Miejsce, które gdzieś zaginęło

Do regionów zasłużonych dla muzyki country obok amerykańskich Wielkich Równin należy teraz dopisać Równinę Radomską. Jej piewcą jest – uzbrojony w banjo – Hiob Dylan.

18.10.2021

Czyta się kilka minut

Hiob Dylan, koncert w ramach projektu KontenerART. Poznań, 11 września 2020 r. / IDA ŁOWŻYŁ / MATERIAŁY PRASOWE ARTYSTY
Hiob Dylan, koncert w ramach projektu KontenerART. Poznań, 11 września 2020 r. / IDA ŁOWŻYŁ / MATERIAŁY PRASOWE ARTYSTY

Kilka miesięcy temu trafiła mi w ręce „Zapaść” Marka Szymaniaka. Zbiór reportaży o małych miastach, do którego podchodziłem nie bez emocji, ponieważ sam zamieniłem kiedyś stolicę powiatu na stolicę kraju. Pewnie dlatego podobne reporterskie próby tak często podnosiły mi ciśnienie swoim protekcjonalnym tonem i skłonnością do utrwalania stereotypów. Szymaniak nie jest jednak bohaterem tego tekstu. Jest nim autor, którego dzieło stanowi motto „Zapaści”. Dwie zwrotki, które wtedy jedynie omiotłem wzrokiem, by jak najszybciej wgryźć się w sam reportaż. Jak się okazało, w samo życie.

Ksywę autora tamtej piosenki usłyszałem ponownie po kilku tygodniach. Kostek Usenko, muzyk i autor wspaniałych reportaży o rosyjskiej popkulturze, stwierdził w wywiadzie, że prawdziwie ludową muzykę gra dzisiaj w Polsce Hiob Dylan. Ten pseudonim (domyśliłem się, że to jednak pseudonim) nie był mi już obcy. Wciąż jednak nie znałem piosenek artysty, który chętniej nazywał siebie bardem-dziadem.

Zacząłem od „Polski B”, to jest utworu, którym Szymaniak postanowił wprowadzić czytelników w świat reportaży z „Zapaści”. Na tle wyrazistej melodii granej na banjo ochrypły głos śpiewał o kraju, w którym liczba wąsów i ściągniętych z Niemiec samochodów jest może nieproporcjonalnie wysoka, ale kebab i mefedron smakują tak samo jak w Warszawie. Ten lekko parodystyczny, pogrywający ze stereotypami utwór kończył się jednak w zaskakujący sposób. Jak wiele minionych dzieł gigantów folku, na koniec zwolnił, by zafrapować puentą. Lekko zrezygnowanym głosem Hiob Dylan śpiewał: „Hej, hej, zostaw mnie / nie chcę żyć w twej Polsce B / Opuściłem ją przed laty / dziś już nie jest moim światem / Gdzie mój dom, sam już nie wiem / nigdzie nie jestem u siebie / Hej, hej, smutno mi / jak długo da tak się żyć?”.

– Na utwór „Polska B” Hioba Dylana trafiłem w trakcie zbierania materiałów do książki – wspomina Szymaniak. – Później wielokrotnie towarzyszył mi w podróżach po miastach zapaści. Urzekła mnie jego nostalgiczna nuta mówiąca, być może, o nieracjonalnej tęsknocie za światem, w którym trudno żyć. W warstwie tekstowej „Polska B” opisuje wybory i dylematy, przed którymi stawało i wciąż staje wielu bohaterów mojej książki, i ja sam. Pytania, czy zostać, czy wyjechać, i rozważania, jakie będzie nasze życie, gdy już dokonamy wyboru, i jakie mogłoby być, gdybyśmy dokonali innego. Jest to też utwór o perspektywie tych, którzy z mniejszych miast nie pochodzą, a to ich spojrzenie dominowało dotąd w powszechnej narracji i świadomości.

Muzyka Hioba jest jednak trudniejsza do uchwycenia. Jej styl wywodzi się w prostej linii z tradycji country i folku oraz ich późniejszych negatywów: anti-folku i outlaw country. Ta wiedza nie pomaga jednak umiejscowić jej na polskiej scenie muzycznej. Banjo kieruje w stronę Hańby albo wczesnego Mitch & Mitch, teksty – w stronę Pablopavo, Ziemowita Szczerka i Kazika. Nie tylko chrypka i skłonność do dosadnego, czasem wulgarnego języka przypomina o Staszewskim. Jest w tym coś jeszcze, czego długo nie potrafiłem wyłapać.

Otwarta skrzyneczka

Jest wielu artystów, którzy na początku swojej drogi borykają się z masą wątpliwości. Czy to na pewno ich droga? Czy mają dość talentu? Hiob Dylan do nich nie należy. Kupił banjo, bo zawsze lubił amerykański folk i uwielbiał tę słynną, demoniczną scenę z filmu „Uwolnienie” (1972) Johna Boormana, ale nie podejrzewał, że jest to tak trudny instrument do opanowania. I nie planował, że będzie na nim wykonywał własne utwory.

– Myślałem – wspomina – że nauczę się grać jakieś covery i na starość będę siedział na werandzie, pykając na banjo, jak tamten chłopiec z „Uwolnienia”. Okazało się jednak, że jego brzmienie, po wymieszaniu z amalgamatem moich muzycznych i popkulturowych inspiracji, wyjątkowo dobrze klei się z tym, co mam do powiedzenia.

Podkreśla, że za jego piosenkami nie kryje się żadna tajemna metoda, a on sam nie otwiera nowego muzycznego rozdziału. Przeciwnie, uważa, że jeśli jego twórczość cieszy się popularnością, to zawdzięcza ją licznym twórcom, którzy przed nim brali się za bary z folkową tradycją, snując osobiste historie przy akompaniamencie akustycznego instrumentu. Niezależnie od tego, czy było to ponure Death in June, czy harcerski zespół Gawęda, którego piosenka „Szeryf do rondla” zrobiła na Hiobie duże wrażenie w dzieciństwie.

Sporo zawdzięcza także Robertowi Makłowiczowi. Poświęcona mu piosenka jako pierwsza przyciągnęła uwagę szerszej publiczności. Krótki numer zwracający uwagę na językową wirtuozerię smakosza stał się wiralem i pewnego rodzaju wizytówką początkującego twórcy: – Robert Makłowicz rozstał się wtedy z TVP i trochę nie było wiadomo, co się z nim stanie. Dzisiaj wiemy, że dzięki tej decyzji tylko urósł, a ja nadal sobie rosnę jak jakiś mały wrzodzik na plecach tego wielkiego Polaka. Serio mówię.

Oparta nie tylko na melodii banjo, ale też wyjątkowo wyrazistym bicie piosenka ma humorystyczny charakter i wpisuje się w zalew memów i przeróbek z Makłowiczem w roli głównej. Mimo że jest jednym ze słabszych numerów Hioba, ponieważ brakuje jej storytellingu, czyli budowanej kolejnymi zwrotkami, cierpliwie, opowieści, która tak dobrze działa w przypadku chociażby „Raju pod Radomiem”.

Korzenie w plecaku

„Raj pod Radomiem” to utwór drogi. Jednostajna ballada, w której na szali stawia się życie. Posępny blues z domieszką ­country, któremu z reguły jako sceneria towarzyszą przepastne kaniony i Wielkie Równiny. W tym przypadku jest podobnie – za oknem rozciąga się Równina Radomska.

– Jadąc do Warszawy, przejeżdżałem przez Radom dziesiątki razy rocznie – wspomina Hiob Dylan. – Podczas jednej z takich tras obudziłem się nagle na tylnym siedzeniu passata combi, który prowadził mój kolega. Za oknem zobaczyłem całą tę szyldozę i te wszystkie kluby z automatami, które narosły wokół miasta. Zagrało na wrażliwej nucie. Wiem, że Radom jest obiektem żartów, bo „chytra baba” i wiele innych memów, ale ta piosenka powstała w zupełnie innym stanie umysłu.

Przyznaje, że nie wyznacza sobie żadnych ram, a zarazem dba, by humorystyczne przedstawianie Polski B nie wiązało się z wyższościowym tonem. Bo jeśli Hiob Dylan czegoś szczerze nie znosi, to protekcjonalnego tonu, z którym wielkomiejskie media często opisują resztę kraju. Nie oznacza to bynajmniej, że muzyk gloryfikuje wszystko, co jest związane z miastami powiatowymi i wsiami, do których nie dojeżdża transport publiczny. Zdaje sobie natomiast sprawę z nieproporcjonalnie wysokich kosztów, jakie polska prowincja poniosła w wyniku transformacji ustrojowej: – Ten mit poszedł pod nóż i został rozbebeszony – mówi. – Dzisiaj wiemy, że na transformacji skorzystali niekoniecznie ci najbardziej zaradni, nie mówiąc już o najbardziej potrzebujących. Tego już się nie uda sprzedać po raz drugi.

Jak wielu rówieśników urodzonych w latach 80., jest rozdarty pomiędzy metropolią a prowincją, zdroworozsądkową analizą a podszeptami nostalgii: – W Polsce B nie czuję się już jak w domu, ale nie czuję się tak również w dużym mieście. Wyjechałem, bo wszyscy mi powtarzali, że trzeba wyjechać. I teraz trudno mi wracać do korzeni, wyrwałem je, wrzuciłem do plecaka i ruszyłem w drogę. Jeśli moje teksty są zauważane, to chyba dlatego, że do głosu dochodzi pokolenie, które ma podobny problem. Jesteśmy w stanie znaleźć sobie pracę i zabezpieczyć potrzeby żywota codziennego, więc zaczynamy się zastanawiać nad potrzebą posiadania swojego miejsca. I myślę, że wiele osób nie wie, gdzie jest u siebie. Szuka tego miejsca, które gdzieś zaginęło.

Ta nostalgia daje o sobie znać w klipach realizowanych przez Hioba. Jeśli pojawia się w nich polska prowincja, to rodem z lat 90. W ten sposób muzyk wpisuje się w duchologiczny trend fascynacji okresem transformacji, ale na ten wybór można też spojrzeć inaczej. Przecież to także obraz małomiasteczkowej Polski zachowany w pamięci muzyka, który przed wieloma laty opuścił rodzinny dom i wyruszył w nieznane. O tym, że ten nostalgiczny klimat udziela się odbiorcom, świadczą chociażby komentarze pod teledyskami. W otwarciu klipu do „Raju pod Radomiem” ktoś rozpoznał Bochnię. Kolejny komentujący dodał, że w 25. sekundzie widać kremową ładę 2107 jego taty.

Kazik i Mateusz

Powinowactwo z twórczością Kazika Staszewskiego udało mi się lepiej uchwycić dopiero wtedy, gdy porzuciłem skojarzenia gatunkowe i przestałem spoglądać na muzykę Hioba Dylana przez pryzmat banjo i folkowej tradycji. Wówczas zrozumiałem, że te piosenki w równym stopniu wyrastają z hip-hopu. Świadczy o tym nie tylko prosty beat, za sprawą którego „Robert Makłowicz” brzmi jak wczesna produkcja Kazika. Przede wszystkim język Hioba Dylana nie ukształtowałby się w ten sposób, gdyby nie doświadczenie słuchania rapu. Zaznacza się to nie tylko w bezpośrednim, nierzadko wulgarnym przekazie i znaczeniu, jakie autor przykłada do jego wiarygodności. Hip-hop przebija czasem z niektórych sformułowań i metafor, po które sięga muzyk. W piosence „Polska B” autor nazywa mefedron „Mateuszem” – sam przyznaje, że to nawiązanie do utworu „Bazarek” Hewry z jego hipnotyzującym refrenem: „gdybym mógł, od rana kruszyłbym z nią Mateusza”.

Punktem wspólnym dla twórczości Hioba Dylana i wielu raperów jest mówienie o tym, co znane, sprawdzone i bliskie. To cechy, których od muzyki oczekuje też wielu fanów rocka czy punk-rocka. Dlatego ten przekaz i bezpośredni język opakowany w folkową estetykę trafia regularnie także do słuchaczy zwykle uprzedzonych do rapu. Dokładnie tak, jak to było w przypadku Kazika.

Człowiek wilkowi człowiekiem

Utwory Hioba sprawiają często wrażenie autobiograficznych. Tak jest w przypadku piosenki „Kamil, Domino i inni”, która brzmi jak punkowa wariacja na temat „Naszej klasy” Jacka Kaczmarskiego. O dorastających przyjaciołach autor śpiewa tak: „Domino walił wódę, jakby był koniec świata / Teraz Domino to jest spełniony tata / Rafi i Adi te ćpuny, te zjeby / Już nawet aspiryny nie biorą bez potrzeby”. Szerzej zakrojoną opowieść rodem ze swojego podwórka snuje w „Testamencie króla kibiców”, balladzie poświęconej dramatycznej miłości lokalnego ultrasa do niereformowalnej miłośniczki Legii Warszawa: – Nigdy nie byłem kibicem i nigdy nie siedziałem w więzieniu, ale wychowałem się wśród kiboli, więc ta subkultura jest mi jakoś bliska. Swoją drogą cieszy mnie, a zarazem nieco dziwi popularność „Testamentu...”, który jest długim, trochę monotonnym utworem. Co więcej, jest historią potencjalnie antagonizującą słuchaczy. A na koncertach ta piosenka siada niezależnie od sympatii piłkarskich panujących w danym ­regionie.

Gdyby ktoś miał z nią problem, to i tak trudno mu będzie dotrzeć do Hioba Dylana, który podczas koncertów skrywa się za maską wilka. Nie symbolizuje ona jednak ani folkowych tradycji Ameryki, ani samotności występującego na scenie w pojedynkę barda. Hiob kupił ją przed pierwszym koncertem, by lepiej poradzić sobie ze stresem. Miał jedynie dwa tygodnie, by nauczyć się jednocześnie grać i śpiewać. Wcześniej nie musiał tego robić, bo wszystkie swoje piosenki nagrywał w domu. Postanowił więc odwrócić uwagę publiczności. Zainteresować ją czymś poza samym wykonaniem, które jego zdaniem mogło okazać się kiepskie. Stąd maska, którą kilka lat wcześniej kupił w sklepie ze śmiesznymi rzeczami. I z nią został.

– Nie mogę się jej pozbyć, bo stała się jednym z elementów definiujących Hioba Dylana. Jestem człowiekiem-wilkiem. Bardem-dziadem. A musisz wiedzieć, że ta maska to nie jest najwygodniejszy gadżet. Mało w niej słyszę, prawie nic nie widzę, trochę śmierdzi… Na razie jednak idę z tym. Bo lubię tego typa w masce. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i krytyk muzyczny, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki „The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side” (2018 r.).

Artykuł pochodzi z numeru Nr 43/2021