Módl się i bierz tabletki

Osoby wierzące cierpiące na depresję zmagają się z myślami, czy same nie przyczyniły się do stanu, w którym się znalazły. Religijność pomaga czy przeszkadza w walce z chorobą?

19.03.2017

Czyta się kilka minut

 / Fot. Pamela Joe McFarlane / GETTY IMAGES
/ Fot. Pamela Joe McFarlane / GETTY IMAGES

Trudno uwierzyć, że to on.

Przez tłum na starym mieście idzie pewnym krokiem. Modne ciuchy i fryzura. Nie wygląda na 30 lat, przypomina raczej studenta pierwszego roku. Widzimy się z daleka, Łukasz łapie mój wzrok i wtedy widzę jego charakterystyczny uśmiech: niby jasny, niby wesoły, ale kąciki jego ust idą w dół, a nie w górę.

Kiedy się spotkamy, zapytam go: – Zgodzisz się, żebym opisał wszystkie szczegóły?

– Jakie szczegóły?

– Te, które widać gołym okiem.

Kiedy unosi do ust filiżankę, drżą mu dłonie. Kiedy mija się z kimś w drzwiach, długo się zastanawia: ustąpić (okazać uległość, niemodną uprzejmość) czy śmiało iść przed siebie (być niegrzecznym, ale pokazać pewność siebie).

Sypia krótko i nerwowo (sińce pod oczami), obgryza paznokcie, z trudem patrzy obcym w oczy. Musi się do kogoś przekonać, złapać w rozmowie oddech, przejść przez grzecznościowe zwroty, wtedy się rozluźni.

Trudno uwierzyć, że tak zachowuje się świeżo upieczony prawnik.

– Możesz opisać jeszcze jeden szczegół – mówi w końcu Łukasz i rozpina górny guzik koszuli. – Ten krzyżyk noszę od pierwszej komunii.

Dylematy

Według definicji Światowej Organizacji Zdrowia depresja to zaburzenia psychiczne objawiające się trwałą utratą zainteresowań i przyjemności, poczuciem winy, niską samooceną, zaburzeniami snu i apetytu, uczuciem zmęczenia i osłabieniem koncentracji.

Okazuje się, że wśród osób wierzących wielu ma kłopot z interpretacją depresji. Fora internetowe pełne są dramatycznych relacji, w których katolicy – w większości osoby młode – opisują początki i przebieg swojej choroby. To, co w tych relacjach wybija się na pierwszy plan, to dylematy. Czy osoba wierząca w ogóle może zachorować na depresję? Czy depresja jest upadkiem, grzechem? Czy z depresji można się leczyć i jak, skoro w psychiatrii depresja to choroba psychiki, a nie duszy?

Ks. Jacek Prusak, psychoterapeuta i teolog, wyjaśnia: – Musimy zdawać sobie sprawę, że tak jak istnieje wiele odmian depresji, istnieje też wiele teologicznych koncepcji, dotyczących rozumienia jej genezy. W jednym skrajnym podejściu depresja jest oznaką choroby duchowej, czyli wynikiem grzechu, słabej wiary, kary boskiej albo oddziaływania demonicznego. Na drugim końcu tego teologicznego spektrum są ludzie, którzy uważają, że depresja jest doświadczeniem duchowym („ciemną nocą”) i może być oznaką bliskości z Bogiem, czyli świętości. Jest zatem stanem przemieniającym, choć nierozróżnialnym pod względem objawów od stanu patologicznego. Umiarkowane podejścia mówią, że depresja jest chorobą psychiczną, ale równocześnie szansą na duchową przemianę, jeśli stanie się zmaganiem dokonywanym w obliczu Pana Boga. Zaburzenie nastroju jako choroba nie jest pożądane, ale może stać się okazją do wzrostu duchowego.

Krakowski jezuita zwraca uwagę, że wśród wierzących znaleźć można przedstawicieli każdego z tych podejść.

Kilka słów otuchy

Łukasz dzisiaj już to wie. Już to wszystko przeanalizował. Niejedna bezsenna noc, podróże samochodem albo pociągiem, długie godziny, w których jest się całkowicie samotnym – wtedy można spokojnie myśleć.

Twierdzi, że w takich momentach ludzie myślą o bliskich, pracy, szkole, wakacjach, sporcie, seksie, muzyce, czymkolwiek. On, jak mówi, myśli wtedy o tym wszystkim i jeszcze o czymś – o sobie.

Podczas długich godzin samoanalizy w myślach zadawał sobie pytania. Skąd się to u mnie wzięło? Kiedy się zaczęło? Dlaczego dotknęło to mnie i czy w ogóle „dotknęło”? A może siedziało we mnie od zawsze, jak wolno rozwijający się nowotwór, i kiedy przyszedł czas, po prostu wylazło na wierzch? Kim jestem? Co mnie zbudowało? Co nie udało się mnie, a co moim rodzicom? Z czego zbudowani są inni, jak przeszli przez życie, jak wchodzili w dorosłość? Kiedy zadał sobie te wszystkie pytania, z odpowiedzi zaczął mu wychodzić wynik bardzo ujemny.

Dzisiaj mówi, że w tych rozmowach ze sobą potrafił się tylko „chłostać”. Zadawać sobie ból. Zasłużony, jak wtedy twierdził. Bo dzieciństwo neurotyczne, młodość pełna frustracji i gniewu, codzienność nudna. Brak osobowości i charakteru. Życiowa szarzyzna, zero fajerwerków, wielkich osiągnięć, spełnionych marzeń.

– Dzisiaj wiem, że to nieprawda, że moje życie nie było tak złe – mówi Łukasz. – Ale wiem też, że dużo w tym prawdy. Ciągle się czegoś bałem, ciągle byłem wycofany. Kiedy inni szli do przodu odważnie i popełniali błędy, ja siedziałem pod kloszem, który sam sobie zbudowałem. Bo „nie można”, „nie wypada”, „nie opłaca się”.

Przykład? – Banalny: kolonie – mówi Łukasz. – Uwierzysz, że ja nigdy nie byłem na koloniach? Nie potrafię powiedzieć dlaczego. Pewnie przez ten brak odwagi, zostawanie zawsze krok z tyłu.

W samoanalizie Łukasz uświadomił sobie także jedno: że nigdy, nawet w ciężkich momentach, nie opuściła go wiara.

Do ostatniej klasy gimnazjum był ministrantem. Niedzielna msza – wtedy i potem – była dla niego czymś naturalnym. Jeszcze jako dzieciak postanowił przeczytać całe Pismo Święte i nie dopadło go to, co dopada wielu zbuntowanych nastolatków – nie zwątpił. Przeciwnie: upewnił się, że On tam jest, że nie jesteśmy i nie będziemy sami.

Kiedy więc trafił do gabinetu lekarza psychiatry, a raczej nieco później, kiedy leki zaczęły działać, nie powiedział sobie: Boga nie ma.

– To było tak – opowiada Łukasz. – Zacząłem studiować prawo w nowym mieście. Przeprowadziłem się, zamieszkałem na stancji, z obcymi ludźmi, z którymi nawet się zakolegowałem. Pierwsze dwa lata były normalne, zdrowe. Tak mi się teraz wydaje. Żyłem jak każdy student, z tym że może częściej niż inni bywałem na mszy św. w tutejszej „studenckiej” parafii.

Choroba rosła we mnie powoli. Zacząłem coraz częściej zastanawiać się, co będzie dalej, jak ułożę sobie życie, czy moje studia mają sens. Widziałem, jak ludzie z moich roczników łamią sobie życiorysy, jak się staczają, i miałem taką dużą presję, żeby wszystko się udało: żeby mieć pracę, potem mieszkanie, może narzeczoną, żonę, dzieci. Potem już wydawało mi się jasne, że to się nie uda. Nie wiem, skąd się to wzięło, do dzisiaj nie mam odpowiedzi. Ludzie z depresją tak mają.

Po studiach rozpoczął aplikację. Dostał pracę w kancelarii, bliscy podczas rodzinnych uroczystości kiwali głowami z podziwem. Ale on był już „pod powierzchnią”.

Jednocześnie modlił się jak zwykle, praktykował. Spowiadał się u lokalnego wikarego, ale jeździł też do rodzinnej miejscowości. Wyznawał, że wątpi. Dostawał pokutę i zawsze – podkreśla – kilka słów otuchy, że nie można się załamywać, że będzie dobrze itd. Nie ma do księży pretensji, że nie potrafili do niego przemówić. – Do ludzi z depresją bardzo trudno jest trafić – mówi. Czasem to nawet niemożliwe.

Kłótnia z Bogiem

Znalazłem jej post na jednym z forów internetowych. Pytała – już kilka dobrych lat temu – czy katolik może zachorować na depresję. Odpowiedziała na mojego maila, w którym pytałem, jak czuje się dzisiaj.

– Lepiej – odpowiedziała. – Ale niezupełnie dobrze.

Czym jest depresja dla katolika? – pytam Asię.

– Objawy są takie same bez względu na wyznanie – uśmiecha się. – Na początku jest taki dołek. Człowiek jest smutny. Potem zaczyna być przewrażliwiony na wszystko.

U Asi zaczęło się nagle. Przynajmniej teraz jej się tak wydaje. – Tak jak chyba u większości młodych ludzi chorych na depresję zaczęło się pod koniec studiów – opowiada. – Miałam takie dni, że nie miałam siły się umyć, ogarnąć, opróżnić koszy, zapłacić rachunków. Nie miałam apetytu, nic nie jadłam, chudłam. Znajomi myśleli, że jestem leniwa, podczas gdy w rzeczywistości byłam totalnie wyczerpana. Kiedy nie chciałam wyjść, a nawet pić alkoholu, mówili, że przynudzam. Depresja polega na tym, że wydaje ci się, że nigdy nie czułeś i nigdy nie będziesz czuć się dobrze, normalnie.

W przypadku Asi modlitwa nie pomagała. Przeciwnie, powodowała frustrację: – Zdarzało się, że chodziłam na mszę codziennie rano. Słuchałam księdza i w myślach się z nim kłóciłam. Kłóciłam się z Bogiem. Potem rozmawiałam z mamą i też się z nią kłóciłam, bo zaczęłam wszystko kwestionować, a ona nie potrafiła zrozumieć, dlaczego jej kochana córcia jest taka cyniczna.

Kiedyś znajomi zabrali mnie na festiwal muzyczny – opowiada dalej. – Tam poznałam młodego księdza. Wiesz, taki entuzjastyczny, ludzki. I on mi powiedział, że depresja bierze się z tego, że właśnie człowiek pozwolił sobie na zwątpienie. Że jeśli wierzyłby do końca, że Bóg jest, to nie stawałby się tak wrażliwy na swoim punkcie. Pokłóciłam się z nim. Wykrzyczałam, że depresja z tego nie wynika. Depresja po prostu przychodzi, jak każda choroba. Od tego czasu coraz częściej wątpię. Spowiadam się, ale rzadziej. I nie, nie spowiadam się z moich dołów.

Asia dużo czasu spędza na czytaniu relacji innych. Mówi, że najbardziej denerwuje ją, kiedy czyta wypowiedzi typu: depresja nie pochodzi od Boga, ale jest kuszeniem szatana, działaniem złego. – Depresja jest częścią mnie, a mnie stworzył Bóg – mówi.

– Staram się z tym żyć, znaleźć dla siebie miejsce. Ktoś mi kiedyś powiedział, że może powinnam się do tego przyzwyczaić. Możliwe. Ale przestałam wierzyć, że praktykowanie religii pomaga w depresji, że jest rozwiązaniem. Niestety, Kościół nie ma dla mnie propozycji. Księża jej nie mają. Nie przemawiają do mnie, nie mówią moim językiem.

Módl się i lecz

Jeden z doświadczonych dominikanów przyznaje, że według niego depresja może być dla katolika „błogosławieństwem”. – Największe cierpienie, największą frustrację powoduje dążenie do wyleczenia, do wyjścia z depresji. Dążenie, które nie przynosi efektów – mówi zakonnik (prosi o anonimowość, bo „psychiatrzy by go za te słowa zjedli”). – Błogosławieństwo może wynikać z uświadomienia sobie, że jest Bóg. Że to Bóg jest celem. Daje to poczucie, że nie jesteśmy zostawieni sami sobie, że czeka nas odkupienie.

– Czy wiara zaprzecza leczeniu, terapii? – pytam dominikanina.

– Absolutnie nie – odpowiada. – Wszystko, co przynosi ulgę tu i teraz, jest dobre. Ale Bóg potrzebny jest jako dalekosiężny, nadrzędny cel.

– Ostrożnie podchodziłbym do postrzegania depresji jako potencjału do osobistej przemiany – komentuje ks. Prusak. – Nie każda osoba cierpiąca potrafi cierpieniu nadać sens religijny. Gdyby tak było, nie mielibyśmy samobójstw wśród osób wierzących cierpiących na depresję. Oczywiście nie można popadać też w drugą skrajność, charakterystyczną dla pewnych typów psychiatrii, dostrzegających w każdym smutku symptom choroby psychicznej. Smutek jest zdrowy, jeśli ma realne przyczyny. Życie zawsze przyniesie stres i ból, z którym trzeba będzie nauczyć się sobie radzić.

Jezuita zauważa, że wśród wierzących są „grupy zwiększonego ryzyka” destrukcyjnego podejścia do depresji: – To zwłaszcza ci, którzy uważają, że cierpienie psychiczne jest tożsame z cierpieniem duchowym, a lekarstwem na nie nie jest pomoc psychologiczna, tylko praktyki duchowe, np. spowiedź. Takie podejście może pogłębić chorobę i doprowadzić ostatecznie do kryzysu wiary. Narażone na to są osoby, które zwracają się w stronę duchowości charyzmatycznej po to, by w ramach wewnętrznego uzdrowienia leczyć zaburzenia psychiczne.

Oczywiście z walką z depresją może współgrać wewnętrzne uzdrowienie. Ks. Prusak zauważa: – Uzdrowienie w depresji może objąć np. przebaczenie sobie czy komuś doznanej krzywdy, bądź odzyskanie nadziei, ale nie wyeliminuje wszystkich objawów choroby, zwłaszcza wegetatywnych.

– Nie można zakładać, że relacja do Boga uzdrowi chorobę, bo kiedy uzdrowienie nie następuje, taka osoba popada w jeszcze większe poczucie winy, a za tym idzie pogłębienie depresji. Czyli popadamy w błędne koło – zauważa ks. Prusak. – Natomiast dojrzała religijność stanowi zasób do radzenia sobie z chorobą, nie może jej jednak zakłamywać przez postrzeganie cierpienia jako Bożej kary czy próby albo skutku grzechu.

Aaron Kheriaty w książce „Katolicki przewodnik po depresji” opisuje przypadki katolików, którzy odmawiali terapii, jeśli ich psychiatra nie był wierzący. Według niego to niewłaściwa postawa. Najlepszym wyjściem – twierdzi – jest mądre połączenie życia duchowego i pracy nad swoją psychiką. „Módl się i bierz tabletki” – podsumowuje amerykański psychiatra.

Codzienny obowiązek

U Łukasza jest już lepiej. Bierze leki od półtora roku. Jeszcze więc – jak mówi – dosyć krótko. Leki poprawiają nastrój, trochę ogłuszają. Pozwalają mu spojrzeć na siebie bardziej obiektywnie i zobaczyć, że nie jest tak źle.

Łukasz miewa też „upadki”.

To momenty, w których przychodzą wyrzuty sumienia. Że młodość spędził na problemach, zamiast – jak inni – korzystać z życia. Wyrzuty trwają tydzień, dwa, wtedy znowu ciężko się wstaje z łóżka. – Ale trzeba – mówi Łukasz. – Wsiadam do samochodu, ruszam i odmawiam „Ojcze nasz”. To jest mój codzienny obowiązek. Coś, co mnie utrzymuje, paradoksalnie, przy ziemi.

– Nie miałem wątpliwości co do istnienia Boga, nie zaprzeczałem temu – mówi. – Ale zadawałem sobie pytanie, dlaczego wiara mnie z depresji nie leczy. Bo nie leczyła. Zastanawiałem się: dlaczego nie jest mi lepiej? Bo nie było. Nie było gorzej, to pewne. Ale nie było też lepiej. Modlitwa pozwalała mi przetrwać, ale w równym stopniu, jak przymus pójścia na zajęcia, a potem do pracy.

Modlitwa – uważa dzisiaj Łukasz – była czymś, co pozwalało mu nie zapomnieć, kim jest, co trzymało go przy codziennym życiu: – Może był to rytuał? Może nie potrafiłem się modlić tak, żeby modlitwa była czymś więcej niż codziennym „paciorkiem”?

– Nie, nie mam problemu z tym, że biorę leki antydepresyjne. Nie spowiadam się z tego. Uważam, że wszystko, co pomaga mi z tego wyjść, jest dla mnie dobre – mówi Łukasz.

Bierze głęboki oddech, jakby z ulgą, i dodaje: – W depresji traci się radość życia, czyli miłość. Czasem traci się nadzieję. Ale ja nie utraciłem wiary. ©℗

Współpraca: ARTUR SPORNIAK

Imiona zostały zmienione.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, z „Tygodnikiem” związany od 2011 r. Autor książki reporterskiej „Ludzie i gady” (Wyd. Czerwone i Czarne, 2017) o życiu w polskich więzieniach i zbioru opowieści biograficznych „Himalaistki” (Wyd. Znak, 2017) o wspinających się Polkach.

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2017