Księgi urwisów

Dla dzisiejszych czterdziesto-pięćdziesięciolatków lektura książek zmarłego właśnie Edmunda Niziurskiego była jednym z najważniejszych doświadczeń pokoleniowych.

14.10.2013

Czyta się kilka minut

Edmund Niziurski podpisuje swoją książkę. Warszawa, lata 70. / Fot. Michał Kułakowski / REPORTER
Edmund Niziurski podpisuje swoją książkę. Warszawa, lata 70. / Fot. Michał Kułakowski / REPORTER

Wszyscy chcieliśmy być jak Marek Piegus, Marcin Ciamciara, Tomasz Okist czy Kornel Kiwajłło. Nawet ci, którzy nie przeczytali „Sposobu na Alcybiadesa”, „Awantur kosmicznych” czy „Niewiarygodnych przygód Marka Piegusa”, bo nad lektury przedkładali inne zajęcia. A także ci, którzy nie mieli szansy przeczytać, bo na egzemplarze w szkolnej bibliotece trzeba było się zapisywać i liczyć na to, że nie zechcą ich akurat wypożyczyć dzieci naszych „gogów”, którym w tej materii przysługiwało pierwszeństwo. O kupnie książek Niziurskiego w dwóch księgarniach powiatowego miasteczka na północnym wschodzie Polski można było tylko pomarzyć. Bestsellerowe tytuły docierały tu w śladowych ilościach i kolportowane były prawie wyłącznie „spod lady”. Podobnie niesprawiedliwa metoda lekturowego rozdzielnictwa funkcjonowała w wypożyczalni miejskiej biblioteki publicznej.

Można więc było Niziurskiego nie czytać, ale nie można się było do tego przyznawać. Nieznajomość perypetii Piegusa czy Ciamciary, niewiedza o tym, na czym polega „próba dzwonka”, „zjawisko froteru” czy „bieg tabunowy”, na przełomie lat 70. i 80. eliminowała delikwenta (rodzaj męski ma tu fundamentalne znaczenie, ale o tym za chwilę) z życia towarzyskiego i rozrywkowego.

Dlaczego chcieliśmy być tacy jak Piegus czy Ciamciara, choć czuliśmy, że opowieść, którą oferował nam Niziurski, ma z realiami naszej okolicy niewiele wspólnego? Właśnie dlatego. Niziurski mamił mirażami niecodziennych przygód, a my pozwalaliśmy się omamić.

CUDA NA PROWINCJI

Akcja dużej części jego książek rozgrywa się na prowincji, w małomiasteczkowych i półwiejskich Odrzywołach („Naprzód, Wspaniali!”, 1971, „Awantury kosmiczne”, 1978, „Adelo, zrozum mnie!”, 1977), Niekłaju („Awantura w Niekłaju”, 1962) i Gnypowicach Wielkich („Siódme wtajemniczenie”, 1969). Do pewnego stopnia mógł być to literacki chwyt – pisarz uznał, że na małomiasteczkowym tle intryga i bohaterowie będą bardziej wyraziści.

W większym stopniu autorowi zależało chyba jednak na przewrotnej apoteozie Polski powiatowej. W czasach Gomułki i Gierka większość Polaków mieszkała na wsi i w miastach do 20 tysięcy mieszkańców (a wielu z tych, którzy żyli w metropoliach, przeprowadziło się tam ze swoich Odrzywołów i Gnypowic). Cała PRL była powiatowa, a Niziurski udowadniał, że tamta siermiężna rzeczywistość może być atrakcyjna, inspirująca i magiczna, choć nie jest łatwo w niej żyć.

PISARZ GENERACYJNEGO PECHA

Wbrew temu, co suponują niektórzy lustratorzy i autorzy errat do biografii czołowych pisarzy PRL, poza kilkoma wczesnymi utworami na czele z przygodowym produkcyjniakiem „Księga urwisów” z 1954 r. (o dzieciakach z podstawówki na Kielecczyźnie, tropiących dywersanta planującego wysadzić kopalnię miedzi), twórczość Niziurskiego z realizmem socjalistycznym ma niewiele wspólnego.

Co więcej: w jego najpopularniejszych książkach łatwo doszukać się aluzji do autentycznej, czyli kiepskiej kondycji polskiej gospodarki. Zarzewiem akcji „Niewiarygodnych przygód Marka Piegusa”, wydanych na fali popaździernikowej odwilży w 1959 r., był odwieczny problem PRL – głód mieszkaniowy. Tytułowy bohater, kwaterujący w sublokatorskim lokalu, nie ma gdzie odrabiać lekcji, co staje się początkiem niezwykłych wydarzeń.

Po latach Niziurski wyznał, że Piegus miał symbolizować „pecha całego pokolenia” Polaków urodzonych po wojnie. Realistyczne jest jednak tylko zawiązanie. W opisy konsekwencji aprowizacyjnych i kwaterunkowych kłopotów mieszkańców Warszawy wdziera się absurdalny humor i fantastyka. Do akcji wkraczają prywatny detektyw i drużyna harcerska o specjalności detektywistycznej – o których w czasach Gomułki nie było mowy. Ściganiem przestępców zajmowała się tylko Milicja Obywatelska.

Co ciekawe, początkowo przygody Marka Piegusa miały być kanwą serialu. Redaktorki pracujące wówczas w dziale programów dla dzieci i młodzieży TVP postanowiły jednak wykazać się rewolucyjną czujnością i zadecydowały, że pomysł na film o perypetiach pechowego chłopaka jest „niewychowawczy i ośmieszający stosunki panujące w kraju”. Niziurski się nie poddał. W niecałe trzy tygodnie przerobił scenariusz na powieść, którą wydała Nasza Księgarnia. Książka od razu stała się czytelniczym hitem. Pod wpływem lekturowego szaleństwa małoletnich widzów ugięło się też szefostwo telewizji. Siedem lat później Mieczysław Waśkowski nakręcił serialową wersję „Niewiarygodnych przygód Marka Piegusa”.

Z INSPIRACJI „SZATANEM”

Sam Niziurski chwycił za pióro zainspirowany niewiarygodnymi przygodami innego klasycznego bohatera literatury młodzieżowej – Adasia Ciesielskiego z „Szatana z siódmej klasy”. Po przeczytaniu powieści Kornela Makuszyńskiego (po wojnie wznawianej w ocenzurowanej wersji – akcję przeniesiono z Wileńszczyzny) kupił zeszyt i zaczął pisać. Kiedy dotarł do 70. strony, zorientował się, że uśmiercił kolejno wszystkich bohaterów. Pamiątkę swojej literackiej niedojrzałości przechowywał w domowym archiwum.

Urodził się w Kielcach w 1925 r. w rodzinie urzędniczej. Jako autor zadebiutował w 1944 r. – w Biuletynie Informacyjnym AK wydrukował wiersz. Rok wcześniej zrobił maturę na tajnych kompletach w Ostrowcu Świętokrzyskim. Studiował socjologię, dziennikarstwo i prawo, które ukończył z tytułem magistra. Od początku kariery zawodowej zarobkował pisaniem. Najpierw pracował w gazetach, potem łączył żurnalistykę z twórczością ­stricte literacką. Także jako autor powieści milicyjnych, takich jak wznowione niedawno „Pięć manekinów” (1959) i „Przystań Eskulapa” (1958). Od początku lat 50. mieszkał w Warszawie.

Pamiętam, gdy pięć lat temu zgodził się udzielić wywiadu gazecie, w której wtedy pracowałem. Poprosił, żebym przyniósł wydruk z pytaniami. Wizyta w domu na Mokotowie trwała krótko. Pisarz nie chciał rozmawiać twarzą w twarz – za kilka dni zatelefonował, żebym przyszedł po kartkę z tekstem. Odpowiedzi napisał na maszynie [rozmowę drukujemy obok – red.].

Powściągliwa reakcja pisarza nieco mnie zbiła z pantałyku. Wydawało mi się, że autor, który hipnotyzował słowotwórstwem, obdarzał bohaterów dziwacznymi nazwiskami i przezwiskami (Gustaw Cykorz, Chryzostom Cherlawy, kapitan Jaszczołt, Cykander) – co dla rzeszy uczniaków stanowiło inspirację dla własnej twórczości i oswajania opresyjnego świata dorosłych neologizmami i pseudonimami – będzie tryskał kolejnymi barwnymi frazami.

PISARZ SZTUBACKIEGO WTAJEMNICZENIA

Z drugiej strony lapidarny wywiad wydaje się konweniować z charakterem jego twórczości, zwłaszcza dla młodzieży.

Niziurski był pisarzem sztubackiego wtajemniczenia w przejrzyście zdefiniowanym kontekście genderowym. Autor „Niewiarygodnych przygód Marka Piegusa” był pisarzem chłopackim – bodaj jedyną bohaterką dziewczęcą z krwi i kości jest Matylda Opat z „Awantur kosmicznych”. Dziewczyny u Niziurskiego zwykle funkcjonują na drugim (albo dalszym) planie, wywołują ciekawość, momentami fascynację, ale także niechęć i lekceważenie. Na pełnoprawnych członków band się nie nadają, a jeśli już, to tworzą własne. Wracając do naszego spotkania: chłopaki nie są wylewne, zwłaszcza w kontakcie z dziennikarzami.

Bohaterowie Niziurskiego porozumiewali się nieistniejącym slangiem, młodzieżową quasi-gwarą. „Godzy” (to o nauczycielach), „przerośnięci (drugoroczni), „twardosze” (twardziele) – nikt tak w szkole nie mówił. A jednak ten wolapik fascynował absurdalnością albo trafnością skojarzeń i sprawiał czysto fonetyczną przyjemność czytania na głos. Poszerzanie zasobów leksykalnych polszczyzny pozostanie – jak sądzę – nieprzemijającym walorem twórczości Edmunda Niziurskiego.

SZLACHETNA POPKULTURA

Autor „Sposobu na Alcybiadesa” pisał inaczej niż większość autorów z epoki Gomułki i Gierka. Nie moralizował nachalnie, ale też nie starał się przypodobać czytelnikowi. Jego książki były elementem ówczesnej kultury popularnej, która pod atrakcyjnie skrojoną fabułą skrywała zasadnicze, pozytywne przesłanie. Oczywiście Niziurski nie był jej jedynym reprezentantem, mieliśmy lansowane wówczas powieści Adama Bahdaja albo filmy Stanisława Jędryki.

Dziś tego typu twórczość stanowi margines popkultury. Pisarze i filmowcy wiją się jak piskorze, żeby nie zostać posądzonymi o moralizatorstwo i podprogowe wkładanie dzieciakom do głów wartości. Nie przypadkiem programy dla młodzieży prowadzą dziś równolatkowie widzów: mają dostarczać rozrywki i podbijać słupki oglądalności, a edukacja czy wychowanie zostały wypreparowane i na powrót stały się domeną „gogów”.

Edmund Niziurski nie umiał się chyba w tej rzeczywistości odnaleźć. Jego książki z ostatniego ćwierćwiecza (także „Nowe przygody Marka Piegusa, również niewiarygodne” 1997) nie dorównują bestsellerom z czasów PRL, które Jerzy Pilch nazwał kiedyś lekturami wielokrotnego użytku.

REALIZM MAGICZNY

Dla dzisiejszych czterdziesto-, pięćdziesięciolatków jego książki były jednak jednym z najważniejszych doświadczeń generacyjnych. Wszyscy wtedy chcieli być tacy jak Marek Piegus, Marcin Ciamciara, Tomasz Okist czy Kornel Kiwajłło, ale my chcieliśmy bardziej. My, czyli chłopaki z prowincji, z zapyziałych, dawnych sztetli, pozbawionych nie tylko rdzennych mieszkańców, ale i baśniowej infrastruktury. Miasteczek, o które nigdy nie stoczono żadnych bitew, które nie tylko nie miały zamku, malowniczych ruin i legend, ale nawet rynku z prawdziwego zdarzenia i rzeki. Niziurski zainfekował nas realizmem magicznym, udowadniając, że ziemia, na której mieszkamy, nie jest jałowa, wystarczy tylko rozejrzeć się wokół i zacząć działać.

I działaliśmy. Tropem bohaterów „Awantur kosmicznych” szukaliśmy orientalnych awaramisów. Żadnych klejnotów, co prawda, nie znaleźliśmy, ale podczas kwerendy w bibliotece odkryliśmy, że nasze miasteczko do czasu wojen szwedzkich miało ciekawą przeszłość. Niziurski popchnął nas do odkrycia, że zaniedbany skwer koło plebanii może być tajemniczym ogrodem, w którym zakopano skarb, a kościelny dzwon wybija szyfr, zrozumiały tylko dla wtajemniczonych. Na innym biegunie, lecz podobnie, sakralizował rzeczywistość Miron Białoszewski, ale o tym jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy.

Myślę, że jeśli dziś nasze pokolenie czyta „Obroty rzeczy” czy „Pamiętnik z powstania warszawskiego”, a także Llosę, Márqueza czy Borgesa, to w dużej mierze zawdzięcza to Edmundowi Niziurskiemu. 


O Edmundzie Niziurskim pisze także Jan Klata w dziale Felietony.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2013