Silny gniew słabych związków

Piotr Duda wszedł w konflikt z PO w sprawie podniesienia wieku emerytalnego, bo jako lider związku nie mógł zrobić inaczej. Blokując Sejm, wpadł jednak w pułapkę.

21.05.2012

Czyta się kilka minut

Przewodniczący NSZZ „Solidarność” Piotr Duda pod Sejmem. Warszawa, 9 maja 2012 r. / fot. Witold Rozbicki / Reporter
Przewodniczący NSZZ „Solidarność” Piotr Duda pod Sejmem. Warszawa, 9 maja 2012 r. / fot. Witold Rozbicki / Reporter

Obrazy związkowców w kaskach i koszulkach z logiem Solidarności zakładających kłódki na sejmowe bramy, widok posła PO przeganianego przez nich kijem przy znaczącej nieobecności policji – wszystko to sprawiło, że spór na temat roli związków zawodowych znów przybrał na sile.

Niestety ten spór, burzliwy i barwny, znów toczy się daleko od społecznych diagnoz i faktów. Więcej w nim ideologicznych klisz oraz doraźnych partyjnych sympatii i antypatii. Dawny lider NSZZ „Solidarność” Lech Wałęsa domaga się w programie Moniki Olejnik „spałowania” związkowców. Posłowie i posłanki PO drżą przed kamerami z prawdziwego bądź nieco odgrywanego lęku przed „brutalnym i nieobliczalnym Dudą”, który może zniszczyć „wielkie święto europejskiego futbolu”.

Po drugiej stronie barykady, politycy PiS i SP wyrażają zachwyt dziarskością związkowych działaczy, nawet jeśli w europarlamencie występują jako koalicjanci brytyjskich Torysów, a nawet Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa czy Ligi Północnej – ugrupowań, które związki w swoich krajach traktują jako organizacje nieomalże przestępcze.

A nie tak dawno ci sami politycy, dziś przedstawiający się jako naturalni sojusznicy praw związkowych, doprowadzili do nieprzyjęcia przez Polskę europejskiej Karty Praw Podstawowych, w której istotne miejsce zajmują gwarancje przestrzegania prawa pracy oraz praw gwarantujących znaczącą pozycję związków zawodowych w europejskim ładzie społecznym.

Swoje prawdziwe poglądy warto, jak widać, schować do kieszeni, kiedy ma się nadzieję na to, że gniew ludu – wyrażany w tym momencie przez związkowców walczących przeciwko podniesieniu wieku emerytalnego – pomoże odsunąć od władzy lub choćby upokorzyć znienawidzoną Platformę.

NA GLINIANYCH NOGACH

Jak zwykle przy takich okazjach powróciły wszystkie klisze, które zdominowały dyskusję na temat związków w latach 90. A warto przypomnieć, że żyliśmy wówczas w epoce więcej niż paradoksalnej. Jedną z najważniejszych sił społecznej zmiany lat 80. stał się ruch będący formalnie związkiem zawodowym. Pod koniec tamtej dekady elity polityczne tego ruchu, a nawet część elit związkowych, wyznawała thatcheryzm, stosunkowo nową wówczas odmianę liberalizmu, w której związki to obok państwa opiekuńczego największy wróg społecznego i ekonomicznego rozwoju.

Ten polski thatcheryzm był zresztą bardziej ideową i językową kalką czy modą niż polityczną i społeczną praktyką, gdyż realny brytyjski thatcheryzm w żaden sposób nie mógł stać się źródłem rozwiązań dla wychodzącej z komunizmu Polski. Powstał w zupełnie innym kontekście, był odpowiedzią na napięcia zachodniego społeczeństwa dobrobytu, pogrążającego się w kryzysie pod naciskiem kolejnej fazy rynkowej globalizacji.

A jednak w deklaracjach, artykułach, a nawet książkach produkowanych w Polsce lat 90. przez reprezentantów postsolidarnościowych elit związki zawodowe występowały w postaci tak zdemonizowanej jak Związek Zawodowy Górników kierowany przez komunizującego Artura Scargilla w pamfletach konserwatywnej prasy na Wyspach Brytyjskich. Czytając teksty i słuchając wypowiedzi ludzi ze stosunkowo szerokiego ideowego spektrum – od Rafała Ziemkiewicza po Kazimierza Ujazdowskiego, od Janusza Korwina-Mikkego po Waldemara Kuczyńskiego – można było odnieść wrażenie, że związki zawodowe to w Polsce lat 90. podstawowe, o ile nie jedyne źródło zagrożenia dla pokoju społecznego oraz główny hamulec gospodarczego rozwoju. Ta czarna wizja ukrywała rzeczywistość, w której ruch związkowy wyszedł z PRL-u skrajnie osłabiony – jak zresztą każda autentyczna struktura społeczna, która dostała się w brutalny magiel lat 80.

Solidarność jako związek zawodowy, a nawet jako ruch społeczny nigdy nie odbudowała swej siły po stanie wojennym i trwającej przez prawie całą dekadę skutecznej pacyfikacji. OPZZ, stworzony przez komunistów po zniszczeniu Solidarności jako klasyczne „żółte związki”, mające chronić władzę przed niezadowoleniem robotników, wyemancypował się nieco i zaczął pełnić socjalne funkcje dawnego gierkowskiego CRZZ. Jednak w lata 90. obie dominujące struktury związkowe wkroczyły jako konkurenci, o ile nie wrogowie.

Kolejne 20 lat było okresem zapaści ruchu związkowego. Roztaczając parasol nad jednymi rządami, obalając drugie, Solidarność i OPZZ traciły znaczenie i członków.

Dzisiaj Polska będąca kolebką solidarnościowego mitu jest faktycznie najmniej uzwiązkowionym krajem w Europie. Do związków zawodowych należy w naszym kraju ok. 15 proc. zatrudnionych, podczas gdy na całym kontynencie przeciętna wynosi wciąż powyżej 50 proc. W państwach skandynawskich poziom uzwiązkowienia sięga 80 proc., a związki zawodowe są najpoważniejszym społecznym partnerem władzy, współzarządzając pieniędzmi i projektami chroniącymi pracowników przed bezrobociem, a także prowadząc na zlecenie państwa szkolenia zawodowe i programy przebranżowienia.

Ale także w krajach postkomunistycznych, które nigdy nie zaznały solidarnościowego karnawału, poziom uzwiązkowienia przekracza 30 proc. Związki w Czechach, na Węgrzech czy na Słowacji zachowały zatem ponad dwukrotnie większy potencjał w stosunku do tego, jaki udało się ocalić w Polsce.

W latach 90. nasze centrale związkowe potrafiły chronić przywileje i pozycję swego aparatu, nie potrafiły jednak przekonać mas członkowskich, że są im do czegoś potrzebne. Uwikłały się też w politykę partyjną, ale na sposób głupi, nie używając – jak związane z socjaldemokracją czy chadecją centrale w krajach Europy Zachodniej – partii politycznych jako sojuszników w walce o prawa pracownicze, ale samemu stając się narzędziem realizowania ambicji rozmaitych partyjnych liderów. Były czasy, kiedy OPZZ reagowało na każde skinienie Leszka Millera, i były czasy – bardzo niedawne – kiedy przewodniczący NSZZ „Solidarność” Janusz Śniadek był zakochany w Jarosławie Kaczyńskim, a kierowaną przez siebie centralę był gotów uczynić partyjną przybudówką PiS.

POZA PARTIAMI

Z tego punktu widzenia zmiana przewodniczącego NSZZ „Solidarność” ze Śniadka – który został później po prostu działaczem partyjnym PiS i posłem z ramienia tej partii – na Piotra Dudę była zmianą na lepsze.

Nowy dynamiczny lider, zaprawiony w czysto związkowych bojach prowadzonych przez kierowany przez niego wcześniej, wciąż najsilniejszy śląsko-dąbrowski region związku, na zjeździe, na którym go wybrano, mówił m.in.: „Nikt – ani politycy, ani dziennikarze – nie mogą nam mówić, jak mamy uprawiać politykę. To o nas politycy mają zabiegać”.

Widać też było, że nie wystarcza mu historyczna legenda Solidarności, mająca skrywać dzisiejszą słabość związku zawodowego pod tą samą nazwą. W przywołanym już wystąpieniu na zjeździe mówił: „ze skutecznością w naszym związku jest różnie, za dużo czasu poświęcamy naszej wspaniałej historii, a ja bym chciał, aby była równowaga. Musimy być skuteczni, bo młodzi ludzie nie zapisują się do nas ze względu na historię. Oni chcą być w skutecznym związku”.

Duda na pewno nie jest najgorszym, co się polskiemu ruchowi związkowemu mogło przydarzyć. Odziedziczył jednak związek-legendę w rzeczywistości bardzo słaby, a w dodatku z aparatem nieodwracalnie już skażonym partyjnymi namiętnościami, podmywanym przez Prawo i Sprawiedliwość i Solidarną Polskę, które – jak już sobie powiedzieliśmy – w europarlamencie trzymają z ludźmi, którzy związkowców mają za bandytów, prawo pracy za socjalistyczny przeżytek, jednak w Polsce chętnie użyją związkowych protestów jako taranu mającego przywrócić im władzę.

Nowy przewodniczący rozpoczął od szeregu gestów, w rodzaju zaproszenia na organizowane przez związek uroczystości rocznicowe urzędującego premiera i prezydenta, nie chcąc jednocześnie zapraszać na te uroczystości partyjnych liderów, co Jarosław Kaczyński i jego zwolennicy w Solidarności odebrali jako zniewagę. Chętnie uczestniczył też w konsultacjach społecznych, spotkaniach w trójkącie władza–związki–pracodawcy, zapowiadając się na twardego negocjatora, ale też kompetentnego i przewidywalnego partnera.

OD TEGO SĄ ZWIĄZKI

Duda wszedł w ostry konflikt z rządzącą Platformą w sprawie podniesienia wieku emerytalnego, bo inaczej uczynić jako lider związku zawodowego po prostu nie mógł. Tak samo jak nie z powodu partyjnej lojalności wobec PiS-u czy z politycznej niechęci wobec PO wszedł w spór o tzw. umowy śmieciowe. Obie te kwestie – długość czasu pracy oraz jakość prawa pracy – są naturalnym przedmiotem zainteresowania związków zawodowych w każdej zachodniej demokracji.

Warto pamiętać, że nawet niemieckie i francuskie związki zawodowe batalie przeciwko rządom podnoszącym wiek emerytalny przegrały, mimo że potrafiły wyprowadzić na ulicę nie kilkadziesiąt tysięcy ludzi – jak Solidarność w największej do tej pory manifestacji pod Sejmem sprzed kilku tygodni – ale miliony w większości francuskich czy niemieckich miast. Potrafiły blokować przez całe miesiące drogi i stacje benzynowe, nie bały się prowokowania zamieszek, a batalię w obronie wieku emerytalnego i tak przegrały, bo państwo opiekuńcze na całym kontynencie europejskim przegrywa dziś z globalizacją.

W Niemczech związki pokonał rząd Schrödera, który reprezentował bliską im socjaldemokrację. We Francji przegrały z prawicowym Sarkozym. Nawet jeśli ich opór przełożył się dziś w pewnym stopniu na zwycięstwo Hollande’a, wcale nie jest pewne, czy nie będzie to zwycięstwo dla francuskich central związkowych pyrrusowe. Kandydat socjalistów obiecywał w pierwszej fazie kampanii wyborczej przywrócenie wieku emerytalnego na poziomie 60 lat, już jednak w ostatniej fazie, kiedy z niezbyt skutecznego pretendenta stał się faworytem prezydenckiego wyścigu, zaczął mówić, że niższy wiek emerytalny zostanie przywrócony „tylko w pewnych branżach”, których nie sprecyzował, by po zwycięstwie zachować swobodę manewru.

I nie jest pewne, czy francuskie związki zawodowe – powtórzmy, nieporównanie silniejsze od polskich, zdolne mobilizować miliony protestujących i niewahające się przed akcjami bez porównania brutalniejszymi niż ostatnia blokada Sejmu, bo mające na swoim koncie nawet porywanie i pobicia właścicieli i prezesów prywatnych firm (w Polsce takie działania kojarzymy raczej z Samoobroną niż z Solidarnością czy OPZZ) – prawdopodobnie nie będą już w stanie zdyscyplinować nowego prezydenta, gdyby obiecywane obniżenie wieku emerytalnego zarezerwował dla grup zupełnie marginalnych.

Tym większy kłopot z powstrzymaniem podniesienia wieku emerytalnego czy z obroną rynku pracy przed nadmiernym „uplastycznieniem” i „upłynnieniem” mają osłabione związki zawodowe w Polsce. I właśnie słabość jest czynnikiem ryzyka, źródłem zagrożenia. Skąd się bowiem wzięły sceny przemocy pod Sejmem? Z tego mianowicie, że ruch związkowy okazał się po prostu zbyt słaby, aby skłonić PO do rzeczywistych negocjacji o pakiecie ustaw osłonowych czy o bardziej aktywnej postawie państwa na rynku pracy, gdzie mimo upowszechnienia się umów śmieciowych bezrobocie wciąż przekracza europejską, a nawet środkowoeuropejską przeciętną. Trzeba przyznać, że to, co nie udało się związkom zawodowym, nie udało się także koalicyjnemu PSL-owi czy Ruchowi Palikota, który w końcu poparł podniesienie wieku emerytalnego bez uzyskania poważniejszych ustępstw ze strony rządu.

Ale właśnie ta słabość ruchu związkowego, jego niezdolność do poważniejszej i długotrwałej mobilizacji w konkretnych kwestiach społecznych jest najniebezpieczniejszą pułapką zastawioną na Dudę, w którą przewodniczący NSZZ „Solidarność” w dniu blokady Sejmu po raz pierwszy wpadł.

Blokady nie było podczas wcześniejszej manifestacji Solidarności pod Sejmem, bo być nie musiało. Wzięło w niej bowiem udział kilkadziesiąt tysięcy związkowców i tego typu spektakularne oraz ryzykowne akcje nie były potrzebne. Parę tygodni później, kiedy ustawę o podniesieniu wieku emerytalnego Sejm faktycznie uchwalał, udało się zmobilizować zaledwie kilkusetosobowe reprezentacje aktywu związkowego z paru najsilniejszych regionów. Właśnie po to, aby ukryć tę porażkę związku, Duda zdecydował się na blokadę Sejmu, która była błędem.

Także poczucie własnej słabości, a nie siły, może skłonić aktyw NSZZ „Solidarność” do zorganizowania paru spektakularnych akcji blokowania stadionów na Euro, co mogłoby doprowadzić do kolejnych „gorszących scen”, które wcale nie przełożą się na poprawienie skuteczności związku zawodowego, nawet jeśli wizerunek rządu jeszcze bardziej pogrążą.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2012