Morderca mordercą mordercy

Nie chodzi o Donalda Tuska i Grzegorza Schetynę, tylko o to, czy Platforma Obywatelska ma jeszcze sens. Ta partia jest wszystkim tym, z czym przed laty obiecywała walczyć.

04.11.2013

Czyta się kilka minut

Grzegorz Schetyna i Donald Tusk podczas Rady Krajowej PO, Warszawa, 23 marca 2013 r. / Fot. Andrzej Iwanczuk / REPORTER
Grzegorz Schetyna i Donald Tusk podczas Rady Krajowej PO, Warszawa, 23 marca 2013 r. / Fot. Andrzej Iwanczuk / REPORTER

Sprawa przedstawiała się dość prosto. Premier, kończący porządki w PO, postanowił rytualnie ściąć głowę największemu przeciwnikowi w partii, Grzegorzowi Schetynie. Jak? Pokonując go na Dolnym Śląsku. Tam Schetyna zaczynał polityczną karierę w NZS, tam dorobił się pieniędzy, tam zaczynał budować 12 lat temu pierwsze struktury Platformy. Tam też rządził niepodzielnie.

Porażka we własnym domu miała skończyć raz na zawsze „problem Schetyny”. Bo i rzeczywiście: co to za rywal, który nie potrafi wygrać nawet w swoim regionie?

– Schetyna? A, Grzegorz bez Ziemi! – mieli naigrywać się koledzy z PO.

Był jeszcze jeden ważny aspekt tej rozgrywki. Do zadania ostatecznego ciosu wyznaczono Jacka Protasiewicza – przez lata był to bliski kolega i polityczny protegowany Schetyny.

– To był mój przyjaciel, zapisywałem go do podziemia. Przykra sytuacja – żalił się były wicepremier w gronie znajomych.

DONALD NIE MA PRZYJACIÓŁ

Pytanie tylko, czy Schetyna miał powody, żeby się dziwić? W Platformie polityczne „morderstwa” zawsze były na porządku dziennym. W 2001 r. partia zaczynała się od trzech tenorów: Donalda Tuska, Andrzeja Olechowskiego i Macieja Płażyńskiego. Tusk mówił wówczas: „My trzej jesteśmy solidarni; jesteśmy jak zaciśnięta pięść”. Nie minęło wiele czasu, a PO zmieniła się w ugrupowanie solisty, wspieranego przez chór najbliższych współpracowników.

Wśród najbliższych była też Zyta Gilowska, która kiedyś na konwencji PO wołała: „Donald, bracie!”, ale wyleciała z partii.

Był też Jan Rokita, z którym Tusk lubił pić wino, słuchać barokowej muzyki i wieść spory na temat antycznej historii – ale też w partii go nie ma.

Paweł Piskorski? Tusk nazywał go przyjacielem, a w czasach, gdy mu się nie wiodło, nawet u niego nocował. Nie ma go w partii.

Ten ostatni „wyrok” wykonał osobiście Grzegorz Schetyna.

Były polityk PO: – Mordował dla Donalda, więc musiał mieć świadomość, że i jego może spotkać to samo. Ale oczywiście tego nie dostrzegał. Uważał, że przeszli z Tuskiem wiele, że są przyjaciółmi. Tyle że Donald wyznaje zasadę: „W polityce nie ma przyjaźni”. Trudno się z tym nie zgodzić, wspominając los Olechowskiego, Piskorskiego, Gilowskiej, Rokity. Ale gdy jesteś blisko Tuska, jakoś o tym zapominasz.

Schetyna oczywiście zapomniał. Nawet gdy publicznie przyznawał, że z przyjaźni zostało niewiele, starał się wyciągać rękę do zgody. Powtarzał, że „projekt”, czyli Platforma, jest najważniejszy. Jednak na Tusku nie robiło to szczególnego wrażenia i czynił wszystko, by pogrążyć swojego byłego wicepremiera i pierwszego zastępcę w partii.

Polityk PO z frakcji Schetyny: – Czasem myślę, że Tusk musi mieć wewnętrznego wroga. To go napędza. Podejrzewam, że gdy skończy się sprawa ze Schetyną, znajdzie kogoś następnego. Kogo? Najpewniej szefa klubu Rafała Grupińskiego. Potem przyjdzie kolej na następnego. Na przykład na lidera „spółdzielców” Andrzeja Biernata. Premier może uznać, że Biernat za mocno urósł.

TAŚMOWA ROBOTA

A więc teoretycznie wszystko zamyka się w zabawnej formule: „morderca mordercą mordercy”. W sumie to wewnętrzna sprawa działaczy Platformy, jak traktują swoich liderów i jak godzą się na ich brutalne wycinanie. Na tym można byłoby więc skończyć opowieść, gdyby nie to, że przy okazji na jaw wyszły taśmy.

Schetyna był pewny zwycięstwa na Dolnym Śląsku. Wiedział, że przewagę ma niewielką, ale ma. Przed wyjazdem na regionalny zjazd mówił do swoich przyjaciół: „Spokojnie, jesteśmy dobrze policzeni”.

Frakcja Protasiewicza nie zasypiała jednak gruszek w popiele. Przekonywali delegatów do głosowania przeciwko Schetynie. Co wyszło w nagraniach (upublicznionych przez „Newsweek”) – w zamian za poparcie swojego kandydata proponowali posady w spółkach KGHM, kombinatu miedziowego, który od lat jest dojną krową dla wszystkich partii politycznych.

Kiedy słucha się taśmy z nagraniem, można dojść tylko do jednego wniosku: jest to przykład jaskrawej, obrzydliwej politycznej korupcji. Streścić je można jednym zdaniem: „Głosuj na Protasiewicza, a my w nagrodę damy ci robotę”.

PLATFORMA ZŁEJ POLITYKI

Wybory regionalne pokazały, że Platforma skłócona na górze, zajęta wewnętrznymi walkami frakcyjnymi, zaczyna mieć poważny problem na dole.

Dolny Śląsk jest tylko jednym z przykładów. Oskarżenia o „pompowanie kół”, czyli hurtowe przyjmowanie działaczy przed wewnętrznymi wyborami, płynęły z innych regionów kraju – np. z Zachodniopomorskiego. Podobnie jak sygnały o politycznej korupcji, czyli kupowaniu głosów za stanowiska – np. z Lubuskiego. Czy też o nepotyzmie przy rozdzielaniu stanowisk – o czym świadczył choćby list radnej PO z Siemianowic Śląskich do premiera. Można to nazwać chorobą władzy albo powolnym gniciem. Do tej pory zamiatanym pod dywan.

To, co wyszło na światło dzienne, tłumaczono na różne sposoby, np. frustracją działaczy, którzy przegrywają wybory i nie potrafią się pogodzić z bolesnym wyrokiem demokracji.

Jednak to zbyt proste wyjaśnienie.

Platforma przez lata nauczyła się korzystać z profitów, które daje władza. Fakt, że nie jest jedyna – bo partie lubią dzielić stanowiska i wpływy. Tyle że akurat PO powstała po to, by z tym walczyć. Jej klub poselski przed laty przyjął deklarację ideową, w której napisano: „Platforma Obywatelska zrodziła się z protestu przeciwko złej polityce. Dobra polityka pozostaje w służbie człowieka”.

Teraz widać wyraźnie, że formacja w uprawianiu złej polityki nie widzi niczego niestosownego.

Oczywiście problem nie zrodził się w zeszłym tygodniu, na zjeździe na Dolnym Śląsku. Tam stanowiska chcieli rozdzielać stronnicy Protasiewicza, ale wcześniej cała pula należała do ludzi Schetyny, którzy brali z niej pełnymi garściami.

Świadczy o tym nagromadzenie platfomersów we wspomnianym już kombinacie miedziowym. Podobnie zresztą było na poziomie centralnym. Wielkie koncerny – takie jak PGE, wraz ze spółkami zależnymi – zostały bez żadnych oporów włączone do politycznych łupów.

Platforma przestała się wstydzić takich działań od szczebla powiatowego do szczebla najwyższego. Zachłanność stała się normą.

Nie tak dawno przecież, bo w sierpniu, premier na spotkaniu z działaczami dolnośląskiej PO usłyszał donos: „Szefem gabinetu politycznego szefa MSW jest człowiek, który w przeszłości należał do PiS”.

Donald Tusk nie oburzył się na takie postawienie sprawy. Nikogo nie zrugał. Nie zapytał o kompetencje urzędnika, o jego doświadczenie czy przydatność. Zareagował zgodnie z logiką złej polityki i tak, jak oczekiwała tego sala: „Zupełnie obcy człowiek, tak?” – zapytał działaczy. „To »pisior«!” – usłyszał w dopowiedzi. „»Pisior«, tak? Na mój nos on nie będzie długo dyrektorem gabinetu” – zapewnił.

Właśnie tak to działa.

CZAPKA GORE

Jednak nie to jest najgorsze. Dużo większym problemem jest to, jak partia próbowała sobie poradzić z kryzysem po ujawnieniu politycznej korupcji w jej szeregach.

Pierwsze godziny pokazały, że nie był to kubeł zimnej wody, ale raczej wiązka chrustu rzucona w ogień wewnątrzpartyjnej wojny. Platforma nie zaczęła się zastanawiać, „kim staliśmy się przez lata sprawowania władzy”, ale spekulować, kto stał za ujawnieniem kompromitujących ją praktyk.

Frakcja Schetyny mówiła półgębkiem: „Przecież to Tusk dał Protasiewiczowi rozkaz, by pognębić Schetynę wszelkimi możliwymi metodami. To była cicha zachęta do tego, by korumpować lokalnych działaczy. Skoro Donald sobie tego życzy, to nie ma się czego bać! Nikomu włos z głowy nie spadnie”.

Ludzie premiera i spółdzielnia złożona z lokalnych baronów szeptała: „Schetyna zastawił pułapkę. To była jego prowokacja. Nigdy nie byłoby żadnych taśm, gdyby wygrał wybory w swoim regionie. Broni się, chce powtórzyć zjazd za wszelką cenę, choćby za cenę utopienia całej partii”.

Rzecznik rządu Paweł Graś przekazał publicznie ostrzeżenie: „Proszę nie huśtać Platformą, bo skończy się na przyśpieszonych wyborach”.

Czyli?

Czyli tylko ci, którzy są lojalni, dostaną dobre miejsca, które zapewnią im poselski byt w następnej kadencji. Pozostali wrócą do swoich miast i miasteczek, żeby szukać innego zajęcia.

Znów więc kluczowym argumentem był dostęp do wygodnych stołków.

PRAWO OMERTY

Należało wykonać jakiś ruch formalny, by zakończyć sprawę „taśm prawdy”. Tym bardziej że szef klubu Rafał Grupiński ogłosił, że zawiesi posłów zamieszanych w polityczną korupcję w prawach członków, zaś Jakub Szulc, który przewodniczył zjazdowi dolnośląskiej PO, złożył wniosek, by go powtórzyć.

W ostatnią środę wieczorem do Kancelarii Premiera zjechali członkowie Zarządu Krajowego PO. Usiedli za owalnym stołem w Sali Warszawskiej, by naradzić się, co dalej.

Wypowiadano się po kolei. Najwięcej gromów posypało się na głowy Schetyny i Grupińskiego, których koledzy z zarządu oskarżali o niszczenie Platformy.

– Czekałem, kiedy każą Schetynie złożyć bolszewicką samokrytykę – mówi jeden z uczestników spotkania.

Grupińskiego zaatakował sam Donald Tusk, twierdząc, że niepotrzebnie opowiadał o konieczności powtórzenia wyborów na Dolnym Śląsku oraz że zbyt pochopnie mówił o zawieszeniu posłów zamieszanych w skandal.

„Trzeba było jakoś zareagować. Zrobiłbyś to samo” – bronił się Grupiński.

Tusk mówił, że ma dość kwestionowania jego przywództwa przez Schetynę. Dodawał, że walka na Dolnym Śląsku zrujnowała wizerunek całej partii. Potępił w równym stopniu tych, którzy „korumpowali”, jak i tych, którzy nagrywali, czyli zastawili pułapkę na swoich kolegów. Na koniec wezwał do tego, by PO wspólnym wysiłkiem próbowała wyjść z kryzysu.

Uchwalono, że wyborów na Dolnym Śląsku i w Lubuskiem nie należy powtarzać. Pięć osób stanie przed sądem partyjnym: i ci, którzy próbowali korumpowania, i ci, którzy ich nagrywali.

Zarząd PO zrównał tych, którzy korumpowali, z tymi, którzy korupcję ujawnili! W Platformie Obywatelskiej zaczęło działać prawo omerty?

Widać tak, bo wszyscy byli za takim rozwiązaniem. Wstrzymali się tylko Schetyna i Grupiński. To dowód, jak bardzo słaby jest były wicepremier.

PAMIĘĆ PARTII

Następnego dnia Schetyna poleciał samolotem do Wrocławia. Znajomym na pożegnanie mówił, że chwilę odpocznie, odwiedzi groby bliskich i pomyśli, co dalej.

Najpewniej niedługo straci stanowisko pierwszego wiceprzewodniczącego PO. Nie ma armii, a jego los zależy coraz bardziej od dobrej woli Tuska.

Zaraz po jego wyjeździe posłowie PO zaczęli rachunki. „Ile stracimy na »taśmach prawdy«? 6 procent poparcia? Więcej? PiS na aferze Beger-Lipiński straciło chyba z 15, ale niedługo potem znów im wzrosło do ponad 30! Może nie jest tak źle” – pocieszali się.

Ciekawe, że nikt nie pamiętał, co w czasie ujawnienia tamtych, PiS-owskich taśm prawdy mówił obecny premier.

„Jestem poruszony zawartością tych taśm. Dziękuję dziennikarzom za wspieranie demokracji poprzez ujawnienie kompromitującego przypadku skandalicznej korupcji politycznej, jakiej dopuścił się PiS. Miliony Polaków mogły poznać dzięki tym nagraniom kulisy kuchni politycznej kompromitującej obecny rząd”.

Nikt też nie wspominał słów Tuska ze zjazdu założycielskiego PO, który odbył się w styczniu 2001 r.: „Nie jesteśmy przeciwko partiom politycznym, ale mamy dosyć takich partii politycznych”.

Zdaje się, że Platforma już dawno o tym zapomniała.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2013