Lekceważenie wiedzy

We współczesnych czasach politycy muszą korzystać z wiedzy ekspertów, nawet jeśli opinie przez nich wyrażane im nie odpowiadają. Oczywiście, nie muszą się stosować do ich zaleceń. Ale nie mogą się na nich obrażać.

05.03.2007

Czyta się kilka minut

Pretekstem do napisania tego tekstu są dwa zdarzenia: lekceważąca wypowiedź premiera Jarosława Kaczyńskiego na temat poglądów Zbigniewa Brzezińskiego (gdy Brzeziński skomentował wyrzucenie z rządu Radka Sikorskiego) oraz usunięcie ze stanowiska dyrektora Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych Romana Kuźniara po tym, jak napisał on krytyczną analizę na temat umieszczenia w Polsce "tarczy antyrakietowej". Brzeziński i Kuźniar poglądami premiera zapewne się nie przejmują. Obywatele jednak powinni - gdyż poglądy te wskazują na odrzucenie przez rząd wiedzy już nawet nie autorytetów (bo prawie ich nie ma), ale ekspertów.

Chłopski rozum i zdrowy rozsądek

George Soros tłumaczył mi kiedyś, że w każdej instytucji musi być dwóch ludzi odpowiedzialnych za jej funkcjonowanie: jeden za bieżące kierowanie, drugi za planowanie i rozwój. Jeśli wszystko robi jeden człowiek, to przedsiębiorstwo (czy organizacja, a także państwo) jest skazane na porażkę. Kierowanie i planowanie - to zajęcia tak odrębne, że wymagają innego myślenia, innego typu wiedzy, innego temperamentu.

W naszych czasach politycy pełnią (z nielicznymi wyjątkami) tylko to pierwsze zadanie: kierują na bieżąco. Wobec tego muszą mieć ludzi przygotowanych do pełnienia zadania drugiego: planowania, formułowania koncepcji, krytycznej oceny rozmaitych długofalowych zamierzeń. Mamy tu do czynienia z pewną zmianą w stosunku do czasów średniowiecza i wczesnej nowożytności, która wynika ze skomplikowania wszystkich spraw, z globalizacji i z tego, że wielu zagadnień "na chłopski rozum" czy nawet "na zdrowy rozsądek" nie da się rozwiązać.

Gdy Zbigniew Brzeziński przestał być doradcą ds. bezpieczeństwa narodowego prezydenta USA, napisał tekst, w którym wyjaśniał wiele wątpliwości, jakie sam żywił wobec funkcji doradcy. Pisał, że musiał często mieć zdanie na temat spraw wojskowych o charakterze technicznym, na których się nie znał jako specjalista od spraw politycznych; że musiał na użytek prezydenta Cartera syntetycznie i w języku polityki przedstawiać zawiłe problemy, starając się nie narzucać własnego zdania.

Skoro o roli doradcy mowa: współcześnie niezbędni są doradcy dwojakiego typu. Po pierwsze, eksperci w wąskim rozumieniu tego słowa (np. od pomocy społecznej czy melioracji); to mogą być naukowcy. Po drugie, eksperci polityczni, którzy dane uzyskane od tych pierwszych potrafią przełożyć na język zrozumiały dla polityków (dla władzy ustawodawczej i wykonawczej) i zaprezentować w sposób syntetyczny, choć nie prymitywnie uproszczony. Bez tych dwóch typów doradców nikt rozumny nie odważy się rządzić krajem - lub choćby "tylko" podejmować decyzji jako poseł w parlamencie.

Politycy powinni rozumieć potrzebę takiego doradztwa. To prawda, że mają oni swoje zdanie na wiele tematów. Ale przecież nikt od nich nie żąda, by wykonywali bezmyślnie zalecenia ekspertów. Oczekiwać należy tylko, by ekspertów mieli i wysłuchiwali ich opinii. Potem już jest miejsce na ich decyzje - i ich odpowiedzialność.

Kto wie lepiej

Od wielu lat bronię poglądu - odmiennego od silnej tendencji w niektórych wątkach myśli liberalnej - że polityka jest odrębną dziedziną życia publicznego i że nie da się sprowadzić jej do sprawnej administracji. Odrębność polega na tym, że polityk podejmuje decyzje, co do których słuszności musi mieć przekonanie, ale rzadko może mieć pewność. Podejmowanie decyzji - czasem trudnych, niemal zawsze dla kogoś korzystnych, ale dla innego niekorzystnych - jest zadaniem trudnym i wymagającym specjalnych predyspozycji. Dlatego wielu z nas nie tylko nie chciałoby, ale i nie mogłoby być politykami.

Podejmowanie decyzji, jak wiemy z filozofii politycznej, dokonuje się na podstawie wiedzy, ale także na podstawie doświadczenia i intuicji. Wiedza pomaga, ale nie daje podstaw do jednoznacznych decyzji, tym bardziej że eksperci często mają odmienne opinie (choćby w sprawie globalnego ocieplenia). Polityk więc podejmuje decyzje także i wtedy, gdy nie jest intelektualistą ani ekspertem od czegokolwiek, a tak jest najczęściej - czego przykładem prezydent Bush, który wszakże potrafił skupić wokół siebie najlepszych możliwych doradców.

Posłużmy się przykładem z obecnej polskiej sceny politycznej. PiS wygrał wybory, lansując hasło "Polski solidarnej", co - pomijając propagandowy chwyt z użyciem słowa "solidarny" - oznacza państwo opiekuńcze. Nie jestem ani zwolennikiem, ani przeciwnikiem państwa opiekuńczego, ale mam wiele zastrzeżeń wobec łatwych gazetowych ocen, które w imię sztywnego czy wręcz dogmatycznego neoliberalizmu gospodarczego wyszydzają samą ideę państwa opiekuńczego.

Tymczasem aby mieć zdanie co do szans i wymagań, jakie są niezbędne do zbudowania państwa choćby umiarkowanie opiekuńczego, trzeba przeprowadzić liczne i poważne studia naukowe. Rzecz jednak w tym, że studia takie były i są prowadzone przez setki specjalistów w całym zachodnim świecie. Warto sięgnąć chociaż po część tej wiedzy i poznać sposoby realizacji państwa opiekuńczego, problemy i ograniczenia tej idei. A przede wszystkim nie tylko nakłady niezbędne na jej realizację, ale także to, jak wytworzyć stan społecznej zgody (na pewno nie powszechnej, ale zgody większości) na wyrzeczenia związane z budową państwa "solidarnego". U nas jednak w kręgach władzy panuje przekonanie, że nie potrzeba cudzych wzorów, bo ludzie władzy wiedzą najlepiej. Zresztą, zgoda na odejście dwóch najbardziej fachowych ministrów w rządzie świadczy, że wiedza jest lekceważona.

Gdy ekspert emigruje

A doświadczenie i intuicja polityczna? Sprawy mają się podobnie, bo przecież nie może być inaczej, skoro rzekomo budowana jest IV Rzeczpospolita. Takie zabiegi z samej intencji, niekoniecznie w realizacji, mają charakter rewolucyjny, a rewolucji nie przeprowadzają zawodowi politycy, tylko rewolucjoniści (dlatego rewolucji bolszewickiej nie należy określać mianem rewolucji, gdyż był to zamach stanu dokonany przez szczwanych politycznych wyjadaczy). Jeżeli jednak jest to rewolucja, to musi jej towarzyszyć idea zaczynania od nowa i wszystko to, co tak znakomicie opisał Edmund Burke, czyli odrzucenie zasad rządzenia i podejmowania decyzji na podstawie tradycji i intuicji, która dzięki doświadczeniom pokoleń nie jest oparta na dowolnych podstawach.

Nie chodzi jednak o krytykowanie władzy w Polsce, lecz o konsekwencje jej postawy, polegającej na całkowitym odrzuceniu doradztwa tak eksperckiego, jak i politycznego. Albowiem oprócz negatywnych konsekwencji dla całego państwa, powstają także inne konsekwencje negatywne, i to o charakterze długofalowym. A mianowicie, część ludzi, którzy mogliby doradzać władzy państwowej i lokalnej, nie rezygnuje ze swoich umiejętności, tylko zaczyna je, w miarę coraz większych możliwości, wykorzystywać w instytucjach międzynarodowych czy po prostu za granicą. Inna część zmienia zainteresowania i po prostu przenosi się na intelektualną emigrację wewnętrzną. Bo jak długo warto zajmować się sprawami, na które nie ma żadnego politycznego zapotrzebowania? Lepiej zatem i ciekawiej, a zapewne i korzystniej finansowo, jest włączyć się w badania europejskie, które prowadzą do konkluzji i decyzji, jakie Polska i tak będzie musiała prędzej czy później wykonać. Tyle że nie będzie na nie przygotowana.

Wreszcie, w opinii publicznej eksperci stają się co najwyżej jeszcze jednymi obok polityków, tyle że mniej ważnymi, komentatorami. Zdaję sobie sprawę z niebezpieczeństw wynikających z niepolitycznych rządów ekspertów. Znacznie jednak większe niebezpieczeństwo stanowią polityczne rządy tych, którzy wszystkie rozumy zjedli. I znacznie gorszy przykład stanowią dla społeczeństwa. Zwłaszcza dla studentów, którzy często wiedzą dużo więcej od polityków.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2007