Na pomoc

George Bush remontuje szpital w Zambii, Angelina Jolie odwiedza obozy uchodźców, Bono upomina się o ubogich. na Zachodzie w dobrym tonie jest pomagać afryce. A jak to robią Polacy?

22.07.2013

Czyta się kilka minut

Transport do Afryki: panele słoneczne w darze dla mieszkańców Południowego Sudanu. / Fot. Archiwum Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej
Transport do Afryki: panele słoneczne w darze dla mieszkańców Południowego Sudanu. / Fot. Archiwum Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej

Przepraszam, dzwonią z Południowego Sudanu – doktor Wojciech Wilk, założyciel i prezes fundacji Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej, przerywa na chwilę rozmowę, którą prowadzimy w jednej z warszawskich kawiarń.

W ciągu ostatnich trzech lat kierowana przez niego organizacja zainstalowała w tym jednym z najuboższych, targanym dwudziestodwuletnią wojną domową państwie oświetlenie solarne w pięćdziesięciu szpitalach. Wcześniej, gdy zabiegi odbywały się nocą, lekarze operowali przy świetle latarek.

Światło w mroku

Południowy Sudan zamieszkuje ponad 10 mln ludzi. Nie ma tam ani jednej elektrowni. Mimo gigantycznych zasobów ropy, brakuje rafinerii. Litr benzyny (sprowadzanej z Kenii lub Ugandy) kosztuje w przeliczeniu 9 złotych.

W czasie gdy rozmawiamy, do portu w kenijskiej Mombasie dopływa transportowiec z wozem strażackim w darze dla mieszkańców stanu Północny Bahr el Ghazal. Stąd musi jeszcze przejechać 2 tys. km, aby dotrzeć do Aweil, stutysięcznego miasta w Południowym Sudanie, gdzie będzie jednym z nielicznych, jeśli nie pierwszym wozem nowo powstającej straży pożarnej. Miasto to nękane jest pożarami przez dziesięć miesięcy pory suchej – i powodziami podczas dwóch miesięcy pory deszczowej. Oprócz wozu strażackiego PCPM wesprze straż sprzętem umożliwiającym ratowanie ludzi z obszarów dotkniętych powodziami.

W Etiopii fundacja planuje z kolei do końca tego roku oświetlić osiemdziesiąt szkół. Uczy się w nich sto tysięcy dzieci.

W graniczącym z ogarniętą wojną domową Syrią północnym Libanie, kilkanaście kilometrów od osławionego Homs, w dwustu pięćdziesięciu domach Libańczyków PCPM opłaca pobyt czterystu piętnastu rodzinom syryjskich uchodźców. Libańczycy, którzy gotowi są na przyjęcie pod swój dach uchodźców, dostają karty bankowe, zasilane co miesiąc niewielkimi kwotami na opłacenie prądu i wody.

To jedyny sposób, aby pomóc uchodźcom. Liban nie pozwala na zakładanie nowych obozów dla nich. Od 1948 r., kiedy powstało państwo Izrael, w kraju tym przebywa 400 tys. palestyńskich uchodźców. Obozy, które miały być tymczasowym schronieniem, istnieją w Libanie do dzisiaj.

W Polskim Centrum Pomocy Międzynarodowej pracuje tylko piętnaście osób. Jednak w razie potrzeby, gdy dany projekt tego wymaga, zatrudnia się kolejne siedemdziesiąt. Doktor Wilk założył fundację w 2005 r., po dziesięciu latach pracy dla ONZ, gdzie koordynował pomoc międzynarodową. Jak mówi, było mu przykro patrzeć na to, jak pomagają Brytyjczycy, Niemcy, Norwegowie... a nie Polacy.

Dziś poza Caritasem PCPM prowadzi najwięcej misji zagranicznych; pomaga także w Tadżykistanie, Gruzji, Palestynie.

Nie tylko Afganistan

Czy polską pomoc humanitarną i rozwojową dla zagranicy widać w świecie? Czy pomaga budować prestiż Polski?

Z raportu stowarzyszenia Klon/Jawor „Życie codzienne organizacji pozarządowych w Polsce” wynika, że wśród polskich NGOsów dominują stowarzyszenia (jest ich 72 tys.) i fundacje (11 tys.). Jednak tylko niektóre realizują na co dzień swoje cele statutowe, posiadają strukturę i lokal. Na etatach pracuje w nich 100 tys. Polaków, do tego doliczyć trzeba trudną do oszacowania liczbę wolontariuszy.

Połowa środków pochodzących z 1-procentowych odpisów podatkowych trafia do 55 najbardziej znanych organizacji – podczas gdy o takie wsparcie może występować 7 tys. organizacji. Do organizacji pożytku publicznego trafia także blisko 1 proc. budżetu miasta Warszawy. Ale tylko co dziesiąta organizacja podejmuje współpracę międzynarodową.

Najbardziej aktywne w świecie polskie NGOsy tworzą tzw. Grupę Zagranica. Obecnie skupia ona 62 organizacje, m.in. Polską Akcję Humanitarną, Fundację im. Stefana Batorego, Amnesty International i Helsińską Fundację Praw Człowieka.

Polska przeznacza na pomoc rozwojową średnio ponad 1 mld zł rocznie. Najmniej (nie licząc Łotwy) wśród krajów Unii Europejskiej – skwitują sceptycy. To ledwie 0,08 proc. dochodu krajowego brutto. Dla porównania: Holandia o gospodarce zbliżonej do naszej na pomoc rozwojową biedniejszym krajom przeznacza 0,75 proc. PKB. Liderem w Europie pozostaje Szwecja, która przekazuje na ten cel 1,02 proc.

Czasem jednak ważniejsze od ilości funduszy jest rozsądne nimi zarządzanie i efektywne wykorzystanie – tu Polska zdaje egzamin.

Ktoś może zapytać: czy mamy obowiązek pomagać innym? MSZ wskazuje na trzy ważne kwestie: pomagamy, ponieważ przyjęliśmy międzynarodowe zobowiązania; pomagamy, ponieważ kiedyś nam pomagano; pomagamy, ponieważ jest to powinność moralna.

60 proc. funduszy z polskiej pomocy trafia do krajów Partnerstwa Wschodniego: Armenii, Azerbejdżanu, Białorusi, Gruzji, Mołdawii i Ukrainy. Dużo pieniędzy przeznaczamy na odbudowę i wsparcie Afganistanu. Pomagamy najuboższym krajom Afryki. Listę państw, którym szczególnie potrzebne jest wsparcie, ustala co roku MSZ. NGOsy rywalizują następnie o granty i z uzyskanych z MSZ pieniędzy realizują projekty pomocowe.

Początków zorganizowanego systemu świadczenia pomocy w Polsce po 1989 r. można upatrywać w powołaniu do życia (rok wcześniej) Fundacji im. Stefana Batorego. Jej rola w zbliżeniu polsko-ukraińskim jest nie do przecenienia. Kilkanaście programów grantowych i pomocowych, zaangażowanie po dziś dzień w walkę o zniesienie wiz i otwarcie granic wschodnich.

Nie byłoby też wielu wspaniałych inicjatyw polskich NGOsów, gdyby nie istniejący od 2000 r. program „Przemiany w Regionie – RITA” powołany przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności, a realizowany przez Fundację Edukacja dla Demokracji. Program RITA to blisko 800 projektów rozwojowych zrealizowanych za 24 mln złotych.

„Szkolne swatki” i inni

Wiele z nich to temat na osobny reportaż: jak choćby wspólna renowacja starych cmentarzy i nagrobków przez młodzież ukraińską i polską w Krempnej czy w Drohobyczu (Stowarzyszenie Magurycz); pomoc Stowarzyszenia Edukator z Łomży w tworzeniu wiejskich przedszkoli w Gruzji; projekt Polskiego Związku Niewidomych i Fundacji Ari Ari z Bydgoszczy na rzecz osób niewidomych w Armenii i Gruzji; szkolenia fundacji La Strada dla przedstawicieli straży granicznej, policji, samorządowców z Białorusi, Ukrainy, Litwy, Słowacji, Rosji, w celu przeciwdziałania handlowi kobietami.

Fundacja Edukacja dla Demokracji realizuje od siedmiu lat „Szkolne swatki”, polegające na poznawaniu ze sobą nauczycieli z Obwodu Kaliningradzkiego, Ukrainy, Polski i Białorusi. Przyjaźnie owocują podpisywaniem współpracy między szkołami, a następnie – wymianą młodzieży.

Justynę Janiszewską, szefową fundacji, odwiedzam w jej biurze w Warszawie. Fundacja dzieli pokoje z pracownikami Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego z Wrocławia, którzy odpowiadają za program wizyt studyjnych „Study Tours to Poland”. Od 2004 r. w ramach tego programu odwiedziło Polskę ponad pięć tysięcy ekonomistów, prawników, samorządowców, urzędników i parlamentarzystów z trzynastu krajów – po to, aby poznać polskie doświadczenia transformacji ustrojowej i samorządowej. Podobny program dla studentów prowadzi Fundacja Borussia z Olsztyna.

Janiszewska, zapytana o początki pracy dla NGOsów, opowiada o swoim wolontariacie w Stowarzyszeniu Jeden Świat w Poznaniu. Trafiła tam na trzecim roku studiów. Późniejsze wyjazdy na wolontariat do Szwajcarii i Belgii sprawiły, że innej pracy niż ta w organizacjach pozarządowych już sobie nie wyobrażała. Niedawno organizację kierowaną przez nią odwiedziły liderki klubów kobiet z Tadżykistanu. Fundacja założyła na Facebooku stronę „Na tadżyckiej wsi”, na której przybliża Polakom ten słabo im znany kraj.

Pomaganie to praca

Jan Piekło, dyrektor Fundacji Współpracy Polsko-Ukraińskiej PAUCI, przez większość swojego życia pracował jako dziennikarz. Czytelnicy „Tygodnika Powszechnego” pamiętają jego reportaże z Sarajewa. Zaangażowanie Piekły w akcje humanitarne zaczęło się od udziału w konwoju z pomocą dla szpitali i sierocińców w Rumunii w czasie rewolucji 1989 r. Razem z francuską organizacją Lekarze Świata i profesorem Zbigniewem Chłapem przewozili do szpitali na północy Rumunii leki i środki opatrunkowe.

To doświadczenie go odmieniło; potem jeździł w konwojach z pomocą dla Sarajewa, razem z Janiną Ochojską i fundacją EquiLibre. Jeszcze czuł się reporterem, dziennikarzem, ale coraz częściej myślał, że to pomoc innym jest tym, co chciałby w życiu robić zawodowo.

Wtedy zaczął rozumieć, jak trudno jest pomagać w taki sposób, aby nie upokarzać. Często ważniejsza okazywała się pamięć i solidarność niż dary w postaci koców czy leków.

Razem z Janem Turnauem Piekło uczył potem młodych dziennikarzy ukraińskich, jak pisać o religii przed pielgrzymką papieża na Ukrainę. W Sarajewie reporterom z krajów b. Jugosławii pokazywał, jak relacjonować wydarzenia bez uprzedzeń etnicznych. Wespół ze Stefanem Wilkanowiczem założył Forum Dialogu Chrześcijańsko-Żydowsko-Muzułmańskiego.

Kiedy Jan Piekło został dyrektorem PAUCI, zaczął realizować projekty transgraniczne: szkolenie urzędników i samorządowców ukraińskich; pokazywał, na czym polegał sukces reform w Polsce.

PAUCI do dziś pomaga w Mołdawii, Armenii, Gruzji i Ukrainie; jej wolontariusze prowadzą serwis informacyjny o sytuacji społecznej i politycznej w ostatnim z tych krajów.

Pytany, dlaczego warto pracować w organizacjach trzeciego sektora, odpowiada: – Praca dla NGOsów stwarza możliwość poznania ludzi z wielu krajów, to są często przyjaźnie na całe życie. Daje ogromną satysfakcję, jest okazją do rozwoju osobistego, pogłębienia znajomości języków obcych, poznania różnych kultur, odwiedzenia najdalszych zakątków świata.

Inni dla nas, my dla innych

Ważnym elementem wolontariatu jest upominanie się o prawa człowieka. Niemało może o tym powiedzieć jeden z założycieli polskiego oddziału, a następnie wieloletni prezes zarządu Stowarzyszenia Amnesty International w Polsce, Bogusław Stanisławski.

Ma dziś 83 lata, lecz nadal udziela się społecznie, tak jak z początkiem lat 80., gdy był działaczem podziemnej Solidarności. W Malichach, dzielnicy Pruszkowa, a zarazem osiedlu-ogrodzie, gdzie mieszka, niedawno przyczynił się do powołania stowarzyszenia, które integruje mieszkańców, sprzeciwia się wysokiej zabudowie okolicy, prowadzi akcje społeczne na rzecz osiedla i okolic pobliskiej rzeki Utrata.

Początki Amnesty International w Polsce to trzy niezależne od siebie grupy: warszawska, gdańska i toruńska. Na początku lat 90. działacze podziemnych struktur zaczęli się upominać o prawa człowieka w innych krajach. Była to spłata długu zaciągniętego pośród tych, którzy wcześniej apelowali na świecie o uwolnienie polskich więźniów sumienia.

Zdaniem Bogusława Stanisławskiego, wśród motywów pracy społecznikowskiej „najbardziej istotne jest przekonanie, że społeczeństwo obywatelskie jest fundamentem demokratycznego porządku i państwa prawa, dostrzeżenie, że przestrzeganie uniwersalnych praw człowieka jest dobrą receptą na wszystkie bolączki współczesnego świata, oraz intuicja, że nie ma wśród nas obcych, których należy się lękać, a są po prostu inni, którzy mogą nas wzbogacać”.

Stanisławski zaraził ideą upominania się o prawa człowieka swoich studentów na SGPiS (dzisiejsza SGH), gdzie był wykładowcą języka angielskiego. Dziś jest przewodniczącym Rady Fundacji „Inna Przestrzeń”, którą założyli byli studenccy działacze Amnesty International. „Inna Przestrzeń”, oprócz organizowania Festiwalu Transkaukazja oraz projektów w Gruzji, Birmie i Azerbejdżanie, upomina się o prawa człowieka w Chinach, w szczególności o prawa Tybetańczyków.

Młodym zawsze powtarzał: „Zróbcie coś, abyście pozostawili ten świat odrobinę lepszym. Upominajcie się o niezbywalne prawa ludzi, ale także naszych »braci mniejszych« – zwierząt, rozglądnijcie się wokół, co można zrobić razem dla wspólnego dobra”.

Bogusław Stanisławski doradzał swoim kolegom na Ukrainie, gdy ci zaczynali tam pracę dla Amnesty. O otrzymanym z rąk prezydenta Krzyżu Komandorskim Polonia Restituta mówi z zażenowaniem – ale i z satysfakcją – że w ten sposób została uhonorowana działalność tysięcy polskich działaczy praw człowieka.

O szczegółach wielu programów polskich NGOsów mających za cel wspieranie demokracji w krajach autorytarnych, z powodu grożących ich odbiorcom reperkusji – pisać nie będziemy.

Nadzieja nie umiera

W Krakowie działają także lekarze z Polskiej Misji Medycznej i Stowarzyszenia Lekarze Nadziei.

Kierowana przez Ewę Piekarską Polska Misja Medyczna pomaga ofiarom wojen, katastrof i kataklizmów. Ostatnio przeszkoliła trzysta osób organizujących system ratownictwa medycznego w Kenii. W Czadzie jej lekarze przeprowadzili czterdzieści operacji i wiele konsultacji ginekologicznych. Stowarzyszenie ciągle aktualizuje bazę lekarzy, ratowników, pielęgniarek gotowych wyjechać na misję. W Ugandzie trwa przebudowa szpitala, w którym lokalny personel uczyć będą specjaliści z Polski.

PMM pomagała ofiarom konfliktu w Darfurze; lekarze wyposażali szpitale m.in. w Afganistanie i Libanie; dzięki ich staraniom w Krakowie i Gryficach leczono dzieci z Iraku. Organizacja szkoli lekarzy z Mołdawii, Ukrainy i Białorusi z zakresu przeciwdziałania rozprzestrzenianiu się chorób zakaźnych, a dla położnych na pograniczu pakistańsko-afgańskim organizuje szkolenia z zakresu ratownictwa.

Stowarzyszeniem Lekarze Nadziei zarządza człowiek-legenda – prof. Zbigniew Chłap. Chociaż kończy w tym roku 85 lat, ani myśli odpoczywać. Gdy odwiedzam go w siedzibie stowarzyszenia, domyka właśnie z księgowym sprawozdanie finansowe. Sytuacja jest podbramkowa, więc mile widziane będzie każde wsparcie – także ze strony czytelników „Tygodnika” (szczegóły na stronie www.sln.org.pl).

Życiorys doktora jest tak bogaty, że mógłby posłużyć za kanwę kilku scenariuszy filmowych: w czasie okupacji w Szarych Szeregach, po wojnie profesor Collegium Medicum UJ, autor 180 publikacji naukowych, udzielał wsparcia represjonowanym w stanie wojennym, wyjeżdżał z konwojami organizacji humanitarnych do Kurdystanu, Jugosławii, Litwy i Rumunii; powołał polską filię Médecins du Monde – Lekarzy Świata, od 1995 r. przewodniczący Stowarzyszenia Lekarze Nadziei; organizował także wyjazdy z pomocą dla kresowiaków oraz do Kamerunu. Podczas zagranicznych misji bywał zatrzymywany, okradziony i dotkliwie pobity.

Obecnie stowarzyszenie skupia się na pomocy wykluczonym w Polsce, prowadząc Punkt Charytatywny (dawna Apteka Darów) oraz dwie Przychodnie Lekarskie dla Ludzi Bezdomnych, Ubogich i Migrantów (Kraków, Warszawa), gdzie pomoc medyczną otrzymać mogą nieobjęci ubezpieczeniem, nieposiadający środków do życia ludzie. Lekarze i pielęgniarki pracują jako wolontariusze. W obu placówkach udzielają łącznie ponad 12 tys. konsultacji i zabiegów rocznie. To konkretna, i co ważne – codziennie świadczona pomoc.

Profesor opowiada, jak ważne jest niesienie jej innym – w kraju i za granicą.

A na koniec, przy pożegnaniu, mówi z uśmiechem: „Życie jest takie ciekawe”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz kulturalny, redaktor, współpracownik "Tygodnika Powszechnego".

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2013

Artykuł pochodzi z dodatku „Polska się liczy (1): Sektor mocy