Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tylko skrajny optymista mógłby dojść do wniosku, że pojawienie się na horyzoncie wariantu Omikron skłoniło polski rząd do postawienia tamy koronawirusowi. Owszem, premier zapowiada (bliżej niesprecyzowane) obostrzenia na czas świąt, a na razie zmniejszono limity w restauracjach, galeriach handlowych czy kościołach. Tyle że przepisy te, podobnie jak obowiązek noszenia maseczek, są w praktyce martwe. Krążą żarty, że zmiana polega na tym, iż wcześniej nie pilnowano limitu 75 proc., a teraz – 50 proc.
Wiele europejskich krajów decyduje się na ruchy bardzo radykalne, nie tylko wprowadzając przymus szczepień, ale też minimalizując obecność niezaszczepionych w przestrzeni publicznej (zob. tekst Wojciecha Pięciaka). Tymczasem nasz rząd wciąż zachowuje się tak, jakby pandemia była zagrożeniem teoretycznym. W języku ministra zdrowia obok znanego od dawna „chcemy” i „będziemy chcieli, żeby” pojawiło się ostatnio „zaczynamy powoli myśleć o”. W dodatku fraza ta padła w kontekście tak umiarkowanego obostrzenia, jak obowiązek szczepień jedynie niektórych grup zawodowych. To ruch oczywiście niezbędny, ale takie punktowe działania nie stanowią już żadnej przeszkody dla zakażeń. Aktywność wirusa w populacji jest ogromna, a my jesteśmy właściwie pozbawieni narzędzi do jej ograniczenia.
Epidemiolog Rafał Halik uważa, że rządzący obserwują przede wszystkim wykres hospitalizacji, a w świetle prognozy Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego UW idzie on na razie wariantem optymistycznym. – To trochę zagranie va banque, bo epidemia jest żywiołem, a każdy żywioł jest nieobliczalny i trzeba szykować się na gorsze, a nie lepsze – podkreśla badacz. – Obostrzenia najlepiej stosować podczas wypiętrzania się epidemii. Tę szansę straciliśmy. Im bliżej szczytu fali, tym gorsza skuteczność stosowanych obostrzeń, a my właśnie szczyt osiągamy. Co więcej, pojawił się game changer w postaci wariantu Omikron, choć na razie nie wiemy, w jakim stopniu zmieni on zasady gry.
Polska zalicza się obecnie do światowej dziesiątki krajów o najwyższych dziennych przyrostach zakażeń – i to w liczbach bezwzględnych. Co gorsza, w niektóre dni trafiamy do pierwszej piątki pod względem liczby zgonów. W Polsce umiera dziennie na covid nawet 500 osób, a biorąc pod uwagę, że jest to liczba skorelowana z zakażeniami sprzed ok. czterech tygodni – będzie niestety nadal rosnąć.
Minister Niedzielski cieszy się, że w najbardziej do tej pory dotkniętych epidemią województwach podlaskim i lubelskim dynamika nowych zakażeń już spada (nota bene: żadna w tym zasługa rządu). O zgonach już nie wspominał – tymczasem analityk Łukasz Pietrzak wyliczył, że spośród oficjalnych 7649 zgonów na covid w listopadzie, aż 23 proc. odnotowano w tych dwóch województwach. Na dodatek przez najbliższe tygodnie fala będzie przetaczać się przez o wiele gęściej zaludnione województwa środkowej i południowej Polski.
Część ekspertów nie mówi już w kontekście obecnej fali o szczycie zakażeń, a raczej o „płaskowyżu”. Rafał Halik spodziewa się, że potrwa on do stycznia. Część obserwatorów ocenia, że z falą zimową już przegraliśmy. W powietrzu zawisło pytanie, które jako pierwszy sformułował Tomasz Rożek: „Czy jest już przygotowywana strategia walki na wiosnę? Czy znowu będziemy gasili pożar, jak już będzie się paliło?”. ©℗
Czytaj także: Na świecie prowadzone są obecnie trzy duże badania nad amantadyną – dwa z nich toczą się w Polsce.