Większy geniusz

Tej biografii się wierzy. Jest w niej jakaś elementarna pokora. Autorka nie stara się zdominować bohatera swojej opowieści, ani błysnąć formą na jego tle. Jej atutem jest prostota serca i języka. I może jeszcze: czystość intencji.

19.04.2011

Czyta się kilka minut

Jerzy Nowosielski, lata 50-te / fot. Ewa Krakowska /
Jerzy Nowosielski, lata 50-te / fot. Ewa Krakowska /

Zbieżność to osobliwa. Pojawił się właśnie "Nietoperz w świątyni". Ledwie dwa miesiące po śmierci Jerzego Nowosielskiego wydana została - imponująca już na pierwszy rzut oka - biografia mu poświęcona. Jak nieplanowana elegia na odejście. Jej autorką jest Krystyna Czerni, krakowska historyczka i krytyczka sztuki.

Jeśli ktoś mógł porwać się na napisanie takiej książki, to chyba tylko ona. Profesora znała od lat 80., przeprowadziła z nim szereg rozmów. Była przyjaciółką domu, z czasem dopuszczaną do coraz większej konfidencji. Znała doskonale sztukę Nowosielskiego, pisała o niej wielokrotnie. Opracowała i wydała tom korespondencji Tadeusza Różewicza z Nowosielskimi.

Oczywiście, tego rodzaju zażyłość bywa czasem dla biografa kamieniem u szyi, ale szczęśliwie "Nietoperz w świątyni" nie jest w żadnej mierze ilustracją tej tezy. Zadanie, jakie postawiła sobie Czerni, wydaje się skromne: "dokumentacja: zgromadzenie i uporządkowanie jak największej liczby faktów" z życia artysty. Ale skromne nie znaczy tu: mało ambitne. To prawda, autorka wybiera dla siebie funkcję sumiennego archiwisty (podkreśla, że biograf pełni tylko rolę służebną), rzeczywiście stara się zebrać możliwie największą liczbę faktów z życia malarza i nadać im pewną spójność. Jednak już po kilkudziesięciu stronach orientujemy się w skali i trudności całego przedsięwzięcia. Podziwiam autorkę, ale jej nie zazdroszczę.

Za tą książką stoją bowiem lata cierpliwej i mozolnej roboty: docieranie do zapoznanych źródeł (pisanych i fotograficznych), wypełnianie białych plam w biografii (i twórczości!) malarza, ustalanie faktów, różnie pamiętanych przez znajomych, a czasem mitologizowanych przez samego artystę, dziesiątki rozmów z przyjaciółmi Profesora, jego uczniami, porównywanie i konfrontowanie czasem niespójnych, czasem sprzecznych wersji wydarzeń...

Wyzwanie, przed jakim stanęła autorka, było więc solidne. A schody stawały się jeszcze wyższe przez pamięć pierwszej monografii malarza z lat 70., niesławnej książeczki autorstwa Jerzego Madeyskiego, wdeptanej ongi w ziemię przez Ryszarda Przybylskiego, który zobaczył w niej jedynie "banialuki", "frywolne fraszki" i ocean niekompetencji. Cytat z jego diatrybą zawiesiła autorka nad biurkiem. Jako memento.

Niezręcznie to wyznać, ale wyznać trzeba: nie lubię biografii artystycznych. Nie lubię i z reguły nie czytam. Nigdy nie czułem specjalnej namiętności do babrania się w życiowych bebechach malarzy, nie odczuwałem też pasji zaglądania im do sypialni ani maczania palca w kieliszku, by sprawdzić, co też tam oni piją. Obrazy zdawały mi się zawsze dużo ciekawsze.

Piszę o tym, bo nie ukrywam, że przystępowałem do lektury biografii Nowosielskiego z pewną taką nieśmiałością, ale też i niemałymi obawami. Jak się okazało, całkiem niepotrzebnie. Owszem, rzecz rozpoczyna się dość przewidywalnie: od ustalenia bliższych i dalszych rodzinnych paranteli malarza, ale od razu widać w tym pewien głębszy zamysł, w dodatku konsekwentnie później realizowany. Na czym on, najogólniej, polega?

Najkrócej rzecz ujmując: książka napisana przez Krystynę Czerni oparta jest na dość klasycznym modelu biograficznym, czyli takim, który łączy ze sobą dwa tryby postępowania: genealogiczny i kontekstowy. Autorka zgrabnie wpisuje się w ten standardowy - może nawet nieco już wytarty - schemat. Po pierwsze więc: śledzi ona i relacjonuje kolejne wydarzenia z życia Nowosielskiego, pozostając cały czas w zgodzie z zasadą chronologii; po drugie: jego jednostkowy, osobny, niepowtarzalny wzór losu stara się zawsze umieszczać na tle szerszego kontekstu - politycznego, religijnego, artystycznego, obyczajowego. Te dwie linie strategii biograficznej krzyżują się nieustannie i nakładają na siebie.

Książkę Czerni można by potraktować jako co najwyżej rzetelne i aptekarskie wypełnienie wprowadzonego schematu, gdyby nie jedna ważna okoliczność. Otóż, całe to, rekonstruowane z pietyzmem w tekście pozaartystyczne lepiszcze ma zawsze - widać to aż nadto wyraźnie - charakter funkcjonalny. Inaczej mówiąc: te pojawiające się na kolejnych stronach naręcza nazwisk, dat, miejsc, nazw własnych i faktów nie składają się jedynie na uwiarygodniający narrację sztafaż historyczny. Są często czymś więcej. To jasne, w pierwszym rzędzie służą bardziej detalicznemu zarysowaniu tła (rodzinnego, towarzyskiego, historycznego) twórczości Nowosielskiego, ale generalnie podporządkowane są celowi zasadniczemu - lepszemu, bardziej wielostronnemu oświetleniu jego sztuki. Powiadam: oświetleniu, a nie wytłumaczeniu czy wyjaśnieniu. To raczej sążniste komentarze, glossy i dopowiedzenia, które podprowadzają nas na brzeg płótna (czy deski). Bo to dzieło - zawsze i tylko dzieło - jest najbardziej wiarygodnym portretem artysty. Zmora biografizmu szczęśliwie nie ciąży nad tą książką.

I coś jeszcze. Muszę to powiedzieć: tej biografii się wierzy. I to od samego początku. Jest w niej obecna jakaś elementarna pokora. Autorka nie stara się zdominować bohatera swojej opowieści ani błysnąć formą na jego tle. Atutem tej wielowątkowej narracji - oprócz widocznego gołym okiem bogactwa faktograficznego - jest prostota. Prostota serca i prostota języka. I może to czystość intencji. To pewnie dlatego czytając o ciemnych stronach żywota malarza, nie dostajemy niezdrowych wypieków, ale uaktywniamy w sobie, głęboko czasem schowane, pokłady współczucia.

Jaki portret Jerzego Nowosielskiego wyłania się z "Nietoperza w świątyni"?

Gdyby rzecz ująć w aforystycznym skrócie, to przede wszystkim portret niejednoznaczny. Mocniej może: portret jasno-ciemny, z jakąś tragiczną, nieusuwalną rysą w środku, z niedającym się niczym zasklepić wewnętrznym rozdarciem. Zresztą ta ambiwalencja portretowanej postaci obecna jest w tekście już od samego początku. W pewnej wypowiedzi Tadeusza Różewicza, użytej jako motto całej książki i potraktowanej niemal jak jej "program ideowy", mowa jest o tym, że "malarz przypomina czasem anioła, a czasem nietoperza wiszącego w podziemiach opuszczonej świątyni". I tak też właśnie będzie: świetliste wątki pracy krzyżować się będą od czasu do czasu ze smolistą osnową. To jest leitmotiv tej opowieści.

To fundamentalne rozpięcie między "niebem" a "ziemią" przyjmuje w biografii Nowosielskiego także inne formy, acz może nie objawia się ono już w tak kosmicznej skali. Te osobowościowe pęknięcia i rozłamania pojawiają się jednak mniej lub bardziej wyraźnie na wielu polach.

Najpierw może podwójność narodowa. Łemkowska (po ojcu) i polska (po matce). To Różewicz jest autorem sławnego bon motu, że Nowosielski miał jedno oko polskie, a drugie ukraińskie, "w którym niekiedy widać było zły błysk". Przynależność do dwóch światów będzie szła za Nowosielskim przez całe życie. Ludzie nie lubią przypadków granicznych, marzy im się taksonomiczna sterylna czystość. "Mieszańców" albo sekują na różne sposoby, albo im nie dowierzają. Nowosielskiego nieraz spotkają nieprzyjemności z powodu jego "nieczystości" etnicznej.

W polskim środowisku Nowosielski nie był całkiem obcy, ale też nie był całkiem swój. Rzec by można: był nie-swój. Zawsze gdzieś w pół drogi, nie do końca zakorzeniony, marginesowy, osobny. Już z wypowiedzi znajomych i przyjaciół młodego malarza ze sławnej krakowskiej Kunstgewerbeschule wyłania się obraz osoby bardzo kruchej, nieco wycofanej, ale o zdecydowanych poglądach. Z czasem przyjdzie samotność wynikająca z niezrozumienia jego propozycji malarskich, ale i braku partnerów do rozmowy na tematy teologiczne.

Religijnie przynależy Nowosielski do tradycji wschodniej, prawosławnej. Pośród rzymskokatolickiej większości z natury rzeczy jest odmieńcem. Pół biedy, jeśli spory religijne z tym związane staną się powodem rodzinnych żartów ("Ja twierdzę, że Chrystus był prawosławny, a ty - mówił Nowosielski do żony - że był rzymskim katolikiem"). Gorzej, kiedy jego - wywodzące się z, odmiennej niż katolicka, wrażliwości religijnej i estetycznej - realizacje kościelne spotykają się z niezrozumieniem albo lekceważeniem. Bolesnych przykładów nie brakuje. Wierni buntowali się, że te jego propozycje "za bardzo ruskie", a pewien proboszcz zasugerował nawet przemalowanie ścian kościoła, jako że "niebieski kolor szpeci kościół, bo przypomina chałupę". Dziś to może i bawi, ale wejdźmy na chwilę w skórę malarza.

Nowosielski funkcjonuje w zbiorowej świadomości jako malarz ikon. Jako twórca świętych obrazów, ale też kościelnych polichromii. Jako malarz religijny. Religijny niezmiennie i od zawsze. Toteż zdumieniem dla wielu może być opisywany w książce 12-letni okres ateizmu Nowosielskiego: "Nie wiedzieć dlaczego, nagle stałem się niewierzący. Przeszedłem przez doświadczenie żywego odczucia nieistnienia Boga. Podobnie jak żywe jest odczucie Boga z krzaku gorejącego, tak samo może być żywe odczucie nieistnienia Boga". Co może równie ważne, ten czas wyjścia na pustynię, oczyszczenia obrazu Boga z naiwnych wyobrażeń, uzna Nowosielski za bardzo istotny w swoim duchowym dojrzewaniu. Dobrze czytać te fragmenty z jego odkrywczym esejem "Nadrealizm i chłystowie", w którym odsłania on terapeutyczną funkcję uwolnienia wyobraźni od wewnętrznego cenzora, gest postulowany przez ruch surrealistyczny (ateistyczny, ale nie wrogi mistyce).

Poważną rysą w tej biografii (a na pewno najbardziej widoczną) był alkoholizm Profesora. Źródło cierpienia i krynica anegdot. Nowosielski miewał okresy abstynencji, ale wracał wciąż do nałogu. Nie pomagała pomoc najbliższych, nie pomagały prośby i zalecenia wiernych przyjaciół (Różewicz nakazywał mu w liście kategorycznie powstrzymanie się od spożywania "płynów metafizycznych"). Istnieje niezliczona liczba powodów picia i równie wielka liczba jego usprawiedliwień. Nałóg jest nałóg. Ale, nic nie poradzę, wiarygodnie i przekonująco brzmią dla mnie głosy przyjaciół, które słabość Nowosielskiego próbują - nie, nie uwznioślić - ale pojąć jako coś głębszego niż czysto fizjologiczny przymus. Krystyna Zwolińska: "Alkohol służył mu stworzeniu jakiejś bariery, zabezpieczenia przed tym, co jawiło mu się jako piekło. (...) On nie pił, żeby się niszczyć - raczej chciał się wyłączyć, odpocząć". A Władysław Stróżewski zasugeruje nawet, że choć alkoholizm malarza był niewątpliwym dramatem, to "gdyby nie było tego dramatu, nie byłoby Nowosielskiego".

Z nałogiem Nowosielskiego łączy się bodaj największe rozdarcie. Cierpienie Pani Zofii, żony malarza. A to ona, bodaj jako pierwsza, rozpoznała jego malarską wielkość. To ona, mimo niewątpliwego talentu, zrezygnowała z malowania, po to, by opiekować się mężem. To ona powiedziała kiedyś: "dwóch geniuszy w domu jest za dużo. Ja wiem, że on jest większy geniusz, ja będę z nim". I była. I to w wielu rolach: sekretarki, archiwistki, menedżera, kucharki, pielęgniarki, opiekunki, krytyka, recenzenta i doradcy. Ale i ona czasami nie dawała rady, obserwując kolejne zjazdy męża. Wstrząsający jest zapis ogarniających ją zwątpienia i niemocy; czyta się te fragmenty ze skrzepem w gardle.

A to nie wszystkie z opisanych w książce biograficznych napięć i pęknięć...

Zwłaszcza w obliczu tych najciemniejszych fragmentów życia Nowosielskiego widać może szczególnie klasę biografki. Jest w tych akapitach odwaga w poruszaniu kłopotliwych tematów. Jest sprawozdawczy, unikający emocji i taniego moralizowania opis sytuacji. Jest dyskrecja i nadzwyczajna zupełnie empatia. Jest pragnienie zrozumienia i czułość. Tych pasaży żaden facet by nie napisał.

Zapewne: nie istnieje jeden typ lektury "Nietoperza w świątyni". Tę książkę można czytać na szereg innych sposobów, bo też da się z niej wykroić kilka co najmniej osobnych skryptów.

Można więc akcentować wymiar historyczny życia i malarstwa Nowosielskiego, uwikłanie tej biografii w przedwojenne waśnie etniczne, okupacyjne życie na niby czy powojenne kompromisy z komunistyczną władzą. Można iść po linii anegdotycznej; zwłaszcza krakauerzy odnajdą tu sporo krwistych kawałków do nostalgicznych westchnień (mityczne knajpy: "Fafik" przy Małym Rynku, "Domino" przy Akademii, "Europa" przy Rondzie Mogilskim, "Topolanka" na Topolowej 32 - tak nawiasem, komu to, cholera, przeszkadzało...) i odczują żywo zrekonstruowany smak minionego. Można wreszcie czytać tę biografię jak swoistą książkę telefoniczną artystów, a okazji po temu wiele, bo Nowosielski przyjaźnił się (przyjaźń nie wykluczała czasem głębokich różnic) z wieloma wybitnymi postaciami (Kantor, Kraupe, Brzozowski, Panek, ta lista jest długa...), a odnajdując te nazwiska w książce, możemy nie tylko zdziwić się rytualnie ("jaki ten świat mały"), ale też poważniej zastanowić się nad fenomenem tej niezwykłej enklawy artystycznej, jaką stanowił powojenny Kraków.

Wertując "Nietoperza" tam i z powrotem, zacząłem się w pewnym momencie zastanawiać: dla kogo jest ta książka? Jaki jest jej główny adres? Pytania wcale nie takie głupie, na jakie wyglądają. Dla jakich więc czytelników? Kiedy już we wstępie pojawia się wyznanie biografki o Nowosielskim: "ten najwybitniejszy może polski malarz współczesny", to moje pokolenie (50 plus, o starszych nie mówiąc) odbiera to jako oczywistą oczywistość, by zacytować klasyka. I jeśli nawet ktoś nie podziela w pełni tej opinii (a może nawet się żachnie), to nie jest w stanie zaprzeczyć, że przez ostatnich kilkadziesiąt lat zarówno postać Nowosielskiego, jak i jego malarstwo były ważnymi artystycznie i intelektualnie punktami odniesienia.

Ale dzisiaj? Kim jest Nowosielski dla pokolenia internetu i facebooka? Mam wrażenie (chciałbym się mylić), że jego sztuka znajduje obecnie słaby odzew. Malarstwo religijne? Teologia prawosławna? A sztoż takoje? Ikona? Wiem, wiem, obwieścił mi radośnie parę lat temu dorastający syn, kiedym mu coś o Nowosielskim usiłował klarować: "to takie, co na ekranie w komputerze jest!".

Ci z młodych, dla których najwybitniejszym współczesnym teologiem jest Žižek, a najwybitniejszym filozofem sztuki Ranci?re, do biografii Nowosielskiego zwyczajnie nie mają kodu dostępu. Boję się, że miejscami zwyczajnie nie pojmą, o czym tam jest mowa! Nastąpiła wymiana słowników. Apokatastaza? Apo... co??? A dla nas, czytających niegdyś na studiach Florenskiego, Bułgakowa, Evdokimova i ...Miłosza ("należę jednak do tych, co wierzą w apokatastasis" - "Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada"), to była część dobrze znanego lądu.

Spieszę uspokoić: nie wyrzekam na nic, nie zdumiewam się tym, że czas płynie, a ludzie zmieniają. W pytaniu, czy Nowosielski to jest malarz na dziś i czy jego malarstwo jakoś jeszcze rezonuje ze współczesną wrażliwością, pytam o rzeczy pierwsze. Czy pojęcie sztuki jest relatywne? Czy kryteria jej oceny zmieniają się historycznie? Czy pod zmiennością form nie ma aby czegoś, co tę zmienność przekracza i warunkuje? A jeśli jest, to jak to nazwać? Innymi słowy - są to pytania o istotę trwania i zmienności. Nie są to problemy błahe.

Jest wątpliwość, ale jest też i głos nadziei: "Świat się z nim rozminął, on przerósł swój czas, partnerów będzie miał dopiero w przyszłości. Renesans Nowosielskiego przyjdzie wśród następnych pokoleń. One będą wracać do jego sztuki i myśli, jak do takiego fundamentu, na którym można współcześnie fundować ortodoksję". Tak mówił, cytowany w książce, malarz Leon Tarasewicz. Czas pokaże, czy był to głos proroczy. Boję się, że mogę tego nie doczekać.

Jaka więc jest ta biografia Nowosielskiego? Z pewnością unika autorka pułapki ekstremizmu. Nie jest to ani namolna hagiografia ("wszystko, co Nowosielski namalował, to niekwestionowane arcydzieła"), ani jałowa demitologizacja ("pora wreszcie tę farbowaną wielkość strącić z cokołu"). Czerni nie pisze na kolanach ani nie formułuje swoich tez z wysokości katedry. Rozmawia z malarzem, by tak rzec, twarzą w twarz. Słucha uważnie innych, gęsto cytuje, niczego na siłę nie uspójnia i nie wygładza. W rezultacie dostaliśmy do rąk "portret wielokrotny" artysty, obraz stereoskopowy, wizerunek o dużej sile oddziaływania. I co bodaj równie ważne: są w tej biografii miejsca niedopowiedziane. Po pierwsze dlatego, że nie o wszystkim godzi się mówić, po drugie dlatego, że autorka nie sugeruje, iż wie już o swoim bohaterze wszystko.

Oczywiście, nie ma i nie może być jednej, kanonicznej biografii jakiejś osoby, bo nikt z nas nie ma jednego tylko życia. Może artysta zwłaszcza. Ale każdy, kto chciałby napisać inną biografię Nowosielskiego, musi się z "Nietoperzem w świątyni" zmierzyć. Winien jednak pamiętać, że autorka dość wysoko zawiesiła poprzeczkę. Tak czy inaczej: solidny fundament został położony. O drobiazgi, słowa, fakty, opinie, interpretacje, akcenty - można się dalej spierać.

Biorąc to wszystko pod uwagę, zdaje mi się, że biografia Nowosielskiego pióra Krystyny Czerni zbliża się niebezpiecznie do ideału pisarstwa biograficznego. Jego krótką i celną charakterystykę pozostawił Jurij Łotman - znakomity rosyjski semiotyk. W swoim tekście, traktującym o atutach i (zwłaszcza) zagrożeniach biografistyki, sugerował, że to, co nazywamy "prawdą życia", tkwi zazwyczaj w przeniknięciach różnych jego wątków, czasem we współistnieniu całkowicie sprzecznych elementów. Toteż pod groźbą przekłamania uczciwy biograf musi te okoliczności uwzględnić.

W konkluzji dodawał, że dobra biografia to taka, która potrafi odsłonić niezbędność, konieczność różnych a powiązanych tajemnie linii życia. W idealnym portrecie te linie wzajemnie się przenikają: "Jedna prześwieca przez drugą, natchnienie przez zwały życiowych okoliczności, światło poprzez dym. Portret w manierze sfumato".

Krystyna Czerni, "Nietoperz w świątyni. Biografia Jerzego Nowosielskiego", Wydawnictwo Znak, Kraków 2011

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Antropolog kultury, redaktor kwartalnika "Konteksty", eseista, recenzent muzyczny. Profesor, wykładowca w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej UJ. Opublikował: Metamorfozy ciała. Świadectwa i interpretacje (red.), 1999;… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2011