Minimum filtra. Felieton Pawła Bravo

Jakim językiem świat ma prawo się wypowiadać, żebyśmy chcieli go wysłuchać? Obserwuję to ostatnio z dużą mocą w tonie dyskusji, jaką wywołało „Nie ma i nie będzie” Magdaleny Okraski.

16.05.2022

Czyta się kilka minut

Fragment okładki książki Magdaleny Okraski /
Fragment okładki książki Magdaleny Okraski /

Sto siedemdziesiątka szóstka z minimalnym spóźnieniem toczyła się po jednej z peryferyjnych dróg, na które trudno mówić „ulica”, bo to tylko wstęga asfaltu i równoległe pasy chaszczy wskroś obszaru hal fabrycznych i pofabrycznych na warszawskim Żeraniu. Wracałem tamtędy ze szparagami. Skoro zachciało mi się przepuścić część wypłaty na jałowe odżywczo łodygi po trzydzieści sześć za kilo, to chciałem, żeby były jędrne i nieprzesuszone. Ruszyłem więc do gospodarstwa ogrodniczego, które, oprócz jakości plonów tudzież megawatów dobrej energii emanującej z osób za ladą w sklepiku, ma też tę zaletę, że leży blisko, w zasięgu komunikacji miejskiej, co postanowiłem wykorzystać, żeby obniżyć ślad węglowy zachcianek obiadowych. I trochę, nie ukrywam, z racji odwróconego na lewą stronę snobizmu, żeby zyskać na moment eko-moralną wyższość wobec klienteli, która zapełnia parking potężnymi brykami, jakby na potwierdzenie wszystkich klasowych stereotypów wokół zdrowej żywności.

Jechałem więc objuczony – płóciennymi, rzecz jasna – torbami, a autobus zatrzymywał się na kolejnych przystankach o statusie „na żądanie”, bo przez większość dnia nieużywanych. Ale teraz akurat na każdym ktoś żądał, i to w liczbie jak najbardziej mnogiej. Było nieco po drugiej po południu, po krótkim namyśle ze wstydem stwierdziłem, że pomimo dorastania kiedyś w cieniu wielkiej huty i jej syren, zapomniałem, kiedy się kończy pierwsza zmiana w fabryce. A więc w tej okolicy istnieje jeszcze realna gospodarka: ktoś wytwarza, przerabia i magazynuje.

Nic mnie istotnego – jak wiek czy język – od tych ludzi nie różniło, ale cały aparat poznawczy przestawił mi się w tryb obcości. Bez poczucia zagrożenia, ale bez żadnej skłonności do wspólnoty. Ulica ocierała się dosłownie o płot gospodarstwa, w którym przed chwilą buszowałem pośród skrzynek, a było tak, jakbym wsiadł w międzynarodowy kurs i przekroczył granicę innego kraju.

Jedyne, co miało prawo mnie zdziwić, to fakt, że trwa on jeszcze w formie resztkowej na samym obrzeżu metropolii. Kilometr od końcowej stacji metra toczą swoje prace i dnie ludzie, którzy muszą dotrzeć do roboty dalej niż wynosi odległość z łóżka do laptopa, a na wyprute z maszyn i pracy hale patrzą raczej z żalem, a nie z radością poszukiwaczy fajnych kadrów z nowej odnogi turystyki zwanej urbeksem. Bo samo istnienie bardzo różnych Polsk, które nie dają się na stałe i bez karkołomnych nadużyć złożyć do kupy politycznie, jest oczywiste, choć niewygodne.

Zwłaszcza kiedy ta inna (czy może raczej „inne”, bo to nie są proste binarne podziały) ma o naszej jak najgorsze zdanie, podważając prawomocność naszego zadomowienia w fajnym w sumie, bezpiecznym świecie. W odruchu obronnym i z zamiarem trzymania obcego na dystans ta Polska, do której bardziej przynależę, odwzajemnia się niezrozumieniem, tyle że ubranym w rozmaite wyższościowe kostiumy. W komunały socjologiczne o left behind i konieczności dojrzewania do demokracji, w marną atrapę empatii, bo syty i tak głodnego nie zrozumie, w pouczenia estetyczne, dotyczące zwłaszcza języka. Jakim to mianowicie językiem ten świat ma prawo się wypowiadać i opowiadać, żebyśmy ewentualnie chcieli go wysłuchać.

Obserwuję to ostatnio z dużą mocą w tonie dyskusji, jaką wywołało „Nie ma i nie będzie” Magdaleny Okraski. Nie tylko sama książka, ale i wypowiedzi autorki, która nie przeprasza za to, że żyje, i że wydała zbiór tekstów niespełniających uznanych standardów reportażu. Na pewno nie jako pierwsza objechała prowincję, która po ćwierci wieku podnosi się po szoku wczesnego kapitalizmu. Wałbrzyskie biedaszyby, beznadzieja miasteczek, gdzie przysłowiowy Balcerowicz zamknął jedyną dużą fabrykę, degradacja miast, którym w 1999 r. „zabrano” województwo – to wszystko tematy obrabiane przez wielu reporterów już wcześniej. Ale jest w tej książce aspekt nowy, a w każdym razie mało zużyty – minimum filtra i rygorów formalnych w przekładaniu rozmów z setkami ludzi, którzy ze świata tyle zrozumieli, ile od niego dostali po głowie.

Dla wyrobionych miłośników uznanej literatury non ­fiction to ciężkostrawne, wręcz nieporadne. Połowę rozdziałów jako eks-redaktor bym skrócił albo próbował mocno przerobić. Ale na szczęście jestem tylko czytelnikiem. Gotowym na moment niewygody, do której was namawiam – potrwa zresztą krótko, to tylko trzysta stron. Mój autobus też wkrótce dojechał do pętli, przesiadłem się w tramwaj i za kwadrans już byłem z powrotem w swoich pięknych dzielnicach. ©℗

Wiadomo, że szparag lubi się z żółtkami i sosami na bazie żółtek. Najbardziej polecam wam słoną wersję zabaione, które znajdziecie w archiwum naszej rubryczki – dziś za to łatwy i atrakcyjny wariant makaronu alla carbonara. Z pęczka szparagów odłamujemy najbardziej zeschłą część (zazwyczaj dolna 1/3 długości), wrzucamy do dużego gara z wodą, doprowadzamy do wrzenia i gotujemy pod przykryciem. Resztę szparagów obieramy, kroimy na kawałeczki ok. 0,5 cm. Wrzucamy na patelnię, na której rozgrzaliśmy 3 łyżki oliwy, podsmażamy minutę na dużym ogniu, zmniejszamy go, podlewamy wrzątkiem z garnka ze szparagowym wywarem i dusimy kilka minut, aż zmiękną. W dużej misce ucieramy 5 żółtek i 5 łyżek sera pecorino (musimy osiągnąć konsystencję pitnego jogurtu). Z garnka wyrzucamy łodygi, wrzucamy makaron, gotujemy go al dente, przerzucamy na patelnię z pokrojonymi szparagami, podsmażamy krótką chwilę, całość przerzucamy do miski z kremem żółtkowym i tam natychmiast, szerokimi ruchami łyżki od dołu ku górze, mieszamy, tak by uzyskać kremową konsystencję. Na wydaniu jeszcze garść sera i oczywiście świeżo zmielony pieprz.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 21/2022