Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Dziewięć lat mija od chwili, gdy w marcu 1999 r. we władzach Związku Wypędzonych (odmłodzonych rok wcześniej w osobie nowej przewodniczącej Eriki Steinbach) pojawił się pomysł założenia fundacji "Centrum Piętnastu Milionów". Nazwa, o której dziś nikt nie pamięta, wiele mówi o tym, czym miał być ów projekt: mauzoleum pamięci kilkunastu milionów Niemców określanych mianem "wypędzeni". Być może już wtedy ktoś uświadomił sobie, że sama taka nazwa zabrzmi jak prowokacja, jak mieszanie przyczyn i skutków tego, co zdarzyło się pół wieku wcześniej - bo szybko zmieniono ją na "Centrum przeciw Wypędzeniom".
Fundację założono w 2000 r. i Erika Steinbach zaczęła lobbing. Wydawało się, że nic nie stanie na przeszkodzie, by w krótkim czasie zbudować Centrum. Najlepiej, jak mówiła Steinbach, w "historycznej i przestrzennej bliskości" do powstającego pomnika Holocaustu. Wtedy, w 2000 r., "Tygodnik" był pierwszą polską gazetą, która opisała pomysł i jego skutki (nr 32/2000). Pisaliśmy: "Jeżeli kształt powstającego w Berlinie »Miejsca Pamięci przeciwko Wypędzeniom« będzie odbiciem takiej wizji historii, jaką prezentuje przewodnicząca Związku Wypędzonych Erika Steinbach - a na razie wszystko wskazuje, że tak się stanie - może to cofnąć polsko-niemiecką dyskusję historyczną wiele lat wstecz".
"Cokolwiek czynisz, mądrze czyń...". Nie, ta historia jeszcze się nie skończyła, choć w minionym tygodniu niemiecki rząd podjął decyzję o utworzeniu w Berlinie muzeum poświęconego wysiedleńcom; ma się nazywać "Widoczny Znak" i podlegać państwowemu Niemieckiemu Muzeum Historycznemu. To finał zabiegów Eriki Steinbach - nie całkiem taki, jak to sobie wyobrażała dziewięć lat temu, bo poddany "obróbce" w toku późniejszych dyskusji i sporów. Nie wiadomo jeszcze, jak konkretnie muzeum będzie wyglądać i kto zasiądzie w jego władzach. Ale wiadomo jedno: od minionego tygodnia cała odpowiedzialność za to, jak się skończy ta historia, nie spoczywa już na Erice Steinbach, lecz na rządzie Niemiec.