Powrót podfruwajki

Gdy zaczynali, uznano ich za leni i dziwaków. Dziś jaja i kury z ich zagrody podbijają warszawskie salony.

26.11.2012

Czyta się kilka minut

 / Fot. Cezary Polak
/ Fot. Cezary Polak

Dzieje gospodarstwa ekologicznego Jadwigi i Witolda Faratów w Rososzy koło Ostrowi Mazowieckiej to materiał na kilka opowieści. Pierwsza dotyczyłaby zmian ekonomicznych na polskiej wsi po 1989 r. Po początkowej euforii związanej z urynkowieniem cen, dostępnością maszyn i pasz, deficytowych w poprzedniej epoce, Faratowie, jak większość rolników, stanęli przed wyzwaniem. Jak poradzić sobie w nowych realiach ekonomicznych, do których nie byli przygotowani?

Pojawił się zupełnie nieznany za komuny problem ze zbytem płodów rolnych oraz kwestia opłacalności produkcji. Faratowie łączyli więc pracę w kilkuhektarowym gospodarstwie z zarobkowaniem poza rolą. Mimo że mazowiecka ziemia nie należy do najżyźniejszych, próbowali też prowadzić bardziej różnorodne uprawy lub przestawiać się na te chodliwe. Eksperymentowali z pieczarkarnią, ale zrezygnowali po tym, jak Polskę zalała fala tanich grzybów z wielohektarowych ferm oraz z importu.

Sytuacja się jeszcze bardziej skomplikowała, kiedy pani Jadwiga straciła pracę w urzędzie. Bezrobocie jej nie załamało. Przeciwnie, postanowiła zaryzykować i spróbować czegoś, o czym w okolicy nikt wcześniej nie słyszał.

I tu zaczyna się opowieść o barierach mentalnych i ich przełamywaniu. Bo kiedy na początku lat dwutysięcznych Faratowie zaczęli hodować kury zielononóżki, zostali uznani przez sąsiadów za leni i dziwaków. – Na wsi za prawdziwego gospodarza uchodzi ten, kto ma świnie i krowy. Kury to dodatek. Mówili, że nam się nie chce pracować – wspomina pani Jadwiga.

LOS PIONIERÓW

Zielononóżki trafiły do Rososzy za pośrednictwem Instytutu Ekologicznego w Warszawie, który propaguje powrót do hodowli kur rodzimych ras. Od Instytutu dostali nie tylko pierwsze stadko, ale także maszyny do ubojni. Odbyli też specjalistyczne szkolenie, ale podkreślają, że najcenniejszą wiedzę zdobyli w praktyce. Zainspirowani przez fachowców z Instytutu poszli na całego i kompletnie przestawili się na rolnictwo ekologiczne.

Okazało się, że w powiecie ostrowskim są absolutnymi pionierami. Urzędnik, który przyjmował wniosek rolno-środowiskowy, zaniemówił. Bo nigdy wcześniej nie zetknął się z takim dokumentem. Powiatowy lekarz weterynarii przyznał, że Faratowie są pierwszymi rolnikami, którym wydał pozwolenie na uruchomienie ubojni dla potrzeb własnych.

Najbardziej dziwili się jednak mieszkańcy Rososzy. Niektórzy pukali się w głowę, przepowiadali Faratom plajtę i licytację ojcowizny pana Witolda. Krytykom nie tyle chodziło o zielononóżki, co o technologię uprawy: a konkretnie o rezygnację z nawozów sztucznych i chemicznych środków ochrony roślin oraz syntetycznych dodatków do pasz. – „Nic wam nie urośnie”, przekonywali – mówi pan Witold, wspominając, jak w latach 70. skutecznie przyzwyczajono rolników do stosowania sztucznego nawożenia. – W żadne akcje edukacyjne czy szkolenia nikt się nie bawił. Przyjeżdżał samochód, zrzucali worki na podwórze i nie można było nie wziąć – dodaje.

Po pierwszych żniwach wydawało się, że czarne przepowiednie się spełniły. Stosując ekologiczne metody upraw, Faratowie zebrali plony o połowę mniejsze niż w czasach, gdy używali chemikaliów. Po zbilansowaniu zbiorów pani Jadwiga miała łzy w oczach. – Myślałam, że zrobiliśmy błąd, że nie wyżyjemy z tego – wspomina.

Faratowie się nie załamali. Potraktowali pierwszy rok ekologicznego gospodarowania jako inwestycję. Zacisnęli pasa i kontynuowali eksperyment.

Zielononóżki zaczęły się nieść. W okolicy nie mogli znaleźć kupców, więc szukali zbytu w Warszawie. Wstawali bladym świtem, pakowali kartony z jajkami do matiza i wieźli towar do stołecznych sklepów ze zdrową żywnością.

I to był strzał w dziesiątkę. Konsumenci, zdegustowani doniesieniami o niehumanitarnej hodowli drobiu na wielkich fermach, faszerowaniu kurczaków antybiotykami i hormonami, zaczęli poszukiwać jaj od kur hodowanych tradycyjnymi metodami, w małych gospodarstwach. Nie bez znaczenia były też informacje o tym, że jaja zielononóżek zawierają o jedną trzecią mniej cholesterolu. Oraz – a może przede wszystkim – ich walory smakowe.

KURY WĘDROWNICZKI

Zielononóżka kuropatwiana to polska rasa kur wyhodowana prawdopodobnie na przełomie XIX i XX w. Jeszcze pod koniec lat 60. ubiegłego stulecia stanowiła jedną trzecią pogłowia. W następnej dekadzie pogłowie spadło do mniej niż pięciu procent. W epoce mechanizacji rolnictwa gierkowskie władze lansowały rasy mniej kłopotliwe w hodowli i bardziej mięsne. Mięso było przecież jednym z towarów strategicznych, którego niedobór albo wzrost cen owocował niepokojami społecznymi.

Zielononóżki mają zaś niewielką masę ciała (koguty ważą 2,2-2,7 kg, zaś kury 1,8-2,3) i znoszą do 180 jaj rocznie. Podstawowym wyróżnikiem rasy są zielone nóżki, którymi te ptaki uwielbiają przebierać. Zielononóżki to kury wędrowniczki i podfruwajki. Są płochliwe (nie pozwalają się z bliska fotografować), ale uwielbiają spacery. Zgodnie z ekologicznym wzorcem, swobodnie hasają po całym podwórzu, włażą na dach ziemianki, którą zbudował jeszcze ojciec pana Witolda, wylegują się na parapetach i ogrodowych krzesłach.

Ale to im nie wystarcza. Pani Jadwiga wspomina, jak tuż po przesterowaniu gospodarstwa na ekologię wybrała się na grzybobranie. – Zaraz po wejściu do lasu natknęłam się na połacie rozgrzebanej ściółki. Nerwy mnie wzięły, co za ludzie tak dewastują. Nagle zza sosen wyskoczyła kura: jedna, druga, trzecia. „Skąd w lesie kury?”, myślę. Patrzę, a to nasze zielononóżki – śmieje się.

Pan Witold dodaje, że płot, który ma zatrzymać zielononóżki, musi mieć ze trzy metry wysokości. Ale nie ma sensu tak się grodzić i separować, bo kury odchodzą góra na kilometr od zagrody i zawsze wracają przed wieczorem.

Oprócz zielononóżek Faratowie prowadzą także ekologiczny chów indyków, brojlerów oraz karmazynów. Wożą do stolicy nie tylko jaja zielononóżek, ale także drobiowe tusze. Już nie matizem, lecz samochodem z chłodnią. Ubojem zajmuje się pan Witold z synem Mariuszem, gospodarstwo ma niewielką nowoczesną ubojnię. Ubój i skubanie ptaków odbywa się mechanicznie, a patroszenie ręcznie. Wszystkie odpady trafiają do zakładu utylizacyjnego. Jednorazowo zwykle pod nóż trafia około pół setki kur. Następnego dnia po wychłodzeniu, trwającym około doby, ptasie tusze są transportowane do sklepów.

NAPRAWDĘ ŻÓŁTE

Ekologiczny chów trwa dłużej niż przemysłowy. Na fermach kurczaki rosną pięć tygodni, a u Faratów trzy miesiące. Kury biegają swobodnie, nabierają tężyzny, co powoduje, że mają twardsze kości i wymagają dłuższej obróbki termicznej. Mięso gotuje się więc dłużej, ale – jak zachwalają gospodarze – rosół smakuje wtedy rosołem, a nie mydłem.

Podobnie jest z jajami. Mają nie tylko wyrazisty smak, ale także kolor. – Żółtka są nasycone, żółte, a nie rozbielone – mówi pani Jadwiga. Nie potrafi wymienić jednej najlepszej potrawy z jaj zielononóżek. – Świetnie nadają się do wypieków, panierek, gotowania, smażenia i na kogel-mogel – zapewnia.

Na finał wizyty w Rososzy degustujemy inny specjał państwa Faratów: ogórki kiszone według starych rodzinnych receptur. Łagodne, lekko solone, z subtelną nutą czosnku, też zdobyły uznanie warszawskich smakoszy. Dopiero na koniec pani Jadwiga przyznaje się, że oprócz własnego gospodarstwa prowadzi działalność edukacyjną i animacyjną. Założyła w pobliskim Goworowie Stowarzyszenie na Rzecz Rozwoju Wsi „Sąsiad”, które propaguje wiedzę ekologiczną, pomaga w zakładaniu gospodarstw, współorganizuje imprezy kulturalne. Jedną z ostatnich inicjatyw Stowarzyszenia jest organizowany wraz z lokalnymi samorządowcami konkurs na najpiękniejszy ogródek wiejski.

Wyniki konkursu zostaną ogłoszone w formie przewodnika po wyróżnionych zieleńcach. I to jest temat na kolejną opowieść o gospodarstwie ekologicznym państwa Faratów.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2012

Artykuł pochodzi z dodatku „Apetyt na Polskę