Mit Fidela

Był "dobrym dyktatorem, jak mówi jego przyjaciel Gabriel García Márquez, czy bezwzględnym tyranem, który prześladował prawdziwych i urojonych wrogów stworzonego przez siebie systemu?

28.02.2008

Czyta się kilka minut

Dziś najbardziej wygląda na "patriarchę w późnej jesieni swojego życia" (by sparafrazować Márqueza), przygotowującego się na spotkanie z Historią. Fidel Castro Ruz w sierpniu 2007 r. skończył 81 lat.

Był najdłużej sprawującym władzę przywódcą współczesnego świata: 49 lat. Na karty historii wpisał się po raz pierwszy w 1953 r., gdy wraz ze 123 towarzyszami zaatakował koszary armii podległej dyktatorowi Fulgencio Batiście. Atak się nie powiódł, a Castro wraz z ocalałymi towarzyszami trafił do więzienia. Ale już sześć lat później dowodzona przez niego rewolucja zatriumfowała. Odtąd był premierem, a po reformie konstytucji w 1976 r. - szefem rady państwa i jednocześnie szefem rady ministrów. Przewodził też organizacjom politycznym, m.in. rewolucyjnemu "Ruchowi 26 Lipca" (data ataku na koszary Moncada) i Komunistycznej Partii Kuby.

W lipcu 2006 r., po operacji, przekazał tymczasowo władzę młodszemu o pięć lat bratu Raúlowi. W minionym tygodniu oddał ją ostatecznie, rezygnując ze stanowiska szefa rady państwa i naczelnego wodza armii. O tym, że odejdzie, mówiono od dawna, nie była to więc wiadomość niespodziewana.

"Ojciec" narodu

Kubańczycy mówią na niego "El Caballo" (Koń - ze względu na posturę) albo "Número 1", albo też "El Comandante". A najczęściej po imieniu. Gdy zdrowie pozwalało, rządy prowadził nie z biura, ale z ulicy, jakby w pojedynkę kierując krajem.

Parę lat temu spędziłem na Kubie ponad dwa miesiące. Mieszkałem głównie w Hawanie, gdzie kilkakrotnie widziałem go na ulicy. W tłumie, jakby bez ochrony. Sam otworzył sobie drzwi, wsiadł do 20-letniego mercedesa na fotel obok kierowcy, odkręcił szybę i jeszcze pozdrawiał ludzi. Satrapa, który bez mrugnięcia okiem potrafił wtrącić do więzienia dawnych przyjaciół, a zarazem człowiek bezpośredni i skromny. Gdy w 2006 r.

magazyn "Forbes" ogłosił, że na tajnych kontach zagranicznych ma ukryte 900 mln dolarów, zaoferował dymisję, jeśli tylko udowodnią mu samo posiadanie konta zagranicznego. Dziennikarze się wycofali.

Większość Kubańczyków traktuje go jak ojca: surowego, trochę nie na czasie, ale jednak jak kogoś bliskiego. Nie jak mit, lecz jak człowieka. Wszyscy się na niego gniewają, ale i poważają.

Jak mój przyjaciel Ricardo, który narzeka na system, ale jest człowiekiem wykształconym: wyjeżdżał z Kuby i wie, że wolny rynek go automatycznie nie wyzwoli. Wywalczył paszport (owszem, na Kubie można dostać paszport), wyjechał legalnie i teraz pracuje w Madrycie. Mówi, że "na przekór Fidelowi", który wcześniej jak surowy rodzic mu tego "zabraniał".

Czy jak Adalberto, który zdezerterował z wojska i próbował popłynąć do Miami. Trafił za to do karnej kompanii i karmił gdzieś krokodyle. Do dziś nie może tego "Staremu" zapomnieć, ale na swój sposób go szanuje, choć podkreśla, że dopiero gdy odejdzie, będzie szansa na normalność. Tak samo źle mówi o śmieszno-strasznych absurdach życia na Kubie, jak i o polityce USA.

Fascynacje i rozwody

Ryszard Kapuściński, który o Kubie pisał mało, w ostatnich latach przygotowywał książkę o Ameryce Łacińskiej. Czuł jednak, że skończył mu się temat życia: temat władzy. Ta, którą opisywał w "Cesarzu" czy "Szachinszachu", była władzą niemal absolutną. Dziś "ludzie władzy" to tylko drobne złodziejaszki (w Ameryce Łacińskiej w ostatnich 15 latach upadło aż 15 prezydentów, w większości oskarżonych o korupcję). Na ich tle Castro jawi się jako ktoś z innej epoki. Nie kradnie publicznych pieniędzy, a władzę traktuje jak coś transcendentnego. Ponoć w niezrealizowanej książce Kapuścińskiego znalazłoby się miejsce dla Ernesto "Che" Guevary, o którym już kiedyś reporter chciał pisać więcej. Może i dla Castro?

Jak mówili przyjaciele autora "Hebanu", Jerzy i Izabella Nowakowie, Kapuścińskiego przekonywało, gdy Castro mówił, że "na Kubie robimy błędy, ale własne"; przez pewien czas miał patrzeć nań jak na mit i minęło trochę czasu, nim zobaczył, jak Castro i jego ludzie wykorzystują władzę.

Podobnie jak w przypadku Kapuścińskiego, mit Fidela - jako wynik poszukiwania sprawiedliwszego świata - oddziaływał na intelektualistów z Europy Zachodniej. Część z czasem od niego odeszła. Ale jak podkreśla włoski dziennikarz Gianni Min? (sam nastawiony "pro"), często mylili oni rozliczenie z potępieniem. Większość europejskich "antycastrystów" to bowiem ludzie w młodości zafascynowani rewolucją kubańską - a to przecież nie wina Castro, że ich młodzieńcze sny nie spełniły się w ich krajach. Inni zwolennicy, jak portugalski noblista José Saramago czy hiszpański pisarz Manuel Vázquez Montalbán, próbowali dokonać rozwodu dopiero niedawno, ale nie tyle rozliczali się z mitem, co potępiali totalitarne metody prawdziwego Fidela.

Spór o Kubę

Najsilniej mit Fidela funkcjonuje w Ameryce Łacińskiej, której historia rozpięta jest między prawicowymi dyktaturami a rewolucjami na wzór kubański. "Sporem o Kubę" żył kiedyś kontynent, a Castro był wówczas inspiracją dla lewicy i nie tylko: był symbolem godności wobec upokorzeń, jakich nie szczędzili Latynosom Amerykanie. W tej sympatii był jednak postacią z legendy o zbawicielu, który ocali region od plag. Jego wyidealizowany obraz (inaczej niż na Kubie, gdzie jest człowiekiem z krwi i kości) był produktem niespełnionych nadziei. Teraz, gdy opada temperatura sporu Hawana-Waszyngton, część latynoamerykańskich intelektualistów nadal woli nie krytykować Fidela, by nie dostarczać amunicji jankesom. Ale inni zachęcają do porzucenia tego binarnego podziału.

Natomiast "realna" Kuba, jej system opieki zdrowotnej i edukacji, pozostają obiektem westchnień. Analfabetyzm, bieda, śmiertelność z powodu chorób uleczalnych nadal trawią kontynent. Propagandowy billboard, których pełno na Kubie, przypomina: "W Ameryce Łacińskiej każdego dnia 200 tys. dzieci sypia na ulicy. Żadne nie jest Kubańczykiem". Ktoś odpowie, że Kuba to także kraj więźniów politycznych. Według Amnesty International w całej Ameryce Łacińskiej 30 tys. ludzi więzionych jest za przekonania. Czy wszyscy to Kubańczycy? Według tej organizacji, na wyspie takich więźniów jest 69. W Meksyku przeszło 500.

Jednak, paradoksalnie, lewica latynoamerykańska zaczęła święcić triumfy, gdy Kuba była najsłabsza i przestano się na niej wzorować, stawiając na procesy polityczne i porzucając personalizm ? la Castro (do jednego Cháveza to jeszcze nie dotarło).

Wydana w 1975 r. "Jesień patriarchy" Márqueza to historia groteskowego dyktatora. Pisząc ją, Márquez zapewne nie myślał, że dziś mógłby się w niej przejrzeć jego przyjaciel. Ale ten - inaczej niż powieściowy tyran - nie pozostał osamotniony. Fidela nadal czytają (w czasie niedawnej rekonwalescencji napisał ponad 50 artykułów, które drukowały najważniejsze latynoamerykańskie dzienniki). Gdy ogłosił swe odejście, prezydenci Wenezueli i Boliwii, Hugo Chávez i Evo Morales, podkreślali, że "wiele się od niego nauczyli". Ale to najmniej z nich wszystkich radykalny prezydent Brazylii Luiz Inácio Lula da Silva wypowiedział najmocniejsze słowa: "Mit [Fidela] trwa, gdyż jest to jedyny żywy mit w historii ludzkości".

Oczywiście to tylko retoryka, bo "ucząc" się od Mitu, Latynosi i tak (na szczęście) robią po swojemu. Czyż można inaczej? "Wielki Publicysta", piszący do nich z przestrzeni pozbawionej wolnej prasy, potępia kapitalizm i jednocześnie zabrania rodakom krytykować rodzimy socjalizm, pod groźbą więzienia. Ameryka Łacińska nie jest na to głucha.

Wobec przyszłości

Ciągle słyszymy, że dyktatura na Kubie trwa tylko dzięki służbie bezpieczeństwa. A może Kuba przetrwała ataki USA, upadek ZSRR, załamanie gospodarcze na początku lat 90. także dlatego, że Kubańczycy (a przynajmniej ich część) wierzyli, nie w Fidela czy jego mit, ale w pewną drogę, którą szedł, np. obrony suwerenności przed Stanami Zjednoczonymi?

Tak czy inaczej, teraz to jego "synowie i wnuki", podtrzymujący tę wiarę, będą wprowadzać zmiany, których efektów nie umiemy przewidzieć. W tym sensie jawi się on właśnie jako patriarcha, założyciel powstałego po rewolucji społeczeństwa. Kuby z czasów Batisty nie ma i nie będzie. Nie ma do czego wracać i nikt tego nie chce.

W wywiadzie rzece udzielonym kilkanaście lat temu Castro mówił: "Historia często miesza się z legendą. Gdy czytam rzeczy poświęcone jakimś postaciom ze starożytności i chcę poznać źródła, okazuje się, że zazwyczaj istnieje tylko jedno źródło". W dyskusji o Castro czy jego micie potrzeba polifonii, jak w "Jesieni patriarchy", by móc opowiedzieć różnymi głosami o jego prawdziwym miejscu w historii. Wygląda zresztą na to, że on lęka się tylko jej osądu.

Historia go raczej nie uniewinni. Większość cierpień i prześladowań pójdzie na jego konto. Ale dopiero teraz, gdy nie ma już świata bipolarnego, a on sam się odsunął na bok (choć jego wpływ będzie trwać, dopóki żyje), otwiera się dyskusja wykraczająca poza dychotomię zbawca-tyran. Nie tylko o nim samym, ale i o przyszłości Kuby.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, korespondent "Tygodnika" z Meksyku. więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2008