Balcerowicz wciąż się bije

Reformator polskiej gospodarki jedzie ratować ekonomię na Ukrainie. Robi to w momencie, gdy w Polsce trwa dyskusja nad drogą, na którą ćwierć wieku temu popchnął Polaków.

30.04.2016

Czyta się kilka minut

 / Rys. Marcin Bondarowicz
/ Rys. Marcin Bondarowicz

Wyleczyć gospodarkę Ukrainy: ta misja wydaje się niemożliwa. Ale Leszek Balcerowicz ma takie misje za sobą. W 1989 r. podjął się wyciągania Polski z bankructwa i budowy ram prawnych dla kapitalizmu.

Zadanie wydawało się karkołomne i nikt nie wierzył, że się uda. „Ceny rosły o blisko 30 proc. miesięcznie, rocznie ponad 2 tys. proc. Inflacja nie miała kresu” – wspominał Waldemar Kuczyński, szef doradców premiera Mazowieckiego, w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”. „Trzeba było zabrać ludziom kupę pieniędzy i je podpalić. Ponadto trzeba było gruntownie zmienić system gospodarczy”.

Kuczyński gorączkowo szukał dla Mazowieckiego kandydata na ministra finansów. Doradcy ekonomiczni Solidarności, profesorowie Witold Trzeciakowski i Cezary Józefiak, odmówili. Ten drugi wskazał jednak 42-letniego bezkompromisowego liberała Leszka Balcerowicza.

„Premier zaczął od tego, że szuka swojego Ludwiga Erharda” – opisał Balcerowicz spotkanie z Mazowieckim we wspomnieniach „800 dni. Szok kontrolowany” (Erhard to minister gospodarki w pierwszym rządzie Republiki Federalnej Niemiec. Odbudowywał ją po II wojnie. Uchodził za twórcę „niemieckiego cudu gospodarczego”). I... odmówił. Zmienił zdanie dopiero następnego dnia: „Być może zadecydowało to krótkie wrażenie z pierwszej wizyty u premiera: trudno skrywane rozczarowanie Mazowieckiego, że oto kolejny kandydat woli doradzać, niż brać na siebie odpowiedzialność”.

Niepokorni ekonomiści

We wrześniu 1989 r. przeciętny Polak nie miał pojęcia, kim jest nowy minister finansów. Ale jego nazwisko było znane wśród ekonomistów. Gdy Mazowiecki złożył mu propozycję, pakował walizki – miał zostać wykładowcą na jednej z brytyjskich uczelni.

Studiował w Szkole Głównej Planowania i Statystyki (SGPiS), dziś znanej jako Szkoła Główna Handlowa (SGH). W jednym z wywiadów żartował, że marzył o niemożliwych do zrealizowania w PRL podróżach zagranicznych i zastanawiał się nad archeologią śródziemnomorską; przez przypadek wybrał ekonomikę handlu zagranicznego. W 1969 r., na piątym roku studiów, zapisał się do PZPR.

„Byłem tylko prostym chłopcem z prowincji. Wywodziłem się ze środowiska, które nie miało w pełni informacji o najnowszej historii Polski” – tłumaczył w autobiografii. „Myślałem: skoro mam szansę zostać na uczelni, to nie mogę zmarnować szansy na drogę naukową. Niemal wszyscy wokół należeli do PZPR”.

W 1970 r. skończył studia z wyróżnieniem. W 1972 r. wyjechał na stypendium do USA, a w 1974 r. uzyskał tytuł MBA na St. John’s University w Nowym Jorku. Rok później, po powrocie, zrobił doktorat i został asystentem na SGPiS.

W 1978 r. zaczął pracować równolegle w Instytucie Podstawowych Problemów Marksizmu-Leninizmu przy Komitecie Centralnym PZPR. Powstawały tam analizy dla rządzącej wówczas ekipy Gierka. Balcerowicz przekonywał w nich, że aby uniknąć załamania, konieczna jest przebudowa systemu gospodarczego.

Ale dla przyszłej kariery Balcerowicza decydująca okazała się praca w nieformalnej grupie 11 „niepokornych” ekonomistów. W latach 1980-81 próbowali oni stworzyć projekt nowego systemu gospodarczego, który wprowadzałby konkurencję i wolny rynek, ale mieścił się w realiach PRL. Po powstaniu Solidarności Balcerowicz spisał ich pomysły i opublikował pod patronatem Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego (PTE). Wzbudziło to zainteresowanie opozycjonistów i działaczy Solidarności.

Balcerowicz rozpoczął wtedy prace nad reformą z Cezarym Józefiakiem, wiceprezesem PTE (tym samym, który dekadę później zarekomendował go Mazowieckiemu). Gdy wprowadzano stan wojenny, przyszły minister finansów był na konferencji ekonomicznej w Brukseli. Loty do Polski odwołano, wrócił więc pociągiem. Pierwsze, co zrobił, to oddał legitymację PZPR.

Więcej, niż chciał MFW

Gdy w 1989 r. w Polsce upadał komunizm, w światowej ekonomii dominowała doktryna neoliberalizmu. Balcerowicz zaczął się nią fascynować w czasie pobytu w USA. Rozwinęła ją grupa ekonomistów z Chicago, na czele z Miltonem Friedmanem. Nawiązywała do początków kapitalizmu i zakładała, że podstawami sprawnie działającej gospodarki są własność prywatna, wolna konkurencja oraz indywidualna przedsiębiorczość. Samo wycofanie się państwa z gospodarki miało uwolnić „ducha przedsiębiorczości” obywateli. Państwo powinno skupiać się wyłącznie na makroekonomii – kontrolować podaż pieniądza i walczyć z inflacją.

Neoliberalizm wyparł dominującą od czasów wielkiego kryzysu doktrynę zakładającą konieczność interwencji państwa w pewnych krytycznych sytuacjach. Gdy na początku lat 70. wysokie ceny ropy doprowadziły do kryzysu walutowego i długotrwałej recesji na Zachodzie, podjęte przez państwa programy nie dawały rezultatu. Receptą okazał się neoliberalizm.

– Balcerowicz wstrzelił się w odpowiedni czas. Gdy mówił o przywróceniu w Polsce normalności, miał na myśli to, co w latach 80. w USA wprowadzał prezydent Ronald Reagan, a w Wielkiej Brytanii premier Margaret Thatcher. Wszyscy w Polsce to akceptowali – mówi prof. Ryszard Bugaj, od lat krytykujący neoliberalizm.

Reagan i Thatcher byli idolami Polaków, bo w latach 80. zwalczali komunizm i wspierali Solidarność. Hasło „jak najmniej państwa w gospodarce” przyjęto z entuzjazmem. Niewielu zdawało sobie sprawę, że oznacza to terapię szokową.

Gdy jesienią 1989 r. Balcerowicz przygotowywał swój plan ratowania gospodarki, zabiegał o wsparcie Międzynarodowego Funduszu Walutowego i negocjował z jego przedstawicielami. Byli zdziwieni, bo planował więcej niż to, czego żądali.

„Rząd polski wybrał najostrzejszy wariant transformacji spośród tych przedstawionych przez Waszyngton” – wspominał szef negocjatorów MFW Michael Bruno.

Jaja staniały!

Plan Balcerowicza wszedł w życie 1 stycznia 1990 r. Całkowicie zmieniał system gospodarczy kraju – umożliwiał rozwój kapitalizmu. Był to pakiet 10 ustaw przygotowanych – jak później policzono – w ciągu 111 dni. Balcerowicz wspominał, że pracował ze współpracownikami po 13 godzin dziennie, a czasami nie wracał na noc do bloku na warszawskim Bródnie. Projekty ustaw zostały uchwalone w ekspresowym tempie. W parlamencie panowała zgoda, której nigdy potem nie udało się osiągnąć. Było to możliwe dzięki entuzjazmowi po obaleniu komunizmu i odzyskaniu przez Polskę niepodległości.

Plan zakładał stabilizację i liberalizację gospodarki, czyli zahamowanie hiperinflacji i zapełnienie pustych półek w sklepach oraz wprowadzenie wolnego rynku i konkurencji (w tym otwarcie granic na towary zagraniczne i wewnętrzną wymienialność złotego).

„Pierwsze tygodnie nowego roku były bardzo nerwowe” – pisał Balcerowicz w autobiografii. GUS dostarczał dane z wielomiesięcznym opóźnieniem. Wicepremier polecił pracownikom, aby chodzili po sklepach i bazarach i sprawdzali, czy ceny nadal rosną. W połowie stycznia dostał kartkę na biurko z informacją: „Jaja staniały!”. Plan zaczął działać.

Na ulice wyjechały samochody, z których sprzedawano wszystko: chleb, mąkę, mięso, odzież. Na straganach i łóżkach polowych, w niewytłumaczalny sposób, pojawiły się towary, których nigdzie nie można było zdobyć. Polakom wydawało się, że Balcerowicz dokonał cudu.

Wicepremier wspominał, że aby zobaczyć, co się dzieje, spacerował wokół siedziby rządu. Gdy przechodził koło sklepu mięsnego, rozpoznał go właściciel. Wciągnął do środka, wskazał wiszące na hakach kiełbasy i pocałował w czoło. „Ten sklep to dzięki pana polityce!” – powiedział.

Posprzątać padlinę

Robotnicy w państwowych zakładach bardzo szybko zaczęli krzyczeć: „Balcerowicz musi odejść!”. Do dziś jest obwiniany za masowe bankructwa zakładów. Uważał, że jeśli nie potrafią poradzić sobie na wolnym rynku, państwo nie powinno do nich dokładać.

Wątpliwości miał nawet premier Tadeusz Mazowiecki. Po latach wspominał: „Ciężkie było dla mnie wyobrażenie sobie, że wielkie przedsiębiorstwa zaczną padać (…). Po wejściu w życie ustaw wprowadzających gospodarkę rynkową mój przyjaciel i doradca Waldemar Kuczyński powiedział do mnie: »Co jest, powinny już padać, a nie padają!«. Tak wynikało z rachunku ekonomisty. Że niewydajne przedsiębiorstwa muszą upaść. Dostałem gęsiej skórki”.

Balcerowicz zakładał, że jedynym wyjściem jest jak najszybsza prywatyzacja. W latach 90. zgadzała się z tym większość dziennikarzy, którzy relacjonowali, jak postępuje reforma gospodarki. Jeden z nich przekonywał mnie, że bankructwa wielkich, niewydolnych zakładów były nieuniknione. Porównywał je obrazowo (i cynicznie) do padających zwierząt; majątek po nich przejmowali prywatni przedsiębiorcy i tworzyli nowe, sprawnie działające firmy – jak mrówki sprzątające padlinę po zwierzęciu. Do dziś toczy się spór, czy możliwa była inna droga.

– Polska odniosła sukces, ale na dość czarnym tle – uważa prof. Bugaj. – Prywatyzacja była dla Balcerowicza najważniejszą reformą, która załatwi wszystko. Tymczasem można było uratować przynajmniej część przedsiębiorstw i próbować na nich coś budować.

Według Bugaja do dziś odbija się to czkawką, bo w 65 proc. przedsiębiorstw zatrudniających powyżej 500 osób decydujący głos mają inwestorzy zagraniczni.

Dwie dekady po wprowadzeniu swojego planu w życie Balcerowicz nie zmienił poglądów. W wywiadzie dla portalu internetowego Money.pl powiedział, że największym jego błędem była zgoda na zbyt hojne… zasiłki dla bezrobotnych, bo nie powinni ich otrzymywać absolwenci.

Guru i winowajca

Po odejściu Balcerowicza ze stanowiska wicepremiera w grudniu 1991 r. kolejne rządy go krytykowały. Ale w praktyce kontynuowały jego politykę. Prof. Bugaj zauważa, że wbrew pozorom to nie Balcerowicz wprowadził najbardziej liberalne reformy. Program Powszechnej Prywatyzacji wymyślił i zrealizował Janusz Lewandowski. A podatek liniowy dla firm przeforsował rząd SLD, na czele którego stał Leszek Miller.

Balcerowicz stał się jednak symbolem zmian gospodarczych w Polsce. Niewielu pamięta nazwiska kolejnych premierów, ale jego rozpoznają wszyscy. Budzi skrajne emocje. Dla tworzącej się klasy średniej to guru. Dla tych, którym nie udało się odnaleźć w nowej rzeczywistości – winowajca wszystkich nieszczęść.

Z jednej strony dzięki Balcerowiczowi kraj zaczął się dynamicznie rozwijać. Z drugiej – pojawiło się nieznane wcześniej ogromne rozwarstwienie.

Balcerowicz wstrzelił się w marzenie american dream, które od pokoleń oddziaływało na wyobraźnię mieszkańców kraju nad Wisłą. USA były dla nich niedościgłym wzorem, gdzie każdy cieszył się wolnością; aby stać się bogaczem, wystarczyło ciężko pracować. Wszyscy mieli równe szanse.

Problem w tym, że szybko okazało się, iż w polskim wydaniu te szanse może są i równe, ale nie wszyscy mogą z nich w jednakowym stopniu skorzystać. Bo nie każdy musi nadawać się na przedsiębiorcę. Czy prządka bez wykształcenia jest w stanie założyć firmę i stać się bizneswoman (nie mówiąc o wypełnieniu deklaracji dla ZUS, która stopniem skomplikowania przekracza możliwości przeciętnie inteligentnego człowieka)? Czy ktoś, kto całe życie przepracował na państwowym etacie, musi się dostosować albo zniknąć, bo takie są brutalne prawa rynku?

Nawet jeśli teoria ekonomiczna Balcerowicza jest słuszna, to nie uwzględnia tego, ile ludzie potrafią znieść i na co mogą dać przyzwolenie. W każdym kraju istnieje granica. Od kilku lat obserwujemy w Polsce znużenie kapitalizmem i tęsknotę za państwem, które zagwarantuje minimum socjalne dla każdego.

Słucha, ale nie słyszy

Po 2008 r., gdy wybuchł kolejny światowy kryzys, zaczęto się zastanawiać, czy wolny rynek jest w stanie rozwiązać wszystkie problemy. Pojawiło się pytanie, czy to kryzys kapitalizmu.

Balcerowicz był oburzony. Grzmiał: – Kryzys kapitalizmu?! Tak mogą mówić tylko niedouczeni politycy i dziennikarze (relacja dziennika „Polska”).

Popadł w konflikt ze wszystkimi, którzy mieli inne zdanie. – On słucha, ale nie słyszy. Tak było zawsze – mówi prof. Bugaj.

Wkrótce potem Balcerowicz rozpoczął wojnę z rządem Donalda Tuska. Zasiadali w nim liberałowie, jego dawni współpracownicy. Mieli jednak inne niż on pomysły na walkę z kryzysem.

Gdy minister finansów Jacek Rostowski zwiększył wydatki budżetu i deficyt, Balcerowicz powiesił w centrum Warszawy tablicę elektroniczną, pokazującą lawinowo narastające zadłużenie państwa.

W 2013 r. Rostowski zaproponował likwidację prywatnych Otwartych Funduszy Emerytalnych (wprowadziła je reforma emerytalna w 1999 r., gdy Balcerowicz był wicepremierem w rządzie Jerzego Buzka). W „Dzienniku Gazecie Prawnej” tłumaczył: „Nie byłoby źle, gdybym mógł powiedzieć, że posprzątałem po Leszku Balcerowiczu”. Ostatecznie przeforsował ustawę, zgodnie z którą fundusze musiały oddać ZUS-owi część składek. Balcerowicz nazwał to „skokiem na oszczędności emerytalne Polaków”.

Aktualnie Balcerowicz atakuje na Facebooku rząd PiS za próby ingerencji w gospodarkę: „B. Szydło i PiS mylą »odbudowę« przemysłu z odbudową PRL”; „Mam wrażenie, że gdy M. Morawiecki i inni pisowcy mówią o »państwowcach« , to mają na myśli etatystów. No to wielkimi państwowcami byli np. Chruszczow i Gomułka”.

Najbliżej mu do Nowoczesnej, której szef Ryszard Petru to jego dawny asystent i doradca. Petru twierdzi, że wrócił do polityki, bo oburzyło go przejęcie oszczędności w OFE. Nie znalazł jednak czasu na rozmowę o Balcerowiczu.

Ani kroku w tył

Wicepremier nie grzeszy skromnością. Na własnej stronie internetowej zamieścił motto z wywiadu dla „Rzeczpospolitej”: „25-lecie transformacji oceniam jako wielki sukces. Do 1989 r. Polska cofała się gospodarczo przez 300 lat w stosunku do Zachodu. Dopiero po 1989 r. zaczęliśmy nadrabiać stracony czas. Osiągnęliśmy największy przyrost PKB wśród krajów naszego regionu. Tylko malkontent lub populista może ignorować takie fakty”.

Problem z Balcerowiczem polega na tym, że wytykanie mu nawet najdrobniejszych błędów czy pomyłek było traktowane jak kwestionowanie jedynie słusznego kierunku reform. Większość dziennikarzy ekonomicznych zostało wychowanych na liberalnych dogmatach. Przez dwie dekady każde najmniejsze odstępstwo było traktowane tam jako herezja. Zmieniło się to po ostatnim kryzysie. Dziennikarz młodego pokolenia Rafał Woś w książce „Dziecięca choroba liberalizmu” przeprowadził totalną krytykę doktryny.

– Jeszcze pięć lat temu Leszek Balcerowicz był ikoną w mediach. W elitach postrzegano go jako zbawiciela. Teraz to postać kontrowersyjna, trochę wczorajsza – mówi Ryszard Bugaj.

W Polsce nie ma jednak drugiej osoby, która by tak twardo obstawała przy tych samych poglądach i nie zmieniała ich w zależności od koniunktury. Bronił neoliberalizmu bez względu na to, czy był ministrem, czy wypadł z polityki.

W kwietniu prezydent Petro Poroszenko poprosił Balcerowicza, aby został jego przedstawicielem w rządzie Ukrainy. Analitycy są raczej zgodni, że w Kijowie niemożliwe będą radykalne reformy w stylu tych z Polski – wytrzymałość Ukraińców jest na wyczerpaniu. Ale nominacja może poprawić wizerunek kraju na Zachodzie oraz wśród samych Ukraińców.

Ryszard Bugaj komentuje: – Balcerowicz jest niebywale pracowity, ale nieelastyczny, sztywny w swoich poglądach. To, że nigdy nie zmienił zdania, sprawia, że jest bardzo wiarygodny. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2016