Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W piątek 21 października 2011 r., bodajże o godzinie 18, któryś raz z kolei miał nastąpić koniec świata, ale znowu nic z tego nie wyszło. Za jakiś czas ten lub inny kaznodzieja chrześcijański, który tę hiobową wieść rozgłaszał, ponowi ją, media to podchwycą, i tak w kółko.
Dobrze, że tacy domorośli prorocy nie podlegają staremu prawu i na dodatek żyją w państwach demokratycznych, gdyż w przeciwnym przypadku długo by nie prorokowali. Jednak podobnej pokusie ulegają nie tylko egzotyczne grupy chrześcijańskie, ale i wyznawcy starych Kościołów. Przedziwne to schorzenie. Niby codziennie prosimy Boga o rychłe nastanie Jego panowania, a więc o to, by nastał w świecie taki porządek, jakiego Bóg pragnie, a jednocześnie, po cichu, pragniemy, żeby to stało się jak najpóźniej. Umieramy ze strachu na samą myśl, że może spełnić się wizja Michała Anioła z Kaplicy Sykstyńskiej. I słusznie, bo przecież każdy z nas coś tam ma na sumieniu.
Niestety, ta wizualna realizacja biblijnych proroctw wyparła z naszej religijnej świadomości inne proroctwa dotyczące kresu, jeśli tak można powiedzieć, historii. Choćby proroctwo zawarte w przypowieści - trzymajmy się starej formy - o pannach mądrych i głupich. W tej przypowieści Jezus sędzia przychodzi nie jako ten, który zaraz zasiądzie na trybunale i zacznie wydawać wyroki, i to najsurowsze z surowych, bo sięgające w wieczność.
Przeciwnie, przychodzi jako nowożeniec, pan młody. Przychodzi na zaślubiny i na ucztę weselną. Jeśli tak, to jak pogodzić te dwa przyjścia o tak różnym charakterze? Jak pogodzić bezwzględność sądu z radością weselnej uczty? Odpowiedź podają nam głupie panny. Brak podstawowej przezorności z ich strony - zapomniały wziąć trochę więcej oliwy na zapas - to przecież nie wina pana młodego. Pan młody, czyli Jezus, owszem, nie wpuszcza ich, ale też to nie znaczy, że nie chce mieć z nimi nic wspólnego. Niemniej bywają takie momenty w życiu człowieka, które przydarzają się tylko raz, jak choćby zaślubiny. I jeśli taki moment się przegapi, na zawsze pozostanie stracony. Pewne okazje odchodzą bezpowrotnie.
Wracajmy jednak do naszego sądnego dnia, bo w miarę zbliżania się końca roku liturgicznego i początku nowego, będziemy o nim słyszeć coraz częściej. Mówiąc więc o powtórnym przyjściu Jezusa przy końcu czasów, jeśli nie chcemy popaść w znużenie i znudzenie z powodu czekania, ani na chwilę nie możemy zapomnieć, że Jezus już przyszedł i nigdy stąd, z ziemi, od ludzi, nie odszedł.
Nawet wtedy, gdy próbowaliśmy się Go pozbyć. O Jego obecności, co oczywista, świadczy Kościół, ale i Duch, którego działań nie da się w żaden sposób zamknąć ani ograniczyć. Działa On wszędzie, we wszystkim i we wszystkich. Przecież każdy chce być szczęśliwy. Patrząc wstecz, zwłaszcza na dwa ostatnie tysiąclecia obecności i działania Syna Bożego w Kościele i w świecie, jedno można stwierdzić z całą koniecznością - Jezus nikogo nie skrzywdził. Natomiast my, Jego przyjaciele, tak. Ale jeśli o tym wiemy, czy zaczynamy się dowiadywać, to Bogu dzięki - górę wzięła w nas Mądrość.