trzech małp

Dziś komentatorzy z różnych stron świata powtarzają, że rosyjskie władze nie wyciągnęły wniosków z tragedii na Dubrowce, z przebiegu akcji ratunkowej i tak dalej. To nieprawda, wyciągnęły. Pierwszą rzeczą, jaką konsekwentnie i do “zwycięskiego końca" władze przeprowadziły, było oczyszczenie przestrzeni medialnej: w nowelizacji ustawy o środkach masowego przekazu, przyjętej wkrótce po ataku na teatr na Dubrowce, wprowadzono tyle ograniczeń, że faktycznie oznaczało to pozbawienie obywateli prawa do rzetelnej informacji. Dalej: programy publicystyczne, w których prowadzący lub zaproszeni do studia goście krytykowali władze, stopniowo wyeliminowano z siatki programowej, zastępując je programami estradowymi i teleturniejami.

I opłaciło się: dziś nie było już kłopotów z nazbyt dociekliwymi mediami (a dwójkę niezależnych dziennikarzy, którzy nadal mają odwagę mówić, co myślą o zbrodniach w Czeczenii - Annę Politkowską i Andrieja Babickiego - do Biesłana nie dopuszczono; Politkowską struto na pokładzie samolotu, a Babickiego wsadzono na kilka dni do aresztu). Rosyjscy korespondenci nadający swoje relacje z Biesłana, a przedtem z miejsc katastrof samolotowych (długo przedstawianych jako wypadki), jak ognia unikali słów “zamach terrorystyczny", nie dopuszczali przed kamery rozpaczających matek, cedzili wiadomości przez sito odgórnych pozwoleń. Widzów rosyjskich stacji telewizyjnych nie kłopotano szczegółami - zamiast relacji z Biesłana mogli oglądać serial o rodzinie brazylijskich posiadaczy ziemskich. A wiadomości, które światowe stacje podawały na żywo, dwie-trzy godziny później ledwie przechodziły przez gardło rosyjskim lektorom, najwidoczniej po uprzednim zatwierdzeniu przez “górę". A te, które nie uzyskały akceptacji, w ogóle nie trafiały do obiegu.

Znamy ten obraz: trzy małpki. Jedna małpka zasłania łapkami uszy, druga oczy, a trzecia pysk. Lepiej nic nie mówić, lepiej nie widzieć, nie słyszeć.

Czeczenia: sprawa Rosji?

Dziś nie ma już żadnych dobrych rozwiązań. Podpowiedzi z zagranicy, by rozpocząć mediacje czy nawet wprowadzić mediatora zagranicznego, odrzucane są przez Kreml na pniu. Umiędzynarodowienie rokowań nie wchodzi w rachubę, gdyż oznaczałoby przyznanie się do porażki. Czeczenia pozostanie więc wewnętrzną sprawą Rosji.

Popatrzmy choćby na reakcję władz rosyjskich, pytanych przez ministra spraw zagranicznych Holandii (przewodniczącej w tym półroczu Unii Europejskiej) o przyczyny tak wielkiej liczby ofiar podczas szturmu w szkole w Biesłanie. Rosyjskie MSZ wydało pełną oburzenia notę protestacyjną, w której domaga się wyjaśnienia, jak szef holenderskiej dyplomacji śmiał w ogóle zadać takie pytanie w takiej sytuacji. Zresztą oburzenie to można zrozumieć, przecież niedawno dwóch osobistych przyjaciół Putina - kanclerz Niemiec i prezydent Francji - podczas miłego spotkania w Soczi nie powiedziało złego słowa gospodarzowi za krwawe rozprawy w Czeczenii oraz za sfałszowane wybory marionetkowego prezydenta republiki. No bo skąd teraz nagle taka dociekliwość Holendrów, skoro z punktu widzenia Kremla Europa “przyklepała" już styl “rozwiązywania" konfliktu w Czeczenii?

Dla Czeczenii nie widać dziś dobrych rozwiązań. Co gorsza, nie widać też starań czy politycznej woli, by rozwiązań szukać. Jaką cenę - i komu - przyjdzie zapłacić za to, co dziś gotuje się w rosyjskim kotle?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
W latach 1992-2019 związana z Ośrodkiem Studiów Wschodnich, specjalizuje się w tematyce rosyjskiej, publicystka, tłumaczka, blogerka („17 mgnień Rosji”). Od 1999 r. stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Od początku napaści Rosji na Ukrainę na… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2004