Kto broni demokracji

Jeśli wierzyć wypowiedziom polityków opozycji, Polska jest na drodze do dyktatury. Ale najwyraźniej nikt w to nie wierzy.

05.06.2017

Czyta się kilka minut

Tort podany podczas walnego zebrania członków KOD Pomorze. Gdańsk, 4 lutego 2017 r. / Fot. Wojciech Stróżyk / REPORTER
Tort podany podczas walnego zebrania członków KOD Pomorze. Gdańsk, 4 lutego 2017 r. / Fot. Wojciech Stróżyk / REPORTER

Po raz pierwszy od 1989 r. jedna partia kontroluje rząd, większość parlamentarną i urząd prezydenta. Doszło do tego w wyniku demokratycznych wyborów, których prawomocności nie sposób kwestionować. Ale po raz pierwszy od 1989 r. tak powstały, homogeniczny i zwarty obóz władzy zmienia też ład instytucjonalny państwa w sposób nieodwracalny, nie mając do tego wymaganej większości konstytucyjnej.

Gdyby opozycja uznała, że demokracja jest w Polsce zagrożona, zaprzestałaby wewnętrznych sporów i rywalizacji. Zamiast tego stworzyłaby stały komitet zrzeszający wszystkie partie, które są reprezentowane w Sejmie i w samorządach i mają w miarę realną szansę się dostać do parlamentu w następnych wyborach. Dla członków takiego komitetu byłoby jasne, że najpierw trzeba walczyć o utrzymanie demokracji, a potem można wrócić do normalnej rywalizacji partyjnej. Najpierw trzeba dbać o to, aby następne wybory się w ogóle odbyły (na uczciwych zasadach), potem można prowadzić kampanię wyborczą. I jeśli wybory nie będą uczciwe, to cała opozycja powinna je bojkotować – i nie dać się rozgrywać obozowi władzy tak, aby niektóre partie legitymizowały wybory, a inne je bojkotowały.

Gdyby, przykładowo, demokracja była zagrożona w Niemczech albo we Francji i rządząca partia podporządkowała sobie Trybunał Konstytucyjny, aby potem uchwalać jedną niekonstytucyjną ustawę za drugą, czyścić prokuraturę i media publiczne, podporządkować sobie sądownictwo, sparaliżowałby je strajk generalny aż do ustąpienia rządu. Ale w Polsce związki zawodowe są słabe, ideologicznie skłócone i bardziej niż prawa pracownicze i utrzymanie demokracji interesuje je wymuszenie coraz wyższych transferów z budżetu. Dlatego cały ciężar ratowania demokracji spoczywa na partiach opozycji. Jak dobrze, że w ich ocenie niczego nie trzeba ratować, bo gdyby było inaczej, mogłoby je to zadanie przerastać.

Gdyby bowiem w ich oczach demokracja była zagrożona, ich posłowie nie okupowaliby pustego Sejmu w czasie świąt, pozwalając w tym samym czasie rządowi przejąć władzę w Trybunale Konstytucyjnym. Nie posunęliby się tak daleko tylko dlatego, że marszałek Sejmu źle traktował jednego posła, lecz po to, aby zmusić rząd do ustępstw w sprawach ustrojowych. Polscy posłowie nieraz wykorzystali swój immunitet w sprawach godnych i mniej godnych, aby chronić lokatorów przed eksmisją i aby unikać mandatu drogowego, aby zapobiec przemocy podczas manifestacji i aby chować się przed wymiarem sprawiedliwości. Gdyby uznali to za niezbędne dla ratowania demokracji, mogliby wykorzystać immunitet do obrony demokratycznych instytucji. Nie robili tego, bo zapewne nie uważali, że sytuacja jest aż tak dramatyczna.

Zmarnowana lewica

Do obecnej sytuacji, w której większość parlamentarna posiada partia, która uzyskała 38 proc. ważnie oddanych głosów i reprezentuje 19 proc. uprawnionych do głosowania, doszło w wyniku podziału na trzy komitety wyborcze lewicy, które wzajemnie odbierały sobie głosy tak, że w końcu żadna nie znalazła się w parlamencie. Należałoby oczekiwać, że lewica szybko odrobi tę lekcję i połączy się, aby już nigdy tak nie marnować głosów swoich wyborców. Jeśli bowiem w następnych wyborach znowu pojawi się kilka komitetów lewicowych, balansujących na krawędzi progu wyborczego, to ich wyborcy nie będą już ryzykować i od razu zagłosują na komitet, który ma szansę dostać się do Sejmu.

Sądząc po doświadczeniach niemieckich, austriackich, francuskich i holenderskich, sporo wyborców lewicy zasili wtedy partię prawicowo-populistyczną, to znaczy PiS. Gdyby lewica uznała, że o prawa pracownicze i redystrybucję dochodów można walczyć tylko w państwie demokratycznym, to byśmy już teraz obserwowali jakieś potężne ruchy zjednoczeniowe. Najwyraźniej albo demokracja nie jest dla lewicy aż taka ważna, albo nie uważa ona jej za zagrożoną.

Lekceważenie swobód burżuazyjnej demokracji przez lewicę, traktowanie innych demokratycznych partii jako wrogów rewolucji, a nie sojuszników w walce z dyktaturą – to wszystko ma długie tradycje w historii europejskiej lewicy. Zazwyczaj te nadzieje na rewolucyjną, antykapitalistyczną demokrację bez burżuazyjnych partii kończyły się zniesieniem demokracji, rozbiciem wszystkich partii i wtrąceniem lewicowców do więzień – ze strony prawicowych albo sowieckich dyktatorów.

Lewica nie boi się jednak, że po Trybunale Konstytucyjnym, Krajowej Radzie Sadownictwa i unarodowieniu mediów publicznych przyjdzie kolej na Państwową Komisję Wyborczą. Jeśli większość sejmowa dojdzie do wniosku, że PKW też trzeba zdekomunizować i podporządkować na przykład Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, to zawsze będą mogli odwołać się do sądu, np. do Trybunału Konstytucyjnego. A partia Razem będzie wtedy blokować supermarkety i wzywać do bojkotu Amazona…

Blade centrum

Ale poza lewicą obecnie też nie jest inaczej. W czasie grudniowego „przesilenia” między posłem PO i marszałkiem Sejmu lider jednej partii opozycyjnej wyjeżdża na urlop za granicę. Trwa wesoła rywalizacja o przywództwo na nielewicowej opozycji. Co prawda jest ona dawno rozstrzygnięta, bo tylko PO ma zakotwiczenie w Parlamencie Europejskim i w instytucjach unijnych i może mobilizować wystarczająco dużo manifestantów, aby wywołać popłoch w obozie władzy, ale rywalizować można sobie dalej.

Gdyby opozycja uważała, że demokracja w Polsce jest zagrożona, pomagałaby PSL-owi odzyskać wpływy na wsi i w małych miasteczkach, zamiast wycinać się nawzajem w walce o elektoraty w dużych miastach, które dla PiS są stracone. Tak czy owak muszą one głosować na opozycję bez względu na to, czy popiera ona zmiany obyczajowe, feminizm, ekologię i ruchy miejskie.

Podobnie jak ruch praw człowieka w USA musiał popierać Demokratów, mimo że Obama nigdy nie wywiązał się z obietnicy zamknięcia Guantanamo i pozwolił CIA na więcej pozasądowych egzekucji niż jakikolwiek amerykański prezydent przed nim. Co mieli zrobić – na złość Obamie odmrozić sobie uszy i głosować na Republikanów?

Po co się głowić

Mnie się ta radosna polityka opozycji bardzo podoba. Ona jest do rany przyłóż na moje lęki, że Polska mogłaby się krok po kroku przeistoczyć w system autorytarny, w którym jedna partia kontroluje wszystkie instytucje, a opozycja gra rolę kwiatka do zamordystycznego kożucha.

Mam wrażenie, że dla opozycji taka postawa też jest wygodna. Skoro demokracja nie jest zagrożona, to nie trzeba opracować żadnego planu na potem. Można to zostawić publicystom. Jeśli nagle, niespodziewanie i nie wiadomo jak dojdzie do zmiany rządu, to opozycja po prostu odkręci wszystko, co PiS nabroił, i znowu będzie dobrze.

Przeciwko takiej sielankowej wersji przyszłych dziejów polskich przemawiają jednak dwa argumenty. Po pierwsze: dlaczego nowy rząd miałby się sam pozbawić tych bardzo ostrych i wygodnych narzędzi, jakie PiS mu zostawi? Nawet gdyby wtedy rządzili sami światli, tolerancyjni zwolennicy demokracji, pozbawieni jakichkolwiek ciągot autorytarnych – to co nas uprawnia do założenia, że będą oni zupełnie głusi wobec roszczeń swoich zwolenników, sponsorów i zaplecza, aby rozliczyć PiS, „oczyścić” Trybunał Konstytucyjny, Krajową Radę Sądownictwa, media, wojsko, prokuraturę i sądownictwo z ludzi dawnego obozu władzy? Czy rząd popisowski zostawi TK tak, jak jest, i zaryzykuje, że zniweczy on odwrócenie skutków rządów PiS? Czy posłuży się tymi samymi metodami co PiS i po prostu obsadzi go swoimi sędziami? Skutki dla ustroju będą podobne – albo Polska będzie miała TK częściowo obsadzony bezprawnie, wewnętrznie skłócony i niezdolny do niezależnego orzekania, albo będzie miała TK, który znowu – jak obecnie – nie będzie w stanie skutecznie kontrolować rządu i parlamentu.

Tę wyliczankę można ciągnąć niemal w nieskończoność: jakie wyroki TK (i jakie decyzje KRS) przyszła większość parlamentarna zamierza respektować i na jakiej podstawie? I co z tymi obywatelami, którzy na podstawie takich nieuznawanych wyroków i decyzji nabywali albo stracili w międzyczasie jakieś uprawnienia? Im dłuższej ten „międzyczas” trwa, tym więcej ich będzie i tym trudniej będzie cokolwiek „odkręcić”. Imponujące piękno dzieła, które PiS tworzy na naszych oczach, polega właśnie na tym, że jest ono nieodwracalne. Ale to nie problem – opozycja nie musi się nad tym głowić, bo przecież nie uważa, że demokracja jest zagrożona. Tu wszyscy zgadzają się ze sobą, i będzie nadal tak, jak jest.

Władza albo więzienie

Mimo że chyba nikt w opozycji nie uważa demokracji za zagrożoną, to ostatnio jednak mnożą się apele, aby rządzących konsekwentnie rozliczyć po ich upadku. W obecnej sytuacji, kiedy opozycja strzela głównie do własnej bramki, przypomina to marzenia głowy, która nie wie, albo wiedzieć nie chce, że może zaraz zostać ścięta. Więcej – samo mówienie o rozliczeniach może przybliżyć ten moment. W ostatnich 28 latach takie groźby opozycji wobec rządzących zdarzały się bardzo często, a czasami nawet udało się kogoś rozliczyć – ale głównie pojedyncze osoby za przestępstwa czysto kryminalne, jak korupcja i płatna protekcja. Nigdy nie próbowano rozliczyć całego obozu politycznego razem z jego zapleczem i zwolennikami w instytucjach państwowych.

To się może zmienić po hipotetycznym upadku obecnego rządu. Nawet gdyby premier Szydło, prezydent Duda, Jarosław Kaczyński, Jacek Kurski i ich koledzy byli święcie przekonani o słuszności i legalności odmowy drukowania wyroków TK, mianowania „dublerów” do TK i niezaprzysiężenia legalnie wybranych sędziów, to i tak wiedzą, że cała opozycja i kilka ważnych, powszechnie respektowanych instytucji międzynarodowych uważa to za naruszenie konstytucji, za które mogą odpowiadać przed Trybunałem Stanu. Innymi słowy: wiedzą oni, że w następnych wyborach grają nie tylko o władzę, lecz również o swoją osobistą wolność. I każde kolejne wezwanie do ich rozliczenia przekona ich bardziej, że następne wybory to być albo nie być dla nich, władza albo więzienie. Im więcej opozycja o tym mówi, tym bardziej zachęca do tego, aby nie dopuścić do wyborów w ogóle, albo tak je zorganizować, by mógł je wygrać tylko rządzący obóz.

Gdyby więc opozycja uważała, że demokracja w Polsce jest zagrożona, to zastanawiałaby się nad amnestią dla obecnie rządzących, starała się temperować wezwania do rozliczeń i rozważała, w jaki sposób umożliwić PiS „miękkie lądowanie” po ewentualnej zmianie władzy. W podobny sposób opozycja solidarnościowa umożliwiła PZPR miękkie lądowanie po wyborach czerwcowych.

Ale takich głosów nie słychać. Mnie to utwierdza w przekonaniu, że demokracja w Polsce jednak jest zagrożona – i to paradoksalnie zarówno z powodu działań rządu, jak i opozycji. ©

KLAUS BACHMANN jest profesorem politologii Uniwersytetu SWPS.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Profesor nauk społecznych na SWPS Uniwersytecie Humanistyczno–Społecznym w Warszawie. Bada, wykłada i pisze o demokratyzacji, najnowszej historii Europy, Międzynarodowym Prawie Karnym i kolonializmie. Pracował jako dziennikarz w Europie środkowo–wschodniej, w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2017