Ład nierozpoznany

Współczesny człowiek staje wobec świata, który napiera na niego z niespotykaną dotąd siłą. Kultura nie stara się jednak łagodzić tego natarcia rzeczywistości. Nie tworzy koniecznego dystansu.

15.06.2010

Czyta się kilka minut

W polskim życiu kulturalnym panuje niemałe poruszenie. Liczba imprez przynajmniej w kilku większych polskich miastach - w Warszawie, Wrocławiu, Poznaniu, Krakowie czy Gdańsku - jest ogromna. Liczne festiwale, wernisaże, premiery, koncerty, promocje literackie i inne wydarzenia przyciągają publiczność łaknącą obcowania ze sztuką. Zdawałoby się: jest dobrze! - może nawet bardzo dobrze. A jednak nad całym tym ruchem unosi się jakaś nieokreślona malaise, jakiś niepokój, jakieś poczucie braku.

Twórcy i organizatorzy kultury wyrażają rytualne niezadowolenie z powodu defektów w zakresie finansowania i z pewnością mają rację: pieniędzy na kulturę jest zawsze zbyt mało. A rynek bywa często wobec kultury brutalny. Ale ten rodzaj niezadowolenia - nie pozbawionego prawomocności - skrywa być może głębsze niedomaganie. Uczestnicy życia kulturalnego, "konsumenci" kultury skarżą się ze swej strony na nieczytelność, ezoteryczny charakter przekazu w poezji, teatrze i plastyce - albo przeciwnie: na tandetę i miażdżącą przewagę popkultury tam, gdzie oczekiwaliby strawy o bardziej ambitnym charakterze, na przykład w mediach publicznych. I to także jest słuszne; ale czy i w tej skardze nie kryje się jakieś inne, niewysłowione, ukryte poczucie braku? I jakiego braku?

Kultura nadaje znaczenie. "Decydującą i specyficznie kulturową perspektywą jest rozważanie faktów (faits) jako faktów kulturowych (faits culturels), przy czym obowiązuje ogólna formuła: fakty kulturowe mają znaczenie, fakty wzięte w sobie - nie mają"1. Fakty zaś kulturowe domagają się rozumienia, żądają interpretacji. Interpretując - tworzymy kulturę, a zarazem rozpoznajemy sami siebie w danej nam "sytuacji".

Podobny pogląd wyraził Jan Paweł II do młodzieży w Gnieźnie w 1979 r.: "człowiek ją [kulturę] tworzy - i człowiek przez nią tworzy siebie (...) I równocześnie człowiek tworzy kulturę we wspólnocie z innymi. Kultura jest wyrazem międzyludzkiej komunikacji, współmyślenia i współdziałania ludzi"2. Kultura zatem jest w ciągłym ruchu, bowiem człowiek stale ją - i siebie - tworzy, rozpoznając sensy swego istnienia jednostkowego i kolektywnego, swoje relacje wobec innych - bliskich i obcych, rozpoznając siebie samego w obrazach, słowach lub dźwiękach, które porywają go albo odpychają, poprzez ich rozumiejącą - intelektualnie lub emocjonalnie - lekturę.

Mówiąc słowami Goethego, człowiek zna siebie tylko o tyle, "o ile zna świat, który dostrzega tylko w sobie i tylko siebie w nim"3. Człowiek bowiem nie jest dany sobie w jakimś bezpośrednim wglądzie, dotarcie do "transcendentalnego ja" drogą zaproponowaną przez Husserla jest zapewne filozoficzną utopią. Człowiek do końca pozostaje uwikłany w kulturę: w język, wartościowanie, odczuwanie rzeczywistości. Ale oto współczesny człowiek staje wobec świata, który napiera na niego z niespotykaną dotąd siłą. Tempo zachodzących zmian jest tak duże, a lawina komunikatów tak potężna, że proces nadawania znaczeń zdaje się być bardziej niekompletny, bardziej tymczasowy niż kiedykolwiek dotąd.

Kultura nie łagodzi natarcia rzeczywistości, nie tworzy koniecznego dystansu: nieustannie stoimy - a raczej biegniemy - w obliczu niezrozumiałego "jutra", w którego "gramatykę" kultura nie wdraża nas tak, jak tego bardziej lub mniej świadomie oczekujemy, bowiem ciągle napierające nowe jutro nie pozwala na żadną, choćby względną stabilizację znaczeń w trwającym "dziś".

Przypomina to sytuację znaną skądinąd. Zjawisko, które kiedyś - na własny użytek - określiłem jako "nieusuwalne poczucie deficytu poznawczego w warunkach transformacji ustrojowej". Oto w sytuacji zasadniczej zmiany otoczenia politycznego i gospodarczego - takiej, z jaką mieliśmy do czynienia na przełomie lat 80. i 90. - z wielu stron rozlega się wołanie, aby tłumaczyć, wyjaśniać charakter, kierunek i przebieg zapowiadanych zmian, aby wyłożyć nareszcie, na czym będzie polegać demokracja czy ustrój rynkowy, ku któremu zmierzamy. Dominuje poczucie braku. Tzw. "polityka informacyjna rządu" (czy kolejnych rządów) była wówczas dyżurnym chłopcem do bicia. Pracując przez jakiś czas w tej branży przekonałem się jednak, że choćby Leszek Balcerowicz nic innego nie czynił, jeno wygłaszał popularne pogadanki ekonomiczne w telewizji, a Jacek Kuroń wydłużył czas otwarcia swego pamiętnego wieczornego "okienka" do kilku godzin - poczucie poznawczego deficytu i tak będzie nam towarzyszyć.

Stoimy bowiem w obliczu nieznanego: zmieniają się oto najogólniejsze reguły naszego zbiorowego życia. Wyobrażenie sobie nowych reguł (np. mechanizmów demokratycznych i rynkowych) wymagałoby od osób, które ich nigdy nie zaznały, niezwykłej zdolności do myślenia abstrakcyjnego i ruchliwości wyobraźni. Niewielu jest obdarowanych takimi zdolnościami. Jednak złożone mechanizmy demokracji i rynku są łatwe do przyswojenia i zgłębienia w praktyce życia: stąd też ci, którzy najbardziej narzekali na brak informacji (choć mówiono do nich nieustannie), bez większych problemów odnaleźli się w nowej rzeczywistości, gdy tylko dane im było zaznajomić się z nią praktycznie, wziąć w niej udział, doświadczyć naocznie i bezpośrednio, i nareszcie - zadomowić się w niej.

Mówiąc inaczej: byliśmy jak dzieci albo jak emigranci, którzy uczyli się nowej rzeczywistości, podobnie jak dzieci - czy emigranci - uczą się języka: nie poprzez teoretyczny wykład i objaśnienie struktur i reguł gramatycznych, lecz przez żywe obcowanie, przez przyswojenie sobie tych reguł w praktycznym ich użyciu.

Jednakże rzeczywistość jako całość dostępna naszemu doświadczeniu jest czymś nieskończenie bardziej złożonym od ekonomii - a nawet polityki - teoretycznej czy praktycznej. Jej napór jest tym bardziej dotkliwy, że dynamika globalnych przemian wraz z jej wymiarem kulturowym nakłada się na dynamikę przemian lokalnych, na wciąż trwającą transformację pokomunistyczną, przełamywanie kulturowych - w szerokim sensie słowa - barier tkwiących w głowach starszego i średniego pokolenia, a w pewnej mierze dziedziczonych przez pokolenie najmłodsze. Nie jest nam dane zadomowić się w świecie trwałych znaczeń.

Wydaje się, że deficyt odczuwany w obliczu dokonań kultury w Polsce wiąże się z tą sytuacją. Kultura widziana pod tym kątem - i niech to będzie kultura zawarta przede wszystkim w słowie pisanym czy mówionym z mediów elektronicznych lub z ambony - nie uzbraja nas do konfrontacji (czy po prostu do dobrego życia) w tej tak bardzo zmiennej rzeczywistości.

Publicystyka - z nielicznymi chwalebnymi wyjątkami - staje się coraz bardziej zaściankowa, skoncentrowana na spektakularnych lub sensacyjnych, ale zwykle wówczas miałkich treściach lokalnej polityki. Literatura zbyt często się u publicystyki zapożycza, z całym brzemieniem inwentarza: partyjnością, jednowymiarowością charakterów, przewidywalnością fabuł.

Powstały znakomite powieści z nurtu przez krytyków nazwanego "nostalgicznym" - jak Pilcha, Stasiuka czy Olgi Tokarczuk; natomiast co do obfitej literatury z akcentami politycznymi czy społecznymi: jeśli mam wierzyć zarówno własnym niezbyt licznym wyprawom na te tereny, a bardziej krytykom, którzy przeczytali wszystko, jak Przemysław Czapliński4, to pisarstwo autorów takich jak Odija, Wildstein, Horubała czy wielu innych uporczywie pozostaje wierne schematom, nachalnie ilustracyjne wobec wyznawanych poglądów politycznych czy - szerzej - światopoglądów. Uproszczenie, schematyczność, trzymanie się tego, co znane, rozpoznane, nazwane i zindeksowane, jest jedną z możliwych strategii. Może ona niektórym czytelnikom dawać poczucie bezpieczeństwa, ale w gruncie jest artystycznie - a zatem również poznawczo - jałowa, jeśli uznamy, że dzieło sztuki o tyle tylko jest poznawczo płodne (a więc o jakiś element poznawczo bogatsze od publicystyki czy nauk o człowieku), o ile jest dziełem sztuki właśnie.

Twórczość - a więc kultura w węższym, lecz kluczowym sensie - doświadczając rzeczywistości tak rozedrganej, niestałej, niepewnej, przyjmuje wszakże różne strategie.

"Ta książka stara się być lojalna wobec kakofonii i dysonansu naszego doświadczenia świata, wobec niemożliwości jego ujednolicenia, wobec jego chaosu, rozpadania się i ponownego tworzenia nowych konfiguracji" - tak podsumowuje swoje światoodczucie Olga Tokarczuk w autorskiej nocie do "Biegunów"5. W tej książce fabuła rozpada się na wiele historii lub ich fragmentów opowiedzianych, naszkicowanych tylko, zasygnalizowanych. Co prawda mocnym oparciem pozostaje wciąż język, ale tradycyjna "gramatyka" powieści (czy opowieści) ulega unicestwieniu. Nie mam wątpliwości, że książka Tokarczuk jest dziełem sztuki, że - jak przystało na symbol - "daje do myślenia", wszelako ujawnia się w niej pewna znamienna cecha współczesnej kultury.

Oto dzieło - będące fragmentem pewnego kodu kulturowego - zmienia niejako swą własną "gramatykę", chcąc być lojalnym (jak pisze autorka) wobec doświadczenia świata. Jeśli jednak mamy do czynienia z podwójną niestabilnością "gramatyki" - raz na poziomie samego świata i po raz drugi na poziomie dzieła sztuki, które daje świadectwo, lecz zarazem kształtuje nasze światoodczucie - to znajdujemy się w sytuacji w istocie trudnej do zniesienia.

Sądzę, że zjawisko, o którym mówię, w sztukach plastycznych jest jeszcze bardziej widoczne. Gdzie szukać oparcia? Czy kultura daje nam znaki czytelne i pomagające nam zadomowić się w świecie pomimo jego niestałości, "stworzyć dystans", czy tylko konstatuje "chaos, rozpadanie się i ponowne tworzenie nowych konfiguracji", skazując nas na tym większą niepewność? A może samo to zapytywanie nie jest uprawnione? Widzę w tym jedno ze źródeł wspomnianej na wstępie malaise. Mówiąc najprościej: albo dostajemy dzieła zwiększające nasz komfort bycia w świecie, lecz nieprawdziwe i tandetne, albo dzieła, które życia nam w żadnym sensie nie ułatwiają, nie chcą wskazywać na żaden "ład utajony", bowiem go nie rozpoznają lub wprost - negują, pogłębiając niepokoje, w jakich jesteśmy pogrążeni.

Ale pewnie od tego jest sztuka, literatura, żeby wybijała nas z utartych kolein, żeby nas dźgała, biła po głowie, rozrąbywała - jak chce Kafka - zamarznięte morze w naszej piersi, ogołacała z wszystkiego, co jest iluzją - jak chce Beckett czy Coetzee - nie zaś od tego, by nas gdziekolwiek zadomowić, umościć. To prawda - ale bodaj nie cała. Nawet jeśli taka właśnie jest w swych ważnych nurtach współczesna sztuka, aktualne pozostaje pytanie, czy może ona zrezygnować zupełnie ze swej pierwotnej mitotwórczej i sensotwórczej funkcji, tak przekonująco zanalizowanej przez wielkich współczesnych antropologów - Malinowskiego, Lévi-Straussa, Eliadego i tylu innych.

Ciekawe to zresztą - nawiasem mówiąc - pytanie, w jakiej mierze samowiedza kultury osiągnięta w XX w., a dotycząca jej funkcji, pchnęła twórców Zachodu, by z funkcji tych wyzwalać się lub im zaprzeczać. Doświadczenie skłania do przekonania, że jeśli pozostawimy sztuce jedynie pars destruens, jeżeli będzie ona jedynie taką czy inną wersją "sztuki krytycznej", to potwierdza się obawa, że pars construens, bez której człowiek zapewne obyć się nie może, zostanie oddana w jasyr kiczu, tandety czy w najlepszym razie - popkultury.

Jeżeli - jak stwierdza normatywnie Michał Paweł Markowski - sztuka ma nas wprowadzać w stan permanentnego kryzysu, jeśli ma ona "wytrwać w stanie wymykającym się dyskursywnemu przywłaszczeniu", jeśli ma wpędzać wszelką hierarchię wartości "w sytuację nieskończenie ironiczną" oraz "wystawiać nas na działanie nieobliczalnego życia"6 - to oczywiście znajduje się na antypodach "ładu utajonego". Tymczasem poszukiwanie jakiejś formy oparcia w kulturze w sensie węższym, czyli w dziełach sztuki, nie ustaje. Przejawia się ono dziś w Polsce dwojako, na co ciekawie zwrócił uwagę Przemysław Czapliński: jako nawracające żądanie realizmu7 i jako poszukiwanie kanonu. "Szczególnie okresy, w których nasilają się zjawiska kryzysowe dla społeczeństwa (...) występują łącznie z nawrotem oczekiwań realistycznych. Wynika to przypuszczalnie z faktu, że literatura realistyczna pozwala odzyskać obszary utraconego zaufania. (...) Realizm jest w pewnym sensie terapią na dwudziestowieczną dekonstrukcję mowy, podmiotu i rzeczywistości. (...) przywraca również wiarę we wspólne widzenie świata - czyli przekonanie, że potoczne postrzeganie rzeczywistości łączy jednostkę ze zdecydowaną większością społeczeństwa"8.

Sądzę, że oczekiwanie od sztuki budowy zaufania wobec świata jest uprawnione, choć nie myślę, by zadaniu temu miała sprostać wyłącznie sztuka realistyczna. Nie ma bowiem prostego równania "realizm=zaufanie". Gdybym miał szukać źródeł zaufania w sztuce, to odwołałbym się raczej do kategorii zachwytu, który jest nieodłączny od nadziei, ta zaś jest budulcem zaufania. Zachwyt domaga się arcydzieła. I stąd pochodzi potrzeba kanonu, owej "przestrzeni dzieł wiecznych", mówiąc słowami Zygmunta Kubiaka9. Stanąć w obliczu arcydzieła. Doznać niekłamanego i nie skłamanego przez kicz podający się za sztukę zachwytu. Zbliżyć się do Norwidowego "doskonałego - wypełnienia", potwierdzonego autorytetem kanoniczności. Odnaleźć w arcydziele punkt oparcia, pewności estetycznej i poznawczej - oto pragnienia poszukiwaczy kanonu, oto źródła ogromnej popularności wystaw uznanych mistrzów czy wielkich wykonań dawnych kompozytorów.

O arcydzieło nie jest łatwo. W epoce sztuki krytycznej samo to słowo brzmi nieznośnie anachronicznie. "Widziałem prawdziwe arcydzieło" - mógł zapisać w swym dzienniku Eug?ne Delacroix, zobaczywszy "Portret matki" Henryka Rodakowskiego na paryskiej wystawie. Czy wobec jakiegokolwiek współczesnego dzieła da się dziś zająć takie stanowisko, jakie półtora wieku temu bez wahania wyraził artysta bardzo świadomy swej sztuki? Wydaje się, że dziś zarówno sposoby tworzenia, jak i style odbioru dzieła z ich nastawieniem na elementy konceptualne, intelektualne, intertekstualne - nie sprzyjają źródłowemu doświadczeniu dzieła, bez którego, można sądzić, zachwyt nie jest możliwy. Może doświadczenie zachwytu broni się jeszcze w poezji: dzięki ekstatycznym epifaniom Miłosza tak fantastycznie skondensowanym w języku, dzięki zadziwieniom Szymborskiej, dzięki Adamowi Zagajewskiemu i niektórym innym autorom i bohaterom "Zeszytów Literackich", broniących prawa do olśnienia i światem, i sztuką. Ale przyznawanie się do zachwytu i olśnienia nie jest in, nie jest cool.

Olśnienie, zachwyt - są świadectwem doświadczenia czegoś większego niż to, co jest nam na co dzień dane, co jesteśmy w stanie ogarnąć siłami własnego intelektu i ducha.

Jeżeli kultura nadaje znaczenie, to zachwyt, olśnienie wskazują na znaczenia szczególne, niewyrażalne w inny sposób, a zarazem konieczne. Idee? Absolut? Transcendencja? Wszystkie te słowa wskazują tylko na doświadczenie czegoś, co nas przekracza i czego przeczucie wielka sztuka potrafi na chwilę odsłonić. "Sztuka byłaby w swej istocie i w swej genezie religijna - pisze wprost Władysław Stróżewski - jeśli tylko przez pojęcie religijności zgodzimy się rozumieć nasz najgłębszy stosunek do Absolutu, archaiczny stosunek do najwyższej Arche (...) Czy właśnie odniesienie do Transcendencji, do świata idealnego, w granicznym przypadku zaś do Sacrum, odniesienie najbardziej autentyczne i udane zarazem nie stanowi ideału i miary arcydzieła?"10. Jeżeli tak jest, jeżeli na tym opiera się mocniej niż na konwencji realistycznej zaufanie, jakiego sztuka może być i bywa źródłem, to znaczy, że dopiero wobec arcydzieła i poprzez możliwość zachwytu nabierają sensu trudy interpretacyjne, owa praca Penelopy, tkanie, prucie i ponowne tkanie, często dalekie bardzo od olśnień, jakie wciąż się odbywa w kulturze na wszystkich jej poziomach.

Można rzec, że w Polsce "pole kultury" wciąż pozostaje w dużej mierze niezabudowane: czekamy na Muzeum Sztuki Nowoczesnej, na Muzeum Historii, na Muzeum Człowieka. Ale z drugiej strony pole zbiorowej wyobraźni nie jest w Polsce puste: nie zostało opuszczone przez religię ani przez mit czy inaczej mówiąc: przez nasze zbiorowe narracje, których trwałość i żywą obecność łatwo zauważyć. Niewątpliwie część tych narracji nadaje się - mówiąc językiem Czaplińskiego - do wymiany, ale to jest wielka szansa dla kultury. Temperatura polemik np. wokół książek Jana Tomasza Grossa11 albo wokół problematyki lustracyjnej, niezależnie od ich poziomu, pokazuje trwałość wyobrażeń i stereotypów, narracji tyczących polskiej niewinności i obcej winy, polskiej ofiary i obcej przemocy, polskiego cierpienia i jego zbawczych konsekwencji.

Na tym polu praca dopiero się zaczyna, kultura polska dopiero odkrywa ambiwalencję, w którą polski los, jak każdy inny, choć na własny szczególny sposób, jest uwikłany. Również obecność religii, wciąż żywa, choć dziś bardziej niż kiedykolwiek zagrożona z przyczyn, których tu nawet wymienić nie sposób, jest dla kultury szansą.

Nikt bodaj lepiej i zwięźlej nie powiedział, co dzieje się z kulturą wyzutą z sacrum, niż Leszek Kołakowski: "W hipotetycznym świecie, z którego sacrum byłoby wymiecione doszczętnie, dwie tylko możliwości pozostaną: próżne fantazjowanie, które zna siebie jako takie, lub satysfakcja bezpośrednia, w sobie samej się wyczerpująca. Byłby to wybór proponowany przez Baudelaire’a: kochankowie prostytutek i kochankowie obłoków; ci, którzy znają wyłącznie satysfakcję chwili i z tej racji zasługują na pogardę, i ci, którzy zatracają się w leniwej imaginacji i tym samym zasługują na pogardę. Wszystko zatem zasługuje na pogardę - oto morał końcowy. Świadomość wyzwolona z sacrum wie o tym, nawet jeśli to przed samą sobą ukrywa"12.

Kultura polska, w której niejedno nadaje się do wymiany, posiada wciąż potencjał nadawania znaczenia niezbędny do tego, by dać oparcie człowiekowi, pozwolić mu rozpoznać samego siebie i odzyskać podstawowe zaufanie w świecie pełnym chaosu, kakofonii, dysonansu, niestałych reguł. I słabo z niego korzysta. A czy będzie chciała i umiała skorzystać lepiej - to już jest inna historia.

Henryk Woźniakowski (ur. 1949) jest prezesem zarządu wydawnictwa Znak. Publikował m.in. w "Znaku", "Tygodniku Powszechnym", "Res Publice Nowej", "Więzi".

Ralf Konersmann, "Filozofia kultury. Wprowadzenie", przeł. Krystyna Krzemieniowa, Warszawa 2009, s. 6.

Jan Paweł II, "Pielgrzymki do Ojczyzny. Przemówienia i homilie", Kraków 2005, s. 41.

Por. Konersmann, dz. cyt., s. 141.

Por. np. Przemysław Czapliński, "Ruchome marginesy", Kraków 2002; albo tenże: "Polska do wymiany. Późna nowoczesność i nasze wielkie narracje", Warszawa 2009.

Wyd. Kraków 2007.

Michał Paweł Markowski, "Sztuka, krytyka, kryzys", w: "Nieobliczalne", Kraków 2007, s. 196-198.

Np. w debacie pod tytułem "Świat nieprzedstawiony", która odbyła się w siedzibie Agory z udziałem Agnieszki Holland, Grzegorza Kowalskiego, Kazimierza Kutza, Tomasza Łubieńskiego i Adama Michnika, a której fragmenty opublikowano w "Gazecie Wyborczej" z dnia 9 maja 2009 r.

8 "Polska do wymiany", s. 238 i nn.

Zygmunt Kubiak, "Przestrzeń dzieł wiecznych. Eseje o tradycji kultury śródziemnomorskiej", Kraków 1993.

10

Władysław Stróżewski, "O wielkości. Szkice z filozofii człowieka", Kraków 2002, s. 309.

11

Por. np. "Wokół Strachu - dyskusja o książce Jana T. Grossa",

Kraków 2008.

12

Leszek Kołakowski, "Czy diabeł może być zbawiony i 27 innych kazań", Wszechnica Społeczno-Polityczna 1983, s. 173.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2010