Leszek Wspaniały

Leszek Kołakowski otrzymał już wszystkie możliwe nagrody, od Kluge Prize - to odpowiednik Nobla w zakresie humanistyki - po nagrodę ufundowaną przez producentkę grappy Nonino. Jednak dotychczas - co za skandal! - nie dostał Medalu św. Jerzego. Ten błąd zostaje teraz naprawiony.

25.09.2006

Czyta się kilka minut

Leszek Kołakowski /fot. T. Sikora /
Leszek Kołakowski /fot. T. Sikora /

Zima 1962. Koło naukowe studentów filozofii Uniwersytetu Warszawskiego zorganizowało zjazd naukowy w pensjonacie Morskie Oko w Bukowinie. Jak wtedy było w zwyczaju, przyjechali też niemal wszyscy wykładowcy.

W słońcu, okutani, dyskutujemy na tarasie pensjonatu. Pod stolikami dwóch od wieczora jeszcze wesołych filozofów, Jan Szewczyk i Henryk Jankowski (obaj dziś już nie żyją), udaje psy: szczekają na siebie i się gryzą. Powyżej Adam Schaff wyjaśnia Leszkowi Kołakowskiemu: "z Was, Leszku, już nic dobrego nie będzie, a jak będziecie się trzymali tego młodego Marksa, to Was partia usunie". I usunęła, tyle że kilka lat potem. A Leszek Kołakowski długo się młodego Marksa nie trzymał.

Libertyni i heretycy

Poza młodym Marksem - którego pisma stanowiły naturalnie tyko okazję do rewizji marksizmu, a który jako filozof zawsze będzie zasługiwał na poważną refleksję, jakiej przykładem jest świetny artykuł "Karol Marks i klasyczna definicja prawdy" (1959) - w tych latach Kołakowski zajmował się pisaniem wielkiego dzieła "Świadomość religijna i więź kościelna" (1965). Na wykładach obowiązkowych z filozofii nowożytnej (przede wszystkim XVI i XVII wiek), zawsze wygłaszanych bez kartki i zawsze na chodząco, ze szczególnym upodobaniem zajmował się francuskim libertynizmem. Libertynizm bowiem stanowił dla niego sposób na traktowanie ówczesnej władzy.

Jednak już wtedy widoczna była pasja towarzysząca mu od wczesnej młodości do dzisiaj, czyli pasja do myśli religijnej, a w gruncie rzeczy do teologii. "Świadomość religijna i więź kościelna", w której przedstawione zostały poglądy siedemnastowiecznych heretyków, dotyczy nie tylko tego dość wąskiego tematu, ale natury Kościoła w konfrontacji z naturą wiary. Niektórzy odnajdywali w tym także refleksję na temat wiary i kościoła marksistowskiego, ale myślę, że jest to interpretacja nazbyt banalna.

Książka Kołakowskiego (za honorarium kupił sobie moskwicza i straszył po ulicach Warszawy), a zwłaszcza wstęp do niej, stanowiła najważniejszą w tych latach publikację z zakresu filozofii. Na seminariach, na które uczęszczali najdziwniejsi ludzie z całej Warszawy, bo profesor zawsze był zbyt dobry i zbyt wyrozumiały, omawialiśmy już tylko tematy religijne. Przez dwa albo trzy lata trwało na przykład seminarium na temat kwestii natury i łaski.

Seminaria miały zresztą szczególny przebieg, bo najpierw ktoś zgodnie z harmonogramem coś referował, potem dyskusja, tak ze dwie godziny, potem wypowiadali się asystenci Kołakowskiego, którzy poza Stanisławem Cichowiczem na ogół nie mieli nic do powiedzenia, a na koniec sam Kołakowski przez dobre dwadzieścia minut do pół godziny, z nogą wysoko założoną na nogę, zgięty wpół i jakby szukający czegoś w szufladach biurka, mówił, o co chodziło. Wszyscy na to czekali, a biedny referent (i mnie się to przytrafiło) wychodził na durnia, który nie wiedział, o czym mówi.

Oczywiście profesor nie miał takich zamiarów, bo był zbyt dobry i pełen sympatii do studentów, ale jego przewaga nad nami była jak stąd do wieczności. Prowadził też dla kilkorga spośród nas translatorium łacińskie, na którym przez kilka lat tłumaczyliśmy kilka stron chyba św. Anzelma, tyle było przy okazji komentarzy i szukania trafnych słów.

W 1966 roku napisałem pracę magisterską. Najpierw chciałem o sporze Camusa z Sartre'em, ale Leszek Kołakowski jasno powiedział: "Takie rzeczy będziesz sobie w przyszłości pisał, a teraz napiszesz o Kartezjuszu i Husserlu". Tytuł pracy brzmiał "Absolut epistemologiczny i komunikacja intersubiektywna u Kartezjusza i Husserla" i potem dzieciom, kiedy były niegrzeczne, kazałem uczyć się go na pamięć.

Koniec romansu

Jesienią tegoż roku, w dziesięciolecie Października, Kołakowski w budynku wydziału historii wygłosił wykład na temat tej rocznicy. Był to w istocie atak na realny socjalizm. Stałem w tłumie i najbardziej mnie zdumiała uwaga na temat tego, że produkujemy najgorsze samochody na świecie. Miałem i mam najwyższy szacunek dla kompetencji Kołakowskiego, ale nie jestem pewien, czy jego wiedza ekspercka na temat samochodów jest aż tak duża. Po wykładzie naturalnie usunięto go z partii, a potem usunięto tych, którzy go bronili - i był to ostateczny koniec romansu intelektualistów z władzą komunistyczną.

Przyszedł Marzec '68 i sławne wyrzucenie profesorów z wydziału filozofii i socjologii, a nawet zamknięcie wydziału na pewien czas. Leszek Kołakowski nie tylko był nękany przez pismaków partyjnych i ubeckich, czym się w ogóle nie przejmował, ale - widziałem to na własne oczy, ponieważ znaliśmy się już wtedy bardzo dobrze - wszędzie chodziło za nim kilku dryblasów. Nic specjalnie złego mu nie robili, tylko straszyli swoją obecnością.

Tak się jednak dłużej żyć nie dało i w 1970 roku Kołakowscy razem z córką Agnieszką wyjechali na stałe za granicę, najpierw do Kanady, gdzie Leszek Kołakowski wykładał na McGill, a potem do Ameryki i wkrótce do Oksfordu, gdzie został członkiem college'u All Souls. Nie wykładał tam, bo jest to jedyny college, w którym nie prowadzi się wykładów, tylko najwięksi na świecie się spotykają, rozmawiają i tyle, ale wykładał co roku przez semestr na University of Chicago, gdzie został członkiem innej wyjątkowo elitarnej grupy, Committe on Social Thought, do której w różnych okresach należeli T.S. Eliot, Leo Strauss, Hannah Arendt, Eduard Shils, Friedrich von Hayek czy François Furet.

Krok na drugą stronę

Już w 1966 roku Kołakowski zaczął pisać niezwykle ważny dla jego osobistej drogi filozoficznej i dla nas wszystkich tom wydany w 1972 r. przez "Kulturę" pod tytułem "Obecność mitu". Można w wielkim uproszczeniu powiedzieć, że był to krok na drugą stronę. W wiele lat później, w książce, która po angielsku nosi tytuł "Religion" (1982), a po polsku "Jeśli Boga nie ma..." (1988), autor już wprost pisał o sensie świata z Bogiem i chaosie świata bez Boga, ale "Obecność mitu" stanowiła krok w kierunku nie tylko uznania religii za pasjonujący temat rozważań, ale także do uznania jej znaczenia filozoficznego, jej znaczenia dla pojmowania sensu ludzkiego życia. Religia jest wprawdzie na razie tylko mitem, ale bez mitu nie da się żyć.

Nie wszyscy jego przyjaciele i filozoficzni sojusznicy zrozumieli i gotowi byli zaakceptować tę zmianę, niektórzy woleli Kołakowskiego z okresu - jak to określił Stefan Amsterdamski - "relatywizmu kulturowego" niż z tych czasów, kiedy uznał, że fundamentem jest zakorzenienie naszej kultury w tradycji chrześcijańskiej, która stanowi "seminarium ducha europejskiego". Wszakże zapowiedzi owej przemiany były jeszcze wcześniejsze. Wskazywało na nią świetne posłowie do "Prowincjałek" Pascala, "Banał Pascala" (1963).

Niemal równocześnie z "Obecnością mitu" Jerzy Giedroyc publikuje w "Kulturze" najważniejszy polityczny artykuł Leszka Kołakowskiego: "Tezy o nadziei i beznadziejności" (1971). Polityczne poglądy Kołakowskiego nigdy nie były szczególnie oryginalne. Był umiarkowanym liberałem z dużą wrażliwością społeczną. Tak jak każdemu przyzwoitemu człowiekowi przystało. Znakomite natomiast teksty pisał na tematy ideowe i kulturowe, z których wcześniejsze ukazały się w tomie "Kultura i fetysze" (1967), a późniejsze w innym zbiorze, "Cywilizacja na ławie oskarżonych" (1990). Jednak "Tezy..." stanowiły dla nas wyjaśnienie i zachętę do działań opozycyjnych, jakie dopiero wtedy zaczęliśmy na nowo podejmować, zniszczeni i zdewastowani obrzydliwością Marca '68.

Tropami Marksa

W tym czasie, w latach 70., Leszek Kołakowski pisał swoją najgrubszą książkę, trzytomowe "Główne nurty marksizmu" (kolejne tomy ukazały się nakładem "Kultury" w latach 1976, 1977 i 1978). Jest to do dzisiaj, i tak już pewnie zostanie, najlepszy opis historii marksizmu; jak to Anglicy nazywają - definitive. Ponadto była to forma zadośćuczynienia za zaangażowanie sprzed 1955 roku.

"Główne nurty marksizmu" to książka nie tylko znakomita, ale też niezwykle przydatna. Autor wykazał niebywałą cierpliwość i cały swój fantastyczny talent, by opowiedzieć nie tylko, co myślał Karol Marks, ale także co myśleli tacy autorzy, jak Karol Kautsky, Eduard Bernstein, Paul Lafargue czy Jerzy Plechanow i wielu innych marksistów. Dzięki temu nie musimy (chyba że się jest masochistą i maniakiem) czytać ich oryginalnych dzieł, bo omówienie dokonane przez Kołakowskiego w zupełności wystarczy.

"Główne nurty..." ukazały się w wielu przekładach i stworzyły okazję do licznych, bardzo interesujących komentarzy. Ostatnie wydanie angielskie pochodzi z minionego roku (2005). Świetny amerykański historyk życia intelektualnego i eseista Tony Judt napisał w tekście opublikowanym właśnie (21 września 2006) w "New York Review of Books" na temat tego wydania: "W sławie tej książki, wśród innych książek Kołakowskiego, tkwi pewna ironia, gdyż jej autor na pewno nie jest przede wszystkim »marksologiem«. Jest filozofem, historykiem filozofii i myślicielem katolickim. Spędził dziesięciolecia na studiowaniu wczesnych nowożytnych chrześcijańskich sekt i herezji i przez ostatnie ćwierćwiecze poświęcił się historii europejskiej religii i filozofii oraz temu, co można określić mianem filozoficzno-teologicznych spekulacji".

Poważny żart

W późnych latach 70. Leszek Kołakowski opowiedział mi z nieskrywaną dumą, że został członkiem Royal Club of Whisky, bardzo elitarnej i zamkniętej organizacji. Członkostwo polegało na jednym tylko przywileju, a mianowicie można było kupić za horrendalne pieniądze whisky, jakiej nigdzie indziej nie można dostać.

A ponieważ opowiadał to u siebie w domu w Oksfordzie, więc wyjął butelkę rzeczonej whisky, a dalszy ciąg czytelnik może sobie sam dopisać. Potem już wiedziałem, w której szafce te butelki są schowane, i w trakcie następnych wizyt prostym krokiem do owej szafki zmierzałem.

Tekstem, który wywarł wielki wpływ na mnie i moich przyjaciół, a nawet stał się jakby mottem "Res Publiki", był króciutki żart Leszka Kołakowskiego opublikowany w 1978 roku w "Aneksie": "Jak być konserwatywno-liberalnym socjalistą?". Tekst, jeden z wielu świetnych i zabawnych krótkich tekstów Kołakowskiego (inny to "Ogólna teoria nie-uprawiania ogrodu", "Zeszyty Literackie" 1986), miał niespodziewany wpływ. W rozmaitych wersjach i przy rozmaitej kolejności wymienionych w tytule ideologii tworzono jego repliki, pastisze i po prostu plagiaty. Jednak podstawowe przesłanie tekstu okazało się ważne na kilka dziesięcioleci.

Dopiero od niedawna w Polsce, i nie tylko w Polsce, konserwatyści chcą być nieliberalni, a dla liberałów pewne odmiany konserwatyzmu czy prawicowości (co się zasadniczo różni) okazują się nie do przyjęcia. Dla nas wówczas podstawowe przesłanie tekstu polegało na tym, że europejskie dziedzictwo ideologii przyzwoitych (czyli nie nacjonalizmu, radykalnego socjalizmu i tak dalej) jest arsenałem, z którego można korzystać bez ograniczeń i bez dbania o wewnętrzną koherencję.

Paradoks religii

W 1988 roku ukazuje się po angielsku, a w 1990 po polsku książka zasadnicza: "Horror metaphysicus". Stanowi ona dopełnienie "Jeśli Boga nie ma...", w której - jak już wspominałem - jasno została sformułowana alternatywa: świat pełen sensu z wiarą i Bogiem albo świat pełen chaosu bez wiary i bez Boga. Kołakowski nie opowiada się jednoznacznie za żadnym z tych światów, jednak tylko człowiek nierozumny wybierałby ten drugi. Wszelako w samym zakończeniu "Jeśli Boga nie ma..." padają zdania, które każą nam poważnie zastanowić się nie tylko nad przesłaniem tej książki Kołakowskiego, ale także całej jego filozofii religii.

Otóż autor powiada wprost, że religia jest dla ludzi przydatna, gdyż odczuwają oni jej potrzebę. W ten sposób całe rozumowanie zawarte w tej i innych książkach Leszka Kołakowskiego na temat religii zostaje postawione pod znakiem zapytania. Jak bowiem możemy jednocześnie mówić o sensowności wiary, o rzeczywistości wiary i o potrzebie religii? Kołakowski w tym zakresie przypomina Tocqueville'a, który także był przekonany, że religia jest społeczeństwu demokratycznemu potrzebna, ale ani słowa nie wspominał o tym, jak może istnieć religia, skoro wiara jest aktem indywidualnym i żadna potrzeba tego aktu nie tłumaczy.

Podobnie współcześnie rozumował Daniel Bell, który uważał, że jedynym fundamentem zewnętrznym w stosunku do moralności (a wobec tego - niezawodnym) jest chrześcijaństwo, że - innymi słowy - nasza kultura jest w istocie chrześcijańska. Jednak Bell również nie wskazał na związek między potrzebą religii a zachowaniami ludzi wierzących, gdyż na taki związek wskazać po prostu się nie da. Albo jest wiara, która nie jest ani potrzebna, ani niepotrzebna, albo jest społeczne lub indywidualne odczucie potrzeby religii. W tym zakresie poglądy Kołakowskiego nie są do końca jasne; nie jest to naturalnie zarzut, gdyż dla autora eseju zatytułowanego "Pochwała niekonsekwencji" nic - i słusznie - nie musi być spójne.

Wykłady i nagrody

W ostatnich latach Leszek Kołakowski bardzo często przyjeżdżał do Polski i prowadził zajęcia na Uniwersytecie Warszawskim, organizowane zresztą przez międzywydziałową Katedrę Erazma z Rotterdamu, a nie przez rodzimy wydział filozofii i socjologii, z którego, o ile się nie mylę, nigdy nie dostał oficjalnego zaproszenia. Nic w tym dziwnego, bo poziom uprawianej przez niego filozofii i przeciętna intelektualna na moim dawnym wydziale tak bardzo odbiegają od siebie, że strach pomyśleć o jakiejkolwiek współpracy.

W latach 90. minionego wieku i w pierwszych latach wieku XXI Kołakowski otrzymał wszystkie możliwe nagrody, w tym nagrodę ufundowaną przez producentkę grappy Nonino, polegającą na dożywotnim zaopatrzeniu w ten znakomity trunek. Przede wszystkim jednak został pierwszym laureatem Kluge Prize przyznawanej przez Bibliotekę Kongresu i mającej stanowić odpowiednik Nagrody Nobla w zakresie humanistyki. Jednak dotychczas - co za skandal! - nie dostał Medalu św. Jerzego. Ten błąd zostaje teraz naprawiony.

***

Na wiosnę tego roku Leszek Kołakowski wygłaszał wprowadzenie do kolejnej z Debat Tischnerowskich. Tematem debaty było "Cóż jest prawda?", czyli pytanie Piłata. Na początek debaty odczytałem odpowiedni fragment z Ewangelii św. Jana, musiałem zresztą lekko zmienić tłumaczenie, bo w nowszych wydaniach Biblii Wujkowej znakomite "Cóż jest prawda?" zamieniono naturalnie na "Co to jest prawda?". Leszek Kołakowski odpowiedział: "A skąd mam wiedzieć?" - i dopiero zaczął wykład.

Zobacz też:

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2006