Latynoskie piekło kobiet

Ameryka Łacińska to jeden z najgroźniejszych dla nich regionów świata: średnio co dwie godziny ginie tu kobieta, a wskaźniki dotyczące przemocy alarmująco rosną z roku na rok.
z Santiago de Chile

20.01.2020

Czyta się kilka minut

Protesty kobiet w Santiago de Chile, 11 maja 2018 r. / IVAN ALVARADO / REUTERS / FORUM
Protesty kobiet w Santiago de Chile, 11 maja 2018 r. / IVAN ALVARADO / REUTERS / FORUM

Jest listopadowe popołudnie 2018 r. w Santiago de Chile. Jeden z największych placów w mieście, tuż obok Trybunału Sprawiedliwości, wypełnia się kobiecymi butami pomalowanymi na czerwono. Wyglądają, jakby były przypadkowo porzucone przez swoje właścicielki, które gdzieś zniknęły.

„Zapatos Rojos” – po hiszpańsku „Czerwone Buty” – to instalacja artystyczna, która po raz pierwszy ujrzała światło dzienne w 2009 r. Od tego czasu pojawiła się w kilkudziesięciu krajach na całym świecie. Zanim trafiła do Chile, dotarła m.in. do Argentyny, Peru, Ekwadoru, Stanów Zjednoczonych, Hiszpanii i Francji.

Jej autorką jest meksykańska artystka Elina Chauvet, która premierowo wystawiła tę pracę w swym rodzinnym mieście Juárez. Na głównym placu rozłożyła 33 pary butów, które należały do zabitych lub zaginionych kobiet. Niektóre z nich zginęły z rąk własnych partnerów, inne zostały zamordowane przez obcych mężczyzn. Często to właśnie obuwie było jedynym elementem, po którym można było rozpoznać tożsamość zmasakrowanych ofiar.

Juárez i inne miejsca

Czerwony kolor butów w instalacji Chauvet może budzić wiele skojarzeń. Stanowi atrybut kobiecości i seksualności, ale przywodzi też na myśl krew, przemoc, śmierć. I choć przekaz tej przejmującej w swojej prostocie pracy wydaje się uniwersalny, to kontekst jej powstania ma związek z osobistą historią autorki. Chauvet postanowiła zrealizować tę instalację wkrótce po tym, gdy jej siostra została zabita przez męża. W tym sensie rozrzucone buty są też intymnym znakiem żałoby. Śladem po przerwanym życiu, symbolem braku i nieobecności.

Zamordowana siostra artystki była jedną z wielu ofiar męskiej przemocy w Juárez, które w latach 90. XX w. zaczęto określać „miastem martwych kobiet”. To właśnie wtedy zrobiło się o nim głośno za sprawą fali masowych, drastycznych zabójstw popełnianych na dorosłych kobietach, nastolatkach i dziewczynkach. Do dziś ten rejon Meksyku – pustynny i nieprzyjazny – uważa się za jeden z najniebezpieczniejszych w Ameryce Łacińskiej. Juárez stało się ponurym miastem symbolem, o którym nakręcono wiele filmów i napisano sporo książek.

Takich miejsc jest jednak w całej Ameryce Łacińskiej więcej. Właśnie ten region uznaje się za najbardziej niebezpieczny dla kobiet na świecie – jeśli nie liczyć obszarów objętych wojnami. W niektórych jego zakątkach przyjście na świat jako dziewczynka może być przekleństwem i zgubą. A bez wątpienia jest obarczone wysokim ryzykiem.

Kolumbijskie obyczaje

„Ryzyko” – to słowo pada także z ust Manueli, która pochodzi z Kolumbii, niewielkiego miasteczka położonego w pobliżu Bogoty.

Kiedy ją poznaję, mieszka od prawie dwóch lat w Santiago de Chile i pracuje w miejskiej pralni. Przyznaje, że tęskni za ojczyzną, przede wszystkim za przyjaciółmi i rodziną. Ale nie chciałaby wrócić do życia, które pozostawiła w swoim kraju. Jednym z powodów, dla których postanowiła wyjechać, była przemoc. Nie ta na ulicach, lecz ta, której regularnie doświadczała we własnym domu. Wiele razy, przez kilka długich lat. Z rąk partnera.

Manuela: – Miałam już coraz mniej siły. Nie mogłam spać w nocy, byłam wciąż smutna i zmęczona. Włosy wypadały mi garściami, zaczęłam pogrążać się w depresji. Mój chłopak na początku naszej relacji był czuły, romantyczny. Ale jak tylko zaczęło robić się bardziej poważnie i zamieszkaliśmy razem, stał się agresywny.

Manuela mówi, że po raz pierwszy uderzył ją, gdy wróciła do domu nieco później, niż się umawiali. – Był bardzo zazdrosny, potrafił mnie bić z byle powodu – wspomina. – Jak tylko spojrzał na mnie inny mężczyzna, zawsze była to moja wina, musiałam potem ponosić za to karę. W Kolumbii tak jest: kobieta jest zwykle traktowana jak własność partnera. On może być niewierny, może cię źle traktować, ale ty będąc kobietą nie masz zbyt wiele do powiedzenia. Takie są zasady, a państwo nie stoi po stronie kobiet.

Dziewczyna ma wiele koleżanek, które są lub były bite przez partnerów. – Żadna z nich nigdy nie zgłosiła tego na policję, bo prawo antyprzemocowe jest fikcją, rzadko kiedy takie zgłoszenia są trakto- wane poważnie – przyznaje Manuela. Przez ostatnie dwa lata nauczyła się opowiadać swoją historię i zdołała już trochę ją oswoić.

Czuje, że najgorsze ma za sobą: – Nie chciałam już tak dalej żyć. Wiedziałam, że będzie coraz gorzej. Opuściłam Kolumbię w tajemnicy przez moim chłopakiem. Bałam się, że jak się dowie, że planuję go zostawić, znów mnie pobije. I że tym razem nie wyjdę z tego żywa.

Śmierć motyli

Każdego dnia, średnio mniej więcej co dwie godziny, gdzieś w Ameryce Łacińskiej zostaje zabita kobieta. Statystyki CEPAL – Komisji Ekonomicznej ds. Ameryki Łacińskiej i Karaibów, będącej częścią ONZ – za rok 2019 wskazują, że w całym regionie z rąk mężczyzny, najczęściej własnego partnera, w latynoskich krajach straciło życie ponad 3500 kobiet.

Pomimo prób rozwiązania tego dramatycznego problemu – przez zaostrzanie prawa czy wprowadzanie kolejnych reform legislacyjnych, umożliwiających lepszą ochronę kobiet – liczby te w ostatnich latach wzrosły. Dane za rok 2018 mówiły o ok. 3200 ofiarach śmiertelnych, a za rok 2017 – o ok. 2500.

Niechlubną listę państw, w których ten problem ma najbardziej porażającą skalę, otwiera niewielki sześciomilionowy Salwador. Według najnowszych danych, ofiarą morderstw pada tam średnio 14 na 100 tys. kobiet. Tuż zaraz znajduje się Honduras (11 ofiar śmiertelnych na 100 tys.), a na kolejnych miejscach takie kraje jak Gwatemala (9 ofiar), Belize, Kolumbia i Wenezuela (średnio po 5 ofiar), Brazylia, Dominikana i Panama (średnio po 4 ofiary) oraz Meksyk (średnio 3 ofiary śmiertelne na 100 tys. kobiet w ciągu roku).

Przemoc na tle płci w latynoamerykańskich krajach – jak wszędzie na świecie – ma wiele twarzy: seksualną, fizyczną i psychiczną. W niektórych państwach, jak Meksyk czy Kolumbia, szczególnie powszechne są przypadki ataków na kobiety z użyciem kwasu. Ale to właśnie brutalne, często popełniane w domowym zaciszu morderstwa, stały się ponurą specjalnością regionu i zjawiskiem na tyle obecnym w latynoskim świecie, że doczekały się odrębnego terminu. Określa się je słowem feminicidio, czyli kobietobójstwo.

„To, co nienazwane, nie istnieje” – powiedziała Marcela Lagarde, meksykańska profesor antropologii i teoretyczka feminizmu, której przypisuje się popularyzację tego hasła. Nie istnieje w publicznym dyskursie, nie jest brane pod uwagę w planowanych reformach. „Tym, co charakteryzuje feminicidio, są sprzyjające okoliczności kulturowe, w których przemoc wobec kobiet jest akceptowana, usprawiedliwiana bądź bagatelizowana. Jednym słowem, funkcjonuje w warunkach społecznego przyzwolenia” – mówiła Lagarde w trakcie konferencji zorganizowanej kilka lat temu podczas obchodów Międzynarodowego Dnia przeciw Przemocy wobec Kobiet (wypada 25 listopada).

Ustanowiono go dla upamiętnienia trzech sióstr: Minervy, Patrii Mercedes i Marii Teresy Mirabal. Były one działaczkami opozycji w okresie reżimu Rafaela Trujilla (1930-61) w Dominikanie. Wielokrotnie trafiały do więzienia i były torturowane, aż 25 listopada 1960 r. pobito je na śmierć. Wieść o ich zabójstwie poruszyła naród, co doprowadziło do aktywizacji ruchu walczącego z dyktaturą i obalenia jej kilka miesięcy później.

Siostry Mirabal przeszły do historii jako Las Mariposas, czyli „Motyle”. Na zawsze stały się figurami symbolicznymi – nie tylko walki z polityczną opresją, ale też szeroko pojętą opresją wobec kobiet.

Machismo i marianismo

Jedną z przyczyn, dla których wskaźniki dotyczące przemocy są w Ameryce Łacińskiej tak szokująco wysokie, jest wspomniany przez Lagarde model społeczno-kulturowy. Przez stulecia mocno zakorzenił się on w tej części świata.

Rozpowszechniony w krajach latynoskich wzorzec męskości opiera się na kulcie machismo, zgodnie z którym mężczyzna jest stawiany na pozycji władcy. Ma tym samym prawo do rządów „twardej ręki”, co często sankcjonuje jego agresję, a dominacja przybiera wymiar nie tylko symboliczny, ale też dosłowny. Z kolei według pochodzącego z kultu maryjnego ideału kobiety (marianismo) partnerka ma być łagodna, skromna i duchowo silna, a zarazem podporządkowana woli mężczyzny. Taki model społeczny często sprowadza się do uprzedmiotowienia kobiet i odebrania im praw – na koniec z prawem do życia włącznie.

– Pozycja mężczyzny w latynoamerykańskiej kulturze jest bardzo silna – mówi mi prof. Jorge Martínez Pizarro, pracownik CEPAL i wykładowca na Universidad Católica de Chile, zajmujący się migracją i prawami człowieka w Ameryce Łacińskiej. – To mężczyzna ma decydujący głos, a kobieta ma być uległą stroną i jest traktowana jak własność: najpierw ojca, potem męża. Ten wzorzec na przestrzeni lat zaczął się nieznacznie zmieniać, ważnym czynnikiem stał się rosnący poziom wykształcenia kobiet i ich większa obecność na rynku pracy. Ale nadal większość kobiet w krajach latynoskich nie pracuje i jest finansowo zależna od partnerów. Ta ekonomiczna zależność zwykle skutecznie ucisza głosy ofiar.

– Przemoc domowa, u której podstaw leży akceptacja dominującej roli ­mężczyzny, przez lata nie spotykała się w latynoskich krajach z żadnymi konsekwencjami, aż w końcu ewoluowała do ekstremalnych rozmiarów, przyjmując w niektórych miejscach postać pandemii – zauważa Martínez Pizarro.

Z pokolenia na pokolenie

Nic na razie nie wskazuje, aby walka z tą przemocą stawała się z łatwiejsza.

Statystyki pokazują, że usprawiedliwianie męskiej agresji i bierność wobec niej, również w jej werbalnej postaci, są powszechne w młodszym pokoleniu. Według danych zebranych w 2019 r. przez organizację Oxfam wśród latynoskich nastolatków między 15. i 19. rokiem życia ok. 75 proc. ankietowanych uważa za normalne to, że mężczyzna zaczepia obcą kobietę na ulicy. Dalej, 62 proc. nastolatek i 72 proc. nastolatków twierdzi, że „porządna kobieta nie powinna ubierać się prowokacyjnie lub chodzić sama wieczorami”, a dla 51 proc. pytanych dziewczyn i 62 proc. chłopców to, że pijany mężczyzna staje się agresywny wobec kobiety, jest normalne.

I właśnie słowo „norma” wydaje się tu kluczowe. Przemoc wobec kobiet w krajach Iberoameryki jest normalizowana na wielu poziomach – również w języku czy w masowej kulturze. Przejawia się m.in. w niezwykle popularnych dźwiękach reggaetonu, który charakteryzuje się tekstami i wideoklipami silnie instrumentalizującymi kobiety.

Niektóre utwory tego nurtu są do tego stopnia wulgarne, że raz po raz od kilku lat powracają postulaty zakazu rozpowszechniania tego typu muzyki w radiu i telewizji. Jednak reggaeton jest masowo słuchany w całej Ameryce Łacińskiej i nie zapowiada się, aby jego popularność malała. Wielu socjologów twierdzi zresztą, że cenzura tylko pogorszyłaby sytuację, przysparzając mu więcej fanów.

„W tej muzyce, jak w zwierciadle, odbija się niestety nasze społeczeństwo – zauważył peruwiański socjolog Gabriel Calderón Chuquitaype w rodzimym dzienniku „El Comercio”. – Problemem są więc nie same piosenki, lecz stojący za nimi sposób myślenia. Trzeba przyjrzeć się nie efektom zjawiska, tylko jego głębszym przyczynom. A one leżą w wychowaniu i wzorcach, które są przenoszone z pokolenia na pokolenie”.

Muzyka protestu

Jest listopadowe popołudnie 2019 r., gdy jeden z głównych placów w centrum Santiago de Chile stopniowo wypełnia się kobietami.

Większość ma na oczach czarne opaski, niektóre – zakryte twarze. Na moment zapada cisza, którą wkrótce potem przecina fala kobiecych głosów łączących się w coraz potężniejszy chór: „El Patriarcado es un juez / que nos juzga por nacer / y nuestro castigo / es la violencia que ya ves / Es feminicidio / Impunidad para mi asesino. / Es la desaparición / Es la violación”. „Patriarchat jest jak sąd / Który nas skazuje od samych narodzin / A naszą karą / Jest przemoc, którą widzicie / Jest nią kobietobójstwo / Bezkarność dla mojego mordercy / Jest nią zniknięcie / Jest nią gwałt”.

Dokładnie rok po performansie Eliny Chauvet na tym samym placu wybrzmiewa protest song o patriarchalnym społeczeństwie normalizującym i usprawiedliwiającym przemoc wobec kobiet. Potem będzie zaśpiewany także w czterech kolejnych punktach stolicy – w tym pod pałacem prezydenckim.

Manifest skomponowała grupka czterech artystek z chilijskiego Valparaíso: Paula Cometa, Lea Cáceres, Sibila Sotomayor i Dafne Valdés. Ich zespół nazywa się Las Tesis (czyli dosłownie: Tezy), co wiąże się z tym, że – jak przyznają dziewczyny – chcą one przekładać bliskie sobie feministyczne teorie na język performansu, aby je popularyzować.

Sama piosenka powstała jako część większego projektu, którego premierę Las Tesis planowały na koniec 2019 r. Postanowiły jednak zmienić jego formułę i wystawić go wcześniej w związku z sytuacją, w jakiej Chile znalazło się od jesieni tamtego roku.

Bo okazuje się, że także w kontekście masowych – i nieustających do dziś – protestów [patrz „TP” 45/2019 oraz na powszech.net/protesty – red.] wiele mówi się o przemocy ze strony policjantów wobec kobiet biorących udział w protestach (w tym przemocy seksualnej). Właśnie te szokujące informacje stały się dla artystek zapalnikiem do zorganizowania pierwszych występów.

Najnowsze dane o przypadkach gwałtów i molestowania są jednak tylko wierzchołkiem góry lodowej: choć Chile ma lepsze statystyki niż większość państw regionu, to przemoc – głównie seksualna – nadal jest tu problemem poważnym i w znacznym stopniu przemilczanym. Szacuje się, że tylko jeden na osiem przypadków gwałtu lub molestowania jest zgłaszany na policję, a średnio nie więcej niż 8 proc. zgłaszanych przypadków doczekuje się wyroku w sądach.

Protest song obiega świat

Przekaz tekstu skomponowanego przez Las Tesis okazał się na tyle uniwersalny, że wiele kobiet na całym świecie się z nim utożsamiło, traktując go jako swoją osobistą pieśń sprzeciwu.

Wkrótce po pierwszych występach w Santiago, protest song rozlał się z prędkością światła po całym Chile, a potem – po większości krajów Ameryki Łacińskiej, trafiając do Meksyku, Nikaragui, Kolumbii, Wenezueli, Peru czy Brazylii. Niedługo później podbił świat. Szacuje się, że od początku grudnia 2019 r. odśpiewano go w co najmniej sześćdziesięciu krajach na pięciu kontynentach, w tym w Polsce.

W tak krótkim czasie piosenka stała się manifestem masowego sprzeciwu wobec praktyk normalizujących przemoc wobec kobiet. Gestem niezgody na usprawiedliwianie gwałtu czy molestowania ubiorem ofiary lub okolicznościami. A także gestem solidarności z kobietami na świecie, które stają się ofiarami.

Często, jak w wypadku Ameryki Łacińskiej, niemal zupełnie niewidzialnymi. ©

Autorka, polska dziennikarka, mieszka na co dzień w Chile, o którym opowiada wydana w 2019 r. jej książka reporterska „Chile południowe. Tysiąc niespokojnych wysp”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 4/2020