Na tropie koguta

MICHAŁ ADAMOWICZ, ornitolog: Najlepiej jest w Karkonoszach i w Górach Izerskich. Cietrzewie żyją też na jednym z poligonów na Mazurach, w Kotlinie Orawsko-Nowotarskiej, nad Biebrzą. Są jakieś niedobitki w kilku izolowanych miejscach. No i w Tatrach.

03.08.2023

Czyta się kilka minut

 / Dmitry Yakubovich / Adobe Stock
/ Dmitry Yakubovich / Adobe Stock

ADAM ROBIŃSKI: Dobrze znasz Tatry?

MICHAŁ ADAMOWICZ: Tata zabrał mnie tam pierwszy raz, kiedy miałem osiem lat. Od tamtej pory jestem co roku. Przedeptałem większość szlaków. Przy czym tata nie patrzył na Tatry jak na listę szczytów do zdobycia.

Chcesz powiedzieć, że jechaliście z Warszawy w góry, żeby patrzeć na nie z dołu?

Tak, zabierał mnie raczej w doliny. Nie mówił o zdobywaniu, tylko o tatrzańskiej przyrodzie i krajobrazach. Ale potem zacząłem zazdrościć innym. Opowiadali o legendarnych przełęczach, graniach, szczytach. Każdego roku planowałem wycieczkę życia: Kozi Wierch, Zadni Granat, Zawrat, Szpiglasowy Wierch. Umawialiśmy się z tatą, że na tę jedną pójdziemy w górę razem, prześpimy się w schronisku, a resztę wakacji spędzimy po staremu, w dolinach. Więc zaciągałem na te szczyty tatę, potem, jak już się usamodzielniłem, żonę. Zacząłem się realizować w intensywnym chodzeniu po górach. I jak to zwykle z pasjami bywa, popadłem w jakąś formę rywalizacji. A potem pojawił się cietrzew. Jestem mu bardzo wdzięczny za ostatnie dwa lata, bo niemal całkowicie wyleczył mnie ze zdobywactwa.

Widziałeś go wcześniej w Tatrach?

Tak, raz. Przypadkowe obserwacje cietrzewia nie są czymś, co zdarza się regularnie. Być może właśnie ten przypadek popchnął mnie do badań? Uzmysłowił, że to jednak nie jest aż tak nierealne, jak by się mogło wydawać.

Zobaczyłeś góry oczami kuraka?

Jak się szuka w Tatrach cietrzewia, jego piór albo odchodów, to naprawdę nie ma znaczenia, czy się wejdzie na szczyt. Albo – ile ten szczyt ma metrów ponad poziom morza. W naszej kulturze góry są zwykle miejscem, w którym człowiek coś sobie udowadnia. Pokonuje własne słabości, rywalizuje z innymi. Nie ma w tym nic złego, pod warunkiem, że nikomu nie szkodzi. Ale przede wszystkim nie powinno szkodzić przyrodzie. Mnie takie podejście odbierało mnóstwo radości z samego przebywania w Tatrach. Przez te dwa lata badań zobaczyłem je więc jako miejsce zamieszkane przez różne formy życia.

To jakie są Tatry na początku przedwiośnia, przed świtem, poza szlakiem?

Kojarzą się z wysiłkiem i adrenaliną, a to bardzo ­ciche, spokojne miejsce. Nasz pierwszy wyjazd badawczy – ­mówię „nasz”, bo towarzyszył mi Filip Chudziński, z ­którym ­wcześniej zrobiliśmy film „Pustać. Ostoja cietrzewia”, o ­badaniu populacji cietrzewia w dolinie Biebrzy – zbiegł się w czasie z wybuchem pandemii. W styczniu zrobiłem kurs lawinowy i zaraz potem Tatrzański Park Narodowy został ­zamknięty. Bałem się, że przepadnie cała wiosna, a to najważniejszy czas z punktu widzenia ornitologa. Jedyny, kiedy cietrzewie się pokazują. Ale udało się, dostaliśmy ­pozwolenie, poszliśmy w góry. I na dodatek byliśmy w nich zupełnie sami. Tydzień pięknej pogody i zero ludzi. Kosmos.

Chodziliście na przełaj, ścieżkami jeleni?

Mieliśmy pozwolenie TPN na prowadzenie badań, które umożliwiało poruszanie się poza szlakami, bo inaczej się nie da. Jasne, niektóre miejsca występowania cietrzewia są lepiej dostępne, da się tam dojść szlakiem, i tylko na końcu trzeba odbić w bok. Ale są też takie, do których idzie się cztery godziny przez wiatrołomy, żleby, kosodrzewiny.

Wiedziałeś, gdzie szukać?

Rozmawiałem z pracownikiem parku, który wskazał mi kilka stanowisk cietrzewia. One są bardzo przyzwyczajone do miejsc, w których tokują. Trzymają się ich latami. Park co prawda nie prowadzi regularnych liczeń tych ptaków, ale jakiś ogólny pogląd miałem. Do tego przygodne relacje parkowców, którzy natykali się na cietrzewie w czasie codziennej pracy. Miałem też oczywiście wiedzę o cietrzewiu, którą wyniosłem znad Biebrzy.

Cietrzew lubi doliny? Otwarte przestrzenie?

To jest z definicji biologicznej gatunek terenów półotwartych, częściowo zalesionych. Potrzebuje mozaiki lasu, skupisk drzew, w tym przypadku kosodrzewiny, i terenów otwartych. W polskim krajobrazie coraz trudniej o takie przestrzenie, dawno zostały już przekształcone przez człowieka, choćby zabagnione doliny rzeczne, które osuszyliśmy, zmeliorowaliśmy. W górach sojusznikiem cietrzewia jest wysokość. Z uwagi na nią i związane z nią specyficzne warunki tylko niektóre zbiorowiska roślinne radzą sobie powyżej górnej granicy lasu. Świat cietrzewia zaczyna się od granicy kosodrzewiny i ciągnie do, powiedzmy, 1900 metrów ponad poziomem morza.

Dlaczego w ogóle zainteresowałeś się cietrzewiami?

Od dziecka byłem ptasiarzem, ornitologiem amatorem. Jeździłem nad Biebrzę, obserwowałem najróżniejsze gatunki, a jego nie widziałem nigdy. Jak dziesięć prób okazuje się bezowocnych, to się strasznie nakręcasz. Poza tym to niesamowite – bagna i torfowiska kojarzą nam się z całą masą lubiących wodę gatunków, choćby z wodniczką czy żurawiem. Dziki kurak, który siada na brzozie o świcie, gdy nikt go nie widzi, nijak nie pasuje do tej układanki. Prawdę ­mówiąc wcale nie było tak, że jako naukowiec wybrałem sobie cietrzewia na obiekt badań. Ja po to zostałem naukowcem, by się tym ptakiem zająć. Czegoś się o nim dowiedzieć.

To musiała być decyzja podparta świadomością, że możesz stać się świadkiem wyginięcia gatunku.

Badaczki i badacze ze starszych pokoleń poznali cietrzewia w warunkach, na jakie ja nie mam już szans. Przecież to był przez wieki ptak kojarzony przede wszystkim z gromadnymi tokami. Tak się go przedstawiało na rycinach, obrazach, w literaturze. I w opowieściach łowieckich, bo dopóki było wolno, strzelano do niego właśnie podczas toków. Kiedy w ramach pracy magisterskiej badałem populację biebrzańską, żyło tam już tylko kilkanaście kogutów, do tego samice, łącznie, powiedzmy, trzydzieści ptaków. Dziesięć razy mniej niż jeszcze kilkanaście lat wcześniej. Dziś samców jest kilka. Mógłbym zażartować, że niektóre znam po imieniu. Jestem więc ­przyzwyczajony do tropienia tej garstki. Ostoja, w której żyje pięćdziesiąt ptaków, z mojego punktu widzenia byłaby rajem.

W kontekście filmu „Kohut” trzeba podać ponurą liczbę: w Polsce żyje nie więcej niż trzysta cietrzewi.

Najlepiej jest w Karkonoszach i w Górach Izerskich. Cietrzewie żyją też na jednym z poligonów na Mazurach, poza tym w Kotlinie Orawsko-Nowotarskiej, nad Biebrzą. Są jeszcze jakieś niedobitki w kilku izolowanych miejscach. No i w Tatrach.

Wytłumacz mi coś: trudno o bardziej odmienne siedliska niż Biebrza i Tatry...

Prawda? Przygotowuję właśnie prezentację na sympozjum młodych ornitologów, mam slajd, na którym porównuję satelitarne zdjęcia biotopów bagiennego i górskiego. Ten pierwszy to torfowisko i brzeziny, drugi – borówczyska i kosodrzewiny. Jedno i drugie wygląda niemal tak samo. Po prostu mozaika. I to cała tajemnica. Cietrzew potrzebuje terenów otwartych do toków i żerowania. Jeśli trawa jest za wysoka, będzie miał wąskie pole widzenia i w związku z tym będzie się czuł zagrożony. Z kolei jeśli widzi na dużą odległość, żaden drapieżnik go nie zaskoczy. Zadrzewienia i zakrzaczenia są mu potrzebne, bo po tokach samce się pierzą, wymieniają pióra, przez co stają się czasowo niezdolne do lotu. Muszą się ukrywać. Z kolei brzeziny i olszyny są cietrzewiom potrzebne jako zimowa baza żerowa. Kiedy na ziemi mamy śnieg i lód, to pożywieniem stają się pędy drzew. Zresztą śnieg, którego mamy w Polsce coraz mniej, też jest z punktu widzenia tego gatunku pożądany. Cietrzew się zaśnieża, wykopuje jamy, które stają się schronieniem.

Wspominałeś o drapieżnikach. O kim mowa?

O lisie, którzy ponad trzykrotnie zwiększył swoją liczebność od czasu, gdy zaczęliśmy go szczepić przeciwko wściekliźnie. O jenocie, który jest gatunkiem inwazyjnym. Orzeł przedni to margines, bo w Polsce jest ich jeszcze mniej niż cietrzewi, choć widziałem w Tatrach kurę upolowaną przez orła. Jastrząb czy kruk mogą wyjadać jajka. Dzik też da radę.

Wiosenne toki, choć już nie tak liczne jak dawniej, to wciąż dla badacza cietrzewi główny punkt programu?

Nad Biebrzą świetnie tropiło się je również zimą. W Tatrach bałem się, bo to jednak nie byłoby zbyt bezpieczne z uwagi choćby na zagrożenie lawinowe. Jak jesteś dużą kurą, to nic, tylko kombinujesz, gdzie się schować. Ale raz w roku, właśnie w trakcie wiosennych tokowisk, ptaki wychodzą na otwarte przestrzenie. Wtedy najłatwiej je zobaczyć. Potem następuje okres lęgowy, samica samotnie wysiaduje jaja, wyprowadza pisklęta, które zostaną z nią aż do usamodzielnienia się, czyli do jesieni. Czerwiec i lipiec to czas pierzenia. Można wtedy znaleźć pióra, ale ptaka raczej się nie zobaczy. Potem jest jesień i tak zwane pozorne toki, mniej intensywne, kiedy ustalana jest hierarchia między samcami. Wreszcie zima, desperackie poszukiwanie pokarmu, czyli tego, co jakimś cudem wystaje spod śniegu.

Reasumując: zawodowo zajmujesz się tropieniem duchów.

Przez dwa lata badań w Tatrach na 91 dni w terenie tylko 15 razy widziałem cietrzewie. Materiał, czyli pióra i odchody, zebrałem podczas połowy wyjść. Czasami to były parogodzinne kontrole, innym razem całodniowe eskapady. I jeśli chodzi o te razy, kiedy ptaki obserwowałem, to pamiętam każdy taki dzień, każdą datę. Wiedziałem zresztą, że to będzie trudne. Mnóstwo osób mnie ostrzegało. Nie byłem więc szczególnie rozczarowany.

W filmie „Kohut” z twoich ust pada nawet pełne pokory stwierdzenie: „Trzeba się nauczyć doceniać góry bez satysfakcji”.

Gdybym zakładał, że tylko te wyjścia w teren były udane, podczas których widziałem cietrzewia, to musiałbym mnóstwo dni z mojego życia uznać za stracone. A to nieprawda. To też były dni, które zapamiętam do końca życia!

Bo Tatry poza szlakiem to nie tylko cietrzewie...

Tak, i wcale nie chodzi o wyskokowe gatunki, typu niedźwiedź, kozica, świstak czy orzeł przedni. Pamiętam ostatni dzień badań. Bardzo chciałem mieć obserwacje w jednym konkretnym miejscu, gdzie do tej pory mi się to nie udało. Ale odpuściłem. Zamiast tego poszedłem na polanę, gdzie nauczony doświadczeniem wiedziałem, że w godzinach wieczornych z kosodrzewiny wychodzi kogut i zaczyna żerować. Dzień zaczął się świetnie, bo rano natknąłem się na głuszca. Miałem ze sobą książkę, „W stronę Pysznej” Stanisława Zielińskiego, którą uwielbiam, ale po paru stronach ją odłożyłem, bo stwierdziłem, że w takim miejscu szkoda czasu na czytanie, trzeba patrzeć. Siedziałem na tej polanie dziewięć godzin, było spokojnie, dobrze, oglądałem porosty, owady, ciągle coś się działo, a na końcu pojawił się on, cietrzew.

Ale na niedźwiedzie też się pewnie natykałeś.

Tak, zwłaszcza jesienią. Choć tak naprawdę niedźwiedź był głównie w naszych głowach. Stukaliśmy kijkami, śpiewaliśmy, wszystko, byleby go tylko nie spotkać. Ale kiedy już się na niedźwiedzie natykaliśmy, to nic strasznego się nie działo. Raz z kolegą, który też mi pomagał, widzieliśmy, jak cietrzew zapada na grani. Poszliśmy w to miejsce dwa dni później, a tam trzy niedźwiedzie na naszej drodze. Trzeba było albo odpuścić, albo iść na spotkanie z nimi.

To ta scena z „Kohuta”, w której widzicie niedźwiedzia i mówicie, że będzie trzeba tam pójść?

Tak, to ten dzień. W końcu poszliśmy naokoło, przez kosodrzewinę, żeby go ominąć, weszliśmy na grań, nic nie znaleźliśmy i wróciliśmy. Z niedźwiedziem trzeba oczywiście uważać, ale nie jest tak, że dzikie zwierzę nic, tylko szykuje się do napaści na człowieka. Wielu ludziom się tak wydaje, bo nie mają żadnego kontaktu z przyrodą, więc się jej boją. Ale – jasne – jak się niedźwiedzia zaskoczy, przestraszy albo wejdzie między matkę a młode, to może zaatakować.

W Tatrach zwierzęta są nauczone, że ludzie chodzą szlakami. Wy właziliście im w ostoje, więc mogło być różnie.

Dlatego w takich sytuacjach trzeba podchodzić do sprawy odpowiedzialnie. To nie jest spacer po lesie pod Warszawą. Trzeba być cały czas czujnym. Zachowywać się jak zwierzę, nasłuchiwać, patrzeć dookoła siebie, a nie w telefon.

Penetracja naukowa Tatr jest duża?

W Tatrach dużo osób prowadzi badania, ale wydaje mi się, że biologów, terenowców jest tam jak na lekarstwo, przynajmniej jeśli spojrzeć na ogólną liczbę ludzi w górach. Mam świadomość, że zezwolenie, które dostałem, dla wielu byłoby przyrodniczym graalem.

I co się robi z takim graalem?

Między innymi dlatego zdecydowaliśmy się równolegle z badaniami nakręcić film dokumentalny. Wiesz, badacz przyrody ma nieustannie wrażenie, że wszystko, co ważne, dzieje się w terenie wtedy, gdy go tam nie ma. Zależało mi, żeby to w „Kohucie” mocno wybrzmiało. Ale chcieliśmy również, żeby to był film o Tatrach, jakich nie znamy. Bez schronisk, szlaków, kolejek. Zwróć uwagę, że na ekranie nie widać żadnej infrastruktury turystycznej. To celowy zabieg. Mówimy: zobacz, to jest prawdziwy tatrzański świat, który trwa równolegle do tego naszego – turystycznego, i o którym trzeba pamiętać. Niestety, od czasu do czasu i w tym świecie spotykałem łamiących przepisy turystów, którzy jakby nigdy nic chodzili poza szlakami.

Co im mówiłeś?

Prosiłem, żeby tego nie robili. Wyobraź sobie: jedna z najpiękniejszych obserwacji cietrzewia w moim życiu. Stoję u wylotu żlebu, na górskim grzbiecie tokuje kogut. Niedaleko drugi, do tego dwie kury, przez pięć godzin cały czas coś się dzieje. I nagle słyszę głosy ludzi. Cztery osoby. Chcą się wspinać tym żlebem na szczyt. Więc wstaję i tłumaczę: słuchajcie, trwają toki cietrzewia, to gatunek zagrożony wyginięciem, jesteście poza szlakiem, nielegalnie, proszę zawrócić. Zawrócili, ale powiedzieli jeszcze, że wrócą w zimie.

Innym razem, podczas kontroli w Tatrach Wysokich, spotkałem poza szlakiem łącznie dwanaście osób. I znowu mówię: „Od trzech godzin siedzę tu z lunetą, nasłuchuję, a wy idziecie, głośno gadacie, łamiecie przepisy”. Facet tylko na mnie spojrzał i poszedł dalej. Ludzie się obrażają, jak im się zwraca uwagę, że źle robią. Jakim prawem krytykuję ich potrzebę wolności! Rozumiem, że to są wszystko piękne miejsca, ale kurczę, ja robię doktorat po to, żeby móc tak poznawać Tatry! A oni po prostu idą i wszystko mają w nosie. Tatry są małe, ludzi ogromna liczba, szlaków gęsta sieć, więc naprawdę jest gdzie chodzić.

Są miejsca, gdzie tokowiska odbywają się w ­bezpośrednim sąsiedztwie szlaku?

Tak. Sygnalizowałem już parkowi konieczność działań z tym związanych. Na przykład w Karkonoszach szlaki, w pobliżu których tokują cietrzewie, są okresowo zamykane. W Tatrach toki trwają zwykle od początku kwietnia do drugiej połowy maja, ale można by to zawęzić i wziąć pod uwagę tylko ten czas, gdy na tokowisku pojawiają się kury i może dojść do zapłodnienia. To krótka chwila, kilkanaście dni na przełomie kwietnia i maja.

Z punktu widzenia turystyki również krytyczny czas...

Słabo jeżdżę na nartach, nigdy nie zjechałem z Kasprowego, ale przecież to jest park narodowy! Tam się chroni przyrodę, a nie narciarstwo. Oczywiście nie można sprawiać wrażenia, że ta ochrona to wyłącznie niedogodności, bo wtedy nie zyska się sojuszników w słusznej sprawie. Ale jeśli mamy krytycznie zagrożony gatunek, konkretne miejsca tokowisk, jasne dane, i to wszystko w parku narodowym, to o czym my mówimy?

Tymczasem w Tatrach przybywa skiturowców, miłośników narciarstwa, do którego nie potrzeba wyciągów.

Dawniej w rejonie Kasprowego łatwiej można było spotkać cietrzewia. Mniej więcej w 2010 roku jego liczebność zaczęła spadać i ma to związek z rozwijającym się ruchem skiturowym. Skitury zrobiły się sportem masowym, a narciarze rozłażą się po całych Tatrach. Kilka miesięcy temu wrzuciłem na Facebooka zdjęcie stoku rozjechanego przez nielegalne zjazdy. Z komentarzem, żeby jednak zostawić wiosną trochę miejsca dla cietrzewi. Zostałem za to zmieszany z błotem. Ale zaraz potem, pod koniec kwietnia, Tatrzański Park Narodowy zamknął góry dla ruchu skiturowego. Zima się przedłużała, ciągle były warunki, tymczasem przyroda budziła się do życia, świstaki zaczynały się wykopywać spod ziemi. I zaraz potem jeden z fotografów przyrody opublikował w sieci zdjęcie koguta cietrzewia z dokładnie tego masywu, który pokazywałem wcześniej. Ptak się pojawił, bo przez jakiś czas miał ciszę i spokój. Nie wierzę, żeby to był przypadek. One tam są, ale presja ludzi jest tak duża, że muszą się chować i przeczekiwać. A stres obniża im kondycję i negatywnie wpływa na rozmnażanie.

Czy w historii cietrzewia jest w ogóle miejsce na ­nadzieję?

Nadzieja jest, wiele zależy od programów ochrony i zasilania dzikich populacji ptakami z hodowli. To oczywiście musi iść w parze z ochroną siedlisk. Na pewno na nizinach będzie to trudne. Nie wyobrażam sobie wiosny bez głosu tokujących cietrzewi na Bagnach Biebrzańskich, ale wiele wskazuje, że do tego zmierzamy. Jeżdżę tam od lat, a tylko raz widziałem nad Biebrzą młode cietrzewie. Nie wiem, czy te niedobitki, które się tam ostały, dają radę się rozmnażać. Obawiam się, że wkrótce, w polskich realiach, może być to ptak typowo górski. Tam warunki wciąż mu sprzyjają. Byle tylko ludzie zdawali sobie sprawę, co w tych górach żyje.©

MICHAŁ ADAMOWICZ (ur. 1994) jest ornitologiem. Od 2017 r. bada polską populację cietrzewia. Współautor filmów „Pustać. Ostoja cietrzewia” (dostępny w serwisie YouTube) i „Kohut”, który nie ma jeszcze szerokiej dystrybucji (informacje o pokazach publikowane są na stronie facebook.com/pustac).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i pisarz, wychowanek „Życia Warszawy”, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Opublikował książki „Hajstry. Krajobraz bocznych dróg”, „Kiczery. Podróż przez Bieszczady” oraz „Pałace na wodzie. Tropem polskich bobrów”. Otrzymał kilka nagród… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44/2022