Człowiek świstakowi wilkiem

Nowoczesne kurorty narciarskie - kolorowe tłumy wmieszane w scenerię metalowych słupów - przenoszą do górskich wiosek miejskie pe jzaże i kulturę konsumpcji. Czy, jak twierdzą ekolodzy, turyści i narciarze zagrażają też przyrodzie Karpat?.

06.02.2007

Czyta się kilka minut

fot. A. Leśniak /
fot. A. Leśniak /

Kiedy Radosław Ślusarczyk, chudy, brodaty trzydziestolatek z położonej pod Bielskiem-Białą Pracowni na rzecz Wszystkich Istot opowiada przez telefon o kolejnej drodze przecinającej rezerwat, kolejnym bezprawnym wyciągu narciarskim, kolejnym hektarze wyciętego lasu, podnosi głos mimo późnej pory, jakby nadal rozmawiał z inwestorem lub dyrektorem.

- Należy zmienić przebieg autostrady. Przecina korytarz migracyjny - mówi na przykład. W odpowiedzi słyszy: - Niczego nie zmienimy.

- W takim razie spotkamy się w sądzie lub w Komisji Europejskiej - odpowiada Ślusarczyk.

"My name is Białowieża Forest"

Pracownia na rzecz Wszystkich Istot prowadzi ośrodek edukacji ekologicznej w Bystrej pod Bielskiem-Białą. Sprzed domu widok na Klimczok, Kozią Górę i masyw Skrzycznego (Beskid Śląski). Za plecami fragment Beskidu Małego: dolina Wilkowicka i Magura.

Ślusarczyk, prezes Pracowni, oprowadza po holu. Na półkach wydawnictwa ekologiczne, egzemplarze miesięcznika "Dzikie Życie".

- To jedyne tak radykalne pismo o ekologii - poleca. - Publikują tu wybitne autorytety świata kultury i nauki. Dostajemy pochwały, że tylko my piszemy prawdę o przyrodzie.

Obok grube segregatory: petycje, zażalenia, postanowienia, podania, decyzje, odwołania od decyzji.

Ściany pokryte fotografiami roślin i zwierząt, w kącie wielki, czarno-biały nekrolog na dykcie: "Śp. Tatry, ofiara ludzkiej zachłanności".

Ślusarczyk pokazuje zdjęcia. Pierwsze: samochód ciężarowy z lawetą. Na lawecie ogromny pień drzewa przymocowany łańcuchami. W tle: budynek Sejmu.

- To pień wyciętego bezprawnie 300--letniego puszczańskiego dębu z Białowieży - opowiada. - Przyjechaliśmy do Warszawy, bo Warszawa nie chciała przyjechać do nas.

Drugie: grupka ludzi przykutych do bramy urzędu. Protestują przeciwko wycince lasów w Białowieskim Parku Narodowym. Są obcokrajowcy. Gdy Ślusarczyk pytał kolegów z zagranicy, dlaczego przyjechali bronić polskiej przyrody, odpowiadali: "My name is Białowieża Forest".

Trzecie: dolna stacja wyciągu. Dwie grupy. Jedni czekają w kolejce do wjazdu. Drudzy trzymają transparenty "Pilsko: pomnik ignorancji człowieka wobec przyrody". Pilsko to najwyższy szczyt Beskidu Żywieckiego, dzięki sieci wyciągów doskonały teren dla narciarzy.

Czwarte: szczyt góry. Wichura, śnieg, niewyraźne sylwetki okutanych w płaszcze i kaptury postaci. Wbijają w śnieg krzyż z tablicą: "Górze Pilsko, ofierze ludzkiej zachłanności. 1 listopada 1995 roku". - Ten pogrzeb to dowód bezradności. Straciliśmy nadzieję, że coś się zmieni. Ludzie żegnają odchodzących bliskich, my pożegnaliśmy Pilsko - tłumaczy Ślusarczyk.

Pilsko: życie i śmierć?

Dwanaście lat po pogrzebie, w połowie ciepłego i wietrznego stycznia 2007 r., Ślusarczyk prowadzi na szczyt Pilska. Dziś żaden narciarz tu nie zjedzie. Z góry spływa błoto, zabierając resztki worków i chusteczek higienicznych.

- Właściciel przejął teren po Kopalni Gliwice - opowiada. - W latach 70. kopalnia miała przywileje. Wjechał ciężki sprzęt: wycięli ponad dziesięć hektarów lasów i hektar kosówki.

Idziemy po szerokiej drodze.

- Kiedyś - mówi Ślusarczyk - był tu las.

Gdy jest śnieg, droga służy jako nartostrada. Prezes Pracowni pokazuje zbocza wyżłobione przez spychacze i miejsca, gdzie nastąpiła erozja gleby, bo za dużo wody spływało ze szczytu.

Przy dojściu do Hali Szczawiny pierwsze, nieśmiałe płaty śniegu. Po obu stronach stoku rzędy jaskrawopomarańczowych materacy przyczepionych do drzew (służą bezpieczeństwu narciarzy). Dzisiaj, gdy spod brudnego śniegu wystają rdzawe kawałki ziemi, widać je lepiej niż zwykle. Kiedy śniegu jest dużo, są elementem narciarskiej dekoracji, zlewają się z kolorowymi czapeczkami i kombinezonami.

W dole, pod sklepieniem sinych chmur, wioski i przysiółki u stóp łagodnych szczytów Beskidu Żywieckiego.

Ślusarczyk pokazuje studzienkę kanalizacyjną.

- Kanalizacja, kable wysokiego napięcia, kable do sterowania wyciągu, słupy, liny, krzesła. Do tego wyrąbane w lesie drogi serwisowe - wylicza. - To wszystko jest dla zwierząt wielką przeszkodą.

Na Hali Miziowej biało. Przed schroniskiem ktoś odgarnia śnieg. Nieco niżej wyciąg do kopuły szczytowej. - Najbardziej szkodliwy - uważa prezes Pracowni. - Dochodzi do granicy rezerwatu, który jest już po stronie słowackiej. Mieszkają tam głuszec i cietrzew - chronione kuraki - oraz wilki, niedźwiedzie i rysie.

Naprzeciwko schroniska wyciąg numer osiem, działający nielegalnie. Na potwierdzenie Ślusarczyk pokazuje dokumenty: NSA nakazuje rozbiórkę do końca 2005 r.

Właścicielem wyciągu jest Gliwicka Agencja Turystyczna. Jej władze przysyłają oświadczenie: "Przy napływie narciarzy nie ma wyciągu, który przejąłby ruch z wyciągu nr VIII. Procedura uzyskania pozwolenia na budowę i użytkowanie wyciągu jest w toku i będzie zrealizowana w przyszłym sezonie".

Ślusarczyk: - Tak jest wszędzie w Karpatach: logika faktów dokonanych. Najpierw łamie się prawo i niszczy przyrodę, potem twierdzi, że problem nie istnieje.

Z Warszawy do Warszawy

Kilkadziesiąt kilometrów od Pilska, niedaleko szlaku z przełęczy Salmopol na górę Kotarz (Beskid Śląski), wyciągi mają dopiero powstać. Ślusarczyk prowadzi leśną drogą łączącą masyw Klimczoka z Baranią Górą.

Po prawej stronie, w dolinie, Szczyrk: jeden z lepszych terenów narciarskich w Polsce.

Po lewej: Brenna, w której ma powstać nowy wyciąg.

- Ten szlak to wąskie gardło korytarza migracyjnego wilków - opowiada prezes Pracowni. - Jeśli zbudują tu oświetlony, głośny wyciąg, będzie to dla nich bariera nie do przebycia. Poza tym to strefa osuwiskowa: jeśli wytną las, osuwiska będą większe. Zagrożą ludziom.

Gmina tworzy właśnie plan zagospodarowania przestrzennego: wyciąg ma iść z Brennej na górę Kotarz. Urzędnicy tłumaczą, że wycinki - jeśli do inwestycji dojdzie - zostaną ograniczone do minimum. A pozostałe zagrożenia?

- Jeszcze nie czas, by się nad tym zastanawiać. Poza tym, wyciągi są przecież wszędzie naokoło - mówi nieoficjalnie jeden z urzędników gminy.

Brenna to jedno z wielu miejsc objętych monitoringiem Pracowni na rzecz Wszystkich Istot. Organizacja sporządziła pod koniec 2006 r. raport o wpływie turystyki masowej na przyrodę Karpat. Na 76 omówionych w nim karpackich gmin ponad połowa planuje lub realizuje inwestycje na cennych, objętych ochroną terenach. Inne wnioski raportu: organizacyjny chaos; brak planów zagospodarowania przestrzennego; organizacji społecznych nie dopuszcza się do procedur decyzyjnych.

Monitoringiem objęto też Koszarawę (powiat żywiecki), malowniczo położoną w dolinie rzeki o tej samej nazwie. Gmina planuje budowę siedmiu wyciągów. Pracownia alarmuje: lasy Koszarawy, z których część ma być wycięta - są chronione, bo mają status wodo- i glebochronnych.

Józef Pinder, urzędnik w gminie, tłumaczy, że to dopiero plany. - Nie jesteśmy na terenie parku, a jedynie otuliny łączącej Żywiecki i Babiogórski Park Krajobrazowy. Zniszczenia nie będą duże. Poza tym, wyciągi są wszędzie...

Miejsc takich jak Pilsko, Brenna i Koszarawa jest więcej: choćby góra Jasło w Bieszczadach, gdzie mają powstać trzy wyciągi, czy Muszyna, gdzie w planach jest kurort narciarski obejmujący Krynicę, Muszynę, Wierchomlę i Łosie, wymagający - według raportu - wycięcia ponad 23 hektarów lasów. Ostatnio do listy dołączyła Babia Góra. Władze Zawoi chcą zmienić otoczenie jednego z najcenniejszych parków narodowych w teren godny narciarzy alpejskich.

Czy Brenna, Koszarawa, Zawoja to przyszłe narciarskie imperia, takie jak w Białce i Bukowinie Tatrzańskiej: z siecią oświetlonych wyciągów, muzyką, światłami, reklamami samochodów i stacji radiowych?

Autokary na Kasprowy

Na Kasprowym Wierchu nie ma głośnej muzyki, sztucznego śnieżenia, oświetlenia i wielkiej karczmy z grillem i golonką. Jest za to kolej linowa i dwa wyciągi na terenie Parku Narodowego. Jest też awantura trwająca od lat 30. ubiegłego stulecia, kiedy wagoniki zaczęły jeździć, wyprzedzając o lata powstanie Parku.

Burmistrz Zakopanego podjął decyzję o zwiększeniu w sezonie narciarskim przepustowości kolejki linowej ze 180 do 360 osób na godzinę.

Pracownia wylicza: erozja gleby i zniszczenie roślinności; skażenie materiałami ropopochodnymi wód i gleb na trasie przebiegu kolei; niszczenie kosodrzewiny przez ratraki i narciarzy; presja na dziko żyjące zwierzęta (pas wyciągów to bariera dla swobodnej migracji). Raport podaje, że codziennie kolej wywozi na Kasprowy tylu ludzi co 40 autokarów. Po zwiększeniu przepustowości "autokarów" ma być 80. Większa liczba narciarzy to dłużej zalegający śnieg oraz skrócenie i tak krótkiego okresu wegetacyjnego - uważają autorzy raportu.

Prezes Polskich Kolei Linowych Jerzy Laszczyk mówi, że znane mu badania nie stwierdziły dewastacji. Przyznaje, że zleciły je PKL, ale - zastrzega - odpowiadają za nie naukowcy, którzy nie chcieliby narażać na szwank swej reputacji.

Laszczyk przekonuje, że kosówka rozprzestrzeniła się dwukrotnie. Ropa rzeczywiście skapuje, ale robi się modernizację, by wyciek zlikwidować. Stwierdzenia dotyczące presji na zwierzęta są gołosłowne: niedźwiedzie swobodnie przechodzą, robią gawry koło kolei, a świstaki w latach 80. zrobiły sobie nory pod słupami wyciągu.

- Większa przepustowość zimą nie zagraża przyrodzie: limit to 1800 osób na stokach, nie jesteśmy w stanie go przekroczyć - broni przedsięwzięcia Laszczyk.

Ekolodzy skarżą się, że decyzje podjęto z ominięciem prawa. Ślusarczyk pyta: - Jeśli nie sporządza się raportu oceny oddziaływania na środowisko dla parku narodowego czy ścisłego rezerwatu przyrody, to dla jakich cenniejszych terenów warto go robić?

Dlatego zaskarżyli decyzję do Komisji Europejskiej. Prezes PKL-u zapewnia, że raportu się nie bał, chciał tylko uniknąć opóźnienia inwestycji. Decyzji Komisji Europejskiej też się nie obawia, bo - jak mówi - opinie jego prawników były jednoznaczne: nie było obowiązku sporządzania raportu.

O wynik postępowania boi się za to dyrektor Tatrzańskiego Parku Narodowego Paweł Skawiński: - W PKL-u cały czas kombinowano, jak nie dopuścić ekologów do procedury. Efektem jest skarga. To bardzo niebezpieczna gra. Może się okazać, że trzeba będzie wstrzymać inwestycję.

Skawiński stara się być ugodowy. W zwiększeniu przepustowości zimą nie widzi wielkiego zagrożenia. - Rzeczywiście śnieg będzie zalegał dłużej, ale na kilkudziesięciu arach, wobec ogromnej powierzchni rejonu Kasprowego Wierchu. Obawiam się tylko ratraków tnących kosodrzewinę. Będziemy tego pilnować i dawać mandaty - obiecuje.

Przyznaje, że wyciągi to dyskomfort dla zwierząt, choćby dla kozic: - Robimy wszystko, by ochronić świstaki. Dzięki systemowi GPS wiemy, gdzie śpią. Podczas snu zimowego są w norach pod śniegiem, w pobliżu tras narciarzy. Gdy się budzą, odgradzamy część trasy. Utajniamy miejsca ich pobytu, by nikomu nie przyszło do głowy np. robić zdjęcia.

Zakupy w Murowańcu

Bogumił Słama, alpinista, szef Betlejemki (małego drewnianego budynku na Hali Gąsienicowej, ośrodka szkolenia alpinistów), zgadza się, że szkodliwość narciarzy jest niewielka, a zwiększenie przepustowości kolei zimą nic nie zmieni. - Co innego latem - zaznacza - wtedy Tatry są zadeptywane.

Przez okno Betlejemki widzi od ponad dwudziestu lat to samo: tłumy idące od rana w dwie strony: do schroniska Murowaniec i na dół, do Zakopanego. - To mi przypomina scenę z dzieciństwa: ludzie wychodzący ze stadionu po meczu Legii - mówi. - Idą starzy, młodzi, z dziećmi, bez dzieci, taternicy, turyści i - nowość - górale. Z niektórych odpadają kawałki: butelki, chusteczki, kufle jednorazowe. Jest taka moda: kupić piwo w Murowańcu i iść z nim na szlak.

Wszyscy są zgodni, że decyzja, by latem kolej nie zabierała więcej ludzi, jest dobra. Dyrektor TPN: - To nasz sukces, namówiliśmy do tego burmistrza. Minus jest taki, że techniczna możliwość przewiezienia większej liczby turystów sprawi, iż zacznie się presja, by przepustowość zwiększyć również poza sezonem narciarskim. Wtedy będziemy walczyć ramię w ramię z ekologami.

Na razie TPN założy na Kasprowym Wierchu "migratory": specjalne urządzenia, które zbadają, ile osób rozchodzi się z Kasprowego Wierchu na cztery strony. To ma odpowiedzieć na pytanie, jak wielu spośród tych, którzy wjechali koleją, idzie w Tatry, i czy wybierają szlaki, na których przyroda jest szczególnie zagrożona.

Za rozwiązaniem kompromisowym jest też Słama. - Najgorsze są pomysły rewolucyjne. Są tacy, którzy w Tatry nie wpuściliby nikogo, poza sobą i swoją aktualną kochanką. Spytałem kiedyś dyrektora Byrcyna: Czy Tatry nie są dla ludzi? Gdzie jest w takim razie moje miejsce? Na Ursynowie? Z drugiej strony są w Zakopanem ludzie, którzy dla zysku drążyliby w górach tunele i zburzyli Świnicę, żeby był lepszy widok.

Ekologów z Pracowni na rzecz Wszystkich Istot ograniczenia letnie nie przekonują. Z ich inicjatywy powstał apel podpisany przez wielu wybitnych naukowców.

Ślusarczyk: - Domagaliśmy się zrekultywowania zniszczonej przez PKL przyrody oraz sporządzenia raportu, na podstawie którego można by ocenić, jak zwiększanie przepustowości kolei wpłynie na przyrodę.

Prezes Laszczyk o apelu oraz opinii profesorów, że PKL robi z Kasprowego lunapark, mówi: - Dawno nie byli w górach. Niech to powiedzą niepełnosprawnym stojącym w długich kolejkach w Kuźnicach. To przecież też dla nich! Sam bez trudu zorganizowałbym podpisy pod konkurencyjnym apelem, ale nie mam czasu. Wolę zrobić coś twórczego dla turystów.

Górski fast food

Czy konflikt grup reprezentujących tak różne interesy da się rozwiązać? Bogumił Słama ma wątpliwości: - Obie strony wyciągają od czasu do czasu argumenty nieprawdziwe lub takie, których nie da się sprawdzić. W tej sprawie jest chyba tak, jak wszędzie w Polsce: niemoc, brak chęci kompromisu i przygotowania merytorycznego.

Czy możliwy jest program pozytywny, zamiast (lub obok) dyskusji o celowości zakazów i ograniczeń? Słama uważa, że należy robić wszystko, by ruch w Tatrach został rozładowany: - Trzeba ludzi przekonać, że Morskie Oko i Hala Gąsienicowa to nie całe Karpaty.

Skawiński proponuje utworzenie bogatszej oferty rekreacyjnej u podnóża gór. - To mogłoby działać jak filtr przepuszczający tylko turystów o motywacjach górskich i wysokogórskich. Dzisiaj do Morskiego Oka docierają rekreanci, którzy plażują nad jego brzegiem i żałują, że zimna woda i przepisy TPN nie pozwalają na kąpiel.

Zimą alternatywą dla wyciągów może być narciarstwo biegowe i ski-touring, bardzo popularne choćby w Alpach, gdzie na trasach spotkać można nawet 60-letnie panie. Słama, choć nie ma złudzeń, że nowa forma narciarstwa wyprze tę masową, poleca: - Chodzi o to, by przemieszczać się po śniegu, również w górę, bez pomocy silnika, prądu i liny. Zapuszczam się tam, gdzie nie doszedłbym pieszo. Chodzenie na nartach daje wspaniałe poczucie pokonywania przestrzeni. Poza tym, jak wszystko związane z pracą i wysiłkiem - uszlachetnia, czego o wyciągach powiedzieć się nie da.

Ślusarczyk widzi rzecz inaczej.

- Pracownia - mówi - nie wojuje przeciw komuś, ale o coś.

O co? Z wniosków raportu: "Pora rozpocząć starania o zachowanie dla przyszłych pokoleń możliwości kontaktu z dziką i niezagospodarowaną górską przyrodą oraz bogactwem lokalnych kultur. W przeciwnym razie skażemy je na konieczność obcowania ze zboczami gór oszpeconymi poprzez setki tras narciarskich, słupy kolejek i wyciągów, zagospodarowanymi budkami z pamiątkami i fast foodem".

Na razie Pracownia przegrywa z pędem do oswajania kolejnych kawałków gór. Ale nie zamierza składać broni.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2007