Łzy Aczoli

Dekadę po rebelii Armii Oporu Pana północ Ugandy nadal odczuwa dramat tamtych dni, którego symbolem jest Joseph Kony.

23.04.2017

Czyta się kilka minut

Sędziwy dziś Severino Lukoya Kiberu, ojciec Alice Lakweny, razem z córką przewodził rebelii Ruchu Ducha Świętego, z której wyłoniła się Armia Oporu Pana pod wodzą Kony’ego. / Fot. Krzysztof Błażyca
Sędziwy dziś Severino Lukoya Kiberu, ojciec Alice Lakweny, razem z córką przewodził rebelii Ruchu Ducha Świętego, z której wyłoniła się Armia Oporu Pana pod wodzą Kony’ego. / Fot. Krzysztof Błażyca

To był czas terroru. Życia na łasce rebeliantów i żołnierzy.

– Przyszli, zajęli żyzne tereny, pozakładali obozy, robili na tym pieniądze, kolekcjonowali kobiety, a ludzie jedli szczury, myszy. Widziałem to... – wspomina Ramon Vargas. Spotykamy się w Gulu, głównym mieście na północy Ugandy, zamieszkałej przez grupę etniczną Aczoli.

To tutaj w 1986 r. zaczęły się parareligijne rebelie przeciw urzędującemu do dziś prezydentowi Yoweri Museveniemu. Na ich czele stanęli najpierw „prorok” Severino Lukoya i jego córka Alice Lakwena, ze zbrojnym zrywem Ruchu Ducha Świętego. Po nich dowodzenie przejął Joseph Kony, formując Armię Oporu Pana (Lord’s Resistance Army, LRA).

Ten były wychowanek katolickiej misji i siostrzeniec Lakweny ogłosił, że walczy o Dziesięć Przykazań. „Kony jest jak Jezus Chrystus, który przyszedł zbawić nas z naszych grzechów. Tak jak Judasz sprzedał Jezusa, tak wielu próbuje zdradzić Bożego Posłańca Josepha. Ale oni upadną, bo Bóg posyła aniołów, aby go chronili” – głosili jego dowódcy.

LRA wymordowała ponad 100 tys. ludzi. Porwała ponad 60 tys. dzieci, chłopców i dziewcząt. Zastraszane i wyuczane zabijania, dokonywały masakr w imię Kony’ego.

– Ci rebelianci to byli młodzi chłopcy. Starsi wydawali rozkazy młodszym. Jak kazali zabić, musiałeś zabić. Jeśli odmówiłeś, zabijali ciebie – Brenda Aliga przywołuje obrazy z pamięci. Widziała, jak wujkowi odcinali nogi i ręce. – Czekali, aż się wykrwawi. Była też szkoła podstawowa obok naszego domu. Ośmiu nauczycieli ugotowali żywcem, a ludziom z wioski kazali zjeść ciała.
Dziś w kraju Aczoli jest w miarę spokojnie. Poszukiwany przez Międzynarodowy Trybunał Karny Joseph Kony ukrywa się w lasach Republiki Środkowoafrykańskiej. Lakwena zmarła w 2007 r. w Kenii.

Tylko Severino Lukoya zapowiada koniec czasów, stojąc na czele swojego New Jerusalem Tabernacle Church w Gulu. Tam go odnalazłem. Tymczasem przed Trybunałem w Hadze toczy się proces przeciw jednemu z dowódców LRA, Dominicowi Ongwenowi. Ongwen, dziś oskarżony o zbrodnie przeciw ludzkości, sam został uprowadzony jako 10-letnie dziecko.

Wśród zwykłych ludzi natomiast wciąż jest wiele łez. I wiele historii, które nie zostały wypowiedziane.

Małe duchy 

William Komakech jest doktorem psychologii klinicznej. Wiele lat poświęcił reintegracji ofiar z lokalnymi wspólnotami.

Rozmawiamy w Kitgum, dwie godziny drogi od Gulu.

Komakech: – Ludzie udają, że zapomnieli. To źle. Pomyśl o Rwandzie. Ludobójstwo trwało tam sto dni, a cały czas przypominają. Tu wojna trwała ponad 20 lat, a nawet lokalni liderzy udają, że nic się nie zdarzyło. Żadnych miejsc pamięci. Ludzie cierpią. To wciąż jest w ich sercach. Nikt o tym nie chce rozmawiać, lecz ludzie wiedzą swoje.

O dzieciach w szeregach LRA ugandyjska prasa przez lata pisała „duchy-żołnierze”. Rebelianci uprowadzali najwięcej tych między siódmym a dwunastym rokiem życia. Aby pokazać dziecku, że nie należy już do swojej rodziny, lecz staje się dzieckiem buszu, wsie palono, a rodziny zabijano na ich oczach. Często dziecko było zmuszone do zabicia rodzica lub rodzeństwa.

Raporty organizacji pozarządowych, które w czasie wojny monitorowały sytuację w Ugandzie, wspominają, że w 2006 r., okresie eskalacji brutalności, niektóre dzieci płakały, gdy trafił się dzień, kiedy nie mogły nikogo zabić.

„To była diabelska, szatańska taktyka Kony’ego: zmuszać dzieci do zbrodni przeciw własnej rodzinie i sąsiadom” – napisze w „Tall Grass” Carlos Soto, uczestnik mediacji z LRA.

Jedną serią

Oyare Raymond, z którym rozmawiam w Orom niedaleko Kitgum, ma łzy w oczach. Ale chce mówić. Uważa, że to mu pomaga, że wtedy złe duchy odchodzą.

Został uprowadzony jako 14-latek. W rodzinnej wiosce Oyare nie jest dziś akceptowany. Mówi, że ludzie uważają, iż „ma mózg skłonny do zabijania”. Był pod rozkazami Kony’ego. Opowiada o nim. A także o... niedzielnych nabożeństwach w buszu: – Czytano Biblię. Kony składał ofiary jak Abraham. Czasem wzywał imię ducha, którego chciał posiąść. Myślę, że to go zgubiło, że mieszał Boga z duchami.

O co się modlili? Oyare: – O pokonanie rządu. Kony chciał zostać prezydentem. Mówił też, że człowiek nie jest w stanie zrozumieć pewnych rzeczy, dopóki nie cierpi. Musisz torturować, aby zrozumiał. Musisz zadawać ból. Tak mówił.

Oyare dodaje, że większość tych, którzy wrócili z buszu, jest samotna. – Nie potrafią wrócić do społeczeństwa. Rząd miał dla nich program, ale lokalne władze nie chciały przekazywać informacji tym, kogo dotyczył.

Także on zabijał. Powtarza, że musiał. – Chłopak leżał na ziemi, każdy musiał uderzyć. Około stu osób zadało mu ciosy... – milczenie. – Byłem też zmuszony do użycia broni. Użyć broni jest prosto. Bardzo prosto. Po prostu strzelasz... – znów milczenie.
Mówi, że zabił kiedyś 10 osób, związanych. Jedną serią. – Wiesz... To nie jest dobre, zabijać. Jestem dzieckiem katechisty. Ale gdy Kony kazał, musiałeś. Bo zabiliby ciebie.

Po wyjściu z buszu otrzymał pomoc w lokalnym kościele. – Teraz już jest dobrze. Nie robię nic złego.

A ci zabici? Wracają?

– Nie, nie wracają – mówi Oyare. – Nie robiłem tego z własnego wyboru. Otrzymałem pokutę, myślę, że pomogła. Ale ci z moich przyjaciół, którzy czynili to dobrowolnie, oni oszaleli. Gwałcili nawet stare kobiety. A one rzucały przekleństwa, aby nam nigdy nie przebaczono.

Woko 

Starzec jest szanowany w Gulu. Opowiada o wojnie ponad dwie godziny. A potem o tym, że pierwszy był Woko, czyli Wszechświat.

– Woko nie ma końca. Nikt nie wie, gdzie się kończy. Kolejny jest Wi Lobo: świat, w którym żyjemy. I jest Rupiny, czyli Zmierzch. Potem pojawiły się Lacen, mściwe duchy. Kiedy zabijasz dziecko w łonie matki, ono staje się lacen. Jeśli zabijesz kogoś, kto nic ci nie uczynił, on staje się lacen. Jeśli ktoś jest twym gościem, nic mu nie możesz złego uczynić. Jeśli uczynisz, wtedy lacen zaatakuje ciebie. To jakbyś zabijał sam siebie...

Starzec objaśnia kodeks etyczny Aczoli: – Jeśli idziesz na wojnę, nie zabijaj kobiet, dzieci, starych ludzi ani chorych. Jeśli zabijesz, stają się lacen. Lacen chodzą na głowach, stopy mając w powietrzu. Zabijają wszystkich.

– Następni są Jok Aywaya – kontynuuje stary – czyli mali bogowie każdego klanu. Mali bogowie troszczą się o otoczenie. Utrzymują normy wspólnoty. A jeśli kobieta idzie do buszu i ma tam seks, jest przeklęta, a jej dzieciom grozi śmierć. Wtedy przynosi kurę, kładzie na nią truciznę i składa ją dla lacen, aby jej dziecko nie umarło. A gdy kura padnie, przynosi barana i poświęca. A jeśli dziecko umrze, przynosi jajko i białą kurę. To nie Bóg zabija. To Woko, Lacen i Jok Lubar...

Żona Kony’ego

Z Lilly Atong spotykam się w ośrodku pomocy dla dziewcząt St. Monique. Miała 12 lat, gdy została uprowadzona przez LRA.

Wspomina: – W nocy jedna z dziewcząt uciekła. Złapali ją, rozebrali. Zdecydowali, że otrzyma trzysta uderzeń kijem. Po dwustu była sparaliżowana. Nie potrafiła nawet drgnąć. Gdy ją bili, powiedzieli nam, że mamy wyrobić w sobie wojskowe przyzwyczajenia, aby walczyć. Dlatego każda z nas też otrzymała dziesięć uderzeń. Potem zaprowadzili nas do Josepha Kony’ego.

Lilly opisuje ze szczegółami czas pobytu w LRA. Podaje daty, miejsca, nazwiska. Historia w niej żyje. Wiele razy wspomina tamtejsze modlitwy. – To był czas operacji militarnych i modlitwa była bardzo ważna – twierdzi.

Podobnie jak Oyare, i ona wierzy, że Kony był prowadzony przez duchy: – Wiedział, co się wydarzy i gdzie. Kiedy miała być walka, mówił, aby się przygotować. A jeśli pozostajesz grzesznikiem, zginiesz w walce.

Gdy miała 14 lat, została żoną Kony’ego. Jedną z szesnastu. Potem miał ich już dwieście. W tym czasie LRA przemieściło się na południe Sudanu, a Kony negocjował z Arabami z sudańskiej Północy. Dostarczali im jedzenie, broń i lekarstwa. Chartum walczył wtedy z separatystami z Południa, wspieranymi przez wojska Ugandy, więc sudańscy islamiści widzieli w LRA sprzymierzeńca.

– Podbiliśmy wiele miejsc w Sudanie Południowym. Można było zająć się uprawą roli. Arabowie wciąż dostarczali żywność, ubrania, sól, obuwie, amunicję – mówi dzisiaj Lilly.

Wspomina obóz w górach Imatong na granicy z Ugandą: – Miejsce bardzo zimne. O porankach na liściach był szron. Pojawił się głód. Dzieci płakały z niedożywienia. Jedzenie braliśmy od lokalnej ludności. Słodkie ziemniaki, kasawę. Armia podążała za nami. Dzieci, słysząc strzały, uciekały do buszu. Niektóre odnajdywaliśmy, inne zginęły od zwierząt lub były zabite.

Lilly została pojmana przez armię rządową w czasie jednej z walk w 2005 r. Po roku spędzonym w ośrodku pomocy ofiarom wróciła do buszu – na żądanie Kony’ego, w ramach rozmów pokojowych. Znów tam została, do 2010 r. W sumie spędziła z Konym 16 lat.

Jaki on był dla niej? – Good and loving (dobry i kochający) – odpowiada.

A masakry, zabite kobiety i dzieci, a dzieci-żołnierze?

– Widziałam zabitych w czasie walk. Ja też walczyłam. Ale zabijanych pangą (rodzaj maczety) nie widziałam – odpowiada.

– A masakry? – powtarzam, patrząc Lilly w oczy.

– Ale Kony nie wydawał takich rozkazów. Jedynie, gdy ktoś uciekał z bronią… – odpowiada głośniej, wzburzona.

Dodaje: – Ludzie mają różne osobowości. Jedni są źli, inni dobrzy. W buszu byli tacy, co popełniali wiele zbrodni...

A Kony to był „ten dobry”?

Lilly milczy zmieszana. Po chwili wreszcie mówi: – Mam z nim dzieci. Myślę, że on dziś cierpi. Gdyby wrócił...

Czy jej dzieci wiedzą, kto jest ich ojcem?

Lili: – Najstarsze tak. Inne wiedzą tylko tyle, że ich ojciec jest w buszu.

Drogocenne życie

John Baptist Odama i Macleod Baker Ochola w czasie rebelii wielokrotnie spotykali się z Konym w buszu, omawiając warunki pokoju. Wraz z rwodis, liderami wspólnot lokalnych, reprezentowali Acholi Religious Peace Initiative. Pierwszy jest arcybiskupem Gulu i przewodniczącym Episkopatu Ugandy. Drugi emerytowanym zwierzchnikiem anglikańskim. Przyznają, że podczas spotkań z nimi Kony zachowywał się very friendly, prosto i uprzejmie. Ale może „robił to ze względu na naszą pozycję”.
– Niektórzy z jego ludzi nazywali go „wasza świątobliwość”. Problemem jest, że czynił te wszystkie rzeczy – mówi Ochola. Odama wspomina ostatnie spotkanie z Konym, w cztery oczy. – Powiedziałem mu wtedy: „Kony, ta wojna jest teraz w twoich rękach. Życie ludzi jest drogocenne. Nie może być niszczone”. On spojrzał na mnie uważnie, ale jego jedyną odpowiedzią była cisza. Potem zastanawiałem się, co miała znaczyć. Czy chciał powiedzieć: „Nie muszę troszczyć się o to, co mówisz”? Czy też pojawiło się u niego poczucie winy, wyrzuty sumienia?

Co do oceny obecnej sytuacji, obaj duchowni są zgodni: – Atmosfera jest spokojna. Ale jak wejdziesz głębiej, widzisz przemoc.
Obaj wskazują na wzrastającą liczbę samobójstw, na alkoholizm. – To młodzi ludzie. Wojna poczyniła wiele zniszczeń. Moralnych, psychicznych, fizycznych.

Ochola zwraca uwagę, że co prawda „rząd wyparł LRA z Ugandy, ale jej nie pokonał”.

– Dziś, gdy tyle jest niestabilności w Sudanie Południowym, pojawia się niepokój, że rząd Chartumu może wykorzystać LRA do walki przeciw rządowi Południa. Bo choć Sudan jest już formalnie podzielony, to Chartum nadal nie chce podzielonego Sudanu. Możliwość użycia LRA jest tu realna. To obawa dla całego regionu.

Severino

W slumsach Gulu, przed barakiem, siedzi półnagi starzec.

To ojciec Lakweny, Severino Lukoya. Początek i koniec tej historii.

Po raz pierwszy usłyszał „głos boży” w 1948 r. Wcześniej służył na II wojnie światowej, potem był farmerem. Po upadku z drabiny miał „wizję”. Spotkał w niej, jak twierdził potem, Mojżesza, Abrahama, Dawida oraz samego Pana Niebios – i ogłosił się duchowym przywódcą Aczoli.

W 1986 r. Severino stanął na czele rebelii, która przybrała nazwę Holy Spirit Movement (Ruch Ducha Świętego). Ogłosił, że jest Rubanga won, czyli Bogiem ojcem.

Ale nie odniósł sukcesu. Tysiące za to podążyły za jego córką Lakweną. Sfrustrowany brakiem wyznawców, Severino zaczął stosować brutalne metody wobec tych, którzy dobrowolnie nie przyłączali się do jego walki. Stąd wzięło się jego inne niesławne imię: Otong-tong. Ten, który siecze na części.

30 lat po tamtych wydarzeniach stary człowiek zaprasza mnie do środka swego kościoła Nowego Jeruzalem.

Na ołtarzu leżą miski z wodą, kamienie, Biblia, Koran i butelka obwieszona różańcami. Na ścianie napis, by wyłączyć telefon komórkowy.

Severino zakłada białą czapkę, owija się kawałkiem materiału i zaczyna swoje kazanie.

– Jestem ojcem siedzącym na tronie. Witam żywych i umarłych. Przyszedłem oczyścić grzechy i uwolnić ludzi od chaosu. Ale oni nie chcą. Zacząłem w czasach Adama i do dziś nauczam wiary. Cierpienie spadło na Ugandę. Wtedy Bóg zesłał Ducha Świętego, a była to moja córka Alice Lakwena. Dlatego jako ojciec muszę oddać jej hołd... – w tym momencie dzwoni komórka Severina.

– Lecz ci, co mają broń, nie przyjmują mych słów – kontynuuje niezrażony „prorok”. – Gdyby je przyjęli, powiedzieliby Afryce: „Afrykańczycy, macie ojca między wami!”. Oni jednak wciąż powtarzają: „Krew Chrystusa nas zbawia, krew Chrystusa nas zbawia”. A o mnie mówią: „On jest szatanem”. Ale dzieło już dokonane i wkrótce sąd nad światem... ©

Autor jest dziennikarzem, współtwórcą Fundacji Razem dla Afryki, na co dzień związanym z redakcją „Gościa Niedzielnego”. W maju nakładem wydawnictwa Bernardinum ukaże się jego reporterska książka „Krew Aczoli. Dziesięć lat po zapomnianej wojnie na północy Ugandy”.


CZYTAJ TAKŻE:

Kenneth Banya, jeden z dawnych dowódców Armii Oporu Pana: Widziałem wiele złych rzeczy. Pewne złe rzeczy robiłem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 18-19/2017