Martín Caparrós: Nie możemy w kółko winić za wszystko konkwistadorów

Argentyński reporter, autor słynnego „Głodu”: W Ameryce Łacińskiej przez cały XX wiek nie było wojen. Wspólna historia i kultura utrudnia tu walkę z bliźnim.

22.10.2023

Czyta się kilka minut

Na kontynencie Latynosów
Martín Caparrós / FREDRIK SANDBERG / TT NEWSAGENCY / FORUM

DOMA MATEJKO: Jak postrzegasz samego siebie? Jako Argentyńczyka czy, może przede wszystkim, Latynosa?

MARTÍN CAPARRÓS: Sam nie wiem. Ciekawą rzeczą w byciu Argentyńczykiem jest to, że ciągle zmieniamy kostiumy. Mamy częściowe, chwilowe tożsamości. Moi dziadkowie ze strony ojca urodzili się w Hiszpanii, podobnie sam ojciec. Babcia ze strony matki urodziła się pod Kijowem, dziadek – w Łodzi. Ja żyłem w Argentynie, a teraz mieszkam w Hiszpanii. Mam kuzynów w Anglii, Francji, USA i Izraelu. Cóż, są ludzie bardziej argentyńscy od nas – to pewne.

Ale bycie Argentyńczykiem to właśnie to – bycie wszystkim po trochu. Jorge Luis Borges pisał, że jako Argentyńczyk może przyjąć każdy aspekt globalnej kultury: „moim narodem jest świat”. Idea, że jesteśmy mieszanką, odpręża mnie i uspokaja. W tym sensie lubię być Argentyńczykiem.

A jak postrzegali Cię inni Latynosi podczas podróży po kontynencie?

Przez wiele lat Argentyńczycy byli znienawidzeni przez resztę Ameryki Łacińskiej. Ponoć byliśmy odrobinę dumni i mieliśmy się za lepszych. Wynikało to z tego, że w odróżnieniu od innych państw kontynentu u nas przez wiele dekad istniała klasa średnia. A od kilku lat bardzo dziękuję naszym chilijskim braciom, którzy obecnie przejęli tę rolę. Nie było łatwo podróżować wiedząc, że dokądkolwiek się udasz, nie będą cię lubić.

Myślę nawet, że Chilijczyków nienawidzą bardziej. To oni są teraz nowymi bogaczami Ameryki Łacińskiej. My znaleźliśmy się w w dziwnym miejscu. Ludzie na nas patrzą i pytają: „Dlaczego mają tak, jak mają? Skąd ten kryzys? Dlaczego nie są tym, kim myśleli, że będą?”.

Oprócz map oficjalnych, każdy kreuje własne, na podstawie doświadczeń. Ostatecznie namacalnie istnieją dla nas tylko te miejsca, w których byliśmy. Gdzie przebiega Twoja osobista granica Ameryki Łacińskiej?

Z pewnością poza tymi granicami znalazłaby się Brazylia. Ma zupełnie inną historię, kulturę i język. Zawsze gdy próbowałem pracować nad Ameryką Łacińską jako całością, odkrywałem, że Brazylia jest czymś innym. To kraj, który postanowił żyć w odcięciu od reszty kontynentu.

W pewnym momencie wyszło więc na to, że pisałem dwie książki jednocześnie. Aby pisać o tym, co chcę i jak chcę, muszę pominąć Brazylię. Może jeszcze kiedyś o niej napiszę, choć nie sądzę. Nie mam żadnego związku z tym krajem i uważam, że jest to dość dziwne i dość powszechne zarazem. Opublikowałem w Brazylii chyba sześć książek i nigdy nawet do mnie nie zadzwonili, żebym o nich opowiedział, a mieszkałem w Buenos Aires, czyli zaledwie dwie godziny lotu od São Paulo. Lubię i szanuję brazylijską literaturę i muzykę, ale, paradoksalnie, jest mi ona tak samo bliska jak np. literatura polska.



Do mojej Ameryki Łacińskiej włączyłbym natomiast Miami, bo to miejsce mocnej krystalizacji tego, co latynoskie. W Miami kiedy spotka się Kolumbijczyk z Chilijczykiem, są dla siebie nawzajem tym, kim są: Kolumbijczykiem i Chilijczykiem. Dla każdej innej osoby z zewnątrz są jednak Latynosami i tyle.

Trwa spór o to, w jakim stopniu latynoscy akademicy, aktywiści i pisarze są moralnie uprawnieni do tego, żeby zabierać głos za bohaterów wydarzeń, o których mówią i piszą, a w jakim stopniu powinno się oddać głos im samym. Po hiszpańsku sprowadza się to do pytania, czy można „hablar por”, „mówić za” kogoś. Za kogo teraz mówi literatura latynoska? Komu oddaje głos?

Z pewnością to wspaniały moment dla gawędziarzy i prawdą jest też, że w Ameryce Łacińskiej wydaje się teraz znacznie więcej kobiet. To one przejmują stery. I dobrze.

Myślę o dwóch świetnych kronikarzach, zaledwie trzydziestoletnich, takich jak Carlos Manuel Álvarez – Kubańczyk, któremu właśnie została przyznana Nagroda Anagrama. Napisał ważną książkę o kubańskim ruchu oporu przeciwko cenzurze sztuki, utworzonym przez artystów i aktywistów, zwanym Movimiento San Isidro. Drugi autor to Peruwiańczyk Joseph Zárate, który też zdobył już kilka nagród, w tym jedną od Fundacji Garcíi Márqueza. Jego ostatnia książka opowiada o pochówkach ofiar pandemii covida w Limie.

Álvarez pisze o kubańskiej dyktaturze, ale już np. kolumbijska pisarka młodego pokolenia Lorena Salazar Masso w książce „Esta herida llena de peces” („Ta rana pełna ryb”) opisuje strach i macierzyństwo w kontekście kolumbijskiego konfliktu, pisze też o kolumbijskiej dżungli. Opisywane przez Álvareza i Masso rzeczywistości dzieli więc nie tylko odległość geograficzna, ale też kompletnie inny kontekst historyczny i kulturowy. Trudno po ­lekturze ich tekstów stworzyć spójny obraz współczesnej Ameryki Łacińskiej.

O tym, co składa się na na dzisiejszy jej obraz, możemy dyskutować. Jednak pewne jest to, że nie ma w świecie innego regionu, w którym ponad 20 państw miałoby wspólny język, kulturę i historię. Ten fakt tworzy pewną jednorodność.

Dla nas, Latynosów, to zupełnie normalne – zawsze tak było. Ale ten fenomen nie występuje nigdzie indziej. Oczywiście to nie znaczy, że jesteśmy jednorodni. Jest nas czterysta kilka milionów, mamy różne klimaty, środowiska naturalne i historie, które ciągle się zmieniają. Między Meksykiem a Urugwajem różnice są ogromne. Zawsze najbardziej bawi mnie Kolumbia. Jest jak koncentrat, kostka rosołowa, która nadaje smak całości. To miejsce, w którym rzeczy przyjmują ostateczną formę, i to stamtąd zaczynają krążyć po świecie.

Jak realizm magiczny?

Tak, słynny realizm magiczny Márqueza. Tylko że on nie zaczął się w Kolumbii. Alejo Carpentier tworzył w tym nurcie na Kubie, Juan Rulfo w Meksyku, a mimo to realizm magiczny ma silne kolumbijskie piętno. To samo dzieje się z reggaetonem. W rzeczywistości ten gatunek muzyczny pochodzi z Puerto Rico, a jednak teraz najsłynniejszymi wykonawcami są Kolumbijczycy.

Kiedy studiowałam w Bogocie, moi profesorowie często komentowali bieżącą sytuację ­polityczną w Polsce. Pamiętam też, że wykładowca mówił o naszych sejmikach szlacheckich. Zastanawiałam się wtedy, czy podobna sytuacja mogłaby mieć miejsce w Polsce. Czy ktoś, kto nie jest związany z regionem, przytoczyłby nagle jakiś szczegół z historii Kolumbii? Pytam, bo w ten sposób myślę o Twojej książce, „Ñameryce” – że to próba przywrócenia znaczenia Ameryce Łacińskiej i ­przypomnienia o istnieniu tego poniekąd zapomnianego regionu.

Moim celem była chęć zrozumienia tego regionu. Nie ma on dużego znaczenia w światowej geopolityce. Żyje tu ok. 5, może 6 proc. mieszkańców świata, wytwarza się tu jakieś 5 proc. światowego PKB. Ale Ameryka Łacińska jest nadreprezentowana kulturowo. Przynajmniej w pewnych dziedzinach, które obecnie są szeroko rozpowszechnione, mam na myśli muzykę, piłkę nożną i być może, w mniejszym stopniu, literaturę. To wręcz dziwne – kulturowo jesteśmy o wiele bardziej obecni, niż uzasadniałoby to nasze znaczenie ekonomiczne i społeczne. Argentyna jest krajem przeciętnym pod każdym względem, ale wyprodukowaliśmy więcej koszulek ze sławnymi ludźmi – naszymi rodakami – niż jakikolwiek inny kraj. Mam na myśli Che Guevarę, Maradonę, Messiego, papieża i Evę Perón.

W książce pokazujesz, że wiele stereotypowych skrajności, które wiążemy z całym regionem, nie jest aktualnych. Piszesz np. o rodzącej się klasie średniej czy postępującej urbanizacji.

Te skrajności to nasza codzienność i zarazem właśnie najpowszechniejsze stereotypy. Książkę pisałem, aby się im ponownie przyjrzeć, zobaczyć, co jest prawdą, a co nie. Chciałem zbadać możliwie wszystkie cliché, aby dowiedzieć się, w jakim stopniu odpowiadają realiom. Niektóre powstały dawno temu i w żaden sposób nie odzwierciedlają aktualnej rzeczywistości.

Co na przykład?

Choćby przekonanie o tym, że Ameryka Łacińska jest kontynentem, w którym przyroda zajmuje centralne miejsce. Ten pogląd jest niezwykle rozpowszechniony. Ludzie myślą o dżunglach, rzekach, górach, pustyniach, pampach itd. I faktycznie, jeszcze 50 lat temu ponad połowa Latynosów żyła blisko środowiska naturalnego – bo ponad połowę społeczeństwa stanowili chłopi. Ale teraz to region o najwyższym odsetku ludności miejskiej.

Niektóre aspekty latynoskich miast są fascynujące. Np. transport publiczny w kolumbijskiej stolicy, gdzie idąc za przykładem brazylijskiej Kurytyby, stworzono system transportu autobusowego, który zastępuje metro. Ale o latynoskich miastach mówi się mało. W Polsce na popularności zyskują natomiast rytuały kakao i ayahuaski, które są mocno związane z naturą, ale zostały skomercjalizowane i zniekształcone.

To dobry przykład stereotypu, według którego kontakt z naturą jest dla nas najważniejszy. A prawda jest taka, że co czwarty, piąty mieszkaniec regionu żyje w mieście.

Podobnie jest z przemocą. Powszechnie uważa się, że Ameryka Łacińska jest najbardziej brutalnym regionem na świecie. I wydawało się, że tacy jesteśmy z natury, bo mamy w genach coś, co czyni nas, powiedzmy, gwałtownymi. Zastanawiałem się, czy tak rzeczywiście jest? Zacząłem się rozglądać i próbować policzyć skutki tej przemocy. Wyniki tej rachuby były imponujące. Przez cały XX wiek w Europie było ok. 80-85 mln ofiar przemocy publicznej.

Ustalmy, co masz na myśli mówiąc o „przemocy publicznej”.

To ta przemoc, kiedy jedno państwo występuje przeciwko drugiemu, czyli kiedy dochodzi do wojny, albo kiedy państwo występuje przeciwko swoim obywatelom, czyli prowadzi represje. W Azji było ponad 100 mln ofiar tego rodzaju przemocy, w Afryce od 15 do 20 mln. W tym samym czasie w Ameryce Łacińskiej było mniej niż 2 mln ofiar. To i tak, podkreślam, bardzo dużo, ale wciąż 40 razy mniej niż w „wysoko cywilizowanej” Europie. Więc jak to jest? Czy naprawdę jesteśmy aż tak brutalni?

W Ameryce Łacińskiej przez cały XX wiek nie było wojen. Była jedna mała wojna między Paragwajem i Boliwią, która szybko się skończyła, podczas gdy reszta świata zabijała się nawzajem. I przypuszczam, że ma to również związek z tym, o czym mówiliśmy na początku, z faktem, że istnieją wspólna historia i kultura, co, jak sądzę, utrudnia walkę z bliźnim.

Z drugiej strony ostatnio obchodziliśmy 50. rocznicę zamachu stanu w Chile, który dał początek brutalnej dyktaturze wojskowej. W Argentynie w latach 1976-83 przeciwników prawicowej dyktatury więziono, a następnie zrzucano żywych z samolotów do Río de la Plata.

Często podkreśla się, że w tzw. Cono Sur, czyli na samym południu kontynentu, w Chile i Argentynie, rządy zabiły wielu obywateli. Racja, ale te mniej więcej 30 tys. zaginięć, które miały miejsce w Argentynie, odpowiada, powiedzmy, jednemu łagodnemu tygodniowi w czasie czystek stalinowskich w 1936 r. To, co działo się u nas, w sensie statystyk to nic w porównaniu z tym, co zrobiono w innych częściach świata.

Ciężko chyba tak porównywać okrucieństwo.

Owszem, po prostu zastanawiałem się, dlaczego jako Latynosi jesteśmy postrzegani jako ludzie agresywni. Przyszło mi do głowy, że w latach 80. i 90. XX w. w Ameryce Łacińskiej sprywatyzowano wiele firm, ale sprywatyzowano również przemoc. W niektórych krajach i w niektórych sektorach biznesu przedsiębiorcy chcieli robić to samo, co od wieków robili bogacze, czyli wydobywać i eksportować surowce. Problem w tym, że tym razem surowcem stała się koka przerobiona w kokainę i ci nowi „przedsiębiorcy” musieli zatrudnić uzbrojonych ludzi.

To właśnie ten rodzaj przemocy – biznesowej, prywatnej – spowodował, że ​​niektóre kraje w regionie mają bardzo wysoki wskaźnik przestępczości. Ale w skali regionu to nieliczne grupy osób i należy podkreślić, że działają z bardzo konkretnego powodu.

Latynoscy politycy często uciekają się do kolonializmu, chcąc w ten sposób usprawiedliwić przemoc i nierówności społeczne, o których mówisz. Socjalistyczny prezydent Wenezueli Nicolás Maduro mówi: „200 lat temu zniewolili nas i splądrowali nasze bogactwo oraz nałożyli piętno kolonializmu, nędzy, wyzysku, zacofania i zależności. To piętno wciąż jest nie do pokonania”.

Nie możemy w kółko winić za wszystko hiszpańskich konkwistadorów. Wynika to z kolejnego stereotypu na temat Ameryki Łacińskiej, według którego kraje regionu są bardzo młode. Zawsze myślimy o nich jak o krajach, które dopiero co powstały, prawda? Tymczasem większość państw Ameryki Łacińskiej jest starsza niż prawie wszystkie inne na świecie.

Mieliśmy sporo czasu, aby zająć się naszymi problemami i zbudowaniem społeczeństw innych od tych, które nas podbiły. Ale nie chcieliśmy przemian i budowania nowych społeczeństw. Elity, które wyłoniły się w czasach kolonialnych, przetrwały do dzisiaj i chcą robić to, co robiły zawsze, czyli wydobywać i eksportować surowce. W pewnym momencie – nawet przez większą część XX w. – imperium hiszpańskie zostało zastąpione rzekomym imperium północnoamerykańskim. Efekt był jednak taki sam, a problemy społeczne narastały. Nasze kraje podporządkowywały się Stanom Zjednoczonym dlatego, że lokalne elity uznały to podporządkowanie za wygodne. Było dla nich konieczne, aby utrzymać się u władzy. Uważam zatem, że jeżeli chodzi o przyczynę naszych aktualnych problemów, to powinniśmy znaleźć sobie nową wymówkę.

W książce zwracasz uwagę na fakt, że do niedawna w regionie praktycznie nie było klasy średniej. Były głównie elity i ludzie biedni, czyli znowu ekstrema.

Klasa średnia jest fenomenem stosunkowo nowym. Wyjątkiem są Urugwaj, Argentyna i po części Chile, gdzie od 100 lat istnieje klasa średnia. I to zawsze stanowiło ogromną różnicę na tle innych państw regionu. Szczególnie w przypadku Argentyny, która z tych państw jest największa, ta różnica w jakiś sposób sprawiła, że ​​my, Argentyńczycy długo nie czuliśmy się Latynosami. Przyznaję: jest to dość odrażające, ale ma właśnie podłoże ekonomiczne. Klasa średnia, której na reszcie kontynentu właściwie nie było, ukształtowała Argentynę. Podczas gdy w innych krajach państwo nie oferowało swoim obywatelom nic, w Argentynie mieliśmy publiczną służbę zdrowia, edukację – i to bardzo dobrą – oraz PKB dużo wyższy niż reszta kontynentu. Później się to zaczęło zmieniać: klasa średnia raz się umacniała, raz upadała, a my, Argentyńczycy, stawaliśmy się coraz bardziej latynoamerykańscy. W międzyczasie w innych krajach, np. w Kolumbii, zaczęło pojawiać się coś na kształt klasy średniej.

Krytykujesz jednak jej ideę.

Rządy i organizacje międzynarodowe lubią mówić o wzroście klasy średniej, bo to daje złudzenie, że mają korzystny wpływ na społeczeństwo. Problem w tym, że do klasy średniej zaliczają każdego, kto nie żyje w skrajnej biedzie. Dokonują podziałów społecznych według dochodów i każdy, kto ma dochód powyżej minimalnej płacy, czyli więcej niż trzy lub cztery dolary dziennie, jest uważany za klasę średnią. Czasami jednym z wyznaczników jest też fakt posiadania stałej pracy.

W rzeczywistości tak definiowana klasa średnia to nic innego jak klasyczna klasa robotnicza, która ma bardzo niskie dochody i – w większości – gwarantowaną pracę, pozwalającą np. posyłać dzieci do szkoły. Według logiki, jaką przyjmuje wiele krajów regionu, istnieje margines społeczny obejmujący 20-30 proc. mieszkańców danego kraju, którzy żyją na granicy ubóstwa lub w skrajnym ubóstwie, a każdy, kto jest powyżej tych 20 proc., jest już klasą średnią. Ta źle sformułowana definicja ma silne skutki polityczne, często zresztą pozytywne, ponieważ wielu ludzi uwierzyło, że należy do klasy średniej, i to dało im argumenty do walki o swoje prawa i poziom życia, który faktycznie byłby zgodny z definicją klasy średniej.

Tak się stało w czasie protestów w Chile czy w Kolumbii. Rządy mówią obywatelom, że należą do klasy średniej, więc cóż się dziwić, że ci chcą przywilejów, które wynikają z przynależności do tej grupy społecznej.

Czy któryś z polskich pisarzy był dla Ciebie inspiracją przy pracy nad „Ñameryką”?

Autorem z Polski, o którym zawsze myślę w pierwszej kolejności, jest Gombrowicz. Wynika to z faktu, że spędził długie lata w Argentynie. Czytałem go od małego. Zawsze mnie fascynował, zawsze był dla mnie ważny.

Innym literackim punktem odniesienia jest Kapuściński, którego nawet trochę znałem. Wiele z jego książek uważam za wybitne, przede wszystkim „Heban” i „Imperium”. Uważam, że łączą się z „Ñameryką” w swojej próbie zsyntetyzowania wielkich regionów. Różnica polega na tym, że narracja Kapuścińskiego jest bardzo opisowa. Moja książka jest bardziej esejem.

Ostatnio czytam też Olgę Tokarczuk. Ale kiedy mówię o tych autorach, myślę jeszcze o jednej rzeczy związanej z Polską. Chyba cytuję ją nawet w „Ñameryce”. Mój dobry znajomy, meksykański pisarz, twierdzi, że gdyby Hiszpania nie podbiła Ameryki, zrobiłaby to Polska. Podobnie jak Hiszpania, jest to kraj, który liczy ok. 40 milionów ludzi mówiących językiem, w którym nie mówi nikt inny. Teoretycznie Polska też mogłaby kulturowo zagarnąć Amerykę Łacińską.©

MARTÍN CAPARRÓS (ur. 1957) – argentyński reporter, powieściopisarz i tłumacz (przekładał m.in. Woltera i Szekspira). Pracował w radiu, telewizji i prasie. Jest autorem ponad dwudziestu reportaży tłumaczonych na wiele języków, m.in. „Głodu” (wyd. pol. 2016) oraz przełożonej ostatnio na język polski „Ñameryki”, zapisu podróży przez Amerykę Łacińską – wokół tej książki toczy się publikowana wyżej rozmowa.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Studiowała nauki polityczne na Universidad de los Andes w Bogocie. W latach 2015-16 pracowała dla Hiszpańskiego Instytutu Nauki CSIC w departamencie antropologii w Barcelonie. Mieszkała w Kolumbii, Meksyku, Peru i Argentynie. Przeprowadzała wywiady m.in. z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44-45/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Na kontynencie Latynosów