Muzyka przeciwko ukąszeniom

„Ukąszeni przez tarantulę Apulijczycy leczeni są muzyką, tańcem, śpiewem, barwami”.Gaudenzio Merula, „Memorabilia”, 1556

23.03.2003

Czyta się kilka minut

1 Ascetyczna, czarno-biała okładka. Ledwie rozpoznawalny szkielet krzyża. Pod jednym z jego ramion pajęcza sieć. Z przedostatniej strony kłują szklanym spojrzeniem oczy włochatego indywiduum. Bojaźń i drżenie? Jak najbardziej. Ale i wzbierająca ciekawość, jakie też trucizny kryją się w środku.

To okładka najnowszej płyty zespołu muzyki dawnej L'Arpeggiata, kierowanego przez Christinę Pluhar. Rzecz wydana została przez powstałą przed czterema laty niezależną wytwórnię Alfa z siedzibą w Paryżu. Edycji nagrań klasycznej muzyki służy jej flagowa seria pod nazwą „Ut pictura musica”.

Najnowsza płyta L'Arpeggiaty opublikowana została w innej, stworzonej niedawno serii: „Les chants de la terre”. Zatytułowana jest wielce intrygująco: „La Tarantella. Antidotum tarantulae”. To tłumaczy dwuznaczny, pajęczy magnetyzm okładki. Powiedzmy od razu: w dziedzinie nagrań przywracających do życia muzykę tradycyjną, ludową, muzykę istniejącą często jedynie w przekazach ustnych, ta płyta - pośród wydanych ostatnio - nie ma sobie równych. I nie jest to jakaś dźwiękowa wersja etnografii dla ubogich. „La Tarantella”, choć poparta solidną kwerendą źródłową, nie jest archiwistyczną ramotą zrodzoną z ducha muzykologicznej pedanterii. Przeciwnie: to bardzo osobista i twórcza próba zmierzenia się z tradycją, precyzyjnie pomyślany i świetnie zrealizowany projekt artystyczny.

Ale może po kolei.

2. Wszystko zaczęło się na obcasie włoskiego buta. No, w każdym razie w jego okolicach. Jak podają źródła historyczne, w prowincji Apulia co najmniej od późnego średniowiecza znany był taniec o dźwięcznym imieniu tarantella. Niejasne jest pochodzenie samej nazwy. Wywodzi się ją już to od miasta Taranto (łac. Tarentum), stolicy prowincji, już to od tarantuli, jednego z występujących tam jadowitych pająków.

Jakkolwiek by było, tarantella już w XVII wieku trafiła na dworskie pokoje. Ów szybki taniec, o frenetycznym rytmie, zyskał w Europie wielką popularność. W tym procesie nobilitacji muzyki o rdzennie plebejskim rodowodzie nie obyło się wszakże bez istotnych strat: tarantella została okiełznana i skrojona wyraźnie na dworską miarę. Stała się ucukrowaną i galanteryjną wersją tańca, który pierwotnie należał bez reszty do żywiołu magiczno-religijnego i tylko w jego obrębie się tłumaczył. Żywych ludzi - z ich prawdziwymi emocjami, z ich szaleństwem, lękiem i melancholią - zastąpiły wyfraczone, pląsające w kółko, manekiny. Niestety, przekłamana wizja tarantelli jako dość głupawego i koniecznie wesołego (!) tańca pokutuje do dzisiaj.

Tarantellę nie tylko tańczono, ale z czasem zaczęto wykorzystywać jako poręczną formułę muzyczną. Tarantelle, o wyraźnie rozpoznawalnej strukturze rytmicznej, spotykać można nie tylko u kompozytorów baroku, ale i znacznie później: choćby u Schuberta czy Chopina, a bliżej naszych czasów - u Strawińskiego. Przy całym szacunku dla muzycznej finezji znamienitych twórców, powiedzieć trzeba, że - jeśli wierzyć przekazom - różnica pomiędzy ludową tarantellą a jej uszlachetnioną muzycznie odmianą jest mniej więcej taka, jak między palącą piołunówką a słodkim likierem.

Czym tedy była tarantella u swych źródeł? Czym był ów taniec przepełniony nierzadko erotyzmem i frenetyczną zmysłowością, taniec, który pozwala domyślać się - i to nie bez racji - jak mogły wyglądać niegdyś orgiastyczne ryty dionizyjskie i jaki kształt mogła przybierać grecka mania? Przecież miasta apulijskie wchodziły w skład Wielkiej Grecji!

Tarantella bezpośrednio i nierozerwalnie związana jest z niezwykłym fenomenem kulturowo-religijnym włoskiego Południa, znanym jako tarantyzm. W pochodzącym z roku 1362 „Sertum papale de venenis” znajduje się wzmianka o pewnym ludowym wierzeniu, wedle którego tarantula w momencie ukąszenia śpiewa pewną melodię, toteż i chory, słysząc melodię zgodną ze śpiewem pająka, odczuwa ogromną przyjemność.

Jednak najwięcej informacji o historycznej formie tarantyzmu zawiera „Magnes, sive de arte magnetica”, XVII-wieczny traktat medyczno-filozoficzny niemieckiego jezuity Athanasiusa Kirchera. Zauważył on zadziwiającą zbieżność pomiędzy rodzajem ukąszenia a muzycznymi środkami aplikowanymi choremu. I tak, osoba ukąszona przez tarantulę o melancholijnej naturze stawała się nieruchawa i śpiąca, z kolei pokąsany przez tarantulę o cholerycznym usposobieniu stawał się pobudzony i skory do wybuchowych zachowań. W zależności też od rodzaju ukąszenia, chory reagował entuzjastycznie na pewne kolory. Wyleczenie ukąszonej osoby, zwanej tarantatta, wymagało - oprócz utrafienia w odpowiednią barwę - odnalezienia właściwej melodii, która mogła stać się skutecznym lekarstwem na chorobę. Melancholików zatem leczono głośnym dźwiękiem trąbek i różnego rodzaju bębnów, cholerykom natomiast aplikowano kojące melodie wykonywane przez skrzypce, cytry, gitary i lutnie. Kircher wspomina o pewnej młodej dziewczynie, „która nie mogła być pobudzona do tańca inaczej jak tylko przy huku bębnów, brzmieniu trąb, słowem - przez instrumenty czyniące przeraźliwy hałas”.

Przy pomocy tańca, jak powszechnie wierzono, można było usunąć z organizmu, czyli po prostu: wypocić śmiercionośny jad. Jak ważny był odpowiedni dobór muzyki, świadczy przypadek pewnego Hiszpana, którego ukąsiły dwie różne tarantule, w rezultacie czego stał się on podwójnym tarantystą. Co gorsze, zaordynowana muzyczna kuracja nie skutkowała, jako że nie istniała pełna zgodność między aplikowanymi melodiami a rozbieżną naturą obydwu pająków. W wyniku tego samoznoszącego się leczenia nieszczęśnik zmarł.

Słuchając dzisiaj opowieści jezuickiego misjonarza, trudno nie uśmiechać się pod nosem. Pamiętajmy jednak, że apulijski tarantyzm trwał nieprzerwanie dobrych kilkaset lat i nie był przy tym kulturowym ornamentem, ale niezwykle istotnym składnikiem życia społecznego. Nie był też, jak czasem sądzono, zjawiskiem z obszaru psychiatrii. Dostarczał natomiast sensownego scenariusza radzenia sobie z sytuacjami kryzysowymi. Pełnił wyraźne funkcje katartyczne. Był obrazowo-symboliczną matrycą odnawianych rokrocznie rytualnych zachowań. I to aż po niedawny czas.

Ernesto de Martino, wybitny włoski badacz tarantyzmu, odnotował przypadki wielogodzinnych tanecznych seansów jeszcze w 1959 roku! W Galatinie na półwyspie Salentyńskim, jednej z najważniejszych kolonii greckich, w dniu św. Piotra i Pawła wierni do dziś gromadzą się w kościele pod wezwaniem obydwu świętych, by odprawić rytuał, którego związki z chrześcijaństwem są - powiedzmy delikatnie - dosyć luźne.

3. Już na pierwszej płycie L'Arpeggiaty, „La Vilanella” Kapsbergera, można usłyszeć - zgrabnie wkomponowaną w resztę kompozycji - „Tarantellę di Sannicandro” z przylądka Gargano, pieśń weselną opartą na przejmującej ostinatowej figurze basowej, w fenomenalnym wykonaniu Pino de Vittorio. Być może już wówczas zrodził się pomysł, by w przyszłości całą płytę poświęcić pajęczym klimatom.

W niezwykle różnorodnym programie omawianego nagrania mamy kilka odmiennych w charakterze tarantelli. Ze zbioru Kirchera pochodzą te, których zapisy uchodzą za najstarsze: czysto instrumentalna „Tarantella Napoletana”, podobnie jak tytułowe lekarstwo na ukąszenia - „Antidotum tarantulae”. Ale jest też „Tarantella del Gargano” czy pasterska „La Carpinese”, obydwie zarejestrowane przez muzykologów w latach powojennych. Oprócz tarantelli apulijskich mamy też „Tarantellę calabrese”, pieśń wykonywaną z towarzyszeniem zampogna (dudy). Osobne słowo należy się wstrząsającemu lamentowi żałobnemu, „Lu poveru ‘Ntonuccio”, którego melodia została zanotowana dopiero w latach 60. w Sternatia przez wybitną śpiewaczkę pieśni ludowych Giovannę Marini. Lament żałobny bardzo często był częścią kuracji muzycznej. Oparty na czytelnej symbolice śmierci i odrodzenia, umożliwiał choremu uwolnienie się od pętających go negatywnych emocji, po prostu: wykrzyczenie ich. Co, bez żadnych dwuznaczności, potwierdza wykonanie na płycie.

Zadziwiające, ale znakomicie współbrzmią z tymi utworami o archaicznym rodowodzie współczesne pieśni. Napisane z inspiracji duchem tarantelli kompozycje Matteo Salvatore, Ambrogio Sparagna czy Lucilli Galleazzi organicznie wyrastają z apulijskiego tańca, doskonale mieszczą się w jego bez trudu rozpoznawalnym idiomie. Ta muzyka naprawdę żyje, tętni, pulsuje, oddycha południowym powietrzem. Tarantula w nagraniu L'Arpeggiaty to nie jest martwy insekt za szkłem. Ona nerwowo się rozgląda, wypatrując ofiary...

Christina Pluhar, grająca niemal na wszystkich instrumentach strunowych, jest autorką znacznej części instrumentacji prezentowanych utworów. W nagraniu słychać szerokie spectrum barokowego instrumentarium: gitarę barokową, chitarra battente, harfę barokową, teorban, lutnię, psalterion czy colascione. Świetnie brzmią bębny i perkusjonalia. Stąd niezwykła barwność i wewnętrzny ruch tego nagrania.

Wydarzeniem są interpretacje solistów. Surowy głos umbryjskiej pieśniarki Lucilli Galeazzi świetnie sprawdza się zarówno w kołysankach, jak i w obłąkanej apulijskiej tarantelli „Pizzicarella mia”. Marco Beasley, włoski tenor, udany mariaż dwóch kultur (matka - neapolitanka, ojciec - Anglik) dysponuje głosem o wyjątkowej subtelności. W jego śpiewie jest potężna dawka emocji, ale nieustannie poddawanych kontroli. Obydwoje operują głosami maksymalnie zbliżonymi do naturalnego śpiewu, z niewymuszoną ekspresją. To nagranie ma działanie hipnotyczne. Naprawdę, trudno się od niego uwolnić.

Paradoks: mimo że jako punkt wyjścia ma kulturowy fenomen uwikłany w prawdziwe cierpienie i ocierający się o śmierć, „La Tarantella” cała jest po stronie życia.

4. Dziś prawdziwych pająków już nie ma. Ale może się przecież zdarzyć, że popadniecie w podłą melancholię. Że ukąsi was prawdziwe życie, a nie jakieś urojone heglowskie żądło. Albo że świat stanie przed wami potworem. Należy wówczas włączyć „La Tarantellę”. Zażywać solidnymi dawkami. Stosować rano i wieczorem. Zagrożenie przedawkowaniem - żadne. Skutków ubocznych - nie stwierdzono. Lek popijać rozumnie czerwonym winem. Po paru dniach przechodzi, jak ręką odjął. Wiem, co mówię. W końcu jestem doktorem.

DARIUSZ CZAJA jest antropologiem kultury, doktorem, pracownikiem Instytutu Etnologii i Antropologii Kultury UJ, redaktorem kwartalnika „Konteksty”.

Fragmentów płyty oraz rozmowy z Dariuszem Czają będzie można wysłuchać w „Magazynie Bardzo Kulturalnym”, audycji Barbary Marcinik w Radiowej Trójce, 19 marca o godz. 22.43.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Antropolog kultury, redaktor kwartalnika "Konteksty", eseista, recenzent muzyczny. Profesor, wykładowca w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej UJ. Opublikował: Metamorfozy ciała. Świadectwa i interpretacje (red.), 1999;… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2003