Minister na wyspie

Zupę się je łyżką czy widelcem? Jeśli łyżką, czemu minister finansów sięga po widelec - pytają ekonomiści, którym nie podoba się sposób, w jaki Jacek Rostowski zarządza kasą państwa. Szef resortu finansów nie pozostaje im dłużny i wytyka, że do stołu dawno podano drugie danie.

08.02.2011

Czyta się kilka minut

Spór między ministrem a ekonomistami jest zażarty, prowadzony bez pardonu, na argumenty i złośliwości. Czegoś takiego nie widziano i nie słyszano od czasów słynnych kłótni Grzegorza Kołodki z Hanną Gronkiewicz-Waltz czy Marka Belki z Leszkiem Balcerowiczem.

Główny bohater obecnych potyczek jeszcze kilka lat temu, gdy wchodził do rządu Donalda Tuska, przedstawiany był jako jeden z najbardziej radykalnych polskich liberałów, zwolennik wolnego rynku, głoszący wszem i wobec - za Margaret Thatcher, którą szczerze wielbi - że im mniej państwa w gospodarce, tym lepiej dla niego i obywateli. Teraz sam o sobie mówi: pragmatyk. Zwalcza romantyków, jak nazywa swoich ekonomicznych oponentów. Ci zaś zarzucają mu, że zapowiadane końskie dawki reform, które miały uzdrowić finanse publiczne, zamienił w ilości homeopatyczne.

Cień Balcerowicza

Pierwszy w kraju - wraz z Andrzejem Bratkowskim - zaproponował jednostronne przyjęcie przez Polskę euro. W swoich ocenach i zachwytach nad strefą euro był znacznie bardziej radykalny niż Leszek Balcerowicz, ówczesny minister finansów, który nie chciał realizować pomysłu Jacka Rostowskiego. Dziś sam, jako minister odpowiedzialny m.in. za wejście Polski do europejskiej wspólnoty walutowej, raczej powstrzymuje zapał tych, którzy o planach przystąpienia do eurolandu jeszcze nie zapomnieli.

Początkowo metamorfozę zaciętego liberała, zwolennika szybkich i fundamentalnych reform w zwolennika powolnych przekształceń tłumaczono politycznym klinczem - prezydent Lech Kaczyński znaczną część propozycji resortu wetował. Ale oczekiwanego impetu nie dostrzeżono, kiedy w Belwederze zamieszkał Bronisław Komorowski, polityk wywodzący się z PO. I właśnie to budzi u niedawnych przyjaciół Rostowskiego zakłopotanie zmieszane z nieufnością. Prof. Leszek Balcerowicz publicznie łaje rząd i ministra finansów, choć przez wiele miesięcy pozwalał sobie na kąśliwe uwagi tylko w niewielkim gronie słuchaczy. Teraz wytoczył armaty...

A minister się nie ugina, hardo odpowiada byłemu prezesowi NBP, co więcej: zarzuca mu merytoryczne pomyłki. Podobnie jak Balcerowicz, mówi przy tym w swoim imieniu, ale czuje poparcie sporej grupy ekonomistów (część nazwisk z tego grona opublikował w swoim tekście na łamach "Gazety Wyborczej" z 7 lutego). Do osób, które myślą podobnie, zalicza m.in. dr. Bogusława Grabowskiego, prezesa TFI Skarbiec, dr. Andrzeja Bratkowskiego z Rady Polityki Pieniężnej, prof. Witolda Orłowskiego czy prof. Jerzego Osiatyńskiego, doradcę ekonomicznego prezydenta.

Z Balcerowiczem znają się od dawna, przez wiele lat blisko ze sobą współpracowali. Rostowski był jednym z pierwszych doradców ekonomicznych ówczesnego wicepremiera i ministra finansów. Kiedy twórca polskich reform został ministrem w rządzie AWS, pełnił przy nim funkcję szefa Rady Polityki Makroekonomicznej, a kiedy Balcerowicz szefował bankowi centralnemu - również mu doradzał. Był też członkiem i współzałożycielem Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych (CASE), którym kieruje Ewa Balcerowicz, żona profesora.

Choć razy, jakie publicznie sobie zadają, muszą boleć, to ani Rostowski, ani Balcerowicz w kłótniach nie wychodzą poza obszar wyznaczony ekonomią. Obaj zgodnie twierdzą, że wzajemnie się cenią, ale...

Polityk czy ekonomista

Przyjmując tekę ministra finansów, był bezpartyjnym fachowcem. Teraz jest też politykiem. Po dwóch latach od chwili, gdy po raz pierwszy otwierał drzwi do swojego ministerialnego gabinetu, otrzymał na własną prośbę legitymację Platformy Obywatelskiej.

Od tej pory celem ministra mają być wygrane przez PO wybory do Sejmu - tym w mediach tłumaczy się przemianę Rostowskiego i jego niechęć do radykalnych reform. Podjęcie ich bowiem wiąże się ze sprzeciwem społecznym, który może o sobie przypomnieć podczas najbliższych wyborów. To dlatego działania resortu mają być zgrane z politycznymi planami partii.

Minister zaprzecza, by takie kalkulacje brał pod uwagę. Obrusza się, gdy słyszy np. opinię swojego znajomego, byłego wiceprezesa NBP Krzysztofa Rybińskiego, dziś ostrego krytyka rządu PO-PSL, że jest bardziej politykiem niż ekonomistą.

Rostowski mocno się zaangażował w ostatnie wybory prezydenckie. Najpierw poparł w prawyborach ministra spraw zagranicznych Radka Sikorskiego, co zresztą niewielu dziwiło, bo panowie przyjaźnią się od lat. Potem, gdy PO postawiła na Bronisława Komorowskiego, i jemu ruszył z pomocą, chętnie udzielając wsparcia w mediach.

Zdaniem Rybińskiego polityka odciąga Rostowskiego od reform: dziś woli on uprawiać rządowy PR. Wyśmiewa ulubiony motyw ministra - Polska jako zielona wyspa w morzu recesji.

Bez znieczulenia

Narzekać na poczynania Rostowskiego, a właściwie na ich brak, zaczął prof. Stanisław Gomułka, akademicki nauczyciel ministra z London School of Economics, przez pół roku jego zastępca w resorcie finansów, a prywatnie bliski znajomy.

Profesor nie chce mówić o Jacku Rostowskim: prosi, by go z tego zwolnić, może się wypowiedzieć o polityce gospodarczej, jaką prowadzi. Straszy konsekwencjami rosnącego długu, który jego zdaniem Rostowski bagatelizuje. Ma pretensję do ministra, że nie reaguje, nie stara się zapobiec nieszczęściu w przyszłości.

Oczywiście przeciwnicy ministra finansów doskonale wiedzą, że reformy porządkują tkankę państwa, ale w tym przypadku operuje się bez znieczulenia. Utrata branżowych przywilejów i większa odpowiedzialność za siebie na rynku pracy nigdy nie podobają się tym, na których spadają, szczególnie, gdy gospodarka spowolniła w efekcie światowego załamania i rośnie bezrobocie.

Stąd tak bardzo chwalono rząd PO-PSL i ministra finansów, gdy przeforsował reformę emerytur pomostowych. Ale wtedy właśnie wzrósł apetyt na kolejne zmiany w systemie, które jednak nie nastąpiły, mimo że były zapowiadane, np. reforma emerytur mundurowych lub ubezpieczeń społecznych rolników.

Pytania ekonomistów, kiedy nastąpią reformy, Rostowski traktuje osobiście. Charakteryzuje je jako zaczepne i sprzyjające jego politycznym rywalom, głównie z PiS. Z tym ugrupowaniem spiera się najczęściej, choć światopoglądowo mógłby mu raczej sprzyjać: Jacek Rostowski jest m.in. przeciwnikiem aborcji i zapłodnienia in vitro.

Minister roku

Swoim przeciwnikom wśród ekonomistów zarzuca, że są oderwani od tu i teraz, żyją uniwersyteckimi mrzonkami, dalekimi choćby od rynkowej praktyki.

Minister jest przekonany, że w dobie pokryzysowej, ale też w państwie, które ma za sobą terapię szokową z początku lat 90., nie ma potrzeby wprowadzania kolejnych gwałtownych zmian. Wielokrotnie publicznie przekonywał, że gospodarkę należy zmieniać permanentnie, czyli konsekwentnie i powoli. Tego samego zdania jest Jan Krzysztof Bielecki, były premier, dziś szef Rady Gospodarczej przy Donaldzie Tusku, prywatnie bliski znajomy ministra, który chwali Rostowskiego za wiedzę i roztropne postępowanie, dopasowane do obecnych wyzwań.

Zwolennicy Rostowskiego na dowód, że wie, co robi, przypominają jego liczne nagrody. Prestiżowy dziennik "Financial Times" w ubiegłym roku przyznał Rostowskiemu drugie miejsce w rankingu ministrów finansów UE (pierwsze zajął Wolfgang Schaeuble z Niemiec, a trzecie Francuzka Christine Lagarde). Wysoką ocenę Rostowski otrzymał za to, że Polska jako jedyne państwo wspólnoty uniknęła recesji w 2009 r. Według brytyjskiej gazety była to zasługa zarówno zręcznych decyzji władz, jak szczęścia: choć podkreślano, że polski minister już na początku kryzysu apelował do innych krajów o cięcia wydatków, to - jak zauważył "FT" - Polska sama za mało dba o obniżenie długu i deficytu.

Także prezes NBP prof. Marek Belka jest zdania, że deficyt powinien wyraźniej zmaleć i to uwaga w stronę Rostowskiego, którego poznał osobiście dopiero rok temu, gdy ten starał się o pożyczkę dla Polski z Międzynarodowego Funduszu Walutowego, ówczesnego pracodawcy Belki. Prezes dobrze wspomina tamtą współpracę z ministrem, co według niego pozwoliło na poprawne relacje między nimi już po tym, jak został szefem banku centralnego. Podobnie jak Rostowski, Belka był i jest zwolennikiem otwartej linii kredytowej w MFW, która stabilizuje i zabezpiecza polskie finanse. Jego poprzednik w NBP Sławomir Skrzypek nie widział takiej potrzeby, co - mówiąc eufemistycznie - wywoływało u Rostowskiego ból głowy.

Obecny szef banku centralnego chwali minis­tra za znajomość języków obcych, w tym bezbłędną angielszczyznę, ale też umiejętność poruszania się po światowych salonach. Wie, ile to znaczy, sam na nie został zaproszony i niewielu Polaków tam spotyka.

Kindersztuba i nerwy

Jacek, a właściwie Jan Vincent Rostowski, świata rzeczywiście się nie boi. Oprócz imion ma też podwójne obywatelstwo, polskie i brytyjskie, urodził się bowiem i przez długie lata mieszkał w Londynie. Podkreśla, że jego ojciec był osobistym sekretarzem Tomasza Arciszewskiego, premiera rządu na uchodźstwie. Po wojnie jego ojciec pracował w The Foreign and Commonwealth Office (odpowiednik ministerstw spraw zagranicznych w innych krajach), dlatego wraz z rodziną przebywał na placówkach dyplomatycznych m.in. w Kenii, na Mauritiusie i Seszelach.

Wyniesiona z domu kindersztuba wraz ze starannym uniwersyteckim wykształceniem (m.in. London School of Economics and Political Science), przyprawiona wyspiarskim snobizmem, sprawia, że wiele osób postrzega Rostowskiego jako uosobienie brytyjskiego dżentelmena w świetnie skrojonych garniturach. Ku zazdrości ekonomicznego środowiska Rostowski często publikuje teksty w zagranicznej prasie, np. w ubiegłym roku w "Financial Times" dał receptę na złagodzenie skutków kryzysu: ograniczanie wydatków publicznych, likwidację zadłużenia budżetowego i pozostawienie jak największej swobody wolnemu rynkowi.

Ale pytany już w kraju, np. o odwlekane zmiany w KRUS, irytuje się i wylicza, że reforma przyniosłaby dużo mniej korzyści, niż się teraz wydaje, za to słono kosztowałaby politycznie. Koalicyjne PSL jest przecież niechętne głębokim zmianom. Marek Sawicki, ministerialny kolega Rostowskiego, mówi wprost: jest zgoda na reformę, ale pod warunkiem uwzględnienia realnych dochodów rolników, a to szybko nie nastąpi.

Rostowski liczy, że taktyka małych kroków rządu tak naprawdę spodoba się społeczeństwu. Przez długi czas sondaże zaufania społecznego, ale i politycznego poparcia zdawały się potwierdzać słowa ministra...

Otwarty spór

Do czasu. Ostatnie badania pokazują, że opozycja zyskuje. Jednym z powodów, że tak się dzieje, może być właśnie postępowanie Jacka Rostowskiego.

Chodzi o spór wokół Otwartych Funduszy Emerytalnych. Rząd na wniosek ministra finansów zaproponował, by do OFE trafiało tylko 2,3 proc. składki, a nie - jak teraz - 7,3 proc. Pozostałe 5 proc. ma iść na konta osobiste w ZUS. Ten manewr księgowy pozwala Rostowskiemu wyprowadzić finanse publiczne spod konstytucyjnej gilotyny: gdyby dług publiczny przekroczył próg 60 proc., trzeba byłoby gwałtownie ciąć wydatki. Łatwo sobie wyobrazić, jak taką sytuację oceniliby jesienią wyborcy.

Sęk w tym, że propozycje w sprawie OFE już teraz im się nie podobają. W takim przekonaniu utwierdza ich Leszek Balcerowicz, który twierdzi, że zamiast ograniczyć transfery do funduszy, rząd powinien dokończyć prywatyzację i ciąć, co się jeszcze da w budżecie.

Rostowski łatwo się nie denerwuje, a może inaczej: rzadko okazuje zdenerwowanie, ale gdy Balcerowicz wytyka mu, że źle postępuje, czasem słychać, jak brakuje mu polskich słów. Pewnie wolałby przejść na angielski.

O tym, że ministra nie jest łatwo wyprowadzić z równowagi, przekonała się Monika Olejnik. Minister jest częstym gościem w jej programie i choć dziennikarka od lat sprawdza wytrzymałość polityków, w tym przypadku dostosowuje się do rozmówcy, który narzuca rytm rozmowy. To też jest dowodem zachodnich standardów, które według premiera Jacek Rostowski miał wprowadzić w naszym życiu społeczno-gospodarczym.

Sądząc z temperatury publicznej debaty, ostatecznym sprawdzianem, którego wynik przesądzi o kształcie przyszłej sceny politycznej w kraju, będzie styl i sposób rozwiązania problemu zmian w systemie emerytalnym. Czy społeczeństwo podzieli opinię ministra, że drugi filar emerytalny to rak, który toczy nasz system, czy też pójdzie za głosem tych, którzy twierdzą, że realne oszczędności Polaków zastąpiono mało znaczącym zapisem księgowym.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka ekonomiczna, pracuje w Polskiej Agencji Prasowej.

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2011