Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
A słuchamy niezwykłego tercetu. Śpiewa znana z płyty “La Tarantella" umbryjska pieśniarka Lucilla Galeazzi. Towarzyszą jej Vincent Courtois na wiolonczeli i Michel Godard na tubie i serpencie. Naprawdę, wszystko jest tu niezwykłe - począwszy od składu po repertuar. Co to za muzyka? Ludowa? Patriotyczna? Jazzowa? Awangardowa? Jeszcze Jakaś Inna? Nic się nie zgadza ze standardowymi klasyfikacyjnymi szufladami, nic nie wychodzi naprzeciw zwyczajowym muzycznym oczekiwaniom. Niby wciąż jesteśmy w idiomie ludowym... Mamy tu przecież, znany już z płyty L’Arpeggiaty, autorski utwór Lucilli “Ah, vita bella" czy przejmującą kołysankę “La Muntagnella", a dwie anonimowe pieśni wojenne “Bella Ciao" i “Gorizia", to wyraźne i mocne punkty graniczne całości.
Ale tak właśnie - tematycznie - charakteryzując tę muzykę, nie mówimy o niej nic. Trzy świetnie współpracujące indywidualności z wielką pasją penetrują tereny pograniczne muzycznych gatunków. Wystarczy posłuchać wspomnianego “Ah, vita bella", by zrozumieć, że to samo, nie zawsze musi brzmieć tak samo. Utwór zagrany jest z jeszcze większym biglem niż na “Tarantelli", wokalne ozdobniki bardziej przypominają jazzową improwizację, a minimalistyczne instrumentarium wydobywa nowe smakowitości. Warto podkreślić rolę instrumentalistów: zdawać by się mogło, że to zaledwie akompaniatorzy zjawiskowego głosu. Tak naprawdę to wybitni soliści z wyraźnie rozpoznawalną muzyczną sygnaturą. Obaj mają tu od czasu do czasu swoje “pięć minut" i zaręczam, że jest czego słuchać.
Lucilla Galeazzi operuje głosem z nadzwyczajną swobodą. Jest tu więc wszystko: śpiewny liryzm (zachwycająca “Una serenata") i dzika namiętność, patriotyczna afektacja i zabawy głosem (zwariowana wariacja na temat tarantelli: “La Tarantella Translucida"). Surowy, czasem lekko zachrypnięty głos pieśniarki brzmi jeszcze ciekawiej niż na płycie L’Arpeggiaty. Więcej tu drapieżności, więcej kolorów i brzmieniowych poszukiwań.
I na koniec: nie chcę powiedzieć, że wartości ideowe tej płyty są mi obce i że pani Galeazzi w roli Wolności - tej, co to wprzódy pierś obnażywszy prowadzi lud na barykady - stanowi obraz mało przekonujący. Ale dla słuchacza wsłuchanego przede wszystkim w głos, to kwestia drugorzędna. Dla mnie Lucilla mogłaby śpiewać książkę telefoniczną lub rozkład jazdy pociągów, a efekt muzyczny byłby taki sam.