Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Najpierw wypadałoby ostudzić emocje i pokazać kontekst: po reformie formuły turnieju finałowego piłkarskich mistrzostw Europy zagrają w nim aż 24 drużyny (z 53 zarejestrowanych w UEFA) – oprócz Polaków będą to np. reprezentanci Albanii czy Irlandii Północnej. Później trzeba by ku przestrodze wspomnieć niepowodzenia z poprzednich Euro czy mundiali – te wszystkie momenty, w których piłkarze zajmowali się walką o premie i prowizje z reklam, a nawet przydziałem biletów dla rodzin, zamiast przygotowaniem do turnieju. „Nic się nie stało, Polacy” – na razie zaledwie awansowaliście.
Nic nie przeszkadza bowiem temu, żeby na Euro zrobić następny krok. Atmosfera wokół polskiej piłki od dawna nie była tak dobra. Zarówno PZPN, jak sztab szkoleniowy reprezentacji się sprofesjonalizowały (o tym, jak pracuje otoczenie trenera Adama Nawałki, zwłaszcza dbający o informacje na temat rywali Hubert Małowiejski, krążą legendy), a jej trzon stanowią piłkarze będący podporą czołowych (Bayern, Sevilla) lub co najmniej solidnych (Ajax, Swansea, Torino, Fiorentina czy Roma) europejskich drużyn. Robert Lewandowski, który dla kadry i klubu strzelił w ciągu sześciu ostatnich meczów 15 goli, jest w formie swojego życia, ale przesadą byłoby powiedzieć, że samodzielnie ciągnie kolegów za uszy. W porę zakończona przez trenera selekcja powoduje, że między piłkarzami panuje telepatyczne zrozumienie, że Polacy strzelają bramki po stałych fragmentach gry (w niedzielę tak padł pierwszy gol), że w przypadku kontuzji dublerzy się sprawdzają (w meczu z Irlandią np. wyśmiewany wcześniej przy każdym powołaniu Linetty; do tego, że można liczyć na Mączyńskiego, zdążyliśmy się już przyzwyczaić).
Zespół, który nie boi się podjąć walki, wytrzymuje spotkania kondycyjnie, strzela gole w ostatnich sekundach? Jeśli prezydent Andrzej Duda potrzebował jeszcze jednego argumentu na bałamutność tezy o Polsce w ruinie, to znalazł go podczas wizyty na Stadionie Narodowym. Oby połączyło go z drużyną przekonanie, że „ten kraj” stać na jeszcze więcej.