Kurica, nie ptica, Rosja nie zagranica

O Rosji pisze się u nas sporo, ale często tak jakby była niebezpiecznym asteroidem krążącym wokół Ziemi. Są nawet tacy, którzy chętnie posłaliby tam parę głowic jądrowych, aby rozbić ją na mniejsze kawałki. Inny świat, ale czy na pewno całkiem obcy?.

04.07.2006

Czyta się kilka minut

Do Rosji ciągnęło mnie, odkąd sięgam pamięcią, ale pojechałem tam dopiero, gdy zepsuł mi się telewizor. Regularne oglądanie programów informacyjnych i publicystycznych poświęconych temu krajowi wyrobiło we mnie przekonanie, że uzyskanie wizy rosyjskiej jest co najmniej równie skomplikowane, jak otrzymanie wizy amerykańskiej. Na szczęście jest inaczej. Gdyby wyjazd do USA był rzeczą tak prostą, jak wycieczka do Rosji, należałoby czym prędzej ustalić, kto wyjeżdża do Stanów ostatni i - jak nakazuje zwyczaj - gasi światło.

Wizę rosyjską można otrzymać nawet w ciągu godziny - to tylko kwestia ceny. Zajmują się tym biura podróży, które mają tyle wspólnego z turystyką, co agencje towarzyskie z tańcem. Ponieważ byłem gotów poczekać na wizę nawet tydzień, zapłaciłem za nią niecałe sto złotych. Zdziwiłem się, widząc na dokumencie wielkości strony w paszporcie adres hotelu w obwodzie kaliningradzkim, podczas gdy wybierałem się do Moskwy. Sympatyczna pracownica biura podróży spojrzała na mnie pobłażliwie i zapytała: Pan pierwyj raz?

Najdroższa kawa w życiu

To pytanie miałem okazję usłyszeć jeszcze wiele razy. Następna nadarzyła się już na moskiewskim lotnisku Szeremietiewo, gdy wraz ze współpasażerami udałem się do odprawy. Przed kilkoma czynnymi stanowiskami szybko zebrał się kilkusetosobowy tłum. Minęła godzina, zanim z duszą na ramieniu dostałem się do okienka i położyłem na ladzie paszport i wypełniony formularz.

Przeczucie mnie nie myliło: coś było nie tak. Tylko co? W szkole nie przykładałem się do nauki języka "zaborcy", więc dopiero po chwili zrozumiałem, w czym rzecz: mój formularz wypełniono w ambasadzie na maszynie, tymczasem powinienem był wypełnić go własnoręcznie.

- Dlaczego w takim razie ktoś w ambasadzie wypełnia druczki, które potem i tak nadają się do kosza? - zapytałem stojących za mną rodaków.

- Pan pierwszy raz w Rosji, prawda? - usłyszałem w odpowiedzi.

Trzeci raz sam zadałem sobie to pytanie, dumając nad własną głupotą. Ale nie uprzedzajmy wypadków.

Jest godzina 17, po dwóch godzinach biurokratycznej mitręgi wydostałem się wreszcie z lotniskowej sali odpraw, wyszedłem na postój "marszrutek" przed lotniskiem i wsiadłem do jednej z nich. Przy okazji znowu czegoś się uczę: opłatę w wysokości 30 rubli kierowcy zbierają dopiero, gdy cały busik wypełni się pasażerami. "Marszrutka" rusza w stronę najbliższej stacji metra. Kiedy wylatywałem z Okęcia, było słoneczne przedpołudnie, ale teraz jest już niemal wieczór i zaczął padać deszcz. Siedzę z nosem przylepionym do szyby i walizeczką ściśniętą między nogami i zastanawiam się, po jakie licho w ogóle tu przyjechałem.

Krajobraz za szybą przypomina rogatki Warszawy: rozkopane ulice, supermarkety, auto-salony i samochody stojące w korku. Kierowca busa brawurowo rozchlapuje kałuże, gnając poboczem. Współpasażerowie wyglądają dziwnie znajomo; nie mam wcale uczucia, że jestem za granicą.

I to mnie zwiodło: za godzinę wypiję najdroższą kawę w życiu (w kawiarni hotelowej, bo wciąż padało). Następnie stracę 20 minut, szukając przejścia przez ulicę szerokości niemieckiej autostrady, a po powrocie z miasta przez kilka godzin nie będę mógł dostać się do pokoju z powodu jakiejś awarii, usuniętej dopiero przez strażaków. Po czym o godzinie 22.00 w całym budynku zgaśnie światło.

Czekając na pomniejszych diabełków

Piszę o takich drobiazgach, ponieważ jest to wiedza elementarna, a mimo to rzadko dostępna. Wiem, kto powiedział, że literatura rosyjska wyszła spod "Płaszcza" Gogola, a nawet że w oryginale nie chodzi wcale o płaszcz. Wiem, dlaczego ukochana Raskolnikowa ma na imię Sonia, a nie na przykład Tania, i czytałem odkrywczy esej Stempowskiego o zesłańczej genezie niechęci, jaką Dostojewski darzył Polaków. Czytałem "Akwarium" Suworowa oraz wywiady z Siergiejem Karaganowem i Glebem Pawłowskim w "Dzienniku". Wiem też, przynajmniej z grubsza, czym się różni Jukos od Gazpromu. Nie miałem jednak pojęcia o całej masie spraw praktycznych.

Na przykład: gdzie zjeść w Moskwie dobrze, lecz po przystępnej cenie i w towarzystwie zwykłych Rosjan, nie zaś "nowych ruskich". Otóż np. w sieci knajpianej o miłej dla polskiego ucha nazwie "Jołki Pałki" (znaczy to mniej więcej tyle, co "Kurde balans"). Lokal przypomina naszego Sphinksa, lecz serwuje kuchnię miejscową, to znaczy rosyjską, z domieszką wpływów etnicznych, np. ugrofińskich (jak moje ulubione pielmieni, czyli uszka).

Kuchnia - to prawdziwa chluba Rosji. Nawet w Moskwie można stołować się po przystępnych cenach, a dania są obfite, smaczne i pożywne. No i ta wódka, np. Russkij Standard, która ustrzegła mnie przed zapaleniem płuc, niczym armia radziecka w 1968 r. bratnią Czechosłowację przed kontrrewolucją, gdy zasiedziałem się w deszczu na uroczych Patriarszych Prudach, czekając bez skutku na któregoś z pomniejszych bułhakowowskich diabełków.

Kreml mnie rozczarował; zwiedzania go nie polecam nikomu, a już na pewno nie podczas pierwszej wizyty w Rosji. Wnętrza tamtejszych cerkwi wprost porażają ubóstwem estetycznym (podobnie jak cerkwie w podmoskiewskim Siergijew Posadzie, "prawosławnej Częstochowie"). Znacznie ciekawiej prezentują się świątynie w położonym 800 kilometrów na wschód od Moskwy Kazaniu, zarówno sobór na tamtejszym kremlu, jak i cerkiew św. Piotra i Pawła w centrum miasta.

Niestety, również i do Kazania, stolicy autonomicznego Tatarstanu, przyszło nowe.

Piękne, drewniane domy, które przetrwały bolszewicką rewolucję i dwie wojny światowe, znikają w błyskawicznym tempie. Dziś jeszcze można sobie wyobrazić, jak wyglądał Kazań w czasach powstania Pugaczowa, lecz większość nowo powstających budowli ma zupełnie nierosyjski charakter. Gigantyczny meczet, przypominający podobne budowle w Arabii Saudyjskiej, uniwersytet tatarski, opera tatarska, a nawet wybudowane w ekspresowym tempie metro - wszystko nosi orientalny charakter.

No właśnie; przybysza z Polski zaskakuje, jak wieloetnicznym i zróżnicowanym pod względem kulturowym i religijnym państwem jest Federacja Rosyjska. Tłum na moskiewskiej ulicy czy w metrze jest nieporównanie bardziej egzotyczny niż w Warszawie. Co chwila widzi się ludzi o azjatyckich rysach twarzy; mogą to być zarówno gastarbeiterzy z Uzbekistanu czy Kirgizji, jak i wycieczka szkolna z Tuwy lub Buriacji. W Kazaniu, którego mieszkańcy składają się pół na pół z Tatarów i Rosjan, ludzie o typowo słowiańskiej urodzie należą wręcz do mniejszości.

Apolityczna swoboda

A jak się czuje Polak w Rosji? Pierwsze wrażenie potwierdza najgorsze stereotypy. Moskwa jest brudna i zaniedbana, a przede wszystkim nie jest w ogóle miastem w tradycyjnym rozumieniu tego słowa. To dziesięciomilionowy betonowy moloch, po którym nie sposób poruszać się inaczej niż samochodem opancerzonym, ewentualnie terenówką lub metrem. Słynny Stary Arbat to zgroza; lepiej prezentuje się centrum Radomia. Dopiero po kilku dniach spędzonych w Moskwie człowiek zaczyna rozumieć, dlaczego to miejsce obrosło legendą - bo ten żałosny strzęp dawnej, przedrewolucyjnej Moskwy przynajmniej przypomina miasto. Pobliski Nowy Arbat to ciągnący się przez kilometr ciąg kasyn w samym środku miasta.

Po deszczu lepiej nie wychodzić z domu, chyba że w starych butach; nawet reprezentacyjny plac Maneżowy dosłownie ginie wtedy pod wodą spływającą falami w stronę placu Czerwonego. Zresztą nie bardzo jest tam co oglądać; sobór św. Wasyla owszem, ładny, mauzoleum Lenina też niczego sobie. Ale pomysł spędzenia letniego weekendu w Moskwie stanowczo odradzam.

Jeśli jechać do Rosji, to przynajmniej na tydzień. A najlepiej na dwa. Wówczas odkrywa się rzeczy dziwne. Jak np. tą, że największą atrakcją Moskwy nie są wcale świątynie prawosławne czy cokolwiek zbudowanego po 1991 r., lecz... architektura stalinowska. Jak wiadomo, warszawski Pałacu Kultury i Nauki to młodszy braciszek siedmiu "cór Stalina", czyli największych budynków stolicy Rosji. W jednym z nich mieści się rosyjski MSZ, w innym uniwersytet im. Łomonosowa, a jeszcze w innym hotel Ukraina; dwa są gigantycznymi mrówkowcami z tysiącami mieszkań w każdym. W każdym europejskim mieście takie gmaszyska wyglądałyby koszmarnie - ale nie w Moskwie. Tam ta architektura się sprawdza; prawdopodobnie dlatego, że nie ma żadnej konkurencji (co najlepiej widać, płynąc po Wołdze; cena ok. 20 zł, czas rejsu półtorej godziny; można wnieść piwo na pokład).

Popularny przesąd głosi, że Rosjanie to odrębna rasa, jedynie zewnętrznie przypominająca Europejczyków, więcej zaś mająca wspólnego z Azjatami. Argumentem ma być np. sposób, w jaki jeżdżą samochodami, nie zważając na przechodniów i parkując gdzie popadnie. Wszystko to prawda, tyle że polscy kierowcy jeździliby i parkowali tak samo, gdyby nie nękała ich cierpiąca na brak lepszych zajęć straż miejska. Charakterystyczny dla rosyjskiej ulicy klimat samowoli, przyzwolenia dla notorycznego łamania zasad ruchu drogowego, jest zresztą niczym innym, jak substytutem ograniczonych praw politycznych. Przeciętny Rosjanin ma w nosie, kto zasiada w Dumie, jak długo politycy nie zajmują się wymyślaniem absurdalnych przepisów. Układ jest przejrzysty i zrozumiały: władza nie ingeruje w życie codzienne i prywatne obywateli, ci zaś nie wtrącają się do działań władzy.

To właśnie najbardziej uderza przybysza z Polski: być może Rosjanie nie cieszą się taką wolnością polityczną jak my, ale z pewnością mają większe poczucie swobody. Rosjanin przechodzi przez jezdnię, gdzie chce i kiedy chce, pali w pociągach w podmiejskich i pije w miejscach publicznych.

Być może nie są to zachowania godne Europejczyka. Ale, być może, sporo naszych rodaków chętnie zamieniłoby swoje prawo wyborcze na te drobne przywileje...

ALEKSANDER KACZOROWSKI jest zastępcą redaktora naczelnego tygodnika "FORUM".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2006