Dwanaście segregatorów Gabrieli Lesser

Pod koniec lutego przed sądem w Hamburgu rozpocznie się precedensowy proces: Związek Wypędzonych i jego przewodnicząca pozwali niemiecką dziennikarkę, mieszkającą na stałe w Warszawie, która w publikowanych w Niemczech artykułach krytykowała ideę Centrum przeciw Wypędzeniom oraz destrukcyjny wpływ Eriki Steinbach na stosunki polsko-niemieckie.

22.02.2004

Czyta się kilka minut

 /
/

Gabriela Lesser skrupulatnie zakłada teczki tematom, którymi zajmowała się dotychczas lub zamierza zająć w przyszłości. Układa je tematycznie i alfabetycznie: "bieda" obok "bogactwa", "Solidarność" obok "Samoobrony", Gierek obok Giertycha. Skrupulatność to nawyk z czasów studiów historycznych: "Dobre archiwum to alfa i omega pracy historyka i dziennikarza. Nie ma tu różnic" - mówi.

Szczególnie obszerny jest temat "wypędzenie": nie zmieścił się na półkach i stoi na podłodze w salonie jej warszawskiego mieszkania, w dwunastu grubych segregatorach.

W teczkach tych jest również dossier, poświęcone Związkowi Wypędzonych (Bund der Vertriebenen, BdV) i jego przewodniczącej Erice Steinbach, wraz z cytatami. Z powodu jednego z nich Gabriela Lesser pod koniec lutego stanie przed sądem w Hamburgu. I choć sąd jest niemiecki, sprawa dotyczy Polski. I to nie tylko dlatego, że komentarz, który doprowadził Lesser na salę sądową, został nadesłany z Warszawy.

Dziwny kraj w środku Europy

Rok 1985. Początek jesiennego semestru akademickiego.

Młoda Niemka, stypendystka na wydziale historii Uniwersytetu Jagiellońskiego, przyjechała do Polski zaledwie kilka tygodni wcześniej. Chce jak najwięcej dowiedzieć się o dziwnym kraju w środku Europy. Stojąc na Rynku Głównym, starannie układa w myślach polskie zdania, dobiera formy gramatyczne, właściwą odmianę. Dopiero wtedy pyta.

---ramka 323714|lewo|1---“Wszyscy mnie rozumieli. To była wielka frajda! Ale potem odpowiadali w takim tempie, że stałam jak osioł i nic nie rozumiałam" - Gabriela Lesser wspomina pierwsze dni w obcym kraju. Ale miała jeszcze inny problem: co druga odpowiedź brzmiała: “Nie wiem".

Lesser: “Nie mogłam pojąć, jak tylu ludzi może tyle nie wiedzieć. Po cichu zaczęłam nawet podejrzewać, że może ci krakowianie po prostu są trochę głupi...?".

Do wyjazdu za “żelazną kurtynę" przygotowywała się starannie. Uprzedzono ją, że powinna zabrać szampon do włosów, papier toaletowy i... korki do zlewu. I że nie powinna się dziwić, iż półki sklepowe są puste, a żeby kupić mięso na obiad, trzeba mieć specjalne kartki. “Ale kiedy po raz pierwszy jechałam w Krakowie tramwajem - opowiada prawie 20 lat później - rzuciło mi się w oczy, że choć w Polsce rzeczywiście nie było szamponu, ludzie mieli umyte włosy. Jak oni to robią, dziwiłam się".

Uświadomiła sobie, że Polska to kraj paradoksów.

Wtedy nawet nie wyobrażała sobie, że kiedyś zamieszka tu na stałe.

Z tamtych czasów pamięta także pytanie, które zadawała sobie na samym początku pobytu w Polsce: “Dlaczego Polacy nie wyjadą masowo na Zachód? Przecież w Krakowie było brudno, a zanieczyszczenie powietrza w mieście tak wielkie, że trudno było oddychać".

W akademiku poznała studentów, którzy przygotowali coroczny festiwal PaKA (Przegląd Kabaretów Amatorskich). Z nimi objechała miasta, gdzie grały studenckie grupy kabaretowe. “Wszyscy zrywali boki ze śmiechu, a ja nie rozumiałam, o co chodzi. Wtedy jeszcze nie chwytałam ani jednego politycznego dowcipu!" - wspomina.

Koledzy-studenci zaczęli jej tłumaczyć, z czego śmieją się Polacy. Pokazywali książki, bez znajomości których obcokrajowcom trudno pojąć nie tylko polskie poczucie humoru, ale także polską historię i teraźniejszość. Lesser: “Nauczyli mnie czytać między wierszami, pokazali teksty kabaretowe, przed i po cenzurze. Kiedy potem śmiałam się pierwszy raz, wiedziałam już, że mam szansę na zrozumienie Polski i Polaków".

W czasie tego pierwszego, rocznego pobytu zebrała materiały do pracy o Uniwersytecie Jagiellońskim w czasie II wojny światowej. W 1990 r. za poświęconą temu książkę “Leben als ob" (Życie na niby) otrzymała renomowaną nagrodę im. Fritza Theodora Epsteina, przyznawaną przez niemieckich historyków zajmujących się Europą Wschodnią.

Po raz drugi przyjechała na początku lat 90., gdy otrzymała kolejne stypendium. W Krakowie i Warszawie spędziła rok. Potem wyjechała do Izraela, a stamtąd do Anglii.

Lesser: “Zobaczyłam wtedy Polskę inną niż ta, którą poznałam kilka lat wcześniej. Ludzi, którzy mówili: mamy wolność, ale co nam z tego, kiedy nie mamy pracy".

Wtedy, na początku lat 90., Gabriela Lesser przyjechała do Polski przede wszystkim z powodu... Hansa Franka, w czasie okupacji tzw. generalnego gubernatora, straconego po wojnie. Zamierzała napisać o nim pracę doktorską.

Powrót do współczesności

Po powrocie do Niemiec prowadziła zajęcia na uniwersytecie w Kolonii. Rano wykładała studentom o II wojnie światowej, o okupacji niemieckiej i sowieckiej w Polsce, o gettach i obozach koncentracyjnych, a po południu pisała biografię Franka. Wspomina: “A ponieważ chciałam napisać ją w ten sposób, by czytelnicy mieli »kino w głowie«, pisząc ją musiałam budzić historię do życia, wiedzieć, jak ludzie wtedy mówili, jak się poruszali i ubierali. Co wtedy czytali. Jakie wieści ze świata do nich docierały? Obejrzałam wszystkie stare kroniki filmowe z Reichu i z Generalnej Guberni, wszystkie filmy dokumentalne, na które trafiłam. Godzinami słuchałam audycji radiowych z tego czasu".

Pewnego dnia spostrzegła, że różnica między teraźniejszością a przeszłością zaczyna jej się zacierać. Że lepiej wie, co działo się w roku 1942 niż 50 lat później. Postanowiła pracować dla radia, bo to najszybsze z mediów. Wspomina: “To był rodzaj autoterapii. Świadomie »przyspieszyłam« moje życie. Musiałam się koncentrować na mojej codziennej audycji i już nie miałam czasu na myślenie o II wojnie światowej".

Początkowo miało to trwać tylko trzy miesiące. Ale i po tym czasie ciągle budziła się nocami, dręczona przez koszmarne sny: “Wiedziałam wtedy, że już nie mogę zostać w Niemczech, że muszę wyjechać".

Książki i notatki o Hansie Franku poszły na półkę. Po kilku miesiącach dostała propozycję pracy z berlińskiego dziennika “die tageszeitung" (w skrócie “taz") jako korespondentka w Warszawie.

Trzecia podróż do Polski okazała się najdłuższa z dotychczasowych - i trwa do dziś. Gabriela Lesser sprzedała swoje stare meble w Kolonii i przeprowadziła się do Polski. Był rok 1995, gdy ciężarówka z 88 pudłami z książkami przyjechała do Warszawy.

Pobyt zaczął się pechowo: od zapalenia mózgu, powstałego po ugryzieniu przez kleszcza. Kolejni lekarze nie wiedzieli, jak pokonać chorobę. Zaczęła tracić wzrok i słuch, siedziała już na wózku inwalidzkim. Leczenie trwało kilka lat. Przez ten czas Lesser mieszkała w Warszawie, na leczenie jeździła co chwila do Berlina, a korespondencje dla swej redakcji pisała, korzystając z pomocy trzech polskich studentów. “Chyba nikt z moich czytelników nie zauważył, że autorka tych artykułów prawie nic nie widziała i nie słyszała - wspomina. - Jestem wdzięczna »taz«, że mnie wtedy nie zwolnili".

Z powodu choroby właściwie od początku musiała uczyć się polskiego.

Dziś (oprócz ogólnokrajowego “taz") Gabriela Lesser pisuje do dwunastu regionalnych dzienników niemieckich, od Bawarii po Szlezwik-Holsztyn, a także do pół tuzina gazet żydowskich. Pisze o polskiej polityce i o problemach szarego człowieka, o małych szkołach na wsi, górnikach ze Śląska i o ekologicznym rolnictwie na Mazurach. Szczególnie interesuje ją zmiana mentalności Polaków w ostatnich latach.

Nie szczędzi nam krytyki, np. opisując polską dyskusję wokół Jedwabnego albo komentując zaangażowanie Polski w Iraku (bywało, że jej opinie wywoływały sprzeciw u polskich kolegów-dziennikarzy, a nawet polityków).

Śledzi też tematy polsko-niemieckie. Kiedy Erika Steinbach - deputowana CDU do Bundestagu i od maja 1998 r. przewodnicząca Związku Wypędzonych - zgłosiła pomysł zbudowania w Berlinie “Centrum przeciw Wypędzeniom", jej nazwisko zaczęło coraz częściej pojawiać się w relacjach warszawskich korespondentów. Wśród nich w relacjach, jakie do swoich gazet słała Gabriela Lesser.

Samoloty Eriki Steinbach

Pierwszym pomysłem Eriki Steinbach był tzw. apel berliński z września 1998 r., w którym przewodnicząca Związku Wypędzonych postawiła Polsce i Czechom warunki, na jakich mogą przystąpić do Unii Europejskiej. Pojawiły się słowa o odszkodowaniach dla wypędzonych oraz o tym, aby Polska i Czechy zezwoliły wypędzonym oraz ich potomkom na godny powrót w strony rodzinne.

Rok później - po wojnie o Kosowo i pod wpływem obrazów wypędzanych przez Miloševicia Albańczyków - w Niemczech coraz częściej zaczął pojawiać się temat wypędzenia Niemców po 1945 r. Wtedy właśnie na łamach renomowanego dziennika “Süddeutsche Zeitung" Steinbach wezwała władze Niemiec i innych państw Unii, aby postawiły Polakom i Czechom warunek przystąpienia do Unii Europejskiej: Polacy i Czesi mieli najpierw “uleczyć rany, zadane przez zbrodnię wypędzenia". W tekście znalazło się szokujące zdanie, wielokrotnie cytowane przez niemieckich i polskich dziennikarzy, że “leży we wspólnym interesie Europy (...), aby nie obniżać poziomu przestrzegania praw człowieka [przez państwa takie jak Polska i Czechy - red.]. Już nie potrzeba samolotów bojowych. Wystarczy proste weto"; w domyśle: w Brukseli.

Część niemieckiej opinii publicznej przyjęła argumentację Eriki Steinbach. Uwierzyła, że los Niemców przypominał los Albańczyków i Bośniaków. “Choć w rzeczywistości jest inaczej - przekonuje Lesser - gdyż trafniejszą analogią byłoby porównanie losu Niemców do losu Serbów. I Niemcy, i Serbowie stali się bowiem ofiarami polityki agresji, jaką rozpoczęły ich rządy".

Niemieckiej opinii publicznej tym łatwiej było uwierzyć w argumenty Eriki Steinbach, że mówi ona innym językiem niż jej poprzednicy. Steinbach powołuje się często na prawa człowieka i w przeciwieństwie do działaczy Związku starej daty, stara się pilnować “politycznej poprawności" swych wypowiedzi.

Na tych wypowiedziach oraz na własnej biografii “fałszywej wypędzonej" - jak latem 2000 roku ustaliła “Rzeczpospolita", Steinbach urodziła się na terenach okupowanej Polski jako córka podoficera niemieckich wojsk, i to na terenach, z których Niemcy wcześniej wypędzili Polaków - Erice Steinbach udało się zbudować mocną pozycję polityczną. Dziś jest jedną z bardziej wpływowych osób w niemieckiej CDU.

Steinbach versus Lesser

Wiosną 2003 r., po referendach unijnych w Polsce i Czechach, Steinbach po raz kolejny podniosła ideę budowy “Centrum przeciw Wypędzeniom". Wizja pomnika męczeństwa Niemców, wysiedlonych ze Wschodu wskutek przegranej wojny, wzbudziła w Polsce reakcje jednoznacznie negatywne, a niejasne z początku stanowisko władz Niemiec wobec projektu wpłynęło na pogorszenie się i tak nie najlepszych stosunków polsko-niemieckich. Erika Steinbach zyskała w Polsce złą sławę.

W sierpniu 2003 r. Gabriela Lesser wysłała z Warszawy do swych gazet komentarz poświęcony polskim reakcjom na pomysł “Centrum". Tekst, nieco zmieniony przez redakcję, ukazał się m.in. w lokalnym dzienniku “Kieler Nachrichten" (pt. “Coraz dalej od pojednania"). Styl ostry, ironiczny, forma felietonu. Teza tekstu jest jasna: fatalna i niepotrzebna awantura o “Centrum" popsuła stosunki polsko-niemieckie i sprawiła, że w Polsce zaczynają odradzać się fobie antyniemieckie (patrz słynna okładka tygodnika “Wprost" z Eriką Steinbach w mundurze SS, siedzącą okrakiem na kanclerzu Schröderze). Lesser przywoływała wypowiedź Bronisława Geremka, który stwierdzał, że “Centrum stanie się pomnikiem nienawiści dla młodego pokolenia" i pytała, czy polsko-niemieckie pojednanie ma się zamienić w dialog nienawiści.

Nie był to pierwszy tekst Lesser o Związku Wypędzonych i jego przewodniczącej. Zresztą nie tylko ona, ale większość niemieckich korespondentów w Polsce i wielu publicystów w samych Niemczech pisało krytycznie o Erice Steinbach.

A jednak tylko na warszawski adres Gabrieli Lesser nadeszło pismo, podpisane przez prawnika Eriki Steinbach. Adwokat domagał się, aby Lesser podpisała zobowiązanie, że nigdy więcej nie opublikuje niektórych krytycznych uwag na temat projektu BdV i Eriki Steinbach. Są one nieprawdziwe - twierdził adwokat, mający opinię jednego z lepszych (i droższych) specjalistów od potyczek z mediami.

Lesser odmówiła. Kolejne pismo, które otrzymała, było już oskarżeniem z konkretną datą posiedzenia sądu. Zdaniem Steinbach i jej adwokata wartość całej sprawy wynosi 60 tys. euro.

“To kwota absurdalnie wysoka - Gabriela uśmiecha się ironicznie. - Może w przyszłości zażądam honorarium w podobnej wysokości, powołując się na panią Steinbach, która tak »ceni« moje teksty".

“Oczywiście nie chodzi o to, aby zabronić oskarżonej krytycznego wypowiadania się o BdV i jego przewodniczącej" - pisze w pozwie adwokat Eriki Steinbach.

“To oczywiste, że chodzi o to, żeby zakneblować mi usta" - mówi Gabriela Lesser.

Sąd nad historią?

Rzeczywiście, zarzuty sprawiają wrażenie pretekstu. Na przykład, pisząc o “Centrum" Lesser użyła określenia “Mahnmal". W języku niemieckim to więcej niż pomnik (Denkmal). To Pomnik Męczeństwa jak Yad Vashem w Jerozolimie, czy też Muzeum Holocaustu w Waszyngtonie. Steinbach uważa, że używanie “Mahnmal" jest nieuzasadnione, bo zaplanowane “Centrum" ma służyć wyłącznie informacji. “Ale tam przecież ludzie mogą się modlić w tak zwanej Requiem-Rotunde - ripostuje Lesser. - Nigdy nie widziałam centrum informacyjnego, w którym ludzie się modlą".

Zarzuty adwokata Eriki Steinbach sprowadzają się, jeśli z pisma procesowego “odsiać" prawniczą nowomowę, do dwóch kwestii merytorycznych - o kluczowym znaczeniu historycznym i politycznym.

Po pierwsze, Lesser twierdziła, że istnieje związek pomiędzy planami zbudowania w centrum Berlina (jak chciałaby Erika Steinbach) “Centrum przeciw Wypędzeniom" a budowanym dzisiaj, także w centrum niemieckiej stolicy, Pomnikiem Pomordowanych Żydów Europy (w skrócie Holocaust-Mahnmal; Pomnik Holocaustu). Dokładniej: że “Centrum" będzie, czy się to komuś podoba czy nie, istotnym punktem odniesienia i swoistą ideowo-polityczną odpowiedzią na Pomnik-Holocaustu: w ten sposób niemieckie ofiary wojny zostaną przeciwstawione ofiarom niemieckich zbrodni.

Adwokat pisze, że Erika Steinbach nigdy nie miała zamiaru zestawiać “Centrum" z Pomnikiem Holocaustu. Tymczasem istnieją wypowiedzi prasowe przewodniczącej BdV sprzed kilku lat, w których żądała ona, aby ,,Centrum" stanęło w wyraźnej ,,historycznej i przestrzennej bliskości" Pomnika Holocaustu. Steinbach uzasadniała to tym, że Żydzi ,,w pierwszej fazie [prześladowań] także byli ofiarami wypędzeń" i ,,w gruncie rzeczy tematy »Żydzi« oraz »wypędzenie« uzupełniają się wzajemnie" (rozmowa w lokalnym “Leipziger Volkszeitung" z maja 2000 r.).

Po drugie, Lesser pisała, że Związek Wypędzonych nigdy nie odpowiedział pozytywnie na posłanie biskupów polskich do biskupów niemieckich z 1965 r., ze słynnym zdaniem “Wybaczamy i prosimy o wybaczenie". Adwokat Eriki Steinbach twierdzi, że owszem, jeden z liderów BdV napisał wówczas, że list biskupów to “begrüssenswerte Geste" (dosłownie: gest, który należy powitać z radością) - i domaga się, aby sąd przyznał tu rację Związkowi Wypędzonych. Czyli: żeby sąd orzekł, iż Związek miał wówczas pozytywny wkład w debatę o pojednaniu...

Problem jednak w tym, jak rozumieć jedno małe słowo: “pozytywnie".

Owszem, działacze Związku - nie tylko ten cytowany przez adwokata Eriki Steinbach, także inni - rzeczywiście przywitali list polskich biskupów z radością. Ale nie z tych powodów, jakie przyświecały jego autorom. Liderzy BdV oceniali list pozytywnie, ponieważ... dostrzegli w nim szansę na wprowadzenie do publicznej debaty swojego stałego postulatu: rewizji granicy z Polską. Prośba polskich biskupów o wybaczenie miała w ich oczach stać się argumentem etycznym na rzecz zmiany granicy.

Wedle podobnej zresztą logiki wymianę listów między biskupami polskimi i niemieckimi oceniła... neonazistowska gazeta “Deutsche National- und Soldatenzeitung": jako krok, który będzie można wykorzystać do kwestionowania granicy na Odrze.

Znamienne, że takie “pozytywne" reakcje liderów BdV i neonazistów skrzętnie wykorzystała komunistyczna propaganda, atakująca wówczas ze wszystkich sił polski Kościół (wycinki prasowe, dokumentujące reakcje w Niemczech na list biskupów i antykościelną kampanię w PRL, zajmują dziś kilka grubych teczek w Archiwum Jerzego Turowicza; zgromadził je w 1965 r. naczelny “TP").

Jeśli więc dziś sąd w Niemczech postanowi w ogóle rozpatrywać pozew Eriki Steinbach - a nie oddali go jako bezpodstawny, o co wnioskuje adwokat Gabrieli Lesser - to sędzia stanie przed niełatwym zadaniem: będzie musiał ocenić, co w minionych dziesięcioleciach przyczyniało się pozytywnie do pojednania polsko-niemieckiego, a co nie.

"Centrum" mimo wszystko?

Ale może o to właśnie chodzi Erice Steinbach? O stworzenie sytuacji precedensowej, w której to sąd miałby jej “pomóc" w realizowaniu jej politycznego projektu oraz jej strategii takiego reinterpretowania historii, w której Związek Wypędzonych miałby wystąpić w roli orędownika pojednania?

Precedens prawny miałby polegać jeszcze na tym, że gdyby Erice Steinbach udało się - jakimś cudem - zamknąć usta Gabrieli Lesser, mogłaby wykorzystywać to później przeciw innym polemistom, krytykujących jej projekt.

Podobnie jak Gabriela Lesser pisze w Niemczech wielu dziennikarzy. Tyle że w odróżnieniu od Lesser, która pracuje jako tzw. wolny strzelec, stoją za nimi koncerny prasowe, które w przypadku procesu nie muszą się bać finansowej ruiny. Nawet wygrany proces oznacza przecież koszty.

“W gruncie rzeczy ten proces jest absurdalny - mówi Gabriela Lesser. - Może Erika Steinbach ma z jego powodu jakąś dziwną satysfakcję? Nie wiem. Nie rozumiem też, dlaczego ona nie słucha tego, co mówią Marek Edelman, Bronisław Geremek, Jerzy Holzer i wielu innych znanych polskich, czeskich i niemieckich intelektualistów".

Erika Steinbach zapowiedziała, że zbuduje “Centrum przeciw Wypędzeniom" mimo protestów w Polsce i Czechach, choćby miała czekać kilka lat.

Lesser: “Erika Steinbach chce na siłę pokazać wszystkim, jak Niemcy świetnie potrafią się pojednać. Tylko nie z dawnymi ofiarami, ale przeciwko nim".

---ramka 323710|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2004