Rachunek pokojowy

Rozpoczęte właśnie rozmowy między lewicową partyzantką FARC a rządem Kolumbii mogą zakończyć trwający niemal pół wieku konflikt w tym kraju. Rzut oka z sąsiedniej Wenezueli pozwala dostrzec kryjące się za tym ruchem kalkulacje.

05.11.2012

Czyta się kilka minut

Happening z poparciem dla rozmów pokojowych, zorganizowany przez kolumbijskich uczniów w centrum Bogoty; 26 października 2012 r. / Fot. Eitan Abramovich / AFP / EASTNEWS
Happening z poparciem dla rozmów pokojowych, zorganizowany przez kolumbijskich uczniów w centrum Bogoty; 26 października 2012 r. / Fot. Eitan Abramovich / AFP / EASTNEWS

Historia łączy i dzieli oba te kraje. W wizji XIX-wiecznego wyzwoliciela Simóna Bolívara Kolumbijczycy i Wenezuelczycy to ten sam naród. Od 1821 do 1831 r. istnieje jedno państwo: Wielka Kolumbia. Potem niepodległe republiki wikłają się w sieć skomplikowanych relacji, sporów terytorialnych i rywalizacji. Parę razy stają na krawędzi wojny.

Wenezuela, bogatszy sąsiad, to dla Kolumbijczyków od dekad kierunek migracji. Napędza ją bieda i brak perspektyw w Kolumbii, rządzonej jak folwark przez oligarchię. Kolejna fala migracji płynie, gdy rozlewa się konflikt zbrojny. Kolumbia tonie w przemocy ze strony lewicowej guerrilli, wojska, policji, prawicowych paramilitarystów, narcotraficantes i zwykłych bandytów. Według ONZ jej saldo to cztery miliony tzw. uchodźców wewnętrznych (najwięcej na świecie) i 400 tys. tych, co uciekli za granicę. Połowa do Wenezueli.

Szacuje się, że w 30-milionowej Wenezueli mieszka 4,5 mln Kolumbijczyków (z 46 mln ludności tego kraju). Wykonują prace, których nie chcą Wenezuelczycy. Część na czarno, część legalnie. Większość to klasy niższe (klasa średnia migruje do USA lub Europy), zasiedlające stołeczne slumsy.

Dziś liczba uchodźców spada – jak i natężenie konfliktu. Ale przemoc i problemy sączą się przez dwa i pół tysiąca kilometrów wspólnej granicy. Partyzantka, paramilitaryści i narcos przechodzą na stronę wenezuelską i nękają ludność. Wraz z nimi płynie kokaina, która kończy na ulicach w USA. I broń ¬– kończąca na ulicach wenezuelskich.

Mafie kontrolują przemyt i handel przygraniczny. Tańsze towary płyną z Kolumbii. Nic nie pokona przebitki na wenezuelskiej benzynie, najtańszej na świecie.

Rozmowy bardzo wstępne

W sierpniu prezydent Kolumbii, konserwatysta Juan Manuel Santos, potwierdza krążące plotki: rząd usiądzie do negocjacji pokojowych z największą guerrillą: Zbrojnymi Siłami Rewolucyjnymi Kolumbii (FARC). Do rozmów dołączyć może też inna partyzantka, Armia Wyzwolenia Narodowego (ELN).

Okazuje się, że już od początku roku toczą się w Hawanie – przy udziale braci Castro i prezydenta Wenezueli Hugo Cháveza – dyskretne rozmowy. W lutym partyzantka zaprzestaje porwań. W kwietniu zwalnia ostatnich zakładników – dla guerrilli będących źródłem dochodu. Na przestrzeni dekad z obrońcy wykluczonych degeneruje się ona bowiem w organizację półprzestępczą (choć nie wyzbywa się programu politycznego), utrzymuje z okupów, handlu kokainą i podatku od chłopów uprawiających kokę (co pozbawia ją sympatii).

Wreszcie 18 października grupy negocjatorów zasiadają w Oslo do rozmów wstępnych. Norwegia i Kuba są gospodarzami i gwarantami negocjacji, a Wenezuela oraz Chile krajami towarzyszącymi. Rozmowy toczą się wokół pięciu zagadnień: rozwój wsi, uczestnictwo w życiu politycznym, demobilizacja, handel narkotykami i kwestia ofiar.

Zaczyna się jak po grudzie: w otwierającej mowie stojący na czele delegacji FARC, drugi w tej organizacji Iván Márquez (komendant Timoleón „Timochenko” Jiménez zostaje w kraju) wychodzi – według rządu – poza ustalone ramy. Beszta państwo za biedę, nierówności i model gospodarczy (siejące spustoszenie górnictwo), krytykuje zeszłoroczną ustawę o ofiarach i zwrocie ziemi (ma faworyzować przedsiębiorców). Neguje odpowiedzialność guerrilli wobec części ofiar konfliktu (tu faktycznie przeholowuje).

Kolejna runda rozmów odbędzie się 15 listopada w Hawanie.

Najdłuższa wojna

Konflikt w Kolumbii nie różni się od tych, które wybuchają w innych krajach tego regionu – jednak to on trwa najdłużej, bo już prawie pół wieku, od połowy lat 60.

Jego korzenie to rok 1948: zabójstwo liberalnego caudillo Jorgego Eliécera Gaitána, ludowe powstanie (Bogotazo) i wojna między liberałami a konserwatystami (La Violencia), z bilansem 200 tys. ofiar. W 1958 r. obie siły pieczętują układ, dzieląc się władzą (powstaje układ dwupartyjny). Wykluczone z niego zostają masy chłopskie. Aby przetrwać, organizują samoobronę, potem partyzantkę. Walczą przeciw koncentracji własności ziemi.

Organizacja FARC, założona w 1964 r., rośnie w siłę. Skutecznie opiera się armii i kontroluje sporą część kraju. Pasie się na narkobiznesie (a rząd na pomocy wojskowej z USA). Żadna ze stron nie potrafi zgnieść przeciwnika. Próby rozmów kończą się fiaskiem.

Potem Belisario Betancur, konserwatywny prezydent z lat 1982-86, ogłasza rozejm, w trakcie którego powstaje ramię polityczne FARC: Unia Patriotyczna. Zdobywa miejsca w parlamencie, zaczyna rządzić w miastach. Ale w kolejnych latach pięć tysięcy jej członków zostaje zamordowanych przez służby specjalne, paramilitarystów i narcotraficantes – system polityczny nadal nie dopuszcza alternatyw.

Dialogu próbują też prezydenci César Gaviria (1990-94) i Andrés Pastrana (1998–2002). Ten ostatni ogłasza strefę zdemilitaryzowaną. Niestety, służy ona FARC do reorganizacji. Ale rząd i armia też nie chcą pokoju. Konflikt w nowej odsłonie – „wojna z narkotykami” i „wojna z terroryzmem” – wybucha ze zdwojoną siłą pod rządami prezydenta Álvaro Uribe (2002-10).

Inny kontynent, inna Kolumbia

Obecny prezydent Santos to zwolennik twardej ręki. Minister obrony w rządzie Uribe dowodzi ofensywą przeciw FARC. Pod jego zwierzchnictwem armia popełnia jedne z najgorszych zbrodni (proceder falsos positivos: kilka tysięcy niewinnych cywili, zwabionych podstępem, jest mordowanych i księgowanych jako polegli partyzanci, za których inkasuje się nagrody). W trakcie prób zbliżenia z FARC nie waha się zabić głównego komendanta Alfonsa Cano. Teraz, podczas rozmów, Santos sprzeciwił się ogłoszeniu zawieszenia broni i nadal „neutralizuje” partyzantów (ponad 50).

Wygląda jednak, że mówiąc o pokoju, Santos wie, co mówi i robi. Podobnie FARC; guerrilla przestała już reprezentować konflikty w społeczeństwie, które uległo przeobrażeniom. Większość ludzi mieszka w miastach. Lewica i walka społeczna też są gdzie indziej (np. w ruchach indiańskich, nienawidzących się z partyzantką). Także zdolność bojowa FARC jest dziś ograniczona: w ciągu dekady jej liczebność spadła o połowę (8 tysięcy; armia ma 450 tys.). Większość komendantów FARC ginie w atakach; tylko założycielowi Manuelowi Marulandzie udaje się umrzeć w łóżku, w 2008 r.

Zmienił się też kontynent. Droga zbrojna to przeżytek. Lewica święci triumfy wyborcze i konsoliduje projekt regionalnej integracji (Mercosur, UNASUR, CELAC itd.). Santos niespodziewanie pod rękę z lewicą pracuje na jego rzecz. Według sondaży 75 proc. Kolumbijczyków popiera dialog z guerrillą. Odkąd Santos go ogłasza, poparcie skacze mu z 44 do 63 procent. Mówi, że chce być pamiętany jako „prezydent pokoju”. Jeszcze bardziej chce, aby pamiętano o nim przy urnach – za dwa lata.

Sojusze paradoksalne

Santos mówi: „Jak się nie uda, kraj nic nie straci”. A może zyskać.

Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Interesy lubią spokój: region idzie do przodu pełną parą, tylko Kolumbia na pół gwizdka – nikt nie zainwestuje w górnictwo, gdy trwa konflikt. A przemysł wydobywczy (złoto, metale, inne surowce) jest teraz kołem zamachowym kolumbijskiego kapitalizmu. Nie eksploatacja wsi (choć ziemia nie przestała być problemem: nadal istnieją latyfundia po 100 tys. hektarów, a 87 proc. chłopów jest bezrolnych). Kolumbia podpisuje też siedem traktatów o wolnym handlu.

W odróżnieniu od Uribe, Santos jest bardziej pragmatyczny i umie liczyć. Pochodzi ze starej oligarchii z Bogoty (Uribe – z latyfundystów z Antioqui). Wojna to dobry biznes, ale według Santosa pokój jest lepszy – zamiast w wojnę, woli włożyć pieniądze w infrastrukturę, która umożliwi eksport surowców i napływ inwestycji.

Paradoksalnie o wiele lepszym przyjacielem negocjacji niż Uribe (dla którego, jak pisze kolumbijski dziennikarz Alfredo Molano, „pokój oznacza wezwanie do wojny”) jest Hugo Chávez. Lewicowy prezydent Wenezueli wydaje się też lepszym przyjacielem samego Santosa (sic!) niż atakujący go stale eksprezydent.

Gdy Santos jest ministrem obrony, obrzucają się błotem z Chávezem, aż bolą uszy. Ten ostatni broni też guerrilli: „To nie terroryści, mają swój polityczny, boliwariański projekt”. Gdy w ostatnich dniach swej prezydentury Uribe oskarża Cháveza o dawanie schronienia „terrorystom z FARC i ELN”, ten zrywa stosunki dyplomatyczne i handlowe (poza tym drażnią go nowe bazy USA w Kolumbii). Chávez mówi: „Jak trzeba, pójdziemy na wojnę z Kolumbią. Ze łzami, ale pójdziemy”.

Kiedy jednak Santos przejmuje władzę, relacje nie tylko wracają do normy, ale wchodzą na nieznany dotąd poziom. Zwycięża logika wzajemnych korzyści. Chávez mówi, że nie toleruje już obecności FARC. Santos przyznaje: „Obozów, które były po stronie wenezuelskiej, już nie ma” (wcześniej „Timochenko” i Márquez skaczą przez granicę, jak chcą). Wenezuela oddaje Kolumbii wszystkich złapanych partyzantów, prawdziwych i domniemanych.

Nic dziwnego, że po niedawnych wyborach prezydenckich w Wenezueli konserwatysta Santos cieszy się z wygranej Cháveza – jego triumf służy rozmowom Santosa z FARC i jego polityczno-gospodarczej układance.

Geopolityka i pieniądze

Chávez też liczy. Pokój za granicą – to głosy migrantów (np. jeden na dwóch wyborców w olbrzymim Petare, stołecznych slumsach, to naturalizowany Kolumbijczyk). W polityce wewnętrznej – to szansa na pogranie kartą „boliwariańskiej jedności”. W skali Ameryki Łacińskiej – szansa na umocnienie regionalnego przywództwa i integracji.

To także szansa na lepsze stosunki gospodarcze z Kolumbią i zakończenie problemów granicznych. Tak jak Santos przekonał Cháveza, by pogonił guerrillę, tak Chávez chce przekonać Santosa, by pogonił swoje bandy kryminalne (bacrims) zajmujące się przemytem narkotyków, broni, wymuszeniami i handlem benzyną.

To wreszcie szansa na projekty obu rządów, niemożliwe do realizacji w scenerii konfliktu. Jak ropociąg przez Kolumbię nad Pacyfik (Kanał Panamski ma już za małą przepustowość). Wenezuela produkuje dziennie 2,5-3 mln baryłek ropy. Eksportuje ponad 2 mln. Jeszcze dekadę temu 1,5 mln sprzedawała do USA, dziś niecały milion. Chávez sprzedaje Chinom 640 tys. baryłek, krajom regionu 300 tys. Ciężar geopolityczny i strumień akumulacji z Atlantyku niechybnie przesuwa się na Pacyfik.

I Santos, i Chávez to widzą – i liczą.

***

Chávez obiecuje, że pomoże w negocjacjach rządu Kolumbii z FARC, jak tylko może. „Najpierw pokój, potem jedność, potem rozwiązywanie tysiąca problemów”.

Oby tylko nie było nowych. Obserwatorzy w Wenezueli pytają: czym zajmą się zdemobilizowani guerrilleros? I kto zajmie miejsce FARC w łańcuszku biznesu narkotykowego? Przypominają, co dzieje się z dawnymi paramilitarystami, rozpuszczonymi przez Uribe w latach 2003-06: było ich 30 tys., a dziś kilka, może nawet kilkanaście tysięcy z nich nadal jest aktywnych w nowych „szwadronach” lub bandach kryminalnych. Także w Wenezueli.

Pokój w Kolumbii dobra rzecz. Oby tylko się opłacił.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, korespondent "Tygodnika" z Meksyku. więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2012