Prezydent śle całusy

„Biedni będą umierać w progach szpitali” – ostrzegają lekarze. Ameryka Łacińska może poważnie ucierpieć z powodu pandemii COVID-19. Mimo to przywódcy Meksyku i Brazylii, gdzie żyje połowa mieszkańców regionu, długo ignorowali zagrożenie.
z Panamy i Meksyku

30.03.2020

Czyta się kilka minut

Setki obcokrajowców uczestniczących w festiwalu muzycznym na karaibskiej plaży w mieście Colon poddano kwarantannie. Panama, 18 marca 2020 r. / LUIS ACOSTA / AFP / EAST NEWS / LUIS ACOSTA / AFP / EAST NEWS
Setki obcokrajowców uczestniczących w festiwalu muzycznym na karaibskiej plaży w mieście Colon poddano kwarantannie. Panama, 18 marca 2020 r. / LUIS ACOSTA / AFP / EAST NEWS / LUIS ACOSTA / AFP / EAST NEWS

Środa, 18 marca, Miasto Meksyk. Prezydent Andrés Manuel López Obrador wchodzi na konferencję prasową w stolicy Meksyku. Wszyscy dziennikarze korzystają z płynu do dezynfekcji. Obrador jako jedyny na sali – nie. Podczas przemowy wyciąga wizerunki świętych, obrazek z czterolistną koniczyną i falsyfikat dwudolarowego banknotu, który miał dostać na szczęście od pewnego meksykańskiego emigranta.

„To moi ochroniarze w walce z pandemią. Tarczą ochronną jest także uczciwość” – przekonuje Obrador. Kilka godzin wcześniej w Meksyku umiera pierwszy pacjent zarażony koronawirusem.

Pierwszy w Ameryce Południowej przypadek infekcji wykryto już 26 lutego w Brazylii. To kraj, w którym epidemia rozprzestrzenia się – obok Ekwadoru – najszybciej na kontynencie, sięgając już wszystkich brazylijskich stanów, włącznie z oddalonymi od cywilizacji amazońskimi Roraima i Maranhão.

„Pandemia koronawirusa to histeria” – twierdzi jednak brazylijski prezydent Jair Bolsonaro. Chorobę COVID-19 nazywa „grypką”, a zamykanie kościołów i centrów handlowych uważa za „idiotyczne”. Sam pojawiał się wśród tłumów zwolenników bez maseczki – było to dwa dni po tym, jak przeszedł badanie na obecność wirusa (wynik: negatywny), gdy okazało się, że wśród jego współpracowników są osoby zakażone.

Obaj prezydenci są w grupie podwyższonego ryzyka: 66-letni Obrador oraz o półtora roku młodszy Bolsonaro to na pierwszy rzut oka politycy z różnych światów. Pierwszy, uznawany za lewicowca, uważa się za dobrego ojca narodu. Z kolei na wskroś konserwatywny Bolsonaro, były wojskowy, otwarcie opowiada się za rządami twardej ręki. Neguje nie tylko system demokratyczny, ale też konieczność zmierzenia się z takimi wyzwaniami świata jak zmiany klimatyczne. Może to nic dziwnego, że także koronawirusa uznał za wydumane zagrożenie.

Do tej pory łączyło ich tylko jedno: wizja siebie samych jako wybrańców narodu. Teraz wspólna jest im także ignorancja. Tymczasem Meksyk (125 mln obywateli) i Brazylia (220 mln) to dwa kraje, w których żyje ponad połowa całej ludności Ameryki Południowej i Środkowej.

Zbieracze śmieci

– Na całym świecie panika zaczynała się od ataku na sklepy. Ludzie wykupywali papier toaletowy i robili zapasy żywności. U nas, poza wyjątkami z bogatych elit, tego nie zauważyłam. Wiesz dlaczego? – mówi 33-letnia Azucena Villalobos, meksykańska aktywistka społeczna. – Co drugi Meksykanin żyje z dnia na dzień. Nigdy nie kupuje jedzenia nawet na pojutrze. Bo go nie stać.

Azucena prowadzi fundację, która pomaga tzw. pepenadores, czyli zbieraczom śmieci na wysypiskach położonych na obrzeżach Ciudad de México. Większość z nich żyje w nędzy, bez dostępu do wody pitnej i elektryczności – tak jak ok. 25 mln ludzi w całym kraju. Często zarabiają tylko sto pesos dziennie (równowartość 4,5 dolara). Tymczasem zestaw dziesięciu jednorazowych maseczek ochronnych kosztuje obecnie w Meksyku dwa razy tyle (inna sprawa, że są one dziś trudno dostępne).

– Gdy słyszymy komunikat od rządu „Myjcie ręce, będzie dobrze”, ogarnia nas pusty śmiech – dodaje Azucena.

Takich absurdów jest więcej: władze stolicy ogłosiły regularną dezynfekcję stacji metra, ale miejscowe toalety czyszczą sprzątaczki bez rękawic ochronnych, nie wspominając o maseczkach. Zamknięto szkoły i ogłoszono zajęcia online, ale wielu najbiedniejszych uczniów nie ma w domu dostępu do internetu.

Takich ludzi, w których najprędzej może uderzyć ignorancja prezydenta Obradora, są tu więc miliony. Uliczni sprzedawcy, popularni w miastach pucybuci czy nawet emeryci, którzy masowo dorabiają w marketach przy pakowaniu żywności w zamian za napiwek – oni wszyscy żyją z dnia na dzień.

Ubezpieczenie społeczne jest dla nich niedostępnym luksusem. Nawet jeśli najbiedniejsi dostaną się do szpitala, nie mają ubezpieczenia, muszą więc zapłacić za wizytę u lekarza, a nawet za strzykawkę.

Czasem musisz się przytulić

Dziennikarze lokalnej gazety „El Universal” wyliczyli, że w kraju są tylko 4372 łóżka na oddziałach intensywnej terapii. Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) podaje, że Meksyk przeznacza tylko 4,2 proc. swojego PKB na opiekę zdrowotną (w porównaniu do ok. 10 proc. Francji czy Niemiec; w Polsce to ok. 6,5 proc.). Z tendencją malejącą: fundusze co roku są uszczuplane z powodu cięć budżetowych. „Nadchodzi tsunami, a my zamiast się schronić, bawimy się na plaży” – pisze były dyplomata Enrique Berruga Filloy w felietonie dla „El Universal”.

Tymczasem prezydent jeździ po kraju i bywa na kolejnych wiecach. „Są tacy, którzy twierdzą, że z powodu koronawirusa nie należy się obejmować. Ale czasem musisz się przytulić, nic się nie dzieje” – mówi, gdy media wyrzucają mu uściski i całusy z wyborcami. „Wychodźcie zjeść, kultywujcie życie rodzinne. To siła Meksyku” – zapewnia w czasie, gdy władze stolicy nawołują do pozostania w domu i pracy zdalnej. I gdy Susana Distancia – w wolnym przekładzie: Zdystansowana Zuza; to bajkowa bohaterka, którą powołało do życia ministerstwo zdrowia – nawołuje z telebimów, by założyć maseczkę i ograniczyć kontakty międzyludzkie.


CZYTAJ WIĘCEJ:


„Dlaczego w środku kryzysu gospodarczego i epidemii jestem spokojny o Meksyk? Bo nasza siła jest wielka” – ripostuje Obrador, gdy opozycja wysyła list do Panamerykańskiej Organizacji Zdrowia, wyrażający „głębokie zaniepokojenie działaniami rządu w obliczu pandemii”. „Nie przesadzajmy, bo wywołamy strach, który uderzy w gospodarkę” – to jedne z ostatnich słów Obradora.

Juan Carlos, dyrektor sprzedaży w sieci hoteli w Cancun: – Rząd pudruje statystyki zarażonych. Nie chcą wzbudzać paniki. Kryzys już widać: na ulicach, w sklepach. Nie chcą go widzieć tylko ludzie oderwani od rzeczywistości.

Rzeczywiście, recesja już uderzyła w gospodarkę. Wartość peso spadła gwałtownie, jest najsłabsze w ostatnich dwóch dekadach. Sala przylotów na lotnisku w turystycznym Cancun świeci pustkami, zamknięte są restauracje i biura podróży, wiele firm wstrzymało produkcję.

Wyczekiwanie

Na pomniku Chrystusa w brazylijskim Rio de Janeiro rozbłysła iluminacja z hasztagami w różnych językach: „Módlmy się razem”.

– Pół żartem, pół serio została nam już tylko modlitwa. Nasze władze nie oferują nam nic innego – twierdzi Sandro, 50-letni dyrektor artystyczny w agencji reklamowej z São Paulo. – W ciągu kilku dni straciłem wszystkie kontrakty. Kwarantanna, z której tak kpił prezydent Bolsonaro, stała się faktem.

Sandro uważa się za osobę uprzywilejowaną. Ma stałą pracę, ubezpieczenie i oszczędności. W Brazylii tymczasem aż 38 mln ludzi pracuje bez umów. To niemal połowa siły produkcyjnej kraju.

W takiej sytuacji była 63-letnia sprzątaczka, pierwsza śmiertelna ofiara w stanie Rio de Janeiro. Jej przykład wciąż jest przywoływany w mediach, bo oddaje podziały klasowe w Brazylii. Zatrudniona na czarno przez ponad 20 lat, została zarażona przez szefa, który wrócił z karnawału we Włoszech. Ona – przedstawicielka biedoty, on – mieszkaniec najdroższej dzielnicy Rio de Janeiro.

– To kwintesencja Brazylii. Ten podział najlepiej będzie widać w szpitalu. Bogaci pójdą do prywatnych placówek, a biedni będą umierać przed publicznymi. To nieprawda, co mówią, że koronawirus nie ogląda się na społeczne granice – mówi Sandro. – Nasz minister zdrowia wydaje się inteligentnym gościem, mamy dużo świetnych lekarzy. Ale co z tego, że robią świetną robotę, skoro muszą przekonywać samego prezydenta do założenia maseczki. Kiedy mówią, że biedni będą umierać w progach szpitali, nikt nie jest zdziwiony.

Władze stanowe – zwłaszcza w dużych aglomeracjach, jak São Paulo, Rio de Janeiro czy stołeczna Brasilia – robią, co mogą: ogłaszają programy wsparcia dla biednych, przeznaczają dotacje na nowy sprzęt dla szpitali. Rząd Brazylii ma zapłacić najbiedniejszym 200 reali (równowartość 38 dolarów) miesięcznie, by zniwelować wpływ upadającej gospodarki.

Sandro: – Coś jednak łączy biednych i bogatych. To strach. Taka dziwna atmosfera napięcia. Wyczekiwanie. Tylko na co? Na kryzys? On panuje od kilku lat. Gospodarczy, polityczny, społeczny. Czego więc wyczekujemy? A może daliśmy się opętać majaczeniu Bolsonara?

Patelnie znakiem protestu

Prezydent, jak przystało na populistę, swoją politykę opiera na konfrontacji. W trakcie pandemii wrogiem nie jest koronawirus, lecz wszyscy dookoła: opozycja, krytycznie nastawieni gubernatorzy stanów São Paulo czy Rio de Janeiro, a także epidemiolodzy, którzy „chcą obalić rząd i zniszczyć gospodarkę”.

Po obowiązkowym badaniu na koronowirusa Bolsonaro nagrał filmik w maseczce, a wkrótce złamał kwarantannę, którą zalecają obywatelom władze. Zakwestionował też zalecenia Światowej Organizacji Zdrowia – rekomendowane także przez brazylijskie ministerstwo zdrowia – aby odwołać imprezy masowe czy nabożeństwa z udziałem wiernych. Deputowana Janaína Paschoal nazywa działania Bolsonara „zbrodnią przeciw zdrowiu publicznemu”.

Od początku rządów Bolsonaro w ten sposób komunikuje się z obywatelami – czy chodzi o politykę, o wycinkę lasów w Amazonii, czy o zmiany klimatu. Gdzieś czai się jakiś wróg.

– Brazylia jest tym zmęczona – mówi Sandro. – A teraz jeszcze ryzyko zarażenia się chorobą… Wraz z nią kończy się życie na kredyt. Bańka pryska.

Z sondaży wynika, że 65 proc. społeczeństwa jest niezadowolone z zarządzania Bolsonara w czasie kryzysu. Dzień po dniu powtarza się słynne panelaço: obywatelski protest, polegający na uderzaniu w garnki i patelnie. „Tylko czekać, aż Chrystus w Rio zacznie walić w patelnię” – takie żarty przesyłają sobie Brazylijczycy.

Polityka Bolsonara już spotęgowała kryzys wewnętrzny (w tle jest możliwy impeachment prezydenta) i doprowadziła do dyplomatycznej awantury za sprawą jego syna (i zarazem zastępcy), który opublikował serię antychińskich wpisów na Twitterze.

Tymczasem epidemia rozwija się szybko: w połowie minionego tygodnia przekroczyła 2,5 tys. zarażeń, a 57 osób zmarło. „Jeśli nie zostaną podjęte drastyczne środki, nasz system opieki zdrowotnej upadnie w kwietniu” – ocenia minister zdrowia Luiz Henrique Mandetta.

Czarny bez i czarne scenariusze

Tymczasem Brazylia to przecież i tak kraj w miarę stabilny ekonomicznie, który podniósł się z zupełnej nędzy, a kilka lat temu uważany był nawet za gospodarczego tygrysa. W Ameryce Łacińskiej nie brakuje państw znacznie biedniejszych, ze zrujnowaną służbą zdrowia i problemami z demokracją – jak choćby Wenezuela.

Jej prezydent Nicolás Maduro na konferencję prasową na temat epidemii przyszedł ubrany w dres FC Barcelony, a na Twitterze namawiał do picia mikstury z trawy cytrynowej, imbiru, czarnego bzu, pieprzu i miodu. Jego zdaniem pomaga ona uniknąć infekcji koronawirusem.

Wenezuelska opozycja oskarża prezydenta o tuszowanie liczby zarażonych. W szpitalach brakuje sprzętu, leków, często nawet prądu. Zresztą koszt maseczki w Caracas to równowartość jednej trzeciej płacy minimalnej. Ludzie nie mają gdzie uciec: do tej pory co czwarty imigrant wyjeżdżał do Kolumbii, ta jednak z powodu epidemii zamknęła granicę. COVID-19 może oznaczać kolejny ogromny kryzys humanitarny w Wenezueli.

„Ameryka Łacińska wyszła praktycznie bez szwanku z kryzysu w 2008 r. Tym razem wydaje się, że jest to region, który może ponieść największe straty” – ostrzega Oliver Stuenkel, profesor stosunków międzynarodowych w São Paulo, cytowany przez „El País”.

I to pomimo że koronawirus dotarł do Ameryki Łacińskiej z pewnym opóźnieniem w stosunku do Europy, a większość państw zareagowała bardzo szybko: błyskawicznym zamknięciem granic, kwarantanną, a nawet zakazem poruszania się czy godziną policyjną (to w Peru i Ekwadorze). Boliwia przeniosła zaplanowane na maj wybory prezydenckie, Argentyna wprowadziła ogólnokrajową obowiązkową kwarantannę, a w Panamie służby sprawdzały temperaturę każdego kierowcy wyjeżdżającego ze stolicy.

Równocześnie konfrontacja z pandemią uwydatnia problemy regionu. Duże nierówności społeczne, fatalny stan służby zdrowia, brak regionalnej współpracy, głęboko zakorzenione nieposłuszeństwo obywatelskie – eksperci prześcigają się w wyliczaniu przyczyn, które mogą wpłynąć na wielki kryzys sanitarny w Ameryce Łacińskiej.

Komisja Gospodarcza ONZ ds. Ameryki Łacińskiej i Karaibów szacuje, że z powodu recesji – spowodowanej obniżonym eksportem, upadkiem turystyki i podwyżkami cen żywności – liczba osób żyjących w skrajnym ubóstwie może w tym regionie wzrosnąć z 67 do 90 mln.

Dla Ameryki Łacińskiej byłby to ogromny krok wstecz. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 14/2020