Więcej ludzi niż gór

Paweł Skawiński, były dyrektor TPN: Nasz sposób bycia w Tatrach może je obrażać. Co by się stało, gdybyśmy urządzili turniej ping-ponga w kościele Mariackim? Piłeczka nie uszkodzi ołtarza Wita Stwosza, ale po prostu nie wypada.

29.03.2021

Czyta się kilka minut

Widok na Tatry z parkingu na drodze do Morskiego Oka,  styczeń 2021 r. /  / MICHAŁ ADAMOWSKI / REPORTER
Widok na Tatry z parkingu na drodze do Morskiego Oka, styczeń 2021 r. / / MICHAŁ ADAMOWSKI / REPORTER

BARTEK DOBROCH: Minął rok od początku lockdownu Tatr. Przeżyły przez ten czas całkowitą pustkę i rekordowy tłum.

PAWEŁ SKAWIŃSKI: Nie pamiętam takiej pustki poza stanem wojennym, choć wówczas można było iść do Kuźnic, a gdy szedłem tam rok temu, policja pytała przez megafon, dokąd idę, sądząc, że zmierzam do zakazanego lasu. Ale lockdown nie sprawił, że niedźwiedź odzwyczaił się od ludzi, a jeleń przestał wchodzić do Zakopanego.

Gdy kiedyś poszedłem wyrzucić śmieci do kontenera, w ruchliwym miejscu niedaleko granic Parku, łania z cielakiem nie rozpoznała we mnie przyjaciela zwierząt, dyrektora, który tyle lat je chronił, i mnie nie puściła. Musiałem wrócić ze śmieciami do domu. Nawet jeśli u zwierząt były pozytywne skojarzenia – „oto wreszcie dla nas Park, nie dla ludzi” – stłamsiło je pełne obecności człowieka lato. Coraz częściej spacerowicza, a nie turysty.

Doliny tatrzańskie stały się przedłużeniem Krupówek.

Jest wiosna, okres lęgowy ptaków, a ktoś ma w uszach słuchawki – zamiast śpiewu ptaków słyszę anglosaski łomot. Masowość dzisiejszej turystyki ma więcej cech plaży czy deptaku. Ale w strefie wysokogórskiej nadal istotną grupę stanowią ci, dla których ważny jest kontakt z przyrodą. Choć są też osoby, które szlak traktują jak bieżnię.

Sport jest obecny w Tatrach niemal od zarania turystyki.

Jednak Mariusz Zaruski, gdy wspomina wycieczkę na Giewont, nie mówi tak, jak powiedziałby współczesny skiturowiec: „zjechałem z Giewontu”, ale „odbyłem wycieczkę na Giewont”.

Na skutek zamknięcia wyciągów popularność skitouringu eksplodowała.

Zaskakując nas wszystkich. Gdy zaczynałem uprawiać turystykę narciarską w latach 60., szło się z Doliny Pięciu Stawów na Kozi Wierch z nartami przyczepionymi do plecaka. Pojawienie się w połowie lat 80. pierwszych wiązań skiturowych oraz klejonych fok do nart rozpoczęło rozwój takiego narciarstwa, choć najpierw wśród ludzi związanych z górami zawodowo. W TPN ten sprzęt przydał się do głębszych obserwacji przyrodniczych, choćby prawie niemożliwych wcześniej do odszukania miejsc gawrowania niedźwiedzi.

Prowadzenie na skiturach pojawiło się potem także w ofercie przewodnickiej. Nie wspominało o nich jednak – od 1960 r. aż do czasu, gdy zostałem dyrektorem – zarządzenie o ruchu turystycznym w Tatrach. Gdy kiedyś szedłem w maju z nartami na Halę Gąsienicową, legendarny strażnik Marian Weron zatrzymał mnie słowami: „Stop turysto, o tej porze na nartach jeździć nie wolno”. Sam się zastanawiałem dlaczego, bo nie byłem jeszcze pracownikiem Parku. Zanim się nim stałem, byłem instruktorem narciarskim, przewodnikiem, ale najpierw turystą.

Czyli stosując Pana określenie – „konsumentem Tatr”?

Konsumentem nie, ale pasjonatem, który zastanawia się nad granicami konsumpcji. Czy istotne jest, co kto ma na nogach, gdy idzie do góry? Do góry nie, ale poruszając się w dół – owszem. Dopuściliśmy zasadę, że można korzystać na nartach ze szlaków letnich lub w nawiązaniu do nich, ale z odstępstwem wszędzie tam, gdzie wymaga tego teren i zasady bezpieczeństwa. Na Karb od Czarnego Stawu idzie się żlebem wprost na przełęcz, a nie szlakiem przez Mały Kościelec.

Pokutuje jednak przekonanie, że poruszając się po śniegu głęboko kryjącym jeszcze w kwietniu wysokogórską przyrodę, nie szkodzimy.

Nie oddziałujemy na pokrywę roślinno-glebową tak jak w lecie, choć wtedy ma to charakter liniowy. Istotne są dopiero oddziaływania w sytuacji zanikania pokrywy śnieżnej. Widać to szczególnie na Kasprowym w długi majowy weekend, gdy turyści, chodząc po miejscach przesączonych świeżo stopniałym śniegiem, gdzie roślinność się budzi, gleba jest rozmiękła, powodują największe zniszczenia erozyjne. Oddziaływanie skiturowe to raczej problem fauny. W lecie wpływa na nią głównie celowe lub bezwiedne dokarmianie, oswajanie z obecnością człowieka, utrata bojaźni, która jest potrzebna, bo zwierzęta muszą mieć zapis ucieczki jako element reguły przetrwania. Ale nie powinniśmy udawać wilka, przepłaszać i ćwiczyć w uciekaniu zwierzęta, które szykują się do snu. W odleglejszych miejscach świstaki budzą się dopiero na przełomie kwietnia i maja, a w rejonie Kasprowego już na początku kwietnia. Według jednej hipotezy ta różnica wynika z tego, że niepokojone zwierzęta przed zapadnięciem w zimowy sen mają mniejsze zasoby tkanki tłuszczowej i wcześniej się wybudzają. Według innej świstaki, podobnie jak kozice, trzymają się Kasprowego, bo nie podejdą ich tam ryś czy wilk, które ciągle bardzo boją się ludzi. Przepłoszenie kozicy, która nie zasypia i zaszła w ciążę jesienią, jest dla niej ogromnym wydatkiem energetycznym. Choć w styczniu ma jeszcze pełną wydolność, to w kwietniu jest rzeczywiście ciężarna, bo w maju rodzi.


CZYTAJ TAKŻE

GÓRY W KORONIE: Na najbardziej znanych polskich szczytach spokój i cisza są rzadkie i sezonowe. Najlepiej szukać ich jesienią >>>


Szansą łagodzenia tych relacji ze zwierzętami jest dotarcie z wiedzą do turystów narciarskich. Byłem pełen nadziei jako dyrektor, gdy około 5 tys. ludzi w Polsce uprawiało ten sport, ale w tym roku tylko w styczniu weszło do TPN-u dwa razy tyle skiturowców.

Sprzedawcami wrażeń w internecie nie są już przyrodnicy, ale inni turyści. Jedno zdjęcie przyciąga dziesiątki kolejnych – tej zimy jednego dnia do Doliny Pańszczycy weszło 400 skiturowców.

I tego nie przewidzieliśmy. Bo relacje między człowiekiem a fauną na Kasprowym Wierchu jakoś się układają, ale my byśmy chcieli chronić zwierzęta razem z ich dzikością, zwierzęta, które się nas boją i uciekają. My wchodzimy do domu zwierząt.

Są jeszcze dzikie Tatry?

Zastanawiałem się, czy te moje 44 lata poświęcone ochronie przyrody nie są porażką. Jednak ciągle jeszcze mamy to, co możemy nazwać dzikością, bo Tatry są miejscem bytowania wilka, rysia, niedźwiedzia – drapieżników niespotykanych w wielu obszarach chronionych Europy Zachodniej; oraz świstaka i kozicy, choć ona nie ma alternatywy, bo nie przekroczy kotlin podtatrzańskich i nie pójdzie w inne góry albo w las. Bytuje w tak wysokiej przestrzeni, bo może dostrzec drapieżnika.

W Szwarcwaldzie, gdzie przenoszono kozice na zalesione tereny górskie, nauczyły się one być zwierzętami leśnymi, ale tam 400 lat temu wytępiono niedźwiedzie i wilki. A ­fenomenem pasterstwa karpackiego jest hodowla zwierząt pośród drapieżników.

W przeciwieństwie do innych krajów karpackich, u nas nie strzela się do niedźwiedzia.

W polskich Tatrach w ogóle się nie strzela, także do zwierzyny płowej. W 2002 r. skończyliśmy z odstrzałami ­redukcyjnymi. Wcześniej w TPN uważano, że jeleni było tak dużo, iż zakłócały przebudowę drzewostanu polegającą na wprowadzaniu – w miejsce obcego w dolnym reglu świerka – buka i jodły, chętnie przez jelenie zgryzanych. Zmiana jest jednak zasługą wilków. Ale musimy bardzo pilnować, żeby nie zakłócić ich behawioru. Niestety u niedźwiedzi widać pewne uzależnienia pokarmowe. Próbujemy je przepłaszać gumowymi kulami, ogradzamy obiekty elektrycznymi pastuchami. Nie powinniśmy tolerować rozpełznięcia się ruchu turystycznego, bo może ono powodować wypchnięcie zwierząt z ich ostoi. Nie mamy takiej przestrzeni jak na filmach z Kanady, gdzie gór jest ciągle więcej niż ludzi. U nas odwrotnie – ludzi więcej niż gór.

Gdy zostawał Pan w 2001 r. dyrektorem, Park notował ponad 2 mln tzw. osobowejść rocznie. Dziś jest ich 4 mln. Gdzie jest granica?

Istnieją trzy mechanizmy regulowania obecności człowieka w górach. Jednym jest przestrzeń – tę pomiędzy szlakami, których nie powinniśmy dogęszczać, udaje się zachować dla zwierząt. Drugą regulacją jest czas. Nie możemy sobie wyobrazić sytuacji, że w poniedziałki góry są nieczynne, jak muzeum. Ale obowiązuje zamknięcie Tatr w nocy poza okresem zimowym, w końcu aktywność drapieżników jest nocna. Słowacy zamykają szlaki powyżej schronisk od listopada do czerwca. Park nie powinien jednak wprowadzać przepisów, których nie jest w stanie egzekwować. Słowacy mają alternatywę, bo 70 proc. powierzchni ich kraju to góry, a u nas tylko 2 proc.

I w każdej dyskusji o udostępnianiu polskich Tatr pojawia się hasło „dobro wspólne”.

Tatry były postrzegane jako ołtarze wolności, przestrzeń swobody, w której nawet w czasie zaborów można było więcej powiedzieć, spotkać się, działać. Dopiero później stały się parkiem narodowym. Gdy przez prawie 14 lat byłem jego dyrektorem, nigdy się nie zdarzyło, żeby zadzwonił jakiś ważny polityk i coś na mnie wymuszał. Ochrona przyrody była apolityczna, choć były naciski, które odczuwałem np. przy modernizacji kolejki na Kasprowy. Nie miałem żadnych wątpliwości, że krzyż postawiony ad hoc na Rysach nie powinien tam stać. Usunęliśmy go, przekazując dominikanom na Wiktorówki.

Patrząc z dystansu myślę, że pomysł Jacka Kurskiego zorganizowania sylwestra pod Krokwią był pierwszym wielkim mieszaniem się polityki, próbą wywierania nacisku na dyrektora Parku. Skończyło się dobrze, ale jest coraz trudniej. Oczywiście, Kasprowy zawsze będzie w jakimś stopniu ­zależny od polityki. Ale w 2007 r. udało się zawrzeć kompromis w kwestii modernizacji kolejki i jej przepustowości. I on ciągle się broni.

Wzrost ceny biletów wstępu do Parku – w tym roku o złotówkę do 7 zł – jest symboliczny w zestawieniu z cennikiem parkingów, kolejek itd. Wyższa cena nie byłaby formą regulacji ruchu?

Myślę, że nie. A jeżeli dla kogoś jest to ograniczenie, to zawsze może pójść na Halę Gąsienicową nie o dziesiątej rano, ale o szóstej, kiedy kasa jest nieczynna. To nie podpowiedź występku, a raczej propagowanie prawdziwej turystyki, bo w góry powinno się wychodzić wcześniej.

Tu warto powiedzieć o trzecim mechanizmie regulacji ruchu, jakim jest liczba wchodzących. Regulowana nie poprzez cenę, ale limity wejść. Arbitralna i ciężko akceptowalna decyzja, do której nie wiem, czy kiedyś nie dojdzie. Do kina wpuszczamy tyle osób, ile jest miejsc. Gdy zaczynałem być dyrektorem, w lecie do Doliny Kościeliskiej wchodziło 2 tys. osób, teraz – 7 tys. Ta różnica dla samej doliny nie ma wielkiego znaczenia. To bardziej kwestia komfortu, radości odbierania gór. Inaczej będę je postrzegał płynąc z rzeką ludzi niż idąc tamtędy samemu o szóstej rano.

Widzę tłumy w Tatrach i na okładce powojennego magazynu, i w albumie z lat 80.

Gdy w 1969 r. zostałem przewodnikiem, masowość była olbrzymia, ale sztucznie napędzana i jednak nie w takiej skali, co dzisiaj. Były rajdy leninowskie, traktowane nie jako wydarzenie ideologiczne, ale wspaniała ucieczka z pracy, np. z Huty Lenina. Podobnie słowacki národný výstup na Krywań. Dominowała zorganizowana turystyka masowa, a dziś dominuje turystyka indywidualna. Rodziny, grupy znajomych. Ten indywidualizm tworzy tłum.

Zniknęły barwne wycieczki zakładowe z panami z fabryki mebli komentującymi opowieść przewodnika o wiatrołomie w Dolinie Roztoki: „Wiela by tu drewna było”.

Pojawiła się turystyka konferencyjna z krótkimi wycieczkami w góry, które windują frekwencję w listopadzie. Oczywiście mówimy o czasie przed covidem. Dawniej w październiku i listopadzie było kompletnie pusto, a wrzesień był czasem studentów. Obecność człowieka w Tatrach rozciągnęła się na miesiące, które były wcześniej martwym sezonem. Nie ma już sezonowości. Są za to bardzo wyraźne różnice między środkiem tygodnia a weekendem.

Dobra przewidywalność pogody, szybkie komunikowanie między ludźmi sprawiają, że decyzje co do wypadu w góry można podjąć w piątek po południu. Dawniej, gdy wczasy trwały dwa tygodnie, ludzie nie byli tak łakomi na zaliczanie celów. Dzisiaj, gdy przyjeżdżają na dwa, trzy dni, muszą na siłę zaliczyć Rysy, Giewont. Panuje styl chodzenia niezależnie od pogody. To wynik wielkiego postępu w ubiorze i sprzęcie, choć ludzie nie zawsze umieją go używać. Widzę, jak brną w śniegu ze składanymi kijkami przy plecaku. Jak przepinają narty skiturowe na Kasprowym i okazuje się, że w ogóle nie umieją jeździć.

Dobrze, że chcą się ruszać. Tylko że Tatry są za małe.

I pomniejsza je jeszcze zamknięcie granic.

A potężne przestrzenie górskie na Słowacji mogłyby być remedium na ten ruch w Tatrach. W Górach Strażowskich przez cały dzień nikogo nie spotkamy. Nie ma takiej edukacji turystycznej, w której piękno przestrzeni nieuczęszczanej przez turystów byłoby magnesem. Część osób nie musi wejść na Rysy, chociaż niektórym takiego wyczynu nic nie zastąpi.

Tłum ciągle zostawia po sobie śmieci. Dla nas to wizualny dyskomfort, dla zwierząt potencjalna pułapka. Znalazł Pan kiedyś jej ofiarę.

Łasicę, która weszła do półtoralitrowej plastikowej butelki. Było w niej trochę wody i owady, które się utopiły. Nie była w stanie z niej wyjść. Butelki, puszki po piwie to pułapki dla zwierząt, które oddziałują na drobne bezkręgowce, owady, ale i nęcą niedźwiedzia. W jego odchodach znajdujemy plastik, zawleczki od puszek, groźne rzeczy.

Turystyka jest jak nowe górnictwo? Albo pasterstwo?

Zarówno wyrąb lasu dla potrzeb górnictwa, jak i pasterstwo działały wielkopowierzchniowo. Pasterstwo w Dolinie Goryczkowej – na 200 hektarach, podczas gdy narciarstwo działa na 12. Dzisiaj ruch turystyczny odbywa się wzdłuż korytarzy, jakimi są szlaki o łącznej długości 275 km. Owce były wszędzie. W czasie okupacji pasło się ich 30 tys., dzisiaj 1600. Wyniszczenia wynikały z przepasienia. Porośnięte dziś lasem i kosodrzewiną stoki były gołe, zjedzone, wydeptane przez owcze racice.

Największymi zdarzeniami przemiany krajobrazowej Tatr były likwidacja górnictwa w XIX wieku, a potem, w latach 60., wycofanie pasterstwa. Nastąpiła silna, spontaniczna sukcesja roślinności. Tatry się zazieleniły, ich kolorystyka, kiedyś popielato-szarawo-biała od ruchomych kamieni, dzisiaj jest zielona od muraw i kosówki, które je opanowały.

Zarastanie ma też związek z ociepleniem klimatu. Piętra roślinne przesuwają się, górne granice lasu i kosodrzewiny się podnoszą. Świerki prześcigają i ocieniają wybitnie światłożądną kosodrzewinę. Ta rośnie do góry, ale nie daje rady, bo ma w genach zapisane bycie krzewem, w związku z tym usycha.

Nie idealizujemy tatrzańskiej przeszłości?

Jest zdecydowanie lepiej niż było. W czasach Tytusa Chałubińskiego Tatry były bardzo zniszczone. Nawet Stanisław Staszic, opisując je na początku XIX wieku, zwraca uwagę na wypalanie, a Ludwik Zejszner w połowie XIX wieku opisuje łuny i dymy nad wielkim piecem w Kuźnicach. Druga połowa XIX wieku przyniosła totalne wyniszczenie lasów, świerkomanię w górach, a w Polsce nizinnej – sosnomanię.

Górnictwo w Dolinie Jaworzynki pozostawiło zniszczony poprzemysłowy krajobraz z hałdą powstałą w wyniku oddzielania na miejscu rudy żelaza i skały płonej. W tej hałdzie dzisiaj żyją świstaki. To chichot historii.

Trzeba wziąć pod uwagę nie tylko wpływ człowieka na przyrodę, ale popatrzeć na Tatry jako na sanktuarium.

Co oznacza tu to słowo?

To przestrzeń powyżej górnej granicy lasu, ale może nim być także droga do Morskiego Oka wcześnie rano, kiedy nie ma ludzi. Myślę, że całe Tatry są sanktuarium, ale są momenty, w których nie jesteśmy w stanie tego poczuć. Gdy w kościele Mariackim w Krakowie jest pełno ludzi, czuję się inaczej niż wtedy, gdy jestem tam sam. Sam sposób bycia człowieka w górach może te góry obrażać. Co by się stało, gdybyśmy urządzili turniej ping-ponga w kościele Mariackim? Piłeczka nie uszkodzi ołtarza Wita Stwosza, ale po prostu tego nie wypada. Wierzę, że części osób, które znalazły się w Tatrach z przypadku, góry otworzą nowe spojrzenie na świat. Tak jak kiedyś Włodek Cywiński, będąc na szkolnej wycieczce na Babią Górę, zobaczył Tatry. I stało się. Został jednym z ich największych znawców.

A jak to się stało w Pana przypadku?

Dzięki babci i mamie. Babcia w okresie międzywojennym chodziła po Tatrach z Tadeuszem Smoluchowskim. Potem zabierały mnie. Podczas pierwszej wycieczki na Trzydniowiański Wierch pobłądziliśmy w kosodrzewinie. Potem Tatr i jazdy na nartach uczył mnie poznany przez mamę przewodnik, Paweł Vogel. Ale miłość do przyrody wzięła się z wrażliwości mamy i babci. Nie trzeba być przyrodoznawcą, wiedzieć, że to śledziennica skrętolistna, a to rutewka orlikolistna, żeby się zachwycić.

Emerytura nie spowodowała zmiany behawioru i Tatry pozostały Pana środowiskiem naturalnym. Co jeszcze w nich zachwyca?

Choćby taki krajobraz, jak wczoraj na Polanie Kondratowej, bajkowy, monochromatyczny, w którym czułem się jak w świecie czarno-białej fotografii: okiść śnieżna, ośnieżone świerki, czapa chmur nad lasem. „To nieprzemijająca miłość do gór” – powiedziałem do moich towarzyszy. Ona się nie wypala, nie zużywa. A ponieważ moje physis nie jest już takie, bym mógł ot tak wybiec na Kopę Kondracką, wczytuję się w przestrzeń poniżej wysokich grani. Moje tury się powtarzają, ale zawsze jest inaczej: inny śnieg, inne światło, inny wiatr. Nawet gdy się wydaje, że jest tak samo, to spotykam inną osobę. Wczoraj młodą przewodniczkę idącą też na fokach. Widzę kontinuum tych emocji. Moją pasją jest zarażanie swoimi pasjami innych.

Na pytanie tytułowe z webinaru, „Czy Tatry są już zadeptane?”, odpowie Pan zatem przecząco.

One sobie dadzą radę. Jest dużo zakamarków, nisz ekologicznych. Człowiek nie jest w stanie w nie wejść, ani dostrzec piękna tych wielu przestrzeni, pokoi, komnat, jakie w Tatrach posiadają zwierzęta. Niektóre uważa, że nie istnieją, innych nie zauważy, jeszcze inne nie są dla niego interesujące. ©℗

PAWEŁ SKAWIŃSKI był dyrektorem TPN w latach 2001-2014. Naukowiec, przyrodnik, w Tatrach pracował także jako przewodnik tatrzański, instruktor narciarski i ratownik TOPR.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz od 2002 r. współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”, autor reportaży, wywiadów, tekstów specjalistycznych o tematyce kulturalnej, społecznej, międzynarodowej, pisze zarówno o Krakowie, Podhalu, jak i Tybecie; szczególne miejsce w jego… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 14/2021