Miejcie litość dla dyktatora

Niemcy nie mogą uwolnić się od Hitlera. Kogóż mogłoby to dziwić? Żaden inny polityk nie zawładnął w tak krótkim czasie uczuciami europejskiego narodu, chlubiącego się tysiącletnią tradycją cywilizacyjną. Żaden nie miał takiego poparcia ogromnej większości społeczeństwa i żaden nie pociągnął później rodaków w przepaść. 60 lat po śmierci potwór ten znów kładzie się cieniem nad Niemcami.

26.09.2004

Czyta się kilka minut

Berlin 1945: Hitler odznacza chłopców z Hitlerjugend (scena z filmu) /
Berlin 1945: Hitler odznacza chłopców z Hitlerjugend (scena z filmu) /

W ciągu tych lat w RFN ukazała się niezliczona ilość książek czy filmów, których tematem były zbrodnie III Rzeszy, a zwykle w ich centrum pojawiała się postać Hitlera. Odnotujmy najsłynniejsze, jak szokujący film dokumentalny Erwina Leisera “Hitler - Mein Kampf" czy biografie książkowe: niemieckiego historyka Joachima Festa i dwóch Brytyjczyków, Allana Bullocka i Iana Kershawa [wszystkie ukazały się także po polsku - red.]. Prawdziwy zalew książek o zbrodniach nazistowskich oraz o uwikłaniu niemieckiego społeczeństwa przypadł na lata 80. i 90. Niewątpliwie, jeśli chodzi o samokrytyczne rozliczenie z dwunastoma najgorszymi latami ich historii, Niemcy wykonali ogromną pracę.

Teraz jednak poważny dotąd sposób przedstawiania czasów nazistowskich zmienia się na niekorzyść: zaczyna się “urynkowienie" postaci Hitlera; “urynkowienie" przez emocjonalizację i trywializację, a także przez próbę “uczłowieczenia" bestii.

Filmowa sztafeta

W miniony czwartek w niemieckich kinach odbyła się premiera filmu fabularnego “Der Untergang" [słowo to można tłumaczyć różnie: zagłada, upadek, katastrofa - red.], przedstawiającego ostatnie 12 dni życia Hitlera, które wódz upadającej Tysiącletniej Rzeszy spędził głównie w klaustrofobicznej ciasnocie swego bunkra w podziemiach berlińskiej Kancelarii Rzeszy (tzw. Führer-Bunker). Podstawą dla filmu - nakręconego z rozmachem i przy bardzo wysokich kosztach - była książka Festa pod tym samym tytułem [niedawno ukazał się jej polski przekład - red.] oraz wspomnienia sekretarki Hitlera, Traudl Junge. Producenci nie szczędzili pieniędzy na promocję, a premierę zainscenizowano niemal na kształt germańskiej sztafety: pierwszy pokaz odbył się w Monachium (mieście znaczącym w biografii Hitlera; w latach 1933-45 używano oficjalnie nazwy: “Monachium - Miasto Ruchu Narodowosocjalistycznego"), następne w Austrii (na ziemi rodzinnej “wodza") i wreszcie w Berlinie, gdzie dyktator zakończył życie w chwili, gdy stolica Niemiec była już tylko kupą gruzów.

Warto dodać, że plenerowe zdjęcia kręcono w rosyjskim St. Petersburgu - dawnym Leningradzie, w którym podczas trwającego 900 dni niemieckiego oblężenia zginęło lub zmarło prawie milion Rosjan.

Hitler i jego najbliżsi współpracownicy (i współ-zbrodniarze) jako filmowi bohaterowie, to w zjednoczonych Niemczech coś nowego. A zapowiada się, że “Der Untergang" będzie hitem jesiennego sezonu dla społeczeństwa biegnącego od jednego medialnego “wydarzenia" do drugiego. Przez kilka tygodni premierę filmu poprzedzała bezprzykładna akcja marketingowo-medialna. Popularny tygodnik “Spiegel" opatrzył jedno ze swych sierpniowych wydań okładką, którą wypełniała twarz odtwórcy głównej roli w mundurze dyktatora. Właściwie wszystkie większe gazety opublikowały wstępne recenzje oraz wywiady z producentem, reżyserem i aktorami. Kolejne wydanie książki Festa wypełnia witryny księgarń. Pierwszy program publicznej telewizji ARD wyemitował już dokument o tym, jak powstawał film, zaś we wszystkich bodaj kanałach telewizyjnych można było oglądać jego urywki i wypowiedzi twórców, a także żyjących jeszcze świadków tego, co działo się w Berlinie wiosną 1945 r. W jednym z programów wystąpił wiekowy oficer Wehrmachtu, który uczestniczył w naradach sztabowych w bunkrze Hitlera, a teraz opowiadał z ubolewaniem o fatalnym stanie psychicznym i fizycznym führera w ostatnich dniach życia, o jego tępym spojrzeniu i nieprzyjemnie miękkim, sflaczałym uścisku dłoni. W innym reportażu równie wiekowy telefonista, który pełnił wtedy służbę w bunkrze, przypominał ostatnie chwile rodziny Goebbelsów: jak nieustannie układali pasjanse i jak Magda Goebbels podała truciznę sześciorgu swoim dzieciom.

Ostatnie dni

Końcowy etap w historii III Rzeszy - bitwa o Berlin - zaczął się 16 kwietnia 1945 r. o piątej rano, gdy działa, moździerze i katiusze Armii Czerwonej rozpoczęły nawałę artyleryjską, jakiej historia jeszcze nie znała. Pod rozkazami marszałka Żukowa, którego zgrupowanie miało uderzać bezpośrednio na Berlin, znajdowało się 57 dywizji, 14 600 dział (wystrzelą w następnych dniach ok. 7 milionów pocisków) i ponad 3 tys. czołgów. Wstrząsy wywołane eksplozjami były tak silne, że w odległym jeszcze o 80 kilometrów mieście spadały obrazy ze ścian. Artyleryjski “walec" miał utorować drogę oddziałom szturmowym, które przeprawiały się przez Odrę.

I właśnie ten ostatni już rozdział w trwającej pięć i pół roku wojnie, wojnie praktycznie rozstrzygniętej, miał okazać się najbardziej morderczym. W samej tylko dwudniowej bitwie o Wzgórza Seelow (umocnioną pozycję, zamykającą najkrótszą drogę do Berlina) padło 12 tys. Niemców i 33 tys. żołnierzy Armii Czerwonej; na założonym po wojnie na Wzgórzach cmentarzu spoczywa także pięć tysięcy żołnierzy 1. Armii Wojska Polskiego, którzy polegli podczas forsowania Odry i zdobywania Berlina. Walcząca nieco dalej na południe niemiecka 9. Armia straciła w ciągu sześciu dni aż 80 tys. żołnierzy. Kolejne dziesiątki tysięcy niemieckich i rosyjskich żołnierzy, a także niemieckich cywilów zginęły w walkach ulicznych w samym Berlinie.

Marszałkowie i generałowie Armii Czerwonej, rywalizujący, kto pierwszy dotrze do stolicy wroga, pchali do przodu swoje dywizje bez względu na straty. Pisarz i reporter wojenny Konstantin Simonow, pod koniec kwietnia 1945 r. przejeżdżający przez pole niedawnej bitwy, notował: “W całym tym rumowisku wymieszanych ze sobą ziemi, drewna i metalu spoczywa przerażająca masa okaleczonych ludzkich ciał. Obraz ten ciągnie się nieustannie, aż po horyzont".

W betonowej trumnie

Hitler nigdy nie musiał oglądać podobnych scen. Dwa miesiące wcześniej zagrzebał się w zbudowanym specjalnie “bunkrze führera". W chwili, gdy wojska alianckie i Armia Czerwona wdzierały się coraz głębiej na terytorium Rzeszy, niosąc niemieckim wsiom i miastom zniszczenie, jakiego wcześniej kraje europejskie doświadczały z ręki Niemców, dyktator zamknął się w podziemnym mini-świecie, otoczony wiernymi i fanatykami, intrygantami i zdrajcami. Od świata odgradzały go grube na cztery metry ściany i stropy, a także pancerne drzwi, skonstruowane tak, by mogły wytrzymać atak gazów bojowych. Bunkier - “betonowa trumna", licząca 250 metrów kwadratowych (podzielonych na 20 ciasnych pomieszczeń, w tym pokoje Hitlera i Ewy Braun, sekretarek, sztabowców, telefonistów, kwatery ochrony, toalety itd.) - położony był 10 metrów pod berlińskimi ulicami. System wentylacyjny nie zawsze działał sprawnie.

Żaden etap biografii Hitlera nie wzbudza tak wielkiej, niemalże nekrofilskiej już fascynacji, jak te ostatnie dni spędzone w podziemnym świecie. To tutaj Hitler odrzucał najmniejszą choćby myśl o kapitulacji: “Będę walczyć dopóty, dopóki mam jeszcze choćby jednego żołnierza". To tutaj skarżył się, że naród niemiecki “nie okazał się być godnym" takiego przywódcy jak on. To tutaj doświadczył spóźnionego olśnienia: “Wojna jest przegrana". To tutaj rozgrywa się główny wątek filmu “Der Untergang".

Powiedzmy od razu: nie jest to dzieło “wybitne" (jak twierdził entuzjastycznie szef działu kultury “Frankfurter Allgemeine Zeitung"), a raczej typowy, poczciwy historyczny thriller, tyle że traktujący o sprawcy jednych z największych okropności w historii. Reżyserowi nie udało się też oddać apokaliptycznej atmosfery, jaka panowała w bunkrze führera, a którą wielokrotnie opisywali świadkowie. Nie, ten film nie trzyma w napięciu, a chwilami staje się kiczowaty i nudny. Świetnie obsadzono natomiast dwie główne role: Hitlera (Szwajcar Bruno Ganz) oraz jego sekretarki Traudl Junge (piękna rumuńska aktorka Maria Lara). Co nie zmienia faktu, że konwencjonalne kino, oparte na narracji, po prostu nie radzi sobie z Hitlerem jako tematem.

"Coś jak współczucie"

Co więcej, kto obejrzy film mając jedynie ogólną wiedzę o tamtych czasach (a takich jest większość), ten doświadczy przede wszystkim współczucia dla potwora - dla 56-letniego, ale już starca, chorego i złamanego psychicznie, którego ostatnie chwile otacza aura melodramatu, a nawet, momentami, jakby lekkiego patosu. I będzie się pytać: czy Hitler miał serce? Czy był samotny albo może ambitny? Czy dane mu było odczuwać wielkoduszność, a nawet, nie bójmy się tego słowa, miłość?

Takie pytania były dotąd tabu w obliczu zbrodni, popełnionych w latach 1933-45. Do tej pory historiografia, a także publicystyka historyczna (również ta wykorzystująca obraz i dźwięk) traktowana była - poza aspektem ściśle badawczym - jako środek publicznej edukacji, nie zaś inscenizacji. Teraz tabu zostało złamane, a “Der Untergang" zaspokaja także ludzkie zapotrzebowanie na podglądactwo. “Hitler is sexy - and sex sells", brzmiał kiedyś reklamowy slogan z Hollywood. Producent Bernd Eichinger, autor filmowego (i kasowego) sukcesu “Imienia róży", znowu zarobi miliony.

Redaktorzy działów kultury największych niemieckich gazet zareagowali mieszanką niepewności i pochwał. “Cichy koniec szaleńca, zakopanego żywcem"; “Spojrzeć führerowi w oczy"; “Ostatnie dni odczłowieczonego monstrum" - brzmiały tytuły. Lewicowo-liberalny tygodnik “Zeit" pisał: “To, że film ten trzyma się z dala od wszelkiej polemiki, jest nie tylko świadomym zabiegiem estetycznym. Jest to również nieporozumienie. Choć z samego tylko tego powodu film nie jest jeszcze głupi, ale nie jest także mądry". Konserwatywny dziennik “Welt" konstatował: “Niemiecka publiczność stwierdza nagle, że pozostawiono ją sam na sam z Hitlerem, z tym demonem, którego powojenny cień zdawał się być z biegiem lat coraz dłuższy i dłuższy, a który mimo to za każdym razem potrafił brutalnie wyrwać naród z wygodnych marzeń o normalności. A teraz, oglądając ten film, trzeba stanąć z nim twarzą w twarz. I oto demon okazuje się człowiekiem, o cechach i odczuciach bynajmniej nie pociągających, ale przynajmniej zrozumiałych. A są i takie momenty, w których Hitler nabiera cech sympatycznych albo kiedy widzowi trudno oprzeć się uczuciu jakby niewyraźnego, ale jednak współczucia".

Czy warto było?

Hitler zniszczył nie tylko siebie. Także Niemcy. Świadomie. Mówił: “Ja jestem twardy i zimny jak lód, a jeśli naród niemiecki nie jest gotów walczyć razem ze mną o swe własne przetrwanie, to dobrze, niech ginie, niech zniknie z powierzchni ziemi". Brutalność tych słów skłaniała historyków do rozmaitych interpretacji. Czy zagłada Niemiec była jego “ostatnim celem", jak przypuszczał Sebastian Haffner? Czy Hitler odczuwał wręcz “samozaspokojenie" w obliczu cierpienia Niemców, jak twierdzi Joachim Fest? A może führer traktował zniszczenie Niemiec jak zwyczajny czynnik uboczny toczonej wojny, jak sądzi Brytyjczyk Kershaw? “Producentowi najbliższa była teza Festa, ale w filmie u Hitlera nie widać takiej perwersyjnej radości" - ocenia tygodnik “Spiegel". Bruno Ganz, odtwórca głównej roli, “emanuje jedynie zimną bezdusznością".

Berliński dziennik “Tagesspiegel" uznał “Der Untergang" za “balansowanie na krawędzi": “Czy za 200 lat dyktator ten nie będzie traktowany z takim samym uznaniem jak, powiedzmy, Fryderyk Wielki, którego portret wisiał w bunkrze nad biurkiem Hitlera? I czy film ten nie dokłada tu małego kamyczka, w ten sposób, że nieusuwalny znak rozpoznawczy czasów Hitlera, czyli mord na Żydach, przedstawiany jest jako werbalny fanatyzm dyktatora, a następnie kwitowany dwiema linijkami tekstu, wmontowanymi w końcowe napisy?".

W istocie, takie niebezpieczeństwo kiedyś może zaistnieć. Ale na razie “Der Untergang" wpisuje się w znany trend: w trwającą od kilku lat niemiecką debatę o własnych ofiarach wojny. Tendencja ta, zapoczątkowana powieścią Güntera Grassa o zatopieniu “Wilhelma Gustloffa" oraz książkami historyka Jörga Friedricha o alianckich nalotach na Niemcy, której przejawem był także projekt zbudowania w Berlinie narodowego “Centrum przeciw Wypędzeniom", znajduje tu kontynuację - czy autorzy filmu tego chcą, czy nie.

“Hitlera nie można określić jako postaci tragicznej. Tragedia zakłada sprzeczność dwóch pryncypiów. W przypadku Hitlera nie było żadnej sprzeczności" - twierdził Joachim Fest, który doradzał przy produkcji filmu. Cóż, takie mądre zdania można pisać i czytać, ale w filmie fabularnym, który ma “wyłącznie opowiadać", przekazać ich nie sposób. Może nie należało w ogóle kręcić tego filmu? Bo zabieg emocjonalizacji w przypadku wielkich zbrodni udaje się rzadko. Pozytywnym przykładem był “Holokaust", amerykański serial fabularny z końca lat 70., wtedy jednak chodziło o przedstawienie ofiar. A film “Der Untergang" opowiada o emocjach zbrodniarzy.

2005: krzyk historii

Ale uwaga! Ten film to dopiero początek. Kanał ARD zamierza wyemitować wkrótce wieloczęściowy dramat dokumentalny, którego bohaterem będzie Albert Speer, nazistowski architekt, a pod koniec wojny minister ds. zbrojeń (tytuł “Speer i on"). Potem Niemcy zostaną uszczęśliwieni filmem o Goebbelsie, składającym się wyłącznie z ujęć dokumentalnych, w tym o charakterze prywatnym, pokazujących rodzinę nazistowskiego ministra propagandy. Podkładem mają być odpowiednie fragmenty z pamiętnika Goebbelsa, czytane przez znanego aktora, bez kontekstu historycznego czy komentarza. Już w październiku pojawi się dwuczęściowy serial telewizyjny “Hitler - wzlot i upadek Zła". Z kolei drugi program telewizji publicznej ZDF uznał, że “Der Untergang" wymaga uzupełnienia: wiosną zamierza emitować dramat dokumentalny “Ostatnia bitwa", pokazujący cierpienia ludzi na berlińskich ulicach. Także w tej produkcji postać Hitlera będzie odgrywać dużą rolę: “Jako widmo z bunkra będzie on pokazywany zawsze z oddalenia, w tle" - uspokaja autor scenariusza (rolę führera ma odtwarzać polski aktor).

Cóż, trzeba będzie jakoś przetrzymać tę “nazistowską olimpiadę“, napisała cynicznie pewna gazeta, ten “narastający krzyk historii", którego kulminacja jest jeszcze przed nami - w 2005 r., na 60. rocznicę zakończenia wojny. Historia się nie zmieni. Ale można się obawiać, że będzie postrzegana w nowym świetle.

Przełożył WP

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2004