Malowanie Ziemi na zielono

Szczyt klimatyczny ONZ w Glasgow miał pomóc zapobiec katastrofie. Ale zamiast globalnego porozumienia jest seria bezzębnych obietnic.

15.11.2021

Czyta się kilka minut

Marsz Friday For Future na ulicach Glasgow,  5 listopada 2021 r. / Jeff J Mitchell / Getty Images
Marsz Friday For Future na ulicach Glasgow, 5 listopada 2021 r. / Jeff J Mitchell / Getty Images

1.Gdy w zeszłym tygodniu w Glasgow zamykano obrady szczytu klimatycznego COP26, w obozie dla uchodźców Dar-es-Salam w Czadzie właśnie skończyła się pora deszczowa, która w tym roku przyniosła wyjątkowo gwałtowne ulewy. Niedługo zaczną się dni ze skwarem przekraczającym 40 st. Celsjusza. Niektórzy w Dar-es-Salam dostali od organizacji humanitarnych plastikowe płachty, pod którymi chronią się przed pogodowymi ekstremami. Innym musi starczyć schronienie sklecone z gałęzi i starych szmat. Glasgow odległe jest od Dar-es-Salam tak, jakby było w innej galaktyce. Choć to o losie m.in. ludzi takich, jak mieszkańcy tego obozu na obrzeżach miasteczka Baga Sola, właśnie zadecydowano.

„Wiemy, co mówią naukowcy, nauczyliśmy się ich nie ignorować” – podkreślał, otwierając COP26, jego gospodarz, premier Wielkiej Brytanii. To samo powtarzali politycy z całego świata od przeszło ćwierć wieku, gdy organizowano szczyty ONZ na rzecz ratowania klimatu i mogłoby to być motto takich zjazdów. Problem w tym, że to kłamstwo. Gdyby politycy rzeczywiście przyjęli do wiadomości, co mówią naukowcy, od dawna mogłoby nie być problemu rosnącego stężenia gazów cieplarnianych w atmosferze i napędzanych tym zmian klimatu. Gdyby choćby sam Boris Johnson i inni uczestnicy COP26 naprawdę uwierzyli nauce, ten szczyt trwałby do tej pory, bo nikt by się nie godził na zakończenie obrad bez wypracowania realnych rozwiązań.

Zamiast tego po Glasgow została seria bezzębnych deklaracji i oświadczeń, które mogą się okazać warte mniej niż papier, na którym je zapisano. Osobno znaczą niewiele, ale razem tworzą bardzo niebezpieczną iluzję.

2. Rok 1988. Przed komisją Energii i Zasobów Naturalnych Senatu USA zeznaje grupa naukowców. Jeden z ówczesnych dyrektorów NASA, dr James Hansen mówi, że pierwszych pięć miesięcy roku było najcieplejsze w ciągu 130 lat, podczas których prowadzi się pomiary temperatury (w kolejnych dziesięcioleciach takie komunikaty staną się normą). Dr Hansen cierpliwe wyjaśnia, że to efekt pompowania przez ludzkość do atmosfery gazów cieplarnianych i potwierdza to 99 proc. prac naukowych. „Mając takie dowody, nie możemy sobie pozwolić na to, by dalej nic z tym nie robić” – przekonuje. „Jeśli dr Hansen i inni naukowcy mają rację, to ludzie, poprzez spalanie paliw kopalnych, zmienili globalny klimat w sposób, który wpłynie na życie na Ziemi przez nadchodzące stulecia” – komentuje następnego dnia na głównej stronie „The New York Times”.

Tego samego roku, dzięki uporowi Hansena i innych klimatologów z całego świata, pod auspicjami ONZ powstanie Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu, IPCC – setki działających charytatywnie badaczy co kilka lat będzie publikować raporty, by dostarczać politykom i opinii publicznej najbardziej aktualne informacje o stanie klimatu.

W 1988 r. miejsce, gdzie powstanie obóz Dar-es-Salam, znajduje się jeszcze kilka metrów pod wodą. Jezioro Czad to wówczas wciąż jeden z największych zbiorników śródlądowych na świecie. Położone u jego brzegów miasteczko Baga Sola tętni życiem, bo na targ rybny przyjeżdżają mieszkańcy z całej okolicy. Ludzie zaczynają już jednak zauważać, że z jeziorem dzieje się coś niedobrego. Zawsze występowały na nim dramatyczne wahania poziomu wody między porą deszczową a suchą, ale staje się jasne, że jezioro się kurczy. Cieki wodne zaczynają porastać trzciny i lilie, zatykając je i uniemożliwiając poruszanie się po starych szlakach między wyspami, którymi usiane jest jezioro Czad.

Rok 1995. ONZ organizuje pierwszy COP. Uczestniczący w nim politycy zgadzają się, że w świetle tego, co mówi nauka, ich dotychczasowe działania na rzecz ochrony klimatu nie były wystarczające. Jezioro Czad, które jeszcze w latach 60. XX w. miało powierzchnię 26 tys. km2, zajmuje już obszar niewiele większy niż 1,5 tys. i w zasadzie podzieliło się na dwa zbiorniki, z których północny co roku na kilka miesięcy kompletnie wysycha. Na wysepkach na jeziorze zaczyna się plaga. Muchy tse-tse ucztują na krowach. Krowy chorują i nie dają mleka. Nie ma też masła, które, po podgrzaniu i wlaniu do nosa, służyło za lekarstwo na pospolite choroby. Wyspiarzom po raz pierwszy głód zagląda w oczy. Baga Sola podupada, bo coraz więcej pól pożera pustynia, a tam, gdzie brzegi się cofnęły i ziemia jest wciąż jeszcze żyzna, regularnie wybuchają o nią spory.

Rok 2015. Dżihadyści z Boko Haram na wysepki przyszli ze strony sąsiadującej z jeziorem Czad Nigerii. Terroryzują je. Mordują albo porywają mieszkańców. Maczety i narzędzia ­rybackie nie mogą się równać z granatami i karabinami Boko Haram. W październiku zamachowcy-samobójcy wysadzają się na targu rybnym w Baga Sola i w powstałym tuż obok miasteczka obozie dla ­uchodźców. Zabijają 43 osoby. Miesiąc ­później świat świętuje. 195 państw podczas konferencji COP21 w Paryżu uzgodni, że będzie się starać ograniczyć globalne ocieplenie znacznie poniżej 2 st. Celsjusza, a jeśli to możliwe – do 1,5 st. względem epoki przedprzemysłowej. Słynne Porozumienie Paryskie ma pozwolić ludzkości na uniknięcie najbardziej katastrofalnych zmian klimatu, skutkujących ekstremalnymi suszami, pożarami, huraganami czy powodziami. Te nowe uzgodnienia mają sprawić, że uda się zapobiec sprzężeniom zwrotnym, gdy jedna zmiana klimatu napędza kolejną.

Rok 2021. Emisje gazów cieplarnianych cały czas rosną. Wszystko zapowiada, że znów pobiją rekordowe poziomy. Wokół tego, co zostało po jeziorze Czad, trwa jeden z największych na Ziemi kryzysów humanitarnych. W Czadzie, Nigrze, Nigerii i Kamerunie terror Boko Haram wygnał z domów 2,5 mln ludzi. W Dar-es-Salam wegetują tysiące, nikt nie wie nawet dokładnie, ilu. Pustynia wokół obozu usiana jest minami podłożonymi przez dżihadystów. Zresztą i tak nie ma dokąd odejść.

Boris Johnson, otwierając COP26, porównuje uczestniczących w obradach przywódców do Jamesa Bonda zmagającego się z tykającym „zegarem zagłady”. Apeluje o pilne działania, by ocalić przyszłe pokolenia i „nienarodzone jeszcze dzieci”. „Mogło się wydawać – komentuje »El País« – że przeszedł coś w rodzaju damasceńskiego nawrócenia na ekologię od czasów, gdy jako felietonista »The Daily Telegraph« flirtował z dość haniebnym rodzajem negacji zmian klimatu”. Zaraz po ceremonii otwarcia Johnson wskakuje jednak do wyczarterowanego odrzutowca – do Londynu wezwać go miały obowiązki, ponoć aż tak pilne, że uniemożliwiły podróż mniej szkodliwym dla klimatu pociągiem. Okazało się, że w klubie dla dżentelmenów brytyjski premier miał spotkanie z dawnymi kolegami z redakcji, wśród nich ze swym byłym redaktorem naczelnym Charlesem Moore’em, obecnie zasiadającym w Izbie Lordów, który od lat powtarza, że żadnych działań na rzecz klimatu nie trzeba, bo żadnego kryzysu klimatycznego nie ma.

3. Coraz bardziej intensywne upały, niszczycielskie powodzie, trwające przez wiele miesięcy potężne pożary w tym roku praktycznie nie znikały z czołówek światowych mediów. „Korzystając z symulacji komputerowych teraz możemy sprawdzać, co by się stało, gdyby stężenie gazów cieplarnianych było dziś takie, jak w 1850 r., jak wyglądałaby wtedy intensywność upałów czy burz, jaki byłby poziom morza i co za tym idzie, jaki obszar wybrzeża byłby zalany” – tłumaczył w niedawnym wywiadzie Michel Oppenheimer, jeden z naukowców, którzy 33 lata temu zeznawali w amerykańskim kongresie, i jeden z czołowych autorów raportów IPCC.

Dziś stężenie gazów cieplarnianych zbliża się do 420 cząstek na milion i jest najwyższe od 3 milionów lat. Dzięki modelom klimatycznym wiemy, że prawdopodobieństwo powodzi takich jak te, które latem nawiedziły zachodnią Europę i zabiły 242 osoby, jest dziewięć razy wyższe niż na początku ubiegłego wieku. Badacze wyliczyli też, że gdyby nie emisje dwutlenku węgla w ciągu ostatnich stu lat, fala tegorocznych ekstremalnych upałów w USA i Kandzie nie byłaby możliwa. Gdyby stężenie gazów cieplarnianych było takie, jak w latach 50. ubiegłego wieku, prawdopodobieństwo powodzi towarzyszącej huraganowi Harvey, który spustoszył Teksas w 2017 r., byłyby dwukrotnie niższe.

Szczyt COP26 odbył się trzy miesiące po publikacji nowego raportu IPCC. Wykazano w nim, że świat już jest cieplejszy średnio o 1,09 st. Celsjusza niż na początku epoki przemysłowej, a od 40 lat każda kolejna dekada jest gorętsza od poprzedniej. Zdaniem autorów wiele zmian, do których już doszło, jest nieodwracalnych i przebiegają znacznie szybciej, niż się spodziewano. Autorzy wykazali, że jest już niemal pewne, iż do zjawisk związanych ze wzrostem poziomu morza, które w przeszłości zdarzały się raz na stulecie, pod koniec XXI w. będzie dochodzić raz do roku. W wielu regionach świata wzrośnie częstotliwość pojawiania się warunków sprzyjających gwałtownemu rozprzestrzenianiu się pożarów. Przed połową tego wieku Arktyka będzie co roku do września niemal zupełnie pozbawiona lodu. Ze scenariuszy rozpisanych w raporcie IPCC wynika również, że dalsze ocieplenie jest nieuniknione, a jego konsekwencje zależą od zmian emisji gazów cieplarnianych. Kluczowe będą działania podjęte do końca tej dekady. Sekretarz Generalny ONZ, zwykle ważący słowa, nazwał dokument „czerwonym alarmem dla ludzkości”.

Jak ludzkość zareagowała? Podczas COP26 podpisano szereg deklaracji, dotyczących m.in. powstrzymania wylesiania, konkretnych funduszy dla państw rozwijających się czy ograniczenia emisji metanu. Na ostatniej prostej negocjacji najgorętsze dyskusje dotyczyły tego, czy w bilansie emisji uwzględniać technologie odsysania dwutlenku węgla. Technologie, których nie można jeszcze używać na dużą skalę.

Doskonałym przykładem tego, jaką wagę mają te zobowiązania, jest uznawana za jeden z największych sukcesów Glasgow deklaracja Financial Alliance for Net Zero, do której przystąpiło ponad 450 instytucji finansowych. Zobowiązały się do składania raz do roku sprawozdań, ile CO2 emitują projekty, na które pożyczają pieniądze i w które inwestują. Problem w tym, że to inicjatywa bliźniaczo podobna do deklaracji składanych zaraz po podpisaniu w 2015 r. Porozumienia Paryskiego czy Zasady Odpowiedzialnej Bankowości (PRB) zainicjowanej podczas Zgromadzenia Ogólnego ONZ w 2019 r. Jaki jest efekt? Amerykański Citi, który deklaruje zaangażowanie w realizację celów porozumienia z Paryża i jest sygnatariuszem PRB, a teraz podpisał się pod deklaracją z Glasgow, w latach 2016-19 był trzecim co do wielkości na świecie pożyczkodawcą inwestycji związanych z paliwami kopalnymi, a rok temu, czyli już po podpisaniu się pod PRB, wskoczył w tym rankingu na drugie miejsce. Udzielanie pożyczek związanych z paliwami kopalnymi rozwijają także japoński MUFG oraz chiński gigant ICBC, oba z pierwszej dziesiątki banków na świecie, także zgodnie deklarujące wypełnianie klimatycznych zobowiązań.

Nierozwiązaną kwestią pozostaje to, wedle jakich dokładnie kategorii sygnatariusze mają mierzyć emisje gazów cieplarnianych projektów, w które inwestują lub na które pożyczają pieniądze. A to kluczowa sprawa, daleko wykraczająca poza tradycyjne kompetencje banków i znacząco wpływająca na koszty operacyjne. Za niewywiązanie się ze zobowiązań zarówno w przypadku PRB, jak i tych z Glasgow żadnej instytucji nie grozi nawet upomnienie. Choć w Glasgow – i to trzeba przyznać – zrobiono krok do przodu, bo pojawiła się deklaracja corocznych deklaracji o emisjach CO2. Prof. Paul David Richard Griffiths, dyrektor Banking, Finance & Fintech w École de management de Normandie uważa, że podczas COP26, zamiast wymyślać nową inicjatywę, należało się skupić na wzmocnieniu PRB. Zamiast tego mamy fanfary wieszczące narodziny tygrysa. Problem w tym, że to kolejna bezzębna kaleka.

4. Tylko czy należy się dziwić instytucjom finansowym, których działalność polega na zarabianiu pieniędzy, skoro dokładnie tych samych metod chwytają się polityczni przywódcy, którzy powinni dbać przynajmniej o los swoich własnych obywateli?

Jeszcze podczas trwania COP26 eksperci Programu Środowiskowego ONZ policzyli, że deklarowane przez państwa członkowskie cięcia emisji – nawet jeśli owe państwa wywiążą się ze swoich obietnic – pomogą ograniczyć globalne ocieplenie w bardzo niewielkim stopniu, a świat jest na szybkiej ścieżce do ogrzania się o średnio 2,4 st. Celsjusza. W przypadku ­niewywiązania się z obietnic pędzimy wprost ku ­prawie 3 st. W tej sytuacji w deklaracji końcowej ze szczytu mogło się znaleźć jedynie sformułowanie, że jego uczestnicy „do końca przyszłego roku zaktualizują swoje plany tak, by spełniły cel Porozumienia Paryskiego”, tj. ocieplenia o 1,5 st. Czyli znów: nie ignorujemy naukowców, jakieś działania deklarujemy, jakieś teoretycznie podejmujemy.

W powietrzu wisi też pytanie, ile tych nowych deklaracji o ograniczeniu emisji będzie prawdziwych, bo dotąd i z tym nie jest najlepiej. Z dziennikarskiego śledztwa „The Washington Post” wynika, że część państw zwyczajnie mija się z prawdą. Z liczącego 285 stron raportu, jaki Malezja złożyła do ONZ, wynika na przykład, że jej lasy pochłaniają aż cztery razy więcej dwutlenku węgla niż bardzo podobne lasy w sąsiedniej Indonezji. Dzięki temu węglowy bilans kraju na papierze jest aż o 73 proc. niższy, niż powinien. 243 mln ton CO2 trafia do atmosfery i tam jednak nie ginie. Z ustaleń „Washington Post” wynika, że różnica między tym, co państwa deklarują, a co rzeczywiście emitują, waha się od 8,5 mld do nawet 13,3 mld ton rocznie. Łączne zadeklarowane emisje całego świata w ostatnich latach wynosiły ok. 35 mld ton, a w 2030 r. wedle prognoz wyniosą 52,4 mld. Jeśli chcemy zapobiec katastrofie, trzeba je ściąć do 26,6 mld. W Glasgow wynegocjowano jedynie ścięcie ich do 41,9 ton. A mówimy tu wyłącznie o dwutlenku węgla. Z danych Międzynarodowej Agencji Energetycznej wynika, że Rosja jest największym na świecie emitentem metanu, pochodzącego z instalacji wydobywczych ropy i gazu. Jednak wcale nie wynika to z danych, które Moskwa wysyła do ONZ. Podobnie o miliony ton mogą być zaniżone dane Zjednoczonych Emiratów Arabskich czy Kataru. Metan, choć w atmosferze utrzymuje się krócej niż dwutlenek węgla, jest od niego znacznie silniejszym gazem cieplarnianym.

5. Do Glasgow zjechało prawie 40 tys. delegatów z całego świata, z czego aż pół tysiąca to lobbyści koncernów naftowych, węglowych i gazowych. Było ich więcej niż łącznie przedstawicieli państw najbardziej dotkniętych zmianami klimatu i dwa razy więcej niż delegatów rdzennych ludów. Delegacja krajów położonych nad jeziorem Czad liczyła w sumie 20 osób. „Jedyną wartością COP jest to, że ci, którzy wywołali kryzys klimatyczny, muszą spojrzeć jego ofiarom w oczy. Ale czy przywódcy USA, Unii Europejskiej, prezesi Exxon, Shella czy BP wciąż są w stanie to zrobić? – pytała gorzko Mia Mottley, premier Barbadosu, i podkreślała, że już dziś walutą, w której świat płaci za zwłokę, jest ludzkie życie. – To niemoralne i niesprawiedliwe”.

Oczywiste jest, że nikt wprost nie powiąże nieumiejących się dogadać na szczytach COP światowych przywódców z tym, co się dzieje nad jeziorem Czad. Tak samo nie można jednoznacznie powiedzieć, że wojny wybuchają z powodu zmian klimatu. Nigdy nie wiadomo, w jaki sposób natura wpłynie na ludzką chciwość, oportunizm czy skłonność do okrucieństwa. Znaczenie ma też po prostu bogactwo czy dostęp do technologii w danym kraju. Prawdopodobieństwo wybuchu starć w Holandii i Bangladeszu jest różne, choć oba te państwa mierzą się z podobnym zagrożeniem wzrostu poziomu mórz wywołanego globalnym ociepleniem.

Czy wojna domowa w Syrii wybuchłaby, gdyby nie poprzedziła jej potężna susza, która wygnała rolników do miast, rozbudzając między ludźmi wrogość? I bez tego przecież Syryjczycy mieli dość powodów, by buntować się przeciwko opresyjnemu reżimowi Baszara al-Asada. Modele klimatyczne wskazują jedynie, że emisje gazów ­cieplarnianych ­spowodowały, iż susza w tym regionie stała się dwukrotnie bardziej prawdopodobna.

Czy w Mali doszłoby do czystek etnicznych, gdyby pasterze i rolnicy nie musieli rywalizować o ziemię? Jedna z ofiar tamtych rzezi relacjonowała: „Byli przecież naszymi przyjaciółmi od czasu naszych prapradziadków. A potem przyszli z karabinami automatycznymi i maczetami. Odcinali dłonie, ramiona i penisy. Powiedzieli, że albo odejdziemy, albo nie przeżyje nikt”. Czy naprawdę nie można twierdzić, że winna jest temu najbardziej ekstremalna susza? Albo w sudańskim Darfurze – czy rząd posunąłby się do ludobójczej kampanii, by tłumić bunt, gdyby nie wywołały go kurczące się zasoby żywności i wody spowodowane pustynnieniem i coraz bardziej skąpymi opadami? Przedstawiciele Programu Środowiskowego ONZ już w 2007 r. argumentowali, że właśnie w Sudanie wybuchła pierwsza w historii wojna wywołana zmianami klimatu, choć twarde dane z modeli klimatycznych wskazują jedynie, że Afryka – odpowiedzialna za zaledwie 4 proc. światowych emisji CO2 – ociepla się ponad dwa razy szybciej niż reszta planety.

Łatwych odpowiedzi nie będzie także w sprawie jeziora Czad. Nie ma modelu, który wskazałby jednoznacznie, ilu terrorystów Boko Haram rzeczywiście wierzy w wizje raju na ziemi budowanego dzięki surowym prawom szariatu, a ilu uznało, że grabieże to po prostu najlepszy sposób, żeby przeżyć w szybko zmieniającej się rzeczywistości u brzegów wyschniętego jeziora.

To splątana opowieść, także o klimacie. Z prowadzonych od kilkudziesięciu lat badań wiadomo, że co najmniej połowa spadku stanu wód w Czadzie rzeczywiście wynika ze zmian klimatycznych – choć jezioro od lat 60. kurczy się także z powodu rosnącego zapotrzebowania na wodę wśród okolicznych rolników coraz intensywniej nawadniających nią pastwiska. Jednocześnie położony w gorącym klimacie płytki zbiornik błyskawicznie zaczął parować, a dopływające do niego rzeki nie wystarczały do skompensowania ubytku.

Paradoksalnie, od kilkunastu lat tylko intensywne ulewy wywołane zmianami klimatu powstrzymują ostateczną śmierć jeziora i utrzymują przy życiu tysiące ludzi, którzy nie mają gdzie odejść. Ale według najbardziej optymistycznych scenariuszy IPCC do połowy wieku temperatura nad jeziorem Czad wzrośnie co najmniej o 2,1 st. Celsjusza. Jeśli świat nie dotrzyma klimatycznych obietnic, może tam być nawet o 4,1 st. więcej. Wtedy warunków do życia raczej już tam nie będzie.©

Tekst ukończono 12 listopada.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka specjalizująca się w tematyce międzynarodowej, ekologicznej oraz społecznego wpływu nowych technologii. Współautorka (z Wojciechem Brzezińskim) książki „Strefy cyberwojny”. Była korespondentką m.in. w Afganistanie, Pakistanie, Iraku,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 47/2021