Powieść dwunastolatka

Gdyby postawić jakiemuś pisarzowi pytanie, jakie książki wywarły na niego największy wpływ, miałby zadanie kłopotliwe, ponieważ w jednej chwili naraziłby się na nieuniknione porównania z wymienianymi przez siebie tytułami. Życzliwi słuchacze, usłyszawszy odpowiedź, powiedzieliby: "Ma dobrych mistrzów, nieżyczliwi: "Nie dorasta wzorom do pięt, a ekspresowi komparatyści literaccy westchnęliby: "Przecież u niego nie ma najmniejszych śladów tych autorów.

09.07.2007

Czyta się kilka minut

„Nie mogłem się oprzeć sile zamglonej, bagnistej i ponurej scenerii »Psa Baskerville’ów« Arthura Conan Doyle’a”. (Ilustracja Sidneya Pageta do „Psa Baskerville’ów”, „The Strand Magazine”, 1902) /
„Nie mogłem się oprzeć sile zamglonej, bagnistej i ponurej scenerii »Psa Baskerville’ów« Arthura Conan Doyle’a”. (Ilustracja Sidneya Pageta do „Psa Baskerville’ów”, „The Strand Magazine”, 1902) /

Sytuacja jest czystsza, gdy idzie o ulubione lektury dzieciństwa. Upływ czasu zaciera zestawienia i wytrąca różnym komentatorom broń z ręki. Czy coś z tego wynika, że czołowy twórca z tzw. głównego nurtu zachwycał się bajkami Andersena, że romansopisarz czytywał w dzieciństwie "tygrysy", a autorka powieści kryminalnych zaczytywała się "Anią z Zielonego Wzgórza"? Zupełnie nic. Dla badaczy literackich oddziaływań byłoby to istotne tylko wtedy, gdyby owi wspomniani pisarze napisali w wieku swojego dziecięctwa jakiś tom prozy.

Jaką powieść napisałbym w wieku lat dwunastu?

Trudno sobie wyobrazić, aby potencjalny dwunastoletni na przykład adept pisarstwa stworzył dzieło na wskroś oryginalne, oderwane zupełnie od swoich czytelniczych doświadczeń. Byłoby raczej wręcz przeciwnie. Bohater i sceneria akcji byłyby zaczerpnięte w dużej mierze z lektur dzieciństwa. Tak to oceniam subiektywnie. Gdybym pisał - jako dwunastolatek - o rzeczywistości szkolnej drugiej połowy lat 70., używałbym fraz "Sposobu na Alcybiadesa" Edmunda Niziurskiego, a sytuacje wymyślałbym na wzór "Honorowego łobuza" Mariana Brandysa lub "Dzieci z Bullerbyn" Astrid Lindgren, bo poza własnym bardzo zwykłym doświadczeniem podstawówkowej codzienności, tylko te tytuły miałbym do twórczej dyspozycji. Stworzyłbym zatem jakieś dziełko nieprawdziwe i anachroniczne. Nie mówiąc już o tym, że byłoby ono śmiertelnie nudne. A może pisałbym o czymś innym niż szkoła?

Jaki by był mój bohater?

Byłby podobny do Dicka Sanda, tytułowego "Piętnastoletniego kapitana" z powieści Juliusza Verne'a, człowieka - mimo młodych lat - nieustraszonego, o silnym poczuciu honoru. W czasie lektury podziwiałem jego cechy. Był nowoczesny, pozbawiony przesądów, niemal bojownik o prawa człowieka. Sandowi nieznane były uprzedzenia rasowe, strach i pesymizm. Przywiązany do pala i otoczony dzikimi murzyńskimi wojownikami, wypatrywał spokojnie wybawienia. Wtedy dziwiło mnie jego opanowanie. Dziś wiem, że nie mogło się nie udać. Pomoc nie mogła nie nadejść. Obcy mu był dławiący egzystencjalny lęk, jaki odczuwali europejscy podróżnicy, którzy płynęli afrykańskimi rzekami w jądro ciemności, a tam-tamy ludożerców głosiły ich rychłą śmierć. Mój bohater byłby - jak Dick Sand - papierowy do bólu i przewidywalny do znudzenia.

Jak nazywałby się mój bohater?

O jednym mogę zapewnić. Nosiłby on niezwykłe i starannie zaprojektowane przeze mnie nazwisko. Nazwiska bohaterów literackich zawsze mnie fascynowały. Jako dziesięciolatek przeczytałem "Trylogię" Sienkiewicza. Podczas lektury wynotowywałem z osobliwą przyjemnością nazwiska kompanów Kmicica, odczuwałem głęboką i osobistą satysfakcję, kiedy natrafiłem wśród dowódców wojsk koronnych czy litewskich na imię "Marek", a ich długie litanie były dla mnie jak muzyka sfer. Tworzyłem własne nomina propria, przedłużając o jedną sylabę tradycyjne nazwiska na -wski. I tak pojawiało się w moich notatkach Kwietniowiecki, które ma się do Kwietniowski tak jak Wiśniowiecki do Wiśniowski. Szukałem w "Słowniku ortograficznym" wyrazów, od których można by urobić nazwisko na -cki. I tak pojawił się bohater o nazwisku Żabicki. Nie wiedziałem, jaki on ma być ani co powinien robić. Ale miał już tożsamość.

Podczas lektury "Ceny życia" Bohdana Arcta nazwiska amerykańskich pilotów, walczących z Japończykami w rozpalonym piekle wysp Pacyfiku, zafascynowały mnie na równi z ich podniebnymi walkami - świetnie opisanym lotniczym baletem przemocy. Rozstawiałem żołnierzyki i wypisywałem flamastrem pod ich stopami nazwiska McMorris czy Fitzpatrick. Nie potrafię dzisiaj - po trzydziestu latach - streścić fabuły "Ceny życia", ale wiem, że Arct zaimponował mi niezwykle swoją precyzją nazewniczą, która stała w jaskrawej sprzeczności z nonszalancją, jaką w tym względzie okazywał inny autor mojego dzieciństwa, Aleksander Minkowski. Niemalże jako lekceważenie czytelnika traktowałem wówczas nierealne imiona jego postaci (Prospero w "Szaleństwie Majki Skowron" czy Izydor w "Niezwykłym lecie Izydora i Spółki").

Kim nie byłby mój bohater?

Charakteryzując mojego potencjalnego protagonistę, z całą mocą odrzucałem pewne cechy, które mnie irytowały, a które wykazywali bohaterowie innych, skądinąd chętnie przeze mnie czytanych lektur mojego dzieciństwa. Nie mogłem znieść prymusostwa i wszechwiedzy, jaką wykazywał się Pan Samochodzik, jedna z ulubionych postaci literatury młodzieżowej. Ten łowca przygód i historyk sztuki nie dość, że był nieznośnym besserwisserem, to jeszcze poprzez jego długie wykłady i natrętne wymądrzanie się następowały haniebne retardacje akcji, czego nie mogłem wybaczyć Zbigniewowi Nienackiemu. Jego bohater przypominał mi Dudusia z "Podróży za jeden uśmiech" Adama Bahdaja albo ojca Tomasza Wilmowskiego z cyklu powieściowego Alfreda Szklarskiego z tym, że nie był tak sympatyczny jak ten pierwszy oraz tak krystalicznie uczciwy i doktrynersko uparty jak ten drugi. To wszystko nie przeszkadzało mi jednak zaczytywać się książkami wspomnianych autorów, a nawet zdarzało się - i to dość często - z powodu wielogodzinnej nocnej lektury z latarką pod kołdrą zaniedbywać moje szkolne obowiązki.

Gdzie rozgrywałaby się akcja mojej "dziecięcej" powieści?

Na tak postawione pytanie niełatwo byłoby mi odpowiedzieć. Powieści Verne'a i "Tomek na Czarnym Lądzie" Szklarskiego ciągnęły mnie ku Afryce, Sienkiewicz - ku naszym utraconym kresom, z którymi dodatkowo łączył mnie sentyment rodzinny. Ukraińskie duchy wzywały mnie wśród stepów i kurhanów. Inne ważne lektury dzieciństwa kierowały moją uwagę w stronę północnych obszarów naszego globu. Najważniejszym z nich był Dziki Zachód, sceneria powieści Karola Maya, twórcy Winnetou i Old Shaterhanda, oraz Wiesława Wernica, przedstawiciela rodzimej literackiej twórczości westernowej.

Ciągnęły mnie nie tylko skaliste kaniony, zasypane kurzem miasteczka i bezkres falujących traw. Nie mogłem się również oprzeć sile zamglonej, bagnistej i ponurej scenerii "Psa Baskerville'ów" Arthura Conan Doyle'a. Mogę teraz, po latach, wyznać, że po lekturze książek tych trzech autorów doszedłem do wniosków, które stały się później dla mnie literackimi drogowskazami. Po pierwsze, zrozumiałem, że autopsja nie jest warunkiem koniecznym skontruowania wiarygodnej scenerii, jak to było w wypadku Maya i Wernica. Po drugie, horror może być jednocześnie punktem wyjścia do znakomitego kryminału, kiedy element nadprzyrodzony zostaje racjonalnie wytłumaczony, jak w "Psie Baskerville'ów". Gdzie osadziłbym zatem akcję mojej "dziecięcej" powieści, moich prozatorskich prób literackich? Na Dzikim Zachodzie czy w wiktoriańskiej Anglii? Odpowiedź jest jedna i jednocześnie wieloznaczna: w miejscu, w którym nigdy mnie nie było.

***

Moja nigdy nie napisana powieść sprzed lat trzydziestu byłaby mocno ograniczona. Jej bohater byłby pryncypialny i statyczny. Byłby człowiekiem bezrefleksyjnym, lecz jednocześnie daleko by mu było do nadętego mądrali. Jego nazwisko byłoby starannie zaprojektowane, a jego teren to nieznana mi z autopsji terra incognita. Nie byłaby to interesująca książka. No bo cóż tu wymagać od dwunastolatka?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2007