Było sobie państwo

Masakra studentów, dokonana przez policję i powiązanych z nią narcotraficantes, obnaża kruchość meksykańskiej państwowości na wszystkich jej poziomach.

16.11.2014

Czyta się kilka minut

Demonstracja w stolicy Meksyku w sprawie 43 „znikniętych” studentów; 16 października 2014 r. / Fot. Marco Ugarte / AP / EAST NEWS
Demonstracja w stolicy Meksyku w sprawie 43 „znikniętych” studentów; 16 października 2014 r. / Fot. Marco Ugarte / AP / EAST NEWS

Tamtego dnia grupa studentów – słuchaczy wiejskiego seminarium nauczycielskiego z wioski Ayotzinapa w stanie Guerrero – wyrusza do miasta Iguala. Zbierają środki na podróż do stolicy, do Miasta Meksyk, na obchody masakry studentów na placu Tlatelolco 2 października 1968 r. Zaraz sami zostaną zmasakrowani – przez policję z Iguala, działającą wspólnie z „cynglami” kartelu Guerreros Unidos, na usługach narko-burmistrza José Luisa Abarki (i jego żony, lokalnej szarej eminencji).

Zabójcy strzelają do nich jak do kaczek: pięciu studentów ginie na miejscu (plus nastolatek, który znalazł się na linii ognia), zaś 43 zostaje odwiezionych na lokalny komisariat. Stąd zabiera ich policja z sąsiedniego Cocula i oddaje w ręce narko-siepaczy, żeby z nimi „skończyli”. W jednej chwili historia i stare metody przemocy zlewają się z nową rzeczywistością narcoviolencia.

„Są wersje, że żyją”

Guerrero to górzysty stan w południowo­zachodnim zakątku kraju, gdzie trzeszcząca bieda sąsiaduje z luksusem kurortu Acapulco. Guerrero od zarania jest bronco: nieposłuszne, zrewoltowane.

Ogień walki podsyca seminarium nauczycielskie Escuela Normal Rural – od chwili jego założenia w 1920 r., tuż po Rewolucji Meksykańskiej (kiedyś w całym kraju istniała sieć 40 takich seminariów, dziś jest ich tylko 16). Z niego wywodzą się nauczyciele i liderzy guerrilli Lucio Cabañas y Génaro Vázquez Rojas, walczący z reżimem Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej (PRI), który uprowadzał i mordował, nie zostawiając śladu, politycznych wrogów (zwano ich: „zniknięci”) w czasach „brudnej wojny” lat 60. i 70. minionego wieku. To Meksykanie, a nie Chilijczycy czy Argentyńczycy, wymyślają „loty śmierci” – właśnie w Guerrero samoloty, startujące z rajskiego Acapulco, zrzucają ludzi do błękitnego oceanu.

Dziś pokolenie wnuków tamtych „znikniętych” kontynuuje tę walkę, choć nie zbrojną. Jego przedstawiciele są w ciągłym konflikcie z lokalnymi władzami. Ostatnio krytykują reformę edukacji prezydenta Enrique Peñi Nieto (z PRI), która uderza także w wiejskie seminaria, kolebki świadomości i solidarności społecznej, te „postrewolucyjne przeżytki”. Dla polityków – ze stolicy stanu i ze stolicy kraju – są niewygodni. Najlepiej, gdyby „zniknęli”.

Pogardę dla życia i ideałów tych ludzi pokazuje nie tylko sam atak dokonany pod koniec września, lecz także działania władz różnych szczebli, które robią wszystko, by sprawy nie wyjaśnić. Najpierw mówią: „Nic się nie stało”. Potem: „Sami są winni, muszą być w coś zamieszani”. W końcu: „Chyba nie żyją”. Dopiero gdy na ulice – także stolicy kraju – wychodzą tysiące ludzi, domagając się odszukania 43 „znikniętych”, na nutę: „¡Vivos se los llevaron, vivos los queremos!” („Żywych ich zabrano, żywych ich chcemy!” – to hasło z lat 70.), władze bąkają: „Są wersje, że żyją”.

Przez kolejne tygodnie trwa coś, co rodziny „znikniętych” – głównie ubodzy chłopi; dla ich synów seminarium to jedyna szansa na awans społeczny – nazywają niekończącą się torturą ze strony władz. Wszystko po to, aby ostatecznie na początku listopada, po 42 dniach „śledztwa”, przyznać, że uprowadzeni „zostali zgładzeni tej samej nocy, spaleni, a prochy wrzucone do rzeki”.

A la mexicana

Dla wielu masakra w Iguala i reakcja władz przelewają czarę goryczy. Obnażają ostatecznie głębię kryzysu państwa. Oto jego najbardziej symptomatyczne momenty i aspekty:

– Prezydent reaguje dopiero po 11 dniach. Ale nie jedzie do Guerrero. Zwleka miesiąc, zanim spotka się z rodzinami, które wychodzą zdruzgotane jego przyjęciem. Rząd stanowy reaguje za to od razu: wciska rodzinom po 100 tys. pesos (ok. 25 tys. zł), by siedziały cicho.

– Pierwsza reakcja: kryminalizacja. Ocalali studenci, brutalnie przesłuchiwani, są zmuszani do przyznania się do związków z kartelami. Druga reakcja: redukcja do „kwestii lokalnej”, choć zorganizowana przestępczość i handel narkotykami to przestępstwa federalne, a wojsko i federales od lat „okupują” stan.

– Nie reagują policja federalna ani batalion wojska (są o kwadrans drogi), choć wiedzą. Pozwalają na masakrę i uprowadzenie. Gdy po dwóch godzinach zjawiają się żołnierze, zaczynają od... kopania rannych. „No, w końcu się doigraliście!” – mówi oficer do krwawiącego studenta.

– Jednemu z zabitych na miejscu, Julio Césarowi Mondragónowi, oprawcy wyłupują oczy, ściągają skórę z twarzy (według lekarzy jeszcze żył) i zostawiają na widoku. To wiadomość: „nie buntujcie się, bo...”. Typowa dla „brudnej wojny”, nie dla narko-porachunków.

– „Znikanie”: narzędzie państwa-terrorysty. Cel: wywołanie strachu i niepewności wśród rodzin i ludności. Jego przedłużenie: symulacja i instrumentalizacja poszukiwań 43 „znikniętych”.

– W tym samym czasie wychodzi na jaw skrywany przypadek rozstrzelania przez wojsko 22 bezbronnych młodych ludzi w Tlatlaya i upozorowania potyczki z narcos. Rozwiązanie problemu praw człowieka a la mexicana: „znika” on wraz z ludźmi.

– Fakt, że przestępczość opanowuje instytucje, nie uniewinnia ich i nie czyni zbrodni w Iguala mniej państwową. Guerrero ma długą historię fuzji „prawa” z „bezprawiem”. To nie narcotraficantes atakują tu społeczeństwo, lecz państwo. Studenci zawadzali nie tylko burmistrzowi i jego interesom, ale – jak widać z reakcji – również państwu.

– Po sprawdzeniu kilku znanych masowych grobów i ekshumowaniu 20 ciał rząd triumfalnie ogłasza: to nie studenci! A zatem kto? Nie wiadomo. W samym Iguala w parę tygodni zlokalizowano kilkadziesiąt cmentarzysk. Ile jest ich w kraju?

– Kolejny przykład porażki „wojny z narkotykami” (od 2006 r. przyniosła 120 tys. ofiar i 25 tys. zaginionych, leżących gdzieś w ziemi). „Odstrzeliwanie” głów karteli prowadzi do powstawania mniejszych i brutalniejszych band (jak Guerreros Unidos).

– Wychodzi na jaw, że to narcos finansowali kampanie wyborcze gubernatora stanu ­Guerrero i burmistrza Iguala (obaj są już zdymisjonowani). Nie chcieliby mieć też swego prezydenta? W 2012 r. obecny prezydent Peña dwunastokrotnie przekroczył dozwolone koszty kampanii. Żadna instytucja państwa się tym nie interesuje. Niektórzy do dziś pytają: skąd ta forsa?

– Pojawia się zdjęcie eksburmistrza z liderem lewicy Lópezem Obradorem (zdjęcie z Peñą krąży od początku). Są wątpliwości co do autentyczności; nie ma za to wątpliwości, że Abarca, choć należał do lewicowej PRD (byłej partii Lópeza), to był blisko z PRI; to podstawa kariery.

– Prokuratura, PRI i PRD od lat wiedzą o kryminalnej naturze burmistrza i patrzą w bok. Dziś wiemy, że w 2013 r. zamordował on trzech polityków własnej partii (do jednego sam strzelał).

– Dopiero po miesiącu policja chwyta, w dziwnych okolicznościach, zbiegłego już burmistrza i żonę. Przypadek, że w przeddzień wielkiej manifestacji?

– Prokurator generalny na konferencji z 7 listopada ma jeden cel: zgasić płomień obywatelskiego gniewu. Dolewa oliwy do ognia. Mówi, że studenci są martwi, popłynęli z nurtem rzeki, a ze skąpych resztek nie da się wyizolować DNA. I mówi coś jeszcze: dobrze, że wojsko zostało w koszarach, bo stanęłoby po stronie... policji (i narcos). Faktycznie dobrze.

– Zamykane na siłę „śledztwo” nie wykazuje nic. Nie wiadomo, kto strzelał, kto zabił, kto uprowadził, kto wydał rozkaz (tylko burmistrz?). Trzech opryszków kartelu przyznaje się tylko do zatarcia śladów. Ściślej: że spalili 43 chłopaków.

– Po tygodniach symulowania, że coś go to obchodzi, prezydent w dzień konferencji prokuratury potwierdza podróż do Chin i Australii; odlatuje. Ulica woła: „Niech lepiej nie wraca!”.

Poruszony Meksyk

Gdy spin doktorzy prezydenta Peñi wymyślali mu chwytliwe hasło – ¡Mover a México! (Poruszyć Meksyk!), leitmotiv planu „transformacji kraju” – nie mieli pojęcia, jak bardzo jego rząd (albo bezrząd) w istocie poruszy krajem.

Dziś w Meksyku wielotysięczne marsze solidarności z ludźmi z wioski Ayotzinapa przelewają się jak kraj długi i szeroki (protesty są także za granicą, w około stu miastach świata). Strajkują uniwersytety, pikietowane są rządowe instytucje. Wszystko pod hasłem: ¡Fue el Estado! (To było/zrobiło państwo!) – przez działanie lub zaniechanie. Nikt nie wierzy w bajkę o złych narcos atakujących ludzi zza węgła i o dobrym państwie spieszącym z pomocą.

Już drugi miesiąc, a marsze idą. Policja bije i aresztuje, jak leci. W trakcie manifestacji w stolicy policjanci obrzucali ludzi kamieniami.

Wszelkimi kanałami rząd rozpaczliwie przepycha jeden komunikat: „To już koniec”. Ludzie odpowiadają: „To się dopiero zaczyna”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, korespondent "Tygodnika" z Meksyku. więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2014