Meksykański zwrot

López Obrador startował z programem, który łączy stare hasła latynoskiej lewicy – krytykę neoliberalizmu i nierówności – z postulatami równości płci i rozliczenia „mafii władzy”. Ale czy nowy prezydent Meksyku jest w stanie go zrealizować?

09.07.2018

Czyta się kilka minut

López Obrador na spotkaniu z sympatykami. Miasto Tlapa de Comonfort, 7 czerwca 2018 r. / GUSTAVO GRAF MALDONADO / REUTERS / FORUM
López Obrador na spotkaniu z sympatykami. Miasto Tlapa de Comonfort, 7 czerwca 2018 r. / GUSTAVO GRAF MALDONADO / REUTERS / FORUM

Wysłuchamy wszystkich, pomożemy wszystkim, będziemy szanować wszystkich, ale w pierwszej kolejności najbardziej upokorzonych i zapomnianych, zwłaszcza rdzenne ludy Meksyku” – mówił do swych zwolenników, zebranych na głównym placu stolicy Meksyku, Andrés Manuel Lopez Obrador (zwany w skrócie AMLO) po ogłoszeniu jego zwycięstwa w wyborach prezydenckich.

Wygrana lewicowego Obradora jest bezapelacyjna: zdobył ponad 50 proc. głosów, przy frekwencji ponad 60 proc. Jego główny rywal Ricardo Anaya z konserwatywnej Partii Akcji Narodowej (PAN), podejrzany o pranie brudnych pieniędzy, otrzymał mniej niż 23 proc., a José Antonio Meade z prawicowej Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej (PRI) odchodzącego w niesławie prezydenta Enrique Peña Nieta – niecałe 17 proc. Bezpartyjny Jaime Rodríguez Calderón, który obiecał wyplenienie korupcji przez obcinanie rąk „tym, co kradną”, dostał 5 proc.

Tak jednoznacznego wyniku – mimo prób oszustw wyborczych i bezprecedensowej liczby zamordowanych lokalnych działaczy politycznych – nie było w Meksyku od upadku 70-letniego monopolu władzy PRI w 2000 r., gdy wybory wygrał Vicente Fox z PAN. Popierająca Obradora koalicja Razem Tworzymy Historię zdobyła też najwięcej mandatów w obu izbach parlamentu (Kongresu).

Skala wygranej daje mu mandat na głębokie reformy. Jednak AMLO nie będzie miał łatwego zadania, bo kraj jest w głębokim kryzysie.

Między biedą i kartelami

Choć Meksyk odnotowuje niewielki wzrost, nie przełożył się on na sytuację większości mieszkańców. Spośród 127 mln mieszkańców aż 55 mln żyje w biedzie, która jest szczególnie dojmująca wśród Indian na południu kraju. Do tego dochodzi strukturalny brak możliwości awansu dla młodych, ludzi zwłaszcza z dołów społecznych – jeden z powodów, dla których część z nich zasila kartele narkotykowe.

Wielu Meksykanów uważa, że te problemy to efekt 30 lat neoliberalizmu – polityki deregulacji, prywatyzacji i cięć wydatków socjalnych, rozpoczętej jeszcze za prezydentury Carlosa Salinasa de Gortari z PRI – oraz podpisania przez Meksyk porozumienia NAFTA z Kanadą i USA w 1994 r. Następcy Salinasa z PRI i z PAN szli tą samą drogą (nawet jeśli w mniej lub bardziej otwarty sposób).

W teorii NAFTA miała wprowadzić zasady wolnego handlu między Meksykiem, Kanadą i USA. W praktyce doprowadziła do ruiny meksykańskich chłopów uprawiających kukurydzę na niewielką skalę: po zniesieniu ceł subsydiowane zboże z USA zalało rynek. Rolnicy, którzy zbankrutowali, migrowali więc do miast. Przy północnej granicy, w miejscach takich jak Juárez, rosły maquiladoras – fabryki produkujące tanie ubrania na rynki USA i Kanady, płacące głodowe pensje. Wraz z fabrykami rosły slumsy.

Nie bez przyczyny znany w całej Ameryce Łacińskiej protest song lat 90. pt. „Dame todo el power”, z wiele mówiącym refrenem „Daj mi całą władzę, żebym mógł cię wydymać”, został napisany przez meksykański zespół (o specyficznej nazwie Molotov).

Tradycyjnym zaworem bezpieczeństwa gospodarki Meksyku w trudnych momentach była emigracja do USA. Ta jednak jest na najniższym od lat poziomie. Do tego dochodzą reformy energetyki i edukacji, prowadzone przez poprzednią administrację: pierwsza umożliwiająca prywatyzację państwowej firmy naftowej PEMEX, druga mająca w teorii polepszyć jakość nauczania, a w praktyce osłabić związki zawodowe. Ani jedna, ani druga nie przyniosła obiecanej poprawy.

Ale wyzwania stojące przed AMLO wykraczają poza redystrybucję dóbr i odejście od neoliberalnego modelu. Od ponad dekady kraj trawi wojna z kartelami narkotykowymi, w której zginęło już ponad 200 tys. ludzi; po kolejnych 32 tys. słuch zaginął. Tymczasem narkobiznes kwitnie. Podobnie jak korupcja, tocząca wszystkie poziomy polityki (AMLO jest jednym z niewielu polityków, wobec których nie pojawiają się oskarżenia o korupcję).

Obrador zrobił wiele, żeby wzbudzić nadzieje. Startował z programem łączącym tradycyjne hasła lewicy latynoskiej – krytykę neoliberalizmu i nierówności, postulaty redystrybucji dóbr i suwerenności żywnościowej – z hasłami równości płci, wielokulturowości i wieloetniczności. Obiecał też ukrócić korupcję, rozprawić się z „mafią władzy” (choć nigdy nie sprecyzował, kto do niej należy) i zwalczyć przemoc. Zapowiedział również cofnięcie niepopularnych reform.

Swoją wygraną AMLO porównał do najbardziej znaczących momentów w historii kraju: uzyskania niepodległości od Hiszpanii w 1821 r. i rewolucji z początku XX w., która zakończyła dyktaturę Porfiria Díaza.

Ale próbując spełnić pokładane w nim nadzieje, Obrador staje przed dwiema zasadniczymi trudnościami. Pierwszą będzie opór ze strony starej oligarchii i tych, którzy dotąd korzystali na skorumpowanym systemie i klientelizmie politycznym. Partia Rewolucyjno-Instytucjonalna rządziła przez 70 lat także dzięki pielęgnowaniu rozlicznych „układów” polityczno-biznesowych, a one przecież nie zniknęły.

Jeszcze podczas kampanii AMLO określany był przez przeciwników jako populista o autorytarnych skłonnościach. Elity biznesowe wróżyły scenariusz wenezuelski: rozdawnictwo, kryzys fiskalny, koniec demokracji i państwa prawa. Tyle tylko, że zarzuty te więcej mówią o stawiających je beneficjentach poprzednich rządów (i ich strachu przed zmianą status quo).

Ambicje kontra realia

Choć nie da się wykluczyć, że AMLO będzie dążył do zwiększenia swej władzy (systemy prezydenckie sprzyjają takim zakusom), to w przemówieniu po wygranej brzmiał bardzo umiarkowanie. Mówił nie tylko o pomocy biednym i ukróceniu korupcji, ale też o wolnościach politycznych, wolności gospodarczej, poszanowaniu własności prywatnej i rządów prawa.

Drugą trudnością jest różnorodność jego własnej koalicji: tworzą ją nie tylko ruchy lewicowe, ale też konserwatywni ewangelicy. Może się okazać, że instytucjonalna inercja i siła nawyku oraz niemożność zadowolenia wszystkich (nawet po swojej stronie) sprawią, że reformatorskie ambicje AMLO spełzną na niczym.

Szanse na prawdziwe demokratyczne otwarcie w Meksyku zależą w dużej mierze od tego, czy entuzjazm związany ze zwycięstwem Obradora uda się przekuć w siłę do systemowych zmian. Jeśli zastąpi go rozczarowanie i cynizm, meksykańska polityka osunie się w stare koleiny. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 29/2018