Kosztowna adaptacja

Niewiele jest miejsc tak silnie doświadczających pierwszych objawów katastrofy klimatycznej jak Australia. I niewiele państw, których władze tak mało się tym przejmują.
z Sydney

13.12.2021

Czyta się kilka minut

Plaża w pobliżu miasteczka Mallacoota w Australii. Mieszkańcy i turyści upamiętniają rocznicę ewakuacji czterech tysięcy osób, które w tym miejscu znalazły schronienie podczas pożarów buszu. Grudzień 2020 r. / Jenny Evans / Getty Images
Plaża w pobliżu miasteczka Mallacoota w Australii. Mieszkańcy i turyści upamiętniają rocznicę ewakuacji czterech tysięcy osób, które w tym miejscu znalazły schronienie podczas pożarów buszu. Grudzień 2020 r. / Jenny Evans / Getty Images

Kiedy na przełomie 2019 i 2020 r. w środku australijskiego lata Nowa Południowa Walia i Wiktoria płonęły, wydawało się, że doszliśmy do momentu przełomowego. Do punktu bez powrotu, po którym muszą nastąpić polityczne rewizje i zmiany programów. Co mogłoby być bardziej jaskrawą wizualizacją katastrofy klimatycznej niż spłonięcie bezcennych lasów pacyficznych o powierzchni większej niż Wyspy Brytyjskie, unicestwienie trzech miliardów zwierząt kręgowych, wielokrotnie większej liczby bezkręgowców oraz znanych i nieznanych nauce gatunków grzybów, śluzowców i roślin?

Niestety, szybko potwierdziły się najgorsze obawy. Tuż obok dogasających jeszcze zgliszczy buszu Nowej Południowej Walii premier Australii Scott Morrison jak mantrę powtarzał jedno słowo: adaptacja. Nie mówił o redukcji emisji gazów cieplarnianych, racjonalnej polityce klimatycznej, o prawdziwych zmianach. Zamiast tego Morrison nieustannie przekonuje, że Australia nie musi podejmować żadnych wymiernych działań. Ocieplenie klimatu jest według niego stanem niemożliwym do powstrzymania (dla niektórych słuchaczy rezerwuje bardziej radykalny przekaz – że globalnego ocieplenia nie ma), a z całą pewnością nie za cenę jakichkolwiek poświęceń Australii czy minimalnego choćby spowolnienia rozwoju gospodarczego kraju.

Według premiera Australijczycy powinni po prostu przyjąć do wiadomości codzienność monstrualnych fal upałów, coraz częstszych katastrof pożarowych – i przystosowywać się do klimatycznej oczywistości.

Serial katastroficzny

Blisko dwa lata po czarnym lecie Australia jest w tym samym albo jeszcze bardziej absurdalnym z klimatycznego punktu widzenia miejscu. Złożyło się na to kilka w zasadzie losowych czynników, jeden po drugim uderzających w kontynent po dramatycznych pożarach. Najpierw pandemia koronawirusa, potraktowana tu wyjątkowo restrykcyjnie: na ponad półtora roku Australia zamieniła się w zamkniętą twierdzę, wszelkimi sposobami ograniczając podróże na kontynent i z niego.

Nawet teraz, gdy wyszczepialność społeczeństwa sięga 80 proc., a w niektórych regionach grubo ponad 90 proc., większość stanów i terytoriów Australii w dalszym ciągu zamyka swoje granice dla reszty kraju, nie mówiąc już o przybyszach z zagranicy. Najbardziej niszczące były jednak lockdowny: wepchnęły one w stagnację tereny zdewastowane przez pożary, skazując mieszkańców na wegetowanie wśród zgliszczy, w oczekiwaniu na wiecznie opóźniające się działania rządu, samorządów i prywatnych ubezpieczycieli.

Pozostawieni samym sobie, zwłaszcza w oddalonych od dużych miast częściach kraju, Australijczycy ze zgrozą obserwowali nie tylko niemoc publicznych systemów pomocowych, krępowanych narastającymi restrykcjami pandemicznymi, ale także stopniowy rozkład poczucia wspólnoty i więzi w lokalnych społecznościach. Z wielu najbardziej dotkniętych pożarami obszarów docierały opowieści o mieszkańcach miasteczek i wsi pogrążonych w zgorzknieniu i wzajemnych pretensjach, a u progu chłodnej i wilgotnej zimy wszystko to podsycane było poczuciem bezradności w obliczu kolejnej katastrofy naturalnej.

Jakby tego było mało, po morderczych upałach i suszach klimatyczne wahadło wychyliło się w drugą stronę, spełniając kolejne ostrzeżenia klimatologów. Choć utarło się mówić o „globalnym ociepleniu”, termin „katastrofa klimatyczna” przyjmowany przez wiele mediów i redakcji jest bardziej precyzyjny. Zmiana klimatu nie musi wiązać się tylko z falami upałów i suszami – choć są to jedne z jej bardziej dramatycznych skutków. Inną właściwością zmieniającego się klimatu są coraz bardziej gwałtowne i kontrastowe zmiany pogody, wywoływane przez rozregulowane układy atmosferyczne.

W 2020 r., po dogaśnięciu ostatnich pożarów buszu, nad kontynent nadciągnęła La Niña – faza cyklu atmosferycznego ENSO (El Niño-Southern Oscillation), przynosząca susze na wschodnich krańcach Pacyfiku i wilgotną, deszczową pogodę na zachodzie, w tym nad pacyficzną Australią. Coś, co powinno dać ulgę wysuszonemu i spalonemu słońcem kontynentowi, szybko zmieniło się w kolejną katastrofę, tym razem powodziową.

Z niewielkimi przerwami ulewne deszcze nawiedzały wschodnią Australię przez większość 2020 i 2021 r. W marcu i kwietniu 2021 r., na początku australijskiej jesieni, ogromne obszary Nowej Południowej Walii i Queensland zostały zalane jedną z największych powodzi w historii tych stanów. Woda wdarła się na przedmieścia zachodniego Sydney, zmusiła ponad 18 tys. osób do ewakuacji, a kilkanaście osób utonęło w zalanych domach i samochodach. O skali powodzi najlepiej mogą świadczyć działania podejmowane na tamie Warragamba, największej takiej konstrukcji zabezpieczającej zapasy wody pitnej dla Sydney. Od początku ulewnych deszczów w marcu 2020 r. przez kolejny miesiąc ze zbiornika zaporowego każdego dnia spuszczano objętość wody niemalże równą pojemności całej morskiej zatoki Sydney.

Po australijsku

Kiedy dziś spaceruje się ulicami Sydney lub Melbourne, katastrofa klimatyczna jakby łagodnieje. W Sydney już w zasadzie zapomniano o dramatycznym lecie 2020 r., o dniach bez błękitu nieba i tygodniach wdychania gryzącego, siwego dymu nadlatującego znad Gór Błękitnych. Wielkie miasta Australii żyją z dala od klimatycznych problemów – pozamykani w swoich klimatyzowanych biurowcach ludzie rzadko kiedy w natłoku codziennych obowiązków mają czas na myślenie o klimacie. La Niña dla większości sydnejczyków oznaczała co najwyżej wybijające od czasu do czasu studzienki burzowe albo niemożność zanurzenia się w oceanie, regularnie zanieczyszczanym ściekami i brudem spłukiwanym przez ulewny deszcz.

Mimo to coś w umysłach Australijczyków drgnęło. Świadomość klimatyczna australijskiego społeczeństwa nie była najgorsza – ale po czarnym lecie wyraźnie wzrosła. W badaniu opinii społecznej prowadzonym przez Instytut Australii porównano postawy proklimatyczne w dwóch punktach czasowych: w lipcu 2019 r., tuż przed dramatem czarnego lata, i w styczniu 2020 r. Frakcja Australijczyków zatroskanych o skutki zmian klimatu urosła z 73 proc. do prawie 80 proc. O 15 proc. (z 43 proc. do 58 proc.) wzrósł również udział osób przyznających, że widzą obok siebie negatywne skutki zmian klimatu. O przeszło 10 proc. wzrosła proporcja ludzi gotowych zapłacić z prywatnych pieniędzy 500 dolarów i więcej w skali roku na rzecz walki ze zmianami klimatu.

Czy te społeczne zmiany nastrojów przełożą się na widzialne, namacalne efekty i politykę rządu? Wszyscy po cichu liczyli, że listopadowy szczyt klimatyczny COP26 w Glasgow będzie dla Australii okazją do, choćby niewielkiego, odbicia się od dyplomatycznej porażki, jaką od kilku lat jest polityka klimatyczna kraju. W tygodniach i miesiącach poprzedzających COP26 kolejne kraje deklarowały rewizję celów emisyjnych, zbliżając się do tego, co powinno wystarczyć, by utrzymać Ziemię w granicach limitów temperaturowych zapisanych w porozumieniu paryskim z 2015 r.

Australia z deklaracjami klimatycznymi od zawsze miała problem. Poczynając od protokołu z Kyoto (podpisanego w 1997 r., wszedł w życie w 2005 r.), gdzie wynegocjowała dla siebie korzystną klauzulę pozwalającą jej de facto zwiększyć emisje CO2, kraj ten zawsze poruszał się na granicy tego, co było akceptowalne w międzynarodowej polityce klimatycznej. Cele emisyjne zadeklarowane przez Australię w porozumieniu paryskim od początku były określane jako mało ambitne, zwłaszcza biorąc pod uwagę zamożność kraju oraz jego pozycję jako wiodącego eksportera węgla kamiennego na świecie. Praktycznie do samego końca premier Morrison opierał się krajowym i międzynarodowym naciskom, by przed COP26 zrewidować zobowiązania Australii i zadeklarować klimatyczną neutralność do 2050 r.

Lawirując tak, by nie nadepnąć na odcisk nacjonalistom z rządzącej Koalicji, Morrison ogłosił tuż przed COP26 australijski plan działań klimatycznych. Broszurka dumnie zatytułowana „The Australian Way” („Po australijsku”) została wyśmiana przez niemal wszystkich liczących się badaczy klimatu i ­organizacje zajmujące się działaniami na rzecz zatrzymania katastrofy klimatycznej. W dużym skrócie plan Morrisona deklaruje neutralność klimatyczną do 2050 r. (net zero emissions – termin ten oznacza, że do atmosfery zostanie wyemitowanych najwyżej tyle gazów cieplarnianych, ile zostanie z niej pochłoniętych) – ale bez jakichkolwiek regulacji prawnych, bez harmonogramu konkretnych działań, bez żadnych propozycji mogących uwiarygodnić te deklaracje.

Technologiczne miraże

Absurdalność „The Australian Way” podkreśla również uporczywe powtarzanie przez Morrisona i jego rząd, że drogą do klimatycznej neutralności jest technologia i adaptacja. Jasno zresztą zakomunikował to pawilon wystawowy Australii zaprezentowany w czasie COP26. Podczas gdy inne kraje chwalą się przy takiej okazji realnymi proklimatycznymi działaniami (np. ograniczaniem emisji i inwestowaniem w zieloną energię), Australia na kluczowym międzynarodowym spotkaniu dotyczącym globalnego ocieplenia zbudowała ołtarzyk dla swoich technologii energetycznych, opartych na węglu kamiennym i gazie ziemnym, oraz dla technologii wychwytywania i magazynowania dwutlenku węgla, wciąż mało realistycznych i uważanych za nieskuteczne na dużą skalę.

Australia daleka jest też od zadeklarowania wsparcia finansowego adekwatnego do swojej zamożności i wysokości własnych emisji, które mogłoby pomóc najbardziej zagrożonym zmianami klimatu krajom Pacyfiku i Azji Południowo-Wschodniej. Jeśli dodamy do tego wypisanie się Australii z porozumienia zmierzającego do redukcji emisji metanu (również będącego istotnym gazem cieplarnianym) oraz lobbowanie, wraz z Chinami i Indiami, za usunięciem z finalnych ustaleń COP26 deklaracji odejścia od węgla kamiennego – dostajemy dość typową mieszankę australijskiej hipokryzji i daleko posuniętej ignorancji, do jakich przyzwyczaiły nas kolejne rządy tego kraju.

W 2022 r. Australijczycy wybiorą swoich reprezentantów do parlamentu. Czy będzie to kolejne zwycięstwo Morrisona i Koalicji, a wraz z nimi – zapowiedź następnych lat klimatycznej stagnacji i odkładania konkretnych działań na bliżej nieokreślone „później”? Sondaże od kilku miesięcy wyraźnie faworyzowały Partię Pracy – głównego oponenta Koalicji. Ostatnie dane wskazują jednak na odrabianie przez Koalicję strat i realny scenariusz bliski remisowi, co oczywiście do samego końca utrudni typowanie zwycięzcy.

Ewentualna wygrana Koalicji i Morrisona oznaczać będzie zwycięstwo Australii za nic mającej katastrofę klimatyczną, i całą swoją nadzieję pokładającej w technologicznej adaptacji do zmian klimatu, a także w już niemal mitycznej zdolności Australijczyków do przystosowania się do coraz trudniejszych warunków pogodowych. Ale nawet jeśli wygra Partia Pracy, widmo klimatycznej ignorancji będzie prześladować Australię jeszcze bardzo długo. Pytanie też, czy otwarcie proklimatyczny rząd Partii Pracy zdolny będzie przeprowadzić niezbędne reformy.

Historia australijskich politycznych „wojen klimatycznych” pokazuje, że w przeszłości kończyło się to najczęściej rozbiciem o wewnątrzpartyjny opór i cyniczne kalkulacje polityczne. Ale czas na podjęcie realnych działań nieubłaganie się kończy.©

SZYMON DROBNIAK jest ekologiem ewolucyjnym i zoologiem. Prowadzi badania na Uniwersytecie Jagiellońskim i Uniwersytecie Nowej Południowej Walii w Sydney. W listopadzie ukazała się jego książka „Czarne lato”, poświęcona katastrofie klimatycznej w Australii (wyd. Czarne).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51-52/2021