Z otwartymi oczami

O złu, diable, cierpiącym Bogu i książce "Lekcje ciemności" rozmawiają Dariusz Czaja, Krzysztof Bielawski oraz Ireneusz Kania.

18.08.2009

Czyta się kilka minut

Alberto Giacometti, „Głowa Diega” (1956) / Christie’s images / Corbis /
Alberto Giacometti, „Głowa Diega” (1956) / Christie’s images / Corbis /

Złości naszych czasów

Nowoczesność posiada dwa - skierowane w przeciwne strony - oblicza. Jedno z nich zwrócone jest w stronę przyszłości, która ma być czasem spełnienia oświeceniowych obietnic. Na horyzoncie rysują się kontury przyszłego świata uwolnionego od swej części przeklętej, od ciemnego jądra, które jest figurą błędu, pomieszania i cierpienia. Na drugim obliczu maluje się potworny grymas - odblask ciemnego świecidła, którym emanuje zło.

W "Lekcjach ciemności" Dariusz Czaja prezentuje twórców, którzy w swoich dziełach konfrontują się z traumatycznym doświadczeniem zła, dla których współczesność nie jest wcale czasem tryumfu wolności i dobra. Dla Kertesza, Leviego, Appelfelda, Sebalda, Coetzee’ego, Littella, Nowosielskiego, Bacona, Herzoga i Ciorana nowoczesność jest sceną wypełnioną ogromniejącymi ruinami, w których cieniu toczy się nasze życie.

Autor postawił sobie niełatwe zadanie: na marginesie rozmaitych opowieści o złu próbuje odnowić szczególny rodzaj refleksji - na poły filozoficznej, na poły antropologicznej - w której egzystencjalne kwestie ciągle odgrywają kluczowe znaczenie. Zło jest dziś na wszelkie sposoby egzorcyzmowane z przestrzeni społecznej, objęte kulturowym zakazem, zepchnięte w sferę niewyrażalności, co wcale nie niweluje jego dojmującej obecności. Czaja ułożył listę autorów, którzy podjęli problem zła, ale nie zajmują w naszym myśleniu centralnego miejsca. Przypominając ich artystyczne i literackie interwencje, krakowski filozof i antropolog odrabia za nas lekcję, bez której współczesność nie może się obejść.

Grzegorz Jankowicz

Tygodnik Powszechny: Podczas promocji swej książki mówił Pan, że w obecnych czasach, gdy zajmujemy się sprawami trzeciorzędnymi, obowiązek myślenia ciąży na nas szczególnie mocno. Na czym, zgodnie z tym konceptem, polegają ,,Lekcje ciemności"?

Dariusz Czaja: Żyjemy w świecie letnim, pozbawionym pytań istotnych. W jakiejś mentalnej zawiesinie, która jest mieszaniną gatunkowego samozadowolenia, zapominania o złej przeszłości i zadekretowanego optymizmu. A wszystko to utopione w medialnym znieczuleniu i nieznośnej lekkości świata popkultury. Książka natomiast jest wyraźnie na kontrze wobec tej dominującej w naszej kulturze tendencji. Bo przecież podstawowe pytania egzystencjalne nie uleciały w niebyt, a pośród nich pytanie o zło, o jego pleniącą się obecność w naszym doświadczeniu, o pamięć różnych niegodziwości ubiegłego stulecia, o to, wreszcie, kim w istocie - jako gatunek - jesteśmy... To wciąż pytania niepokojąco aktualne. I trzeba się z nimi zmierzyć, choć wiemy, że o ostateczne odpowiedzi w tej ciemnej materii wyjątkowo trudno.

Pobrzmiewa w "Lekcjach ciemności" ton osobisty.

Dariusz Czaja: To nie przypadek, ale całkowicie zamierzona strategia pisarska. Wpisanie siebie w tekst miało kilka powodów. Po pierwsze: nie wierzę w humanistykę pozbawioną pierwszej osoby liczby pojedynczej. Pisarstwo humanistyczne bez autorskiej sygnatury wydaje mi się mało pożywne. Po drugie: komentowane przeze mnie książki były dla mnie często jak siekiera wbita między oczy i zależało mi, by tego stanu nie zatajać, jak to czynią zazwyczaj przyzwoici egzegeci, ale właśnie wyeksponować. Po trzecie, sprawy, o których piszę - kwestie zła, cierpienia, pamięci, eschatologii - są już tak omotane przez oswojone dyskursy, że naprawdę trudno się przez nie przebić. Przykładowo: pisząc o książkach Appelfelda czy Sebalda, nie wydawało mi się sensowne dostarczanie kolejnej "obiektywnej", po akademicku wychłodzonej analizy. Chciałem być blisko tekstów, o których piszę, wydaje mi się bowiem, że w odniesieniu do powyższych tematów dyskurs naukowy sprawdza się średnio. Pytania, przed którymi stanąłem, były takie: jak unieść ten horror, o którym czytam? Jak zapisać go w języku? Jak nie ugrzecznić traumy czytelniczego doświadczenia? By się z tym uporać, próbowałem więc czasem przemycać do komentarzy język prywatny, który - zgoda - może być pomawiany o ekshibicję, ale przynajmniej nie wprowadza ostrego dystansu pomiędzy autora i komentowany tekst, nie pozwala też na to, by ciemności, o których piszę, przekształciły się w "temat", "zagadnienie", "problem badawczy". To ma być ogień, to ma nas dotykać, przeszywać, inaczej te niewygodne kwestie nie staną się "naszymi sprawami", ale oddamy je do rozwikłania różnym specjalistycznym narzeczom.

Ireneusz Kania: Mam wrażenie, że Dariuszowi Czai chodzi o zarażenie czytelnika własnym doświadczeniem zła. To ambicja typu egzystencjalnego. Natomiast moje ambicje są raczej typu intelektualnego: zastanawiam się nad aporetycznością dyskursów w obrębie naszej kultury, dla której fundamentem są pojęcia i greckie, i żydowskie, i chrześcijańskie. Na tym, dotychczas nam znanym gruncie doszliśmy do ściany. Nie wiadomo, jak mówić o Holokauście, który stał się najważniejszą figurą zła absolutnego. Wyczerpaliśmy język, którym można o nim mówić. Nie możemy tej sprawy odesłać ad acta i iść dalej. Musimy się z tym problemem uporać - to wyzwanie dla ludzkiego ducha i umysłu. Tego właśnie szukałem w "Lekcjach ciemności".

Dariusz Czaja: Nie, to całkiem nie tak, nikogo nie chciałem zarażać! Jeśli już mówić o jakimś "rażeniu", to w istocie byłem porażony kilkoma książkami, o których piszę. "Dziennik galernika" Kertesza mnie właściwie wywrócił. Po lekturze "Żywotów zwierząt" Coetzee’go, co tu dużo gadać, naprawdę zacząłem myśleć na nowo, to było doświadczenie poznawczej i egzystencjalnej natury, a nie tylko estetycznej. Zamiarem moim było raczej - bo ja wiem - dać mocno do myślenia, wyświetlić jakiś kawałek rzeczywistości, o którym na co dzień nie myślimy albo myśleć nie chcemy. To miał być jakiś dzwonek ostrzegawczy, żeby obudzić się z drzemki...

Gdy czytamy świadectwa radykalnego zła, budzi się nasze przerażenie. Można jakoś zrozumieć, dlaczego ludzie nawzajem się zabijają. Co jednak z bezinteresownym okrucieństwem, o jakim pisał np. Herling-Grudziński w opowiadaniu "Zeszyt Williama Mouldinga, emeryta", albo tym z Bałkanów - gdy żołnierze zmuszają matki, by wrzucały dzieci do betoniarek. Przykłady można, niestety, mnożyć. Czy tak właśnie objawia się diabeł?

Ireneusz Kania: Mówią Państwo o złu metafizycznym, ja jednak nie wiem, czym ono właściwie ma być. Jeśli przyjmiemy pojęcie diabła, wiele spraw rzeczywiście się wyjaśni, ale nie sprawa zasadnicza: teodycea. Gdzie w teodycei miejsce na diabła? Krótko mówiąc: w diabła albo się wierzy, albo nie. Stanisław Lem, ateista, w diabła nie wierzył. Jerzy Nowosielski, chrześcijanin, twierdził, że wierzy najpierw w diabła, a potem w Boga (to zresztą forma drastyczna: Bóg jako pochodna diabelskości).

Krzysztof Bielawski: Do wyjaśniania problemu zła nie musimy fatygować diabła. Zbyt łatwo powołujemy się na diabła i w ten sposób samych siebie usprawiedliwiamy.

Dariusz Czaja: Ależ całkowita zgoda! Wyjaśnianie zła wszelkiego przy jego pomocy zalatuje na kilometr intelektualną tandetą, w dodatku zdejmuje z nas odpowiedzialność za popełnione świństwa. Nie o to idzie. Obojętnie tedy, czy ta figura istnieje jako realna siła duchowej natury (zdania są podzielone), czy jest hipostazą ciemnych sił naszej podświadomości, czy oznacza pewne nierozpoznane złogi naszej zwierzęcej natury, to z całą pewnością nie służy u mnie jako poręczne wyjaśnienie zło-czynienia. Pojawia się ona w tych momentach, kiedy rzeczywistość zła jest tak potężna, że trudno ogarnąć ją wyobraźnią czy słowem, a wszelkie racjonalizacje zawodzą. To są wyjątkowe sytuacje: te, o których pisze Drakulić w książce o wojnie w Bośni, czy zdarzenia, które Primo Levi opatrywał mianem "zbędnej przemocy". Chodzi o zło bezinteresowne, czynione dla niego samego.

Ireneusz Kania: Nie ma zła bezinteresownego. To, co Panu wydaje się niepotrzebnym naddatkiem, zaspokaja pewne ludzkie potrzeby, np. ciekawość. A jest ona niesłychanie silnym motorem czynienia zła. Kiedyś pisałem o maltretowanym kocie. Sam jako chłopiec brałem udział w takich zabawach, niekoniecznie jako uczestnik czynny, bardziej jako widz - co mocno określiło moje widzenie świata. Wyrywaliśmy łapki muchom, by zobaczyć, jak się będą potem zachowywać, czy będą mogły latać. Ciekawość dziecka tkwi w każdym z nas. Bardzo wielu ludzi, zwłaszcza dzisiaj, zatrzymało się w rozwoju uczuciowości na poziomie dziesięciolatka. To zjawisko powszechne.

Kiedyś empatia była bardziej rozwinięta?

Ireneusz Kania: Myślę, że tak. Powodem jej zanikania jest nadmiar wszystkiego, a zarazem atrofia instytucji kultury, norm etycznych, indukowanych przez otoczenie, tradycję, autorytety. Człowiek zostaje sam na sam ze swoją prymitywną osobowością. I co wtedy dochodzi do głosu? Ciekawość i wyobraźnia, której nie mają zwierzęta. One też czynią zło: zadają sobie nawzajem cierpienie, zabijają. Zwierzęta, pchane instynktem, nie są świadome tego, co robią, ale obiektywnie czynią zło. Nota bene, zło poprzedza upadek człowieka, jest wcześniejsze, wpisane w strukturę świata. Bez przerwy zwraca na to uwagę Nowosielski.

Czesław Miłosz pisał o nieskończonym cierpieniu wpisanym w naturę, o krzyku konika polnego wbitego na cierń...

Ireneusz Kania: Otóż to! Skąd się bierze zło, za które obiektywnie nikt nie ponosi winy? Piękno natury i groza tego, co się za nim kryje - te kwestie dręczyły Miłosza do końca życia. Wróćmy do problemu wyobraźni. Cioran pisał, że dla człowieka jest ona otwartą raną, czymś, co ciągle boli. Wyobraźnia działa przy tym jak wytwórca: powołuje do istnienia jakąś rzeczywistość. Wszystko, co może być wyobrażone, wcześniej czy później zaistnieje. Człowiek nie spocznie, dopóki nie zrealizuje tego, co zalęgło się w jego wyobraźni. A wiemy przecież, jakie piekła w nas ona wywołuje. Jedni nad tym panują, inni nie. Człowiekowi nigdy nie wystarcza ten poziom wyobraźni i jej urzeczywistnienia, który ma. Zawsze chce więcej. To wszystko składa się na proste wyjaśnienie pochodzenia zła, które nazywamy "metafizycznym"...

Krzysztof Bielawski: Moim zdaniem diabeł pozostaje jednak obok książki Dariusza. Dostrzegam w niej przede wszystkim niemal fizyczne odczuwanie zła. I jakąś bolesną, tkwiącą w autorze potrzebę znalezienia towarzyszy podróży. To świadectwo doświadczenia radykalnego, które dochodzi do punktu, w którym chciałoby się zobaczyć jakiekolwiek światło, jakiekolwiek zbawienie. Moja lektura książek, do których odnosi się Czaja, jest taka sama jak jego: jej efektem pozostaje absolutna bezsilność. Autor mówił o byciu przy książce. Mam wrażenie, że ten zwrot musi być zakorzeniony w dojmującym poczuciu samotności egzystencjalnej - samotności wobec nieuchronnego i dramatycznego doświadczenia ciemności. To nie jest dyskurs tylko intelektualny, ale wręcz fizjologiczny...

Ireneusz Kania: To ważne określenie: "dyskurs fizjologiczny". Problem naszej wyobraźni i ciekawości, o którym mówiłem wcześniej, bierze się ze sfery pierwotnych emocji, które dzielimy ze zwierzętami. Jesteśmy przecież dziedzicami zwierzęcości. Sfera fizjologiczna, popędowa rodzi zło. Dlaczego nasz dyskurs jest aporetyczny? W pewnym sensie dlatego, że kora mózgowa, siedziba funkcji intelektualnych, jest stosunkowo młoda w stosunku do pnia mózgu, siedziby najprymitywniejszych popędów - tych, które każą zabijać. Marek Edelman, wiarygodny świadek radykalnego zła, mówi: człowiek to bestia. Stanisław Lem powtarza to w ankiecie, którą przed kilkunastu laty rozpisał miesięcznik "Znak". A może, by wyjść z sytuacji aporetyczności dyskursu o złu, trzeba przypatrzyć się propozycjom formułowanym przez ateistów? Może one mogą nas czegoś nauczyć, otworzyć nową perspektywę?

Krzysztof Bielawski: Najistotniejsza w "Lekcjach." (i w tekstach, których ona dotyczy) wydaje się uczciwość mówienia o doświadczeniu zła. Masa ludzi ma to doświadczenie. Ale oni chcą kupować (nieskuteczne) poradniki, chcą karmić się iluzją. O złu rozmawiać z ateistami... Wydaje mi się to niesłychanie przekonujące, być może również dlatego, że religia w ogromnej mierze staje się dziś, niestety, zasłoną dymną dla tych, którzy nie chcą się konfrontować z rzeczywistością. Wszystko potrzebują skonkludować, zamknąć, wyjaśnić, także Holokaust (zresztą: ani pierwszy, ani ostatni, ani jedyny).

Żyjemy w czasie postreligijnym, w świecie religii, która wyczerpała swój potencjał? W jednym z tekstów "Lekcji..." pojawia się pusta przestrzeń po świątyni. Przypominamy sobie bohatera Larkina, który wchodzi do kościoła, coś w nim jeszcze kołacze, ale on sam nie wie już, co...

Dariusz Czaja: Zauważmy jednak, że on stawia dość osobliwe pytanie: co się stanie z nami, kiedy zgaśnie wiara, ale i - co równie ważne! - niewiara? To kwestia ogromnej wagi. Bo utrzymywanie w intelektualnej grze pytań o to "jak wierzę" i "jak nie wierzę", wydaje mi się niesłychanie istotne. Jeśli zgaśnie w nas wiara, ale też i niewiara, jeśli kwestie te uznamy za anachroniczne, przestarzałe, démodé, to możemy zacząć wspólnie pełznąć do grobu, bo będzie to znaczyło, że przestrzeń duchowa przestała już dla nas realnie istnieć. I że, w związku z tym, możemy zająć się już tylko grillowaniem i konsumpcją. Chwalić Boga, mamy jeszcze mądrych ateistów, od których też możemy się czegoś nauczyć. Bo ci głupi, jak Dawkins, budzą we mnie raczej rozbawienie niż irytację...

Krzysztof Bielawski: Jestem przekonany, że wyczerpał się pewien paradygmat religii: postawa ,,wiem". Nie da się obronić jednoznacznej, absolutnej pewności (z całym respektem wobec Kościoła). Jeżeli ktoś rozumie to jako atak, szczerze mu współczuję - dlatego że uczciwość ewokuje natarczywe stawianie starych pytań, które domagają się nowej odpowiedzi.

Ireneusz Kania: Ja też uważam, że żyjemy w świecie post­religijnym.

Krzysztof Bielawski: Tego nie powiedziałem. Wyczerpał się jedynie określony paradygmat, skoncentrowany wokół postawy pewności co do rzeczy doczesnych i wiecznych. Jednak potrzeba religijności jest immanentna człowiekowi, niezniszczalna.

Ireneusz Kania: Żyjemy w świecie postreligijnym w tym sensie, że paradygmaty dotychczasowe wyczerpują się bądź już się wyczerpały - i to nie tylko w naszym świecie. Buddyzm też przestał być żywą siłą, kształtującą stosunki międzyludzkie, stosunki ze światem, siłą uczącą wartości moralnych. Paradygmaty więdną, rozpadają się na naszych oczach. Jeżeli jednak religię będziemy rozumieć jako potrzebę duchową, jako świadomość niewystarczalności świata, w którym żyjemy, to oczywiście to doznanie zawsze będzie człowiekowi towarzyszyć. I tworzyć kolejne paradygmaty.

Krzysztof Bielawski: Religia nie jest potrzebą, ale tym, co tę potrzebę zaspokaja.

Ireneusz Kania: Religia jest wyrazem potrzeby, pewną superstrukturą. Prawdopodobnie za jakiś czas narodzą się nowe religie. Być może już się kształtują, ale to są procesy trudno uchwytne. Jednak dla mnie oczywiste jest, że - w potocznym rozumieniu - żyjemy w świecie postreligijnym. Religia przestała być dla ludzi oczywistym punktem odniesienia.

Dariusz Czaja: Zwornikiem świata?

Ireneusz Kania: Punktem odniesienia, czymś, do czego ludzie zawsze jakoś się ustosunkowywali. W dawnych czasach byli niedowiarkowie, ateiści, heretycy - ale wszyscy oni dawali do zrozumienia, że religia jest dla nich czymś ważnym. Natomiast teraz religia stała się czymś obojętnym.

Krzysztof Bielawski: Punktem odniesienia religia pozostaje w dwóch splecionych ze sobą dziedzinach: mocy i polityki.

W "Lekcjach..." pojawia się istotna figura "pustego Kościoła", przestrzeni, w której Bóg jest właśnie dlatego, że jest ono puste, zrujnowane...

Dariusz Czaja: Tak, to jest ten ważny w książce wątek "pozytywnej" strony różnorakich nicości. W istocie, twierdzę, że tak mocno eksponowane w książce doświadczenia pustki, ciemności, braku, nieobecności, milczenia, pustyni nie muszą być tylko negatywnością podszyte. Że odpowiednio pomyślane i przemyślane mogą być jakąś drogą ku światłu. Ale ważne, by tego doświadczenia fundamentalnego zaciemnienia, które - tak mi się zdaje - jest w mniejszym czy większym stopniu udziałem nas wszystkich, nie zatajać, nie udawać, że go nie ma, a nade wszystko, nie zapełniać - w reakcji lękowej - byle czym. Trzeba też wrócić do świadectw z przeszłości, których waga jest tak niesłychanie pomniejszana (albo zgoła nierozumiana!) we współczesnej duchowości. Idzie mi o doświadczenie piękna, o którego zbawczym charakterze tak mocno mówił Nowosielski. To szczególnie istotne w kontekście współczesnej sytuacji Kościoła, ale też kościołów jako obiektów sakralnych. Spójrzmy na te nowo wybudowane bunkry, hale widowiskowo-sportowe, estetyczne koszmarki... To nie nastraja pozytywnie. Albo dzisiejsza słabość liturgii, która, mam wrażenie, zatraciła gdzieś funkcję porywającego świętego teatru, w którym liczyłoby się nie tylko słowo, ale gest, ruch, muzyka, śpiew albo - czemu nie? - taniec... Gdyby w kościele dobrze śpiewali, to zostałbym bigotem, bez dwóch zdań. (śmiech)

Kiedyś komponowano kantaty na każdą niedzielę...

Dariusz Czaja: A dzisiaj mamy scholę z gitarką...

Ireneusz Kania: Nowosielski mówił, że zło jest w religii tam, gdzie brzydota, bo tam, gdzie brzydota, mieszka diabeł.

Ale w czasach, kiedy powstawały wspaniałe dzieła inspirowane religią, też się mordowano - z Bogiem na ustach. Przejdźmy jednak do finału "Lekcji ciemności", do Boga ułomnego, słabego, który nas potrzebuje...

Dariusz Czaja: Kiedy książka była już gotowa, wpadła mi w ręce "Przegrana Boga" Sergia Quinzio i poczułem się zmuszony, by dopisać kilka akapitów. Ten opis ciemności współczesnych z jego książki stał mi się bardzo bliski, podobnie jak ta jego bezradność, bezsilność wobec ich istnienia czy uporczywe - mimo wszystko - poszukiwanie światła w ciemnym tunelu.

Krzysztof Bielawski: - Quinzio jest paradoksalny do granic możliwości. Przez całe życie był ortodoksyjnym katolikiem. Precyzyjnie wskazywał słabe punkty katolicyzmu, ruinę fundamentalnych dla niego idei, a równocześnie niezachwianie przy nim trwał. Przejęty był wizją Boga, który poniósł klęskę, ale zarazem to właśnie takiemu Bogu, a nie potężnemu, niezachwianemu i zwycięskiemu Władcy bezgranicznie ufał, można powiedzieć, że ufał Mu właśnie dlatego, że jest słaby. W "Przegranej Boga" pokazał Mesjasza, któremu się nie udało, i nie jest to bynajmniej manifest ateisty podszyty pełnym satysfakcji rechotem, ale wyznanie wiary. W "Misterium iniquitatis" pokazał koniec instytucji Kościoła, która nieomylnym głosem najwyższego pasterza ogłasza własną przegraną, a zarazem pozostał wierny. To jest uczciwość myślenia, poszukiwania, za którą nagrodą jest światło niedostępne na innej drodze.

Po okresie pewności możliwe byłoby jedynie doświadczenie religijne ufundowane na niepewności?

Ireneusz Kania: Myślę, że tak. Mnie akurat nie przekonują propozycje Boga cierpiącego, biednego, przegranego, bo brutalnie sobie zadaję pytanie: do czego mi taki Bóg jest potrzebny? Jeżeli sam jestem zraniony, całkowicie mi to wystarczy, nie muszę jeszcze Boga w to wciągnąć. Odpowiada mi bardziej apofatyczna koncepcja Boga - taka, którą mamy w tradycji kabały, gdzie punktem wyjścia jest pierwotna rzeczywistość boska sprzed jakiejkolwiek artykulacji. A więc Bóg jako rzeczywistość poza predykatami, nie do nazwania. Coś, co tak nieskończenie przerasta nasze możliwości nazwania, ekspresji, czegokolwiek, że możliwe jest tylko milczenie.

Jeżeli Bóg, który przegrał, nie jest Panu do niczego potrzebny, to po co Bóg, do którego w żaden sposób nie da się zbliżyć?

Ireneusz Kania: Może rzecz w tym, że to nie Bóg mnie, tylko ja Jemu do czegoś jestem potrzebny. Do czego? Tego nie wiem. W każdym razie mam poczucie relacji, która nie wywołuje we mnie czci (to nie jest Bóg, którego można i trzeba czcić czy kochać). Jeżeli ktoś jest do tego zdolny, proszę bardzo - ja nie. Natomiast ten Bóg przejmuje mnie czymś bardzo głębokim, czymś, czego właściwie nie potrafię nazwać. Przejmuje podziwem, grozą... To moja reakcja wobec transcendencji.

Tremendum... Podczas lektury "Lekcji ciemności" rodzi się też sprzeciw: przecież jesteśmy zdolni nie tylko do generowania zła, ale i dobra.

Dariusz Czaja: To jasne, gdyby tak nie było, to pewnie byśmy tu nie rozmawiali! Ta książka - powiedzmy to wyraźnie - nie jest o tym, że tylko zło istnieje na tym łez padole. To byłby jawny nonsens, w dodatku kłócący się tak ze zdrowym rozsądkiem, jak i z empirią. Takie wrażenie bierze się z kompresji tekstów, które przecież za temat mają rozmaite "złości" naszego czasu. Zależało mi natomiast na tym, żebyśmy przenikliwie zobaczyli, do czego jesteśmy zdolni, żeby nie dało się już tak łatwo powiedzieć: "no tak, pleni się zło, ale i dobro kwitnie, a więc bilans jakoś się równoważy", i spać dalej... Przepraszam, ale w arytmetyce dobra i zła nic się nie bilansuje! Skądinąd, może dopiero z perspektywy morza zła widać, jakim cudem jest dobro i piękno. Ta książka nie jest przeciwko nadziei. Jeśli już miałaby być przeciwko czemuś, to przeciwko łatwej nadziei i tanim pocieszeniom. Bo nie są to chyba stosowne lekarstwa na nasze duszne choroby. Jeśli rzeczywiście żyjemy w czasie jakiegoś zaciemnienia, w momencie - jak chce George Steiner - Wielkiej Soboty, to nie ma rady, trzeba przeczołgać się jakoś przez tę noc ciemną, najlepiej z otwartymi oczami.

Krzysztof Bielawski: Happy end zabiłby tę książkę, utraciłaby wiarygodność. To oczywiste, że zło nie jest jedynym światem, który istnieje. Chodzi o to, że ja jestem skłonny wierzyć w autentyczność dobra dopiero wtedy, gdy mam za sobą doświadczenie ciemności. Sam przeżyłem niejedną ciemność i wiem, że jest w niej jakaś tajemnica, która powoduje jakościową zmianę egzystencji. Nie mam pojęcia, dlaczego tak jest.

Ireneusz Kania: Może z tych powodów, ze względu na które Schopenhauer twierdził, że trzeba odwrócić perspektywę i powiedzieć: zło jest czymś normalnym i oczywistym, ale skąd, do licha, bierze się dobro?

Rozmawiali: Andrzej Franaszek i Agnieszka Sabor

KRZYSZTOF BIELAWSKI jest filologiem klasycznym, absolwentem Wydziału Teologicznego PAT, patrologiem, tłumaczem i wydawcą, pracownikiem naukowym Uniwersytetu Jagiellońskiego, współzałożycielem i redaktorem naczelnym wydawnictwa Homini.

DARIUSZ CZAJA jest antropologiem kultury, pracownikiem naukowym UJ, redaktorem kwartalnika "Konteksty". Opublikował książki "Sygnatura i fragment: narracje antropologiczne" (2004), "Anatomia duszy: figury wyobraźni i gry językowe" (2005),  "Lekcje ciemności" (2009).

IRENEUSZ KANIA  jest tłumaczem, eseistą, znawcą kabały i buddyzmu, autorem przekładów z kilkunastu języków, głównie romańskich i azjatyckich.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Antropolog kultury, redaktor kwartalnika "Konteksty", eseista, recenzent muzyczny. Profesor, wykładowca w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej UJ. Opublikował: Metamorfozy ciała. Świadectwa i interpretacje (red.), 1999;… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2009