Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ale teraz zostało to zakryte przed twoimi oczami. Bo przyjdą na ciebie dni, gdy twoi nieprzyjaciele otoczą cię wałem, oblegną cię i ścisną zewsząd. Powalą na ziemię ciebie i twoje dzieci z tobą i nie zostawią w tobie kamienia na kamieniu dlatego, żeś nie rozpoznało czasu twojego nawiedzenia«” (Łk 19, 41-44). Liturgia w ubiegłym tygodniu przypomniała nam ten tekst i to wydarzenie. Zapewne najbardziej „jeremiaszowe” wydarzenie w życiu Jezusa.
Płacz Jezusa nad Jerozolimą jest jak płacz Jeremiasza, który sześć wieków wcześniej również widział nadchodzącą zagładę świętego Miasta – miasta umiłowanego i wybranego przez Boga, które jednak w jego pokoleniu odwróciło się od Pana, redukując przywilej wybrania do fałszywie pojętego poczucia bezpieczeństwa.
„Świątynia Pana! Świątynia Pana!” – powtarzali ziomkowie Jeremiasza jak zaklęcie opisujące amulet. „Gwałt i ruina!” – odpowiadał im i przepowiadał Jeremiasz. Uważali go więc za zdrajcę, który występuje przeciw świątyni i przeciw ich wybraniu. A on całe swoje życie poświęcił misji ratowania ich przed zniszczeniem. Zderzał się z murem i z niezrozumieniem, z odrzuceniem i nienawiścią, aż po realną groźbę utraty życia. Myśleli, że ich nienawidzi i pragnie zemsty. On zaś kochał ich do zwariowania, zdeterminowany, rezygnując z założenia własnej rodziny. Nie ustawał. Głosił.
I płakał. A jego lament należy do najbardziej wstrząsających wypowiedzi Biblii. Oni nie posłuchali jego słowa. Ale Bóg posłuchał jego łez! Miasto zostało zdobyte, ale Pan wyznaczył miarę niewoli babilońskiej. Naród wrócił do siebie. Odbudował świątynię. I z wielką uwagą powrócił do tekstów Jeremiasza.
Płacz Jezusa to płacz proroka, który zderza się z odrzuceniem i niewiarą. Przed oczami „Miasta pokoju” zakryte jest to, co służy pokojowi. Święte Miasto zaprzecza swej tożsamości wpisanej we własne imię.
To nie jest sąd nad Jerozolimą. To potężne przesłanie dla każdego z nas. Każdy z nas zna to doświadczenie! Ile razy każdy z nas w życiu zaprzeczył imieniu, które nas wszystkich określa? („Chrześcijanie” to znaczy „chrystusowi”. Już w Apokalipsie czytamy: masz imię, które mówi, że żyjesz, a jesteś martwy…). Ile razy każdy z nas widział gruzy i kompletną ruinę tego, co wcześniej Bóg swoją łaską i wybraniem zbudował w naszym życiu? Ile razy zamknęliśmy oczy (także uszy, umysł, serce) na jasny i prosty przekaz Jezusa? Ile razy zderzył się z nami tak, że mógł wyłącznie… płakać?
Czytając o płaczu Jezusa, myślałem o sławnym epizodzie z życia św. Moniki, która – przerażona życiem, decyzjami (i brakiem decyzji), uwikłaniem w grzech swojego syna, Augustyna – żaliła się z wielkim płaczem św. Ambrożemu. Usłyszała wtedy od wielkiego Ojca Kościoła równie proste, co mocne słowo nadziei: „Nie bój się, syn tylu łez nie może zginąć!”.
Czy łzy Jezusa mogą być „słabsze” niż łzy Moniki? Czy mogą mieć inną wymowę niż one? Czy łzy Jezusa nie są znakiem szalonej, nieskończonej miłości Boga, który nigdy nie cofa swoich decyzji? Którego dary i wezwanie są nieodwołalne; który szanuje każdy z naszych wyborów; uznaje naszą wolność (również taką, która decyduje wbrew Niemu, a więc i wbrew własnemu dobru). Kocha. I płacze.
„Słowo nie nawróciło, nawrócą łzy?”. Płacz Jezusa nie jest w żadnym wypadku znakiem odrzucenia Jerozolimy i Izraela. Płacz Jezusa jest znakiem wierności Boga, którego „dary i wezwanie są nieodwołalne”. ©