Czas wymienić narracje!

Przemysław Czapliński, krytyk literacki: Literatura pokazuje kompromitację wielkich konstrukcji światopoglądowych. Na tle tej ideowej ruiny widzimy człowieka upokorzonego, zranionego, zhańbionego. Rozmawiali: Andrzej Franaszek i Grzegorz Jankowicz

09.06.2009

Czyta się kilka minut

Przemysław Czapliński, Kraków, 2009 r. / fot. Danuta Węgiel /
Przemysław Czapliński, Kraków, 2009 r. / fot. Danuta Węgiel /

Andrzej Franaszek, Grzegorz Jankowicz: W swojej książce "Polska do wymiany" przedstawia Pan literaturę ostatniego dwudziestolecia z perspektywy socjologicznej, unikając oceny konkretnych dzieł. Jaka jednak była ta literatura? Jak Pan ją ocenia?

Przemysław Czapliński: Mógłbym oczywiście wybrać najważniejsze dla mnie książki spośród tych, które przeczytałem w ciągu ostatnich 20 lat. "Szczeliny istnienia" Jolanty Brach-Czainy, "Zimne kraje" Świetlickiego, "Nowoczesność i zagłada" Baumana, "Płaskorzeźba" Różewicza, "Absolutna amnezja" Izabeli Filipiak, "W czerwieni" albo "Tryby" Magdaleny Tulli, "Dukla" Stasiuka, "Dom dzienny, dom nocny" Olgi Tokarczuk, "Wojna polsko-ruska..." Doroty Masłowskiej, "Lubiewo" Michała Witkowskiego, "Żydówek nie obsługujemy" Mariusza Sieniewicza... W tym czasie sam się rozwijałem, zmieniałem poglądy i usiłowałem dogonić tę literaturę, aż w końcu zacząłem toczyć wojnę, byśmy przestali przykładać do rzeczy nowych stare kryteria wartości artystycznej, by nie pytano ustawicznie, kiedy powstanie nowe "Przedwiośnie", nowa "Lalka", nowy "Generał Barcz". Uważałem, że warto zawiesić na pewien czas kryterium "dobra-niedobra" i zamienić je na "ważna, inspirująca, denerwująca, prowokująca", by odnaleźć warunki gry proponowane przez tę literaturę. Dopiero określenie tych warunków pozwala zrozumieć same teksty i wejść z nimi w spór.

Pomysł ten nie jest gestem awangardowym, czyli spaleniem biblioteki, wyrzuceniem tradycji. Chciałem, byśmy poczucie niespełnienia, które powstawało w obcowaniu z tą literaturą, traktowali jako punkt wyjścia do rozpoznawania nowych jej funkcji. Popełniamy błąd, sądząc, że hierarchia artystyczna jest stała, że da się ją wyprowadzić z przeszłości. Ona nie tylko się zmienia, ale jest też sprzężona ze społecznym "gadaniem", ze sposobem, w jaki się ze sobą porozumiewamy. A w komunikację włączamy nie tylko środki techniczne, jak internet czy komórka, ale również nowe style wyrazu - medialne, polityczne, środowiskowe. Literatura usiłuje tę mieszaninę jakoś wchłonąć i przemienić w język skuteczny.

Czy takie postępowanie nie skazuje krytyka na zawieszenie pytania o jakość?

Jakość to fikcyjny budulec hierarchii literackich. Jest ona przecież zawsze pochodna wobec roli, jaką literaturze przypisujemy. Ale jeśli literatura ma jakąś rolę do spełnienia, musi ustawicznie mieszać w hierarchii, psuć stabilne konstrukcje wartości. Przypomnijmy czas, gdy pojawiały się np. powieści Kadena-Bandrowskiego: zupełnie nieznośne, z przerostem stylu, który mu wszyscy wówczas zarzucali, ustawicznie rwącą się fabułą... Albo książki Witkacego: co to ma być? - pytali oburzeni krytycy. Otóż w wartościowej literaturze zawsze jest coś z literatury niedobrej. W odniesieniu do zakorzenionych kryteriów jest źle skrojona. Musi się wypisać z obowiązującego sposobu postrzegania literatury i zapracować na nowy. Jeśli coś mi przeszkadza w dziełach ostatnich dwóch dekad, to raczej nadmiar konformizmu. Ciekawsze są książki poszarpane, nieskładne, nieporadne, jąkające się, ale próbujące złamać konwencje, powiedzieć coś nowego, trafić do czytelnika, którego jeszcze nie ma, a nie zadowolić tego, który od dawna istnieje.

Początek polskiej literatury nowoczesnej można by umownie powiązać z postacią Peipera. Jego pomysł na poezję brał się z uznania języka za strukturę struktur, za idealny model, który potrafi sam siebie reprodukować i rozszerzać. Praca w języku była dlań pracą nad świadomością czytelnika, ponieważ człowiek tak postrzega rzeczywistość, jak ją nazywa, a nazywa tak, jakim językiem dysponuje. Gdyby ludzie nie odświeżali języka, postrzegaliby rzeczywistość po staremu. Wobec tego Peiper mówił: jestem największym rewolucjonistą, bo odświeżam kombinacje językowe, a więc zmieniam wasze postrzeganie rzeczywistości i tym samym przygotowuję was do kształtowania innego świata.

Otóż ta nowoczesna przygoda literatury dobiega właśnie końca, ponieważ najciekawsze książki, jakie powstały w ciągu ostatnich kilkunastu lat, traktują literaturę jak przetwórnię śmieci. Śmieciarka ta wchłania wszystko, każdy idiom, język czy styl - wysoki, niski, naukowy, polityczny, marketingowy, inteligencki, ale także knajacki, uliczny. Wprawia je w ruch i pokazuje, jakim językiem jednostka dysponuje dzisiaj, by wypowiedzieć siebie. Rezultat tej ekspresji odsłania puste miejsce po więzi społecznej - dziś we wszelkich przejawach niejasnej, wymagającej odnowienia.

Literatura, czyniąc tak, rezygnuje z kształtowania języka, jakim społeczeństwo się posługuje?

Tak. I to jest bardzo istotna lekcja Różewicza, zwłaszcza tego Różewicza z lat 60. i 70., który usiłował wypowiedzieć w obrębie ówczesnej mieszaniny językowej światopogląd człowieka Nikt, człowieka Każdy. Do tego zamierzenia nawiązuje literatura ostatnich kilkunastu lat.

W Pana książce znajduje się jednak spora grupa autorów, którzy nie tylko odsłuchują rzeczywistość, ale także chcą wprowadzić realne zmiany - społeczne, etyczne i polityczne. Jeśli język przestaje być narzędziem oddziaływania, to z pomocą jakich środków mogą te zmiany forsować?

Dzisiejszy pisarz przegrywa, kiedy usiłuje zająć stanowisko i wprowadzić zmiany. Jego strategia polega raczej na tym, by odsłonić to, co umożliwia samo zajmowanie stanowiska, wywieranie wpływu czy wprowadzanie zmian. W powieści Kiran Desai czy narracjach Tamary Bołdak-Janowskiej bohater nie jest usytuowany powyżej masy śmieci językowych, a narrator nie tworzy wyrazistej hierarchii. Pisarz raczej ukazuje, jak wyglądają życiowe konsekwencje takich hierarchii. A zatem jeśli literatura coś forsuje, to przede wszystkim samą siłę - czyli force. Obnaża ją, pokazując, jak działają języki wartości wcielone w jednostkowe życie. Dlatego poznajemy bohaterów, którzy na własnej skórze przekonują się, że świat zbudowany jest z metafor i narracji. To one powodują, że część rzeczywistości widzimy precyzyjnie, a od innej części oddziela nas ślepota. Pokazać światopoglądową wrażliwość i ślepotę to podsunąć czytelnikowi pytanie o jego własny język - o możliwość innego bycia w świecie.

Mówimy o człowieku wobec społeczeństwa... A człowiek wobec samego siebie, Boga, natury?

Gdybym miał mojej książce nadać inny tytuł, brzmiałby on "Wielość i więź". Interesowało mnie, jak literatura wymyśla sobie miejsce w społeczeństwie po rzekomym rozpadzie wielkich narracji. Cała opowieść rozgrywa się w czasie pomiędzy zadeklarowanym rozpadem tych narracji, związanym z nadejściem społeczeństwa pluralistycznego, a momentem, w którym być może ów pluralizm rzeczywiście nastąpi. Dla literatury i nas wszystkich - jako czytelników i członków jakiejś społeczności - niesłychanie istotna jest kwestia więzi. Nie jedności, ale właśnie więzi. W książce interesował mnie więc Bóg o tyle, o ile wchodzi On między ludzi, a relacja człowieka do samego siebie - o ile przekłada się na konsekwencje międzyludzkie...

Staram się opowiadać, jak literatura bierze udział w bardzo istotnym światopoglądowo i historycznie dylemacie, w którym wszyscy tkwimy. A mianowicie: co zrobić w sytuacji, w której więź jest konieczna, a zarazem wypowiada się ją (a więc wytwarza!) przy użyciu starych narracji? Powtórzone opowieści ulegają nieznacznemu poszerzeniu, lecz nie zagarniają nowych tożsamości. Dramatyczne jest to poszukiwanie nowych podstaw wspólnotowych. Uniwersalizm wydaje się na wyciągnięcie ręki, lecz wymaga rezygnacji z wczorajszych roszczeń.

Lata 90. zaczęły się w literaturze od gestów indywidualistycznych, potem obserwowaliśmy wielki powrót do tematów społecznych. Czy bez tego powrotu literatura skazałaby się na zapomnienie?

A jeśli literatura to bezładny zbiór rozmaitych pomysłów na poszerzenie i zróżnicowanie społecznej pamięci? Wielkie tematy to zaledwie jeden z nich. Stanowią one w Polsce pewnego rodzaju system preferencyjny, podtrzymujący tożsamość zbiorową. U schyłku lat 80. w literaturze pojawiły się trzy propozycje wyjścia z impasu, w jaki owa tożsamość popadła. Adam Zagajewski w "Solidarności i samotności" postulował literaturę jako przygodę z metafizyką życia jednostkowego. Marcin Świetlicki szedł w stronę suwerennej prywatności - wystawionej z ram życia zbiorowego. Z kolei Jerzy Pilch w "Spisie cudzołożnic" pokazał, że wyjście z wąskiej jedności zbiorowej nie prowadzi ani przez metafizykę, ani przez osobność, lecz przez zmianę modelu nawiązywania kontaktu. W prozie Pilcha ta nowa więź z czytelnikiem ma charakter uwodzenia, erotycznego podboju. Z kolei u schyłku lat 90. pojawiły się dzieła aktywizujące polityczną samoświadomość czytelnika. Wzniosłość, prywatność, uwodzenie i zaangażowanie to cztery modele upominania się o pamięć odbiorcy. Tylko jeden z nich posiłkuje się ważnymi tematami społecznymi. Może jednak nie warto rezygnować z pozostałych?

Na czym polega różnica, którą wprowadza literatura, zajmując się kwestiami społecznymi? Co odróżnia ją od innych dyskursów (np. publicystycznych), które mówią o tych samych problemach?

W takiej mierze, w jakiej człowiek stwarzany jest przez język - w zakresie porozumienia z sobą samym, ze światem, bliźnimi czy z Bogiem - w takiej mierze literatura jest owym człowiekiem, światem, Bogiem.

Może ona jednak osiągnąć tylko tyle, na ile my jej pozwolimy. Wszystko zależy od naszych sposobów czytania.

Jak ja czytam? Jak postrzegam ową "minimalną różnicę"? Spełnia się ona, jak mi się wydaje, w kompromitowaniu wielkich konstrukcji światopoglądowych, takim jednak, które nie porzuca pytania o więź międzyludzką. Na tle ideowej ruiny (a mam tutaj na myśli zarówno pisarzy obcojęzycznych: Coetzee’go, Pamuka, jak i polskich: Masłowską, Sieniewicza) widzimy więc człowieka upokorzonego, zranionego, zhańbionego, słabego, który właśnie jako taki tworzy wyzwanie dla naszego poczucia solidarności. Jako czytelnicy nie możemy od tych bohaterów pożyczyć niczego poza świadomością ogołocenia. Może tu tkwi zalążek poszukiwanego uniwersalizmu i nowej więzi - w przekazywanym przez literaturę obrazie człowieka jako istoty, którą można ogołocić z człowieczeństwa?

Literatura byłaby zatem rewersem obowiązującego społecznego optymizmu?

Tak, chociaż oczywiście naprzeciwko tego zadeklarowanego optymizmu staje także i rozmowa kawiarniana, plotka, gazetowe wiadomości i rozmaite programy partyjne. Dobra literatura nie zajmuje stanowiska w sporze światopoglądowym, a tym bardziej politycznym, ponieważ wtedy przegrywa z kretesem. Natomiast wartością literatury jest to, że potrafi pokazać nie tylko sam spór, ale również jego ograniczenie i źródła. Nie tylko to, że walczą ze sobą heteryk i homoseksualista, że Polacy nagle okazują się ksenofobami, ale skąd to się bierze. Literatura przedstawia pewną matrycę wartości, światopoglądów, sposobów konstruowania tożsamości jednostkowej i zbiorowej. Takie społeczne matrixy w działaniu.

Jaki portret Polaka wyłania się z tekstów literackich ostatniego dwudziestolecia?

Na początku lat 90. panowało przekonanie, że opowieści jednoczące całkowicie się zdezaktualizują, że społeczeństwo rozpadnie się na jednostki, które będą z całą odpowiedzialnością i zarazem pełną swobodą kreować swoje życie. Po czym nastąpił wielki powrót opowieści jednoczącej, opartej na co najmniej trzech kryteriach: narodowym, religijnym i seksualnym. Na ten powrót literatura odpowiedziała, odnosząc nową sytuację społeczną do różnych wydarzeń historycznych, takich jak II wojna światowa i czas okupacji, koniec państwa ideologicznego, czyli PRL-u, narodziny Solidarności, pojawienie się nowego typu polityki, czyli demokracji parlamentarnej. Dzięki temu - jak sądzę - dokonało się pewne poszerzenie narracji wspólnotowej.

Ale towarzyszy temu ostry konflikt dotyczący zasad samego poszerzenia: dla jednych powinno ono dokonywać się na podstawie norm większościowych, dla drugich - na podstawie norm płynnych, wielościowych. W rezultacie Polak pierwszej dekady XXI w. jest "rozmnożony" - ma świadomość braku jednego wzorca podmiotowości społecznej. Na jego tożsamość składa się wiele czynników: płciowych, seksualnych, etnicznych. Dochodzą również do głosu istotne dla naszego społeczeństwa kwestie stosunku do rozwarstwienia ekonomicznego czy do peerelowskiej przeszłości. Ale być może tych elementów tożsamości jest jeszcze więcej. Tak czy owak tożsamość nie jest jednolita: i w obrębie człowieka, i w obrębie społeczeństwa.

Późna nowoczesność byłaby zatem źródłem cierpień nawet dla tych, którzy wiążą z nią spore nadzieje?

Zwłaszcza dla nich! Pierwszym źródłem cierpienia jest nowoczesność i jej potencjał: wiemy, że jeszcze nie został wyczerpany, lecz musimy liczyć się z tym, że skrywa on w sobie zarówno to, co ważne, jak i to, co groźne. Z jednej strony nadal istotne idee braterstwa i równości, z drugiej - wzmocnione przez nowoczesność - idee państwa czy nacjonalizmu.

Źródło drugie to wspólnotowość: pragnieniu wspólnoty towarzyszy lęk przed dotychczasowymi jej postaciami i kłopoty z wymyśleniem jej nowych form.

Trzecim jest niedookreślona, nieprzewidywalna funkcja języka, który służy ekspresji i komunikacji, ale jest też polem władzy przez samo narzędzie sprawowanej. Język stał się w polskiej literaturze obiektem nowego pożądania i nowych obaw. I wreszcie czwarte źródło cierpień - kwestia uznania. Na naszych oczach rozpadają się dawne reguły szacunku, co powoduje wybuchy nienawiści (nie są one niczym innym niż właśnie żądaniem uznania na starych zasadach). Tu właśnie z literatury wyłania się człowiek ogołocony: szacunek, którego mu nie odmówimy, jest pierwszym krokiem poza nowoczesną dialektykę uznania i ksenofobii.

A co z charakterystycznym poczuciem bezgrzeszności Polaków wobec innych narodów, np. Żydów?

To poczucie, mam wrażenie, słabnie. Jeśli odwołamy się do schyłku lat 80., czyli "Początku" Szczypiorskiego, "Umschlagplatzu" Rymkiewicza, "Weisera Dawidka" Pawła Huelle, "Zagłady" Piotra Szewca, to znajdziemy tam narracje nostalgiczne czy nostalgizujące problem relacji między Polakami i Żydami. Głównym bohaterem tych powieści jest tak naprawdę ten, kto cierpi po stracie Żydów, nie zaś sam Żyd, który doświadczył zła. W literaturze o kilkanaście lat późniejszej (tu należy oczywiście wspomnieć o obu książkach Jana Tomasza Grossa) dokonuje się swoiste spustoszenie narracji o małej ojczyźnie. Jesteśmy już świadomi, że nie istnieje wspólnota bez hierarchii, nie istnieje hierarchia bez przemocy, zaś przemoc legitymizuje się opowieścią, w świetle której jedna część wspólnoty ma prawo do prześladowania drugiej. Literatura nie wypomina nam grzechów - robi za to rzecz o wiele boleśniejszą: pokazuje narracje, które do tej pory nas rozgrzeszały.

Ostatnie zdanie Pana książki brzmi "czas wymienić narracje". Na jakie?

Staram się postawić kropkę nad "i" wyrysowanym przez literaturę. Nowoczesne idee wolności, równości i braterstwa literatura poddała sprawdzianowi jednostkowego ciała. I je zdekomponowała. Mówi ona: narracje, które do tej pory tworzyły wspólnotę, muszą ulec wymianie, ale to nie znaczy, że musi ulec odrzuceniu sam wysiłek wspólnotowy. Czas wymienić te narracje, które budowały wspólnotę, opierając się na idei jednolitego ciała społecznego. Wymiana narracji powiedzie się jednak tylko wtedy, gdy wielość opowieści będzie wielością więzi.

PRZEMYSŁAW CZAPLIŃSKI (ur. 1962) jest krytykiem literackim, badaczem polskiej literatury współczesnej, profesorem Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Ostatnio wydał m.in. "Powrót centrali. Literatura w nowej rzeczywistości" oraz "Polska do wymiany. Późna nowoczesność i nasze wielkie narracje".

Historia literatury to historia osobista - lektur najważniejszych, które zapadły w pamięć, a czasem - przeorały duszę. O takie właśnie książki z ostatnich 20 lat piszemy w najnowszym "TP". I o to chcemy zapytać także Państwa. Przysyłajcie nam swoje głosy...

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2009