Migreny Hildegardy z Bingen

Książka Sabiny Flanagan o Hildegardzie z Bingen jest niewątpliwie cenna poznawczo. Równocześnie wzbudza niemałą irytację i skłania do refleksji nad tym, co dopuszczalne, a co niedopuszczalne w interpretacjach biograficznych.

26.01.2003

Czyta się kilka minut

Wrażliwość religijna i religijna wyobraźnia człowieka Zachodu uległy znacznemu osłabieniu w ciągu ostatnich dwóch stuleci. Tzw. „scjentyzm” rugował z dyskursu publicznego wszystko to, co należało do szeroko rozumianej sfery religijności i duchowości. Skutkiem był trwały konflikt, którego nie są w stanie załagodzić pojednawcze wypowiedzi przedstawicieli obu zainteresowanych stron - wiary i nauki.

Niefortunne pęknięcie
W jednym z passusów „Ziemi Ulro” wyjątkowo trafnie została uchwycona istota tego niefortunnego pęknięcia. Czesław Miłosz, przedstawiając poglądy Andrzeja Niemojewskiego, pisze, iż według niego: „w dziewiętnastym wieku nastąpił koniec wszystkich, trwających tysiąclecia, cywilizacji opartych na religii. Ostateczne zwycięstwo przypadło szkiełku i oku, w wyniku czego »my wszyscy jesteśmy dziś ewolucjonistami«. Niestety postęp nauki nie odbywa się bez szkód, bo pojawia się skłonność do rzutowania wstecz nowych wyobrażeń, co wypacza historyczną wiedzę”.

Ewolucjonizm wedle Niemojewskiego „stał się dopiero kategorią naszego myślenia, ale nie zdążył jeszcze opanować sfery naszego uczucia. Poezji i sztuki nie ogarnął, na obyczaje nasze nie wywarł jeszcze najmniejszego wpływu. (...) Zresztą wszędzie prawie jesteśmy świadkami walki o wpływ przyrodnika z teologiem. W tym znaczeniu nie jesteśmy jeszcze całymi ludźmi, ale pierwszą próbą i może niezbyt szczęśliwą nowej formacji ludzkiej, pierwszymi generacjami ewolucjonistów, typami przejściowymi, pośrednimi pomiędzy wczoraj a jutrem”.

Ze te gorzkie zdania nic nie straciły na aktualności - z melancholią uprzytomniłem sobie w trakcie lektury tyleż pasjonującej, co bezosobowo chłodnej książki Sabiny Flanagan pod obiecującym tytułem „Hildegarda z Bingen. Zywot wizjonerki”. Przy tym wszystkim książki wielce konfudującej.

Kim była Hildegarda?
„Przenikliwością umysłu przewyższasz nie tylko filozofów i dialektyków, ale nawet dawnych proroków” - pisał w liście do Hildegardy z Bingen jeden z jej przyjaciół, Ludwik od Świętego Euchariusza. Kim była kobieta, do której wykształcony mężczyzna - w niechętnym przecież płci nadobnej świecie chrześcijańskiego średniowiecza - mógł skierować równie pochlebne słowa? Jak to możliwe, żeby słaby i niegodny umysł kobiecy - femina: vide scandalum, głosiły łacińskie słowniki w jeszcze całkiem niedawnych czasach! -wypadł tak korzystnie w porównaniu ze starotestamentowymi patriarchami?

Niewątpliwie Hildegarda była jedną z najbardziej niezwykłych i wpływowych postaci swoich czasów. Ta niemiecka zakonnica „urodziła się w 1098 roku w szlacheckiej rodzinie. Już we wczesnych latach życia została oddana do klasztoru, potem zaś założyła własne zgromadzenie zakonne (...). Prowadziła korespondencję z moż-nowładcami, hierarchami kościelnymi i rzeszą osób mniejszej rangi, opracowywała zasady życia zakonnego, odprawiała egzorcyzmy, głosiła kazania. Już to by wystarczyło, żeby uznać ją za kobietę nietuzinkową w dziejach średniowiecza. Nie poprzestała jednak na tym. W czasach, gdy mało która kobieta władała piórem, Hildegarda sięgała po tematy z tak różnych dziedzin jak przyrodoznawstwo, medycyna, kosmologia, muzyka, poezja i teologia, prześcigając wielu ówczesnych wykształconych mężczyzn nie tylko rozległością zainteresowań, ale także wizjonerskim pięknem języka i sprawnością intelektualną. Pozostawiła po sobie ogromną spuściznę pisarską” (s. 7). W popularnej recepcji Hildegarda jest znana przede wszystkim jako autorka nieziemsko wręcz pięknej muzyki, o której najlepiej wyrobić sobie zdanie na podstawie wykonań zespółu „Sequ-entia”. Szczególnie polecić należy: „Sym-phoniae (Geistliche Gesange)”, „Ordo Virtutum”, „Canticles of Ecstasy”, „Voice of the Blood” i „O Jerusalem” (wszystkie pozycje wydane przez Deutsche Harmonia Mundi w latach 1982-1997).

„Oślepiająca jasność”
Dlaczego Hildegarda w ogóle zaczęła pisać swoje niezwykłe dzieła? Kiedy miała czterdzieści dwa lata i siedem miesięcy, według jej własnych słów „rozwarły się niebiosa i oślepiająca światłość niespotykanej jasności oblała cały mój umysł. I roznieciła ogień w mym sercu i piersi jak płomień, nie paląc, lecz ogrzewając ciepłem... i raptem pojęłam znaczenie ksiąg, to jest psałterza, ewangelii i innych ksiąg Starego i NowegoTestamentu” (s. 17). Jednakże Hildegarda nie od razu zdecydowała się na ogłoszenie swoich rewelacji. „Choć słyszałam i widziałam to wszystko, z powodu zwątpienia, niskiego mniemania (o sobie) i nieprzychylnych słów mężczyzn przez długi czas odrzucałam wezwania do pisania, powodowana nie uporem, ale pokorą, aż wreszcie przygnieciona biczem Bożym, padłam na łoże boleści” (tamże).

Hildegarda poważnie zapada na zdrowiu i za zgodą opata opisuje swoje wizje - choroba niemal natychmiast ustępuje (a przynajmniej tak głosi legenda). O Hildegardzie i jej wizjach dowiaduje się - w trakcie synodu w Trewirze - papież Eugeniusz, protegowany świętego Bernarda z Clairvaux. Zostaje powołana specjalna komisja, papież otrzymuje obszerny fragment „Scivias” -pierwszego wielkiego dzieła Hildegardy, pisanego przez dziesięć lat. Stwierdzono, że wizje są autentyczne i „postanowiono, że Hildegarda powinna spisywać i upowszechniać wszystko, co w ten sposób przekazuje jej Duch Święty...” (s. 18).Hildegarda do końca życia pozostaje jednym z najbardziej twórczych i płodnych ludzi średniowiecza. Pisze kilka następnych dzieł, jest aktywna na wielu polach i odchodzi z tego świata w roku 1179, dożywając rzadko osiąganego w tamtym czasie wieku osiemdziesięciu jeden lat.

Zarówno we własnym mniemaniu, jak i w opinii współczesnych, ksieni była słyszalnym głosem Boga na ziemi, prorokinią na wzór starotestamentowych mężów. Wedle dzisiejszych pojęć Hildegarda bliższa była typowi osobowości uczonego i artysty - w rodzaju Leonarda da Vinci - niż mistyka. Z badań wyłania się portret niezwykłej kobiety wykraczającej poza swoją epokę. Nic dziwnego, że niezwykła ksieni stała się dziś przedmiotem ogromnego zainteresowania i swoistego kultu. Jej twórczość jest wnikliwie analizowana, istnieją pisma zajmujące się tylko jej osobą, organizuje się sympozja i konferencje poświęcone jej osiągnięciom, a o jej patronat ubiegają się zarówno zwolennicy New Age'u oraz „nowej duchowości”, jak i ruchów odnowy w Kościele katolickim, różne odłamy feminizmu, ekologii oraz medycyny alternatywnej.

Faktografia i interpretacja
Australijska uczona Sabina Flanagan napisała swoje „przystępne dziełko” o życiu Hildegardy po to, między innymi, aby - jak zaznacza we wstępie - odpowiedzieć na pytanie, dlaczego była ona niemal jedyną piszącą kobietą w średniowieczu. „Na czym polegały przeszkody - zewnętrzne i wewnętrzne, ukryte i jawne - które uniemożliwiały ówczesnym kobietom pisanie? I w jaki sposób Hildegarda je przezwyciężyła? A skoro jej się udało, dlaczego nie udało się innym?” (s. 8). Przystępując do lektury miałem nadzieję - szybko się przekonałem, że płonną - iż na pierwszy plan wysuną się motywy feministyczne; niestety (mówię to bez przekąsu) książka nie okazała się dziełem eksponującym wątki kobiece.

Czy mimo to udało się autorce przekonująco opisać i wyjaśnić fenomen tajemniczej wizjonerki? Niełatwo odpowiedzieć jednoznacznie, bowiem praca Sabiny Flanagan rozpada się na dwie różniące się od siebie warstwy. W pierwszej autorka zajmuje się dostarczeniem i uporządkowaniem podstawowej faktografii, w drugiej zaś stawia sobie za cel interpretację życia i dokonań Hildegardy. O ile faktografia zdaje się być wysokiej próby, o tyle interpretacja jest mocno dyskusyjna.

Książka australijskiej badaczki jest niewątpliwie cenna poznawczo. Na rynku polskim nie było dotąd ani jednej pozycji, która w pogłębiony sposób analizowałyby dzieło słynnej zakonnicy, więc książka, która aż w pięciu rozdziałach daje obszerne wypisy z jej podstawowych tekstów wraz z ich analizą, stanowi rarytas. Z drugiej jednak strony, najważniejszy i podsumowujący rozdział zatytułowany „Silna niemoc” może wzbudzić u niektórych czytelników niemałą irytację, zaś u osób wierzących z pewnością wywoła smutek; wszystkich powinien skłonić do refleksji nad tym, co dopuszczalne, a co niedopuszczalne w interpretacjach biograficznych.

Hermeneutyka przeciw religii?
Stara formuła hermeneutyczna głosi, iż powinno się zrozumieć człowieka - artystę, teologa, pisarza, filozofa - lepiej niż on sam siebie rozumie. Pojawia się pytanie, na ile można, a nawet wolno nam rozumieć człowieka całkiem inaczej, niż on sam siebie rozumie oraz na ile uprawnione jest przeinterpretowanie całego jego życia w kategoriach „to było tylko to”. Jeśli zastosujemy szczególnie redukcjonistyczny rodzaj hermeneutyki, możemy otrzymać taki wizerunek człowieka, taki jego portret, w którym - używając frazy Adama Zagajewskiego - on by się zupełnie nie rozpoznał.

W XX wieku pojawiły się liczne szkoły hermeneutyczne, które celują w takiej właśnie reinterpretacji zachowań i dokonań zarówno poszczególnych ludzi, jak i całych narodów - choćby psychoanaliza czy psychologia ewolucyjna. Rozdźwięk pomiędzy tym, co ktoś sam o sobie myśli, a tym, co mogą na jego temat sądzić przedstawiciele każdej z tych szkół, ujawnia się w szczególnie wyrazisty, czasem wręcz szokujący sposób wtedy, gdy na tapetę brane są te wszystkie dziedziny życia, które dawniej, w bardziej tradycyjnych ujęciach człowieczeństwa, uważane były za specyficznie ludzkie, pochodzące ze sfery duchowej lub wręcz wykraczające poza porządek naturalny. W świetle takich interpretacji najbardziej ucierpiała szeroko rozumiana sfera religii.

Migrena i wizje
Wedle Sabiny Flanagan za objawieniami Hildegardy z Bingen ukrywa się ni mniej, ni więcej, tylko bardzo złożona postać migreny. Przypuszczenie, iż za jej wizje - a pośrednio za wynikającą z tych wizji twórczość literacką, plastyczną i muzyczną -odpowiedzialne są stany migrenowe, wysunięto jeszcze na początku lat 50. Sabina Flanagan idzie jednak znacznie dalej. Według niej sugestie Charlesa Singera dotyczące roli migreny w twórczości Hildegardy „nie wiążą dostatecznie innych aspektów jej życia z tym zasadniczym czynnikiem” (s. 212). Najwyraźniej autorka wierzy, iż całe życie Hildegardy da się przedstawić jako ilustrację prawidłowości rządzących migreną. I ani przez chwilę nie bierze nawet pod uwagę, iż mogłoby być inaczej.

W takim właśnie - niech użyję raz jeszcze terminu często występującego w „Ziemi Ulro” - Urizenowskim ujęciu, cała wielowątkowość i różnorodność Rzeczywistości musi dać się sprowadzić do konkretnejkwestii: polityki, władzy, socjobiologii, psychopatologii czy czego tam jeszcze. Zawsze czegoś materialnego, zrozumiałego, pomniejszającego, zredukowanego. By właściwie zrozumieć czyjeś wizje religijne, winniśmy tylko dowiedzieć się, czy powstały one z powodu narkotyków, przedłużonego stresu, czy też w wyniku upośledzenia neurotransmiterów. Wybierać możemy pomiędzy epilepsją (to przypadłość św. Pawła), schizofrenią i koprofagią (św. Teresa z Avila), migreną - albo matactwem, oszustwem, szarlatanerią lub - w najlepszym razie - ignorancją. Innej możliwości nie ma.

Aby zrozumieć Hildegardę, wystarczy zdaniem Flanagan wiedzieć, że miała migreny i - w przeciwieństwie do większości cierpiących na tę paskudną przypadłość - umiała je obrócić na korzyść. Kluczowe zdanie, ujawniające zresztą własny pogląd autorki, brzmi następująco: „Skoro wizje przeżywane przez Hildegardę nie były halucynacjami, rodzi się pytanie, do jakiego typu zaburzonego stanu świadomości należy je zaliczyć” (s. 211-212, wyróżnienie moje - BD).

Nieświadoma ofiara?
Kim w takim ujęciu staje się Hildegarda z Bingen? Flanagan pisze: „Analiza widzeń i stanów chorobowych Hildegardy w wyniku hipotezy o migrenie nadaje spoistość i wiarygodność z pozoru przypadkowemu zbiorowi mało prawdopodobnych zdarzeń” (s. 219), a „ponieważ wszystko wskazuje na to, że na różnych etapach życia Hildegarda miewała aury migrenowe, bóle głowy bez zwiastunów i migreny klasyczne, można domniemywać, że te ostatnie przydarzały się wtedy, gdy treść lub interpretacja wizji stawiały ksienię w sytuacji ostrego konfliktu wewnętrznego. Paradoksalne następstwo polegało na tym, że była zdolna do budzącego respekt działania, ponieważ interpretowała swój stan chorobowy - a co ważniejsze, interpretowali go tak również inni - jako karę” (s. 221). W konkluzji pojawiają się sformułowania mówiące o Hildegar-dzie, że „była w dużej mierze ofiarą przypisanej sobie roli” oraz że „stała się więźniem pewnego wzorca, dotyczącego nie tylko zachowań, ale i przekonań” (s. 223).

O my nieszczęśni! A więc jej niezwykłość miałaby polegać tylko na tym, że w świecie zdominowanym przez mężczyzn była na tyle sprytna, iż - mimo choroby - potrafiła ich jednak przechytrzyć? To, co brała za nadnaturalną rzeczywistość, było de facto „tylko zwykłym upośledzeniem”, działała pod wpływem iluzji, była ofiarą fałszywej świadomości... Medycyna przeciwko hagiografii, a wnikliwy przyrodnik przeciwko zacofanemu teologowi? Czyli (wiem, że upraszczam, ale co mi tam) Demostenes był tylko dlatego wielkim mówcą, że się jąkał?James Joyce napisał „Ulissesa” tylko dlatego, że był alkoholikiem z postępującą schizofrenią?

A może jest choćby tylko prawdopodobne, iż migreny Hildegardy były ceną, jaką musiała zapłacić za swoją wyjątkowość? Może stała się ona tym, kim była, nie tylko z powodu migreny, ale raczej pomimo niej i przeciw niej? Może wreszcie - powiem to wyraźnie - Hildegarda z Bingen nie była tylko nieświadomą ofiarą genów i światopoglądu swojej epoki? Sabina Flanagan chyba nie ma wątpliwości i oczywiście, ma do tego prawo. A nam co zostaje?

*

Zamiast konkluzji, jeszcze jeden cytat z „Ziemi Ulro”: „Nie ma pomysłu, odkrycia, idei, które by, odbite w umyśle o stopień niższym albo w »kościele międzyludzkim« o stopień niższym, nie obniżyły się proporcjonalnie. Gdyby to jednak na tym niższym poziomie zachowywały swoje zalety, trochę słabsze tylko, trochę mniej wyraźne! Ale różnica stopnia bywa całkowitą różnicą jakości i tak oto rozwodniona prawda zwraca się przeciwko wyższej jako jej parodia” (s. 114). Tak czy inaczej, książkę z całą pewnością warto przeczytać...

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 4/2003

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (4/2003)