Kto przegrywa, ten odpada

Skoro Tusk wraca do polskiej polityki, to Schetyna rezygnuje z szefowania PO. Od zawsze w takich sytuacjach przechodził do defensywy, licząc, że jeszcze powróci.

20.01.2020

Czyta się kilka minut

 / ANDRZEJ HULIMKA / FORUM
/ ANDRZEJ HULIMKA / FORUM

Ta decyzja wisiała w powietrzu. Żaden przewodniczący Platformy nie doprowadził partii do takiego kryzysu – pod przywództwem Grzegorza Schetyny partia przegrała trzy wybory z rzędu. Pod wodzą Donalda Tuska Platforma przegrała co prawda wybory prezydenckie i sejmowe w 2005 r. Ale potem była cała seria zwycięstw w latach ­2007-14. Z kolei za szefostwa Ewy Kopacz Platforma przegrała wybory samorządowe w 2014 r. oraz parlamentarne w 2015 r. No, ale po tych porażkach Kopacz zdecydowała się wycofać.

W dodatku ubiegłoroczne podwójne wybory pod wodzą Schetyny skończyły się dla PO taką katastrofą, jakiej partia do tej pory nie doświadczyła. Zwycięski PiS uzyskał rekordowe 45 proc. w wyborach europejskich i 43 proc. w parlamentarnych, wyprzedzając idącą w rozmaitych koalicjach Platformę raz o 7 punktów, a raz – o ponad 16 punktów.

Schetyna, jako jeden z ojców założycieli partii i wieloletni szef jej struktur, czuł, że narasta klimat do zmiany. Dlatego zrezygnował ze startu.

Ale jest w tej układance jeszcze jeden element, który praktycznie przesądzał o tym, że Schetyna nie ma szans na wygraną w wyborach. Ze wszystkich powyższych kluczowy. To powrót Donalda Tuska, człowieka, który najpierw awansował Schetynę na swego przyjaciela i powiernika, by potem go zdegradować, poniżyć i próbować politycznie wykończyć.

To Tusk pod koniec minionego roku – gdy z ulgą mógł zrzucić maskę niezaangażowanego unijnego urzędnika – poza serią retorycznych ciosów wymierzonych w PiS wysłał też salwy ostrzegawcze w kierunku Schetyny, domagając się jego odejścia.

W sumie, jak się patrzy na ich biografie, to widać jedno: Schetyna nigdy walczyć z Tuskiem nie potrafił i nie chciał.

Piłkarze z humorem

– Skąd się biorą pana bliskie relacje z Grzegorzem Schetyną? – zapytałem Donalda Tuska w 2008 r., tuż po pokonaniu PiS i objęciu władzy. To było apogeum ich politycznej przyjaźni. – Do stałych powodów, dla których z kimś mi się dobrze pracuje, a z kimś innym gorzej, należy poczucie humoru – odpowiedział. – Musi ono zawierać odpowiedni poziom dystansu do samego siebie. Grzegorz ma wielkie poczucie humoru. Poza tym jest erudytą. Nie ma tematu, na który nie można by z nim głęboko porozmawiać. Dodatkową okolicznością, która buduje zaufanie, są wspólne zainteresowania, w naszym przypadku piłka. A także fakt, że jeden drugiemu daje duże poczucie bezpieczeństwa. Jeżeli się z nim na coś umówię, śpię spokojnie. Wiem, że nie zawiedzie.

Po odejściu z PO Janusz Palikot wspominał w swej rozliczeniowej książce „Kulisy Platformy”: „Te bliskie, wręcz przyjacielskie relacje między nimi były autentyczne. Tam była jakaś zażyłość w tym wszystkim, jakaś bliskość, wspólna energia. Nie było wątpliwości, że w hierarchii po Donaldzie jest najwyżej. To z nim Tusk najczęściej rozmawiał w cztery oczy, czasem o sprawach, których z nikim innym nie poruszał. W trakcie imprezy wychodzili na chwilę na balkon, by coś przedyskutować. To było tym bardziej znamienne, że w trakcie wspólnych spotkań nikt poza nimi nie urządzał sobie pogaduszek w cztery oczy. Dla Tuska język gestów, hierarchia, to istota mechanizmu władzy”.

Powrót z saksów

Poznali się w 1990 r. Tusk, wówczas 33-latek, wrócił właśnie z gastarbeiterki w Norwegii – od lipca do września 1989 r. w gronie znajomych z Polski remontował uniwersytet ludowy w Mortenhals koło Troms, za kołem podbiegunowym. Po powrocie rzucił się w wir przemian – został dziennikarzem, zastępcą redaktora naczelnego „Gazety Gdańskiej” – drugiej po „Gazecie Wyborczej” wolnej redakcji w Polsce. Wszedł też do komisji likwidującej państwowego molocha prasowego RSW „Prasa-Książka-Ruch”. Nieco młodszy, 27-letni wówczas Schetyna był dyrektorem w Urzędzie Wojewódzkim we Wrocławiu. „Miałem wtedy dwa kilkugodzinne spotkania z Tuskiem. Szybko złapaliśmy kontakt. Mamy podobną drogę życiową. Podwórko, piłka, książki, akademik, podobne przeżycia w stanie wojennym – wspominał Schetyna po latach. – Pamiętam, jak Tusk z lekkością opowiadał mi wówczas, że musi się spotkać z przedstawicielem NATO. Nie miał żadnych kompleksów. To mnie zaintrygowało”.

Na początku lat 90. współtworzyli ugrupowanie młodych wielbicieli wolnego rynku – Kongres Liberalno-Demokratyczny. Ale wtedy było w KLD wielu ludzi bliższych Tuskowi – choćby Jan Krzysztof Bielecki, Jacek Merkel, Janusz Lewandowski czy Paweł Piskorski.

Małgorzata Tusk wspominała potem, że przyjaźń jej męża ze Schetyną zaczęła się później. W 1993 r. KLD po marnej kampanii przegrywa wybory i nie dostaje się do Sejmu, a rok później współtworzy nową partię – Unię Wolności. Do UW wchodzą więc i Tusk, i Schetyna – właśnie tam zaczyna się ich polityczna przyjaźń. Unia Wolności to nowy szyld dawnej Unii Demokratycznej i pierwsze skrzypce grają w niej tuzy dawnej UD: Tadeusz Mazowiecki, Jacek Kuroń czy Bronisław Geremek. Liberałowie są na marginesie. Kiedy Tusk przegrywa z Geremkiem wybory na szefa Unii pod koniec 2000 r., rzuca papierami. W gronie odchodzących razem z nim jest rzecz jasna Schetyna. Tak właśnie powstaje Platforma Obywatelska.

W ciągu dwóch pierwszych sejmowych kadencji PO (2001-07) Schetyna coraz bardziej zbliża się do Tuska, stając się jego najmocniej zaufanym człowiekiem.

Ale zawsze był w tym rys niewolniczego podporządkowania Schetyny. Tak to opisywał Janusz Palikot: „Na pewno Grzegorz był dla Donalda ważnym człowiekiem, choć na każdym kroku sytuował się wyżej od niego, sugerował, że Schetyna go ciągnie w dół. Od początku widziałem, że traktował wszystkich członków tego swojego dworu jak warchołów. »Knury« – to określenie, którego używał w stosunku do nich najczęściej. »Nie chcę mieć nic wspólnego z tymi knurami. Przez was się wykończę« – rzucał nieraz. Grzegorz nie był tu wyjątkiem. I jego upokarzał. I jego czasem przedstawiał jako takiego knura bez manier, który potrzebuje tylko zeżreć, popić i pomlaskać językiem. Niby było to ubrane w taką dobrotliwą, montypythonowską gębę, że można było odnieść wrażenie, iż to tylko poetyka, ironia. Ale to jednak były mocne słowa i nie ­przypadkiem­ ­padały tak często. Kiedy wyczuwał, że przesadził, to naturalnie dorzucał coś ocieplającego: »Ale wiesz, że cię kocham, Grzegorz« – i robił to z uśmiechem”.

Idealny człowiek cienia

Schetyna był przy Tusku w najtrudniejszych dla niego politycznie chwilach – gdy przegrał wybory prezydenckie i parlamentarne w 2005 r. Wielu ważnych ludzi Platformy zastanawiało się wówczas, czy odsunąć Tuska – ale Schetyna takich wątpliwości nie miał. Był idealnym człowiekiem cienia, także dlatego, że brakowało mu blasku, złotych ust i gładkiego oblicza, które winien mieć lider.

Paradoksalnie, początkiem końca ich zażyłych, przyjacielskich relacji stało się zwycięstwo Tuska w wyborach parlamentarnych 2007 r. – wtedy, gdy na 7 lat przejął władzę z rąk Jarosława Kaczyńskiego. Lider PO został szefem rządu i zaczął się zamykać w innym gronie towarzyskim, w którym pierwsze skrzypce grali były premier Jan Krzysztof Bielecki oraz specjalista od marketingu politycznego Igor Ostachowicz.

Otoczenie Tuska podsycało niechęć do Schetyny, który zbierał dobre oceny jako wicepremier i szef MSWiA. W tych dworskich przypowieściach Schetyna obsadzany był w roli Brutusa – tak interpretowano jego niezbyt wysublimowane starania, aby Tusk wystartował w wyborach prezydenckich w 2010 r., oczywiście zostawiwszy mu rząd i partię.

Tuska to wpychanie w prezydenturę irytowało, tym bardziej że łyknął bakcyla realnej władzy rządowej. Doszło do tego, że w tajemnicy przed Schetyną zamawiał prezydenckie sondaże. Sprawdzał, czy przynoszone przez Schetynę badania dające mu pewną prezydenturę są wiarygodne.

Inkubator patologii

Punktem zwrotnym w relacjach Tuska ze Schetyną była afera hazardowa, która wybuchła jesienią 2009 r. Okazało się, że kilku prominentnych polityków PO – w tym szef sejmowego klubu Zbigniew Chlebowski oraz minister sportu Mirosław Drzewiecki, dawny sponsor Tuska – przepychali przepisy korzystne dla zaprzyjaźnionych biznesmenów z branży jednorękich bandytów.

Bojąc się utraty poparcia, Tusk wyrzucił pół rządu, na czele ze Schetyną. Współpracownicy premiera przekonywali, że Schetyna zataił przed Tuskiem swe kontakty z bohaterem afery, biznesmenem z branży hazardowej Ryszardem Sobiesiakiem. Premier miał się obawiać, że CBA – kierowane przez związanego z PiS Mariusza Kamińskiego – może coś mieć na Schetynę, i wolał się go pozbyć.

Z drugiej jednak strony wiele wskazuje na to, że afera hazardowa była tylko pretekstem, by wyrzucić coraz potężniejszego wicepremiera. Czemu Tusk miałby chcieć go wykończyć? Bo stał się za silny w partii i rządzie. W dodatku schetynowy Dolny Śląsk zaczął uchodzić za inkubator politycznych patologii Platformy. Nie tylko afera hazardowa, ale wcześniej korupcyjne problemy posłanki Beaty Sawickiej, nieco później sfałszowane wybory lokalne w Wałbrzychu z politykami PO w rolach głównych.

Schetyna trafił na zesłanie do Sejmu, gdzie został szefem klubu PO. Bardzo przeżył dymisję, wierzył, że wróci do gry. Długo nie chciał zrozumieć, że Tusk chce go dopisać do długiej listy polityków, których strącił w przepaść. A przecież winien wiedzieć, że ktoś raz odtrącony nigdy na dwór Tuska nie wraca.

Tym bardziej że szybko w grze pojawiły się haki. Ludzie Schetyny zaczęli podejrzewać, że to współpracownicy Tuska próbują obarczyć ich patrona odpowiedzialnością za aferę korupcyjną przy informatyzacji służb podległych MSWiA. Z kolei ludzie Tuska byli przekonani, że to schetynowcy stoją za przeciekami do gazet, które miały obciążyć najbliższych ludzi premiera, takich jak Jan Krzysztof Bielecki czy minister transportu Sławomir Nowak.

Po katastrofie smoleńskiej, kiedy w ekspresowych wyborach prezydenckich zwyciężył Bronisław Komorowski, Schetyna zaczął się na nowo podnosić. Jako jedyny z liderów Platformy bardzo mocno zaangażował się w kampanię Komorowskiego, licząc na stworzenie w Pałacu Prezydenckim przeciwwagi dla Tuska. Komorowski się odwdzięczył – po wyborach zmusił Tuska, aby wyznaczył Schetynę na marszałka Sejmu. Premier zrobił to z dużymi oporami.

Ale ze swych planów nie zrezygnował. Czarę goryczy przelała krytyczna wypowiedź Schetyny z początku 2011 r. W epicentrum awantury o Smoleńsk Schetyna oznajmił, że rząd – czyli Tusk – za długo zwlekał z reakcją na rosyjski raport, który obciążał całą odpowiedzialnością za katastrofę polską stronę. To był dla Tuska wyjątkowo czuły punkt.

Lenny hołd

Jesienią 2011 r. Tusk po drugich z rzędu wygranych wyborach parlamentarnych postanowił pokazać Schetynie i Komorowskiemu ich miejsce w szeregu. Widowiskowo wówczas Schetynę upokorzył – nie tylko pozostawił poza rządem, ale nawet pozbawił stanowiska marszałka. Na konferencji prasowej oświadczył, że Schetyna jest jego konkurentem i przewodzi wewnątrzpartyjnej opozycji.

Rzucił mu ochłap – szefostwo sejmowej komisji spraw zagranicznych. Miesiąc po miesiącu coraz bardziej Schetynę marginalizował i jednocześnie na pokaz upokarzał.

W rozmowach snutych w swym gabinecie – zwanym „pieczarą”, gdyż z głównego gmachu Sejmu wchodziło się do niego przez suterenę – Schetyna mówił o Tusku jak o despotycznym władcy, ale z właściwym sobie analitycznym podejściem. Jego ludzie długo odnosili wrażenie, że wystartuje przeciw premierowi w wyborach na szefa PO latem 2013 r.

Ale potulnie podkulił ogon – znów okazało się, że jest genetycznie niezdolny do otwartego starcia z Tuskiem. Zrezygnował ze startu, choć wspierał Jarosława Gowina, z którym tworzyli w swoim czasie najpoważniejszy antytuskowy tandem w PO. Głównie dzięki wsparciu ludzi Schetyny Gowin osiągnął wówczas dobry wynik i zaczął szykować własną partię, która dziś żyje w symbiozie z PiS.

Ale ten unik na niewiele się zdał. Wyrok został podpisany. Pod koniec 2013 r. Tusk pozbawił Schetynę ostatnich atrybutów władzy – stanowiska szefa dolnośląskiego regionu Platformy i fotela w zarządzie partii. Wszystko w świetle kamer. „Jeśli ktoś chce wzmocnić partię, wzmacnia jej lidera, jeśli chce ją osłabić, osłabia lidera. To jest archetyp i nigdy się nie zmieni” – mówił premier podczas wyborów zarządu PO, gdy usuwał Schetynę.

Gdy na mównicę wszedł w końcu sam Schetyna, głos mu drżał: „Nikt nie kwestionuje twojego przywództwa, Donaldzie” – złożył lenny hołd. Ale partia zagłosowała zgodnie z wolą szefa. Ostatnia propozycja, którą Tusk miał dla niego wiosną 2014 r., była poniżająca: ambasada w Moskwie. Tusk podlał to smoleńską zemstą: tam mi będziesz mógł pokazać, jak należy postępować z Putinem. Schetyna odmówił i znalazł się na prostej drodze do egzekucji.

Beneficjent dobrej zmiany

Schetynę uratował wyjazd Tuska do Brukseli. Latem 2014 r. po wybuchu afery taśmowej – czyli ujawnieniu nagrań polityków PO z restauracji Sowa i Przyjaciele oraz Amber Room – Tusk uznał, że nie ma szans na kolejną wygraną z PiS. Stąd ewakuacja na długich pięć lat.

Jedną z wersji, od początku popularnej w PO, było doszukiwanie się udziału ludzi Schetyny w organizacji nagrań lub też ich dystrybucji. Wedle tej spiskowej teorii, która nigdy nie znalazła potwierdzenia w faktach, za aferą stali kojarzeni ze Schetyną szefowie służb. Emocje spiskowców rozpalało to, że Schetyny na nagraniach nie było, na taśmach był tylko obsmarowywany – bo nagrani zostali głównie ludzie premiera.

Po emigracji Tuska nowa premier i szefowa PO Ewa Kopacz postanowiła wziąć do rządu wszystkich wpływowych polityków PO, w tym Schetynę, któremu dała fotel ministra spraw zagranicznych. Nie posłuchała Tuska, radzącego jej dokończyć egzekucję, którą sam znakomicie przygotował. Gdy Kopacz przegrała wybory do Sejmu w 2015 r. i do władzy doszedł PiS, wywracając zastany porządek, Schetyna wbił jej nóż w plecy i na początku 2016 r. przejął partię. W ten sposób stał się jednym z pierwszych politycznych beneficjentów „dobrej zmiany”. „Dojrzałość partii polega na postawieniu twardej, nawet bolesnej diagnozy wyniku wyborczego. Lider musi mieć wsparcie większości członków PO, by być gotowym na wyzwanie, które spadło na partię” – mówił wtedy. Dziś to on jest adresatem analogicznych przytyków.

Jakoś wylądować

Jako szef PO Schetyna nie odnalazł się w świecie totalnej polaryzacji, był źle oceniany nawet przez wyborców opozycji. Jedyne, co mu wychodziło, to gabinetowe rozgrywki – w tym zawsze był niezły. To dzięki jego konsekwencji Platforma pozostała główną siłą opozycji, wygrywając współzawodnictwo z Nowoczesną i KOD. Inna rzecz, że na ów sukces złożyły się w dużej mierze katastrofalne błędy wizerunkowe Ryszarda Petru (który podczas antyrządowych protestów w Sejmie wyjechał do Portugalii na sylwestra z klubową koleżanką, a dziś partnerką) oraz Mateusza Kijowskiego (który brał pieniądze ze zbiórek KOD jako swe wynagrodzenie).

Od początku jednym z głównych kłopotów Schetyny było to, że Tusk siedząc jedną nogą w Brukseli, wciąż drugą tkwił w krajowej polityce. Partia była podzielona, a przywództwo osłabione.

W dodatku Tusk przez całe lata wysyłał sygnały, że może wystartować na prezydenta w 2020 r., ale w ostatniej chwili zmienił zdanie, przez co partia musiała postawić na kandydatkę z łapanki. Małgorzata Kidawa-Błońska nie ma wielkich szans na zwycięstwo. Ale obwiniany jest za to Schetyna.

Być może Schetyna poradziłby sobie z wewnętrzną konkurencją – bije wszystkich kandydatów na szefa PO znajomością partii i politycznym doświadczeniem. Szkopuł w tym, że wrócił Tusk. Mierzyć się z wszechpotężną władzą, coraz silniejszą opozycją wewnętrzną, atakującymi go mediami bliskimi PiS i niechętnymi PiS – to wszystko jeszcze było na siły Schetyny. Ale walka z Tuskiem już nie.

W 2008 r., zaraz na początku premierostwa Tuska, zapytałem go o mechanizm wszystkich kolejnych czystek w PO, w wyniku których pozbył się tak prominentnych twórców partii jak Andrzej Olechowski, Maciej Płażyński, Paweł Piskorski, Jan Rokita oraz Zyta Gilowska.

Odpowiedział: – Każda organizacja polityczna, szczególnie tak żywa jak partia, domaga się z czasem hierarchii. Jeśli ktoś jest wysoko w hierarchii i dochodzi do starcia, to ten, kto przegrywa, odpada. A nie ląduje niżej.

Schetyna wciąż liczy, że jako jedynemu uda mu się jakoś wylądować. ©

Autor jest dziennikarzem Onet.pl, stale współpracuje z „TP”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz Onetu, wcześniej związany z redakcjami „Rzeczpospolitej”, „Newsweeka”, „Wprost” i „Tygodnika Powszechnego”. Zdobywca Nagrody Dziennikarskiej Grand Press 2018 za opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” artykuł „Państwo prywatnej zemsty”. Laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 4/2020