Kronikarz zła

Banville nawet gdy pisze o radzieckim szpiegu, opowiada historię o nas samych, zagubionych między złem i złem.

11.01.2011

Czyta się kilka minut

John Banville na konferencji prasowej podczas Międzynarodowego Festiwalu Literatury w Rzymie, maj 2007 r. / fot. Alessandra Benedetti / Corbis /
John Banville na konferencji prasowej podczas Międzynarodowego Festiwalu Literatury w Rzymie, maj 2007 r. / fot. Alessandra Benedetti / Corbis /

Nazwano ich Piątką z Cambridge, a jego Czwartym Człowiekiem. Anthony Blunt był członkiem radzieckiej siatki szpiegowskiej. Nie stał się legendą, jak jego kolega Kim Philby, który jako brytyjski agent pracował we Francji, Turcji, Albanii, Stanach Zjednoczonych i Libanie. W rzeczywistości cały czas pozostawał na usługach NKWD, a później KGB. Nawet po swoim pierwszym zdemaskowaniu potrafił przekonać MI 6 (angielski wywiad), że pozostaje wierny koronie. Drugi raz sztuczka się nie udała, musiał uciekać do Moskwy.

Philby był jak James Bond. Jego biografia to świetny materiał na książkę - barwną, pełną zwrotów akcji, tajemnic i morderstw. Życiorys Blunta wypada przy niej blado. Intelektualista i historyk sztuki, syn anglikańskiego pastora oraz matematyczki, przygarbiony, zarozumiały erudyta. Podczas II wojny światowej zajmował się fotografowaniem zawartości dyplomatycznych przesyłek. I to bodaj jedna z najbardziej spektakularnych akcji w jego szpiegowskiej karierze.

Z tej biografii nie da się ukręcić sensacyjnej opowieści. I właśnie dlatego John Banville na swojego bohatera wybrał Blunta. Wbrew notce, którą polski wydawca raczy nas na okładce opublikowanego właśnie "Niedotykalnego", nie jest to mięsista powieść szpiegowska. Owszem, irlandzki autor nie ukrywa, że fikcyjny Victor Maskell to Anthony Blunt, odwzorowany niemal w skali jeden do jednego. Ale historie z jego szpiegowaniem, spotkaniami z agentami NKWD, wykradaniem państwowych tajemnic pozostają pretekstowe. Banville’a interesują inne sprawy. Fascynacja marksizmem i stalinizmem wśród brytyjskich elit lat 30. XX wieku, psychologia zdrady jako takiej, przyciągająca moc zła i upadek człowieka.

Opinia publiczna dowiedziała się o zdradzie Blunta trzy dekady temu. Choć brytyjski kontrwywiad MI 5 rozpracował uśpionego sowieckiego agenta już w 1964 r., to postanowił darować mu winy w zamian za - najpewniej mało znaczące - zeznania. Niewykluczone, że szpieg uratował skórę dzięki rozległym koneksjom. Nie tylko nie został zdemaskowany, ale w dalszym ciągu mógł sprawować publiczne funkcje. Nie byle jakie. Maskell-Blunt w 1945 r. został mianowany nadzorcą królewskich zbiorów sztuki. Wykładał także na Universtity of London, szefował Courtauld Institute of Art. Za zasługi dla ojczyzny otrzymał tytuł szlachecki i Królewski Order Wiktorii. Był uznawany za największego znawcę twórczości Nicolasa Poussina. W książce Banville’a, który zresztą sam ma słabość do dawnego malarstwa, z przewijających się na dziesiątkach stron, wypowiadanych ustami głównego bohatera uwag można złożyć esej poświęcony barokowemu twórcy. Maskell-Blunt przyjaźnił się z królem Jerzym VI i królową matką. Choć z Elżbietą II nie utrzymywał tak zażyłych stosunków, jak z jej ojcem, to uchodził za przyjaciela dworu - do 21 października 1979 r. Wtedy to informację o żmii, która przez dwie dekady kąsała zdrowe ciało monarchii, podała do publicznej wiadomości Margaret Thatcher. Świat Blunta runął.

"Wierzyłem - lub zdawało mi się, iż wierzyłem - że marksizm dostarczył rozwiązanie politycznych problemów, przed którymi świat stanął w połowie lat 30. Militaryzacja Niemiec, nieskutecznie stawiony opór przed zajęciem Nadrenii, polityka nieingerowania w Hiszpanii wyglądały na dowody, że od brytyjskiego czy francuskiego rządu nie można niczego oczekiwać i jedyną siłą, która pozostaje naprawdę zdeterminowana, aby przeciwstawić się nazizmowi, jest komunizm oparty na sowieckiej Rosji" - tłumaczył w swoich wspomnieniach Blunt, człowiek złamany, pozbawiony nie tylko wszystkiego, co posiadał, ale również tego, kim był. Dumnego "sir" stawianego przed nazwiskiem, pracy na uniwersytecie, społecznego uznania, przyjaciół.

Gdy Banville wydawał swoją książkę w Irlandii i Wielkiej Brytanii trzynaście lat temu, nie znał wspomnień Blunta. Te zostały odtajnione dopiero rok temu. Swoją opowieść musiał oprzeć na domysłach, poszlakach, a przede wszystkim analizie znanych faktów z życia Czwartego Człowieka. Przyznaje, że dziś powstałaby podobna książka.

- Wspomnienia Blunta nie dały nam nic, czego byśmy nie wiedzieli do momentu ich ujawnienia. Swoje prawdziwe sekrety zabrał do grobu - twierdzi Banville w rozmowie z "Tygodnikiem Powszechnym".

Maskella poznajemy właśnie 21 października 1979 r. To, co uderza w powieści irlandzkiego pisarza, to trafność, z jaką potrafił rozpracować psychikę Blunta. Zdania pojawiające się w jego wspomnieniach, mętne tłumaczenia można stosować niemal wymiennie z sentencjami z "Niedotykalnego". Ale Banville daje nam coś więcej. Potrafi w słowach agenta dostrzec cynizm, nieszczerość, samoobronne reakcje.

Blunt-Maskell usprawiedliwia współpracę z Rosjanami niemocą w obliczu nadchodzącego widma nazizmu. Banville zauważa, że pozostawał agentem jeszcze niemal dekadę po upadku III Rzeszy. Szpieg pisał: "Moja lojalność była w takim samym stopniu międzynarodowa, jak i narodowa". Banville nie oceniając, a jedynie opisując fakty, pokazuje, że najbardziej lojalny pozostawał wobec tytułów i zaszczytów. Mimo podróży do Związku Radzieckiego w 1933 r., gdy w Bluncie-Maskellu narodziła się szczera niechęć do sowieckiego kraju, żądza przygody, a nawet zwykła moda pchała go dalej w objęcia NKWD. "Cambridge było uderzone przez marksizm. Większość moich przyjaciół dołączyła do Partii Komunistycznej lub pozostawała z nią w ścisłych związkach" - zanotował we wspomnieniach Czwarty Człowiek.

Banville tłumaczy, że aby zrozumieć działania Piątki z Cambridge, trzeba przeanalizować sytuację młodych brytyjskich elit w latach 30. Radzieccy szpiedzy i członkowie Partii Komunistycznej rekrutowali się z establishmentu, spadkobierców fortun, młodych naukowców, intelektualistów, początkujących polityków.

- Trzeba wymienić kilka czynników, które popchnęły tych ludzi do szpiegowania dla ZSRR. Na pewno nuda była jednym z nich. Drugim był fakt, że wszyscy pochodzili z pokolenia będącego zbyt młodym, by walczyć w I wojnie światowej, w której wielu ich starszych braci zginęło. I oni - niejako jako ocaleńcy - mieli poczucie winy. Kilku z nich było szczerymi marksistami, na pewno Guy Burgess, prawdopodobnie także John Cairncross [obaj mają swoich odpowiedników w powieści - przyp. red.] - tłumaczy "Tygodnikowi" Banville - Dla reszty, włączając w to Blunta, marksizm jako ideologia był antidotum na zblazowanie, które wynikało z ich uprzywilejowanej pozycji w angielskiej klasie wyższej. Zapytany o swoje szpiegowanie odpowiedział lekceważąco, że to była po prostu zabawa w Indian i kowbojów.

Blunt, człowiek wykształcony i bez wątpienia inteligentny, zdawał się nie rozumieć skutków, do jakich doprowadziła jego działalność. Tajemnice, które przekazywał, nie miały raczej koronnego znaczenia. Być może ważniejsze dla Sowietów były jego osobiste znajomości na królewskim dworze. Doprowadzenie do dekonspiracji kilku brytyjskich agentów działających w Związku Radzieckim (w efekcie ich zamordowanie) stanowiły dla niego koszty, jakie trzeba było ponieść w walce z faszyzmem. Maskell tu też nie różni się od Blunta, pozostając postacią głęboko zdeprawowaną.

- Myślę, że Blunt był w przeprosinach, które pojawiły się we wspomnieniach, szczery. Ale mówiąc o "pomyłce i koszmarze", nie miał na myśli zdrady ojczyzny, lecz fakt, że zdrada doprowadziła do jego zniszczenia - twierdzi Banville. Między kłamstwami bohatera a prawdą o jego zepsuciu irlandzki autor potrafi zauważyć także nieszczęśliwego człowieka.

"A jednak dziś rano po raz pierwszy uświadomiłem sobie, że jestem starym człowiekiem" - to jedno z pierwszych zdań, które pada w "Niedotykalnym". Podobne sentencje mogłyby otwierać niemal każdą z pozostałych książek Banville’a. Jego bohaterowie to najczęściej starzejący się mężczyźni dochodzący do momentu, gdy muszą rozliczyć się ze swoim dotychczasowym życiem. Stojący nad grobem lub stający w obliczu dramatycznych wydarzeń, śmierci bliskich, przejścia na emeryturę, czy - jak w przypadku "Niedotykalnego" - utraty dotychczasowej pozycji społecznej.

Do dziś ukazało się w Polsce jedynie sześć z dwudziestu powieści Banville’a i ani jedna z jego czterech opublikowanych sztuk. Jego twórczość doczekała się na świecie co najmniej pięciu wydanych drukiem opracowań. Sam Banville do dziś publikuje krytyczne teksty poświęcone literaturze, w tym poezji, m.in. Seamusa Heaneya, Philipa Larkina i Louisa MacNeice’a (wątki z jego życiorysu zostały zresztą wplecione w postać Maskella).

Krytycy z całego świata często podkreślają, że jego frazy są bardziej poetyckie niż prozatorskie. Od takich porównań nie dystansuje się sam pisarz. Gdy rozmawiałem z Banville’em przy okazji polskiego wydania nagrodzonego w 2005 roku Bookerem "Morza", przyznawał się do silnych związków z Samuelem Beckettem i Jamesem Joyce’em, ale jednoznacznie podkreślał, że najsilniej na niego oddziałuje poezja Williama Butlera Yeatsa.

"Niedotykalny" nie jest pozycją typową dla Banville’a, a jednak paradoksalnie szalenie reprezentatywną dla jego twórczości. Kondensują się w niej wszystkie zainteresowania pisarza. Odnajdziemy w powieści świetną językową stylizację i kameralny nastrój - niczym z "Morza". Jego bohater, Max Morden po śmierci żony powraca do Ballyless, niedużego miasteczka, w którym spędził dziecięce lata. Tam zaczyna zagłębiać się we własnej pamięci (podobnie rozwiązana jest fabularna budowa "Niedotykalnego"). Wątki dotyczące niedawnej choroby żony przeplatają się ze wspomnieniami z młodości. Wszystko miesza się z teraźniejszością, samotnymi chwilami spędzanymi w pensjonacie, sporadycznymi rozmowami z szefową hoteliku i stałym rezydentem - emerytowanym porucznikiem. Pośród tych niespiesznych zdarzeń rodzi się nagle chęć zapomnienia, która z czasem ustępuje marzeniu o powrocie do młodzieńczego szaleństwa. Te starcze fantasmagorie kończą się banalnym, żałosnym pijaństwem i rozcięciem głowy.

Banville w "Morzu", podobnie jak we wcześniejszych powieściach (m.in. wydanym w Polsce "Zaćmieniu"), zmusza głównego bohatera, by powrócił do czasów dzieciństwa. Odtwarza klisze, na których zapisana została jego przeszłość. Co ciekawe, wydają się one bardziej czytelne niż pamięć o chwilach dopiero co minionych. Tu znów Morden okazuje się być kolejnym wcieleniem Maskella. Wspomnienia Maxa zostały niemal zupełnie odarte z nostalgii - odtwarzanie wydarzeń z młodości staje się terapią człowieka, który zbliża się do kresu. Nie jest to terapia łagodna, sanatoryjna, lecz leczenie za pomocą elektrowstrząsów. Irlandzki pisarz znakomicie odkrywa przed czytelnikiem mroczną stronę ludzkiej osobowości. Nie idzie przy tym w banał wywlekania na światło dzienne zapomnianych traum, ale robi coś odwrotnego - z wyjątkową zręcznością i finezją odziera z tajemnic zwykłe życie przeciętnego człowieka. Wiwisekcji przeżyć Mordena dokonuje nie ktoś z zewnątrz, obiektywny narrator, ale sam bohater. Bezwzględność autora jest tu ostateczna.

"Niedotykalny" to też zapowiedź czterotomowej kryminalnej serii, którą Banville wydał w ciągu ostatnich pięciu lat pod pseudonimem Benjamin Black.

- Pisarze tacy jak Dashiell Hammett, James M. Cain, Richard Stark czy też Georges Simenon, ze swymi romans durs, są poważnymi i wspaniałymi artystami, których prace wyrastają daleko ponad kryminalny gatunek. Właśnie Simenon i inni, których nazwiska wymieniłem, zainspirowali mnie do napisania "Tajemnicy Christine Falls" - mówił mi po polskiej publikacji powieści.

Jako autor kryminałów Banville także pozostaje autorem nietypowym. W każdym razie jak na twórcę anglojęzycznego. Jego powieściom kryminalnym bliżej do psychologizmu utworów pisarzy skandynawskich. Ale różnią się od nich swoją uroczą archaicznością. Są jak czarno-białe kino noir w epoce szybkiej cyfrowej kinematografii. Irlandczyk często idzie pod prąd. Krytycy niejednokrotnie próbowali go szufladkować. Raz przypisując powinowactwo z Joyce’em, innym razem z Nabokowem. Ale to próby chybione, bo Banville broni się przed klasyfikacją, co chwilę wymyślając nowy patent na swoją twórczość.

Na przełomie lat 70. i 80. wydawało się, że jego sposobem na karierę będzie tworzenie fabularyzowanych biografii. Wtedy ukazały się trzy książki (żadna z nich nie została wydana po polsku) poświęcone wielkim rewolucjonistom nauki: "Doctor Copernicus", "Kepler", "The Newton Letter". Banville odniósł nimi niemały, pierwszy w swojej karierze sukces. Ale zamiast podążać wypróbowaną już ścieżką, odczekał kilka lat i wykonał woltę w swojej twórczości brawurową wariacją na temat "Fausta" Goethego, powieścią "Mefisto". To najlepsza wykładnia fascynacji złem, którą można dostrzec w niemal każdej powieści Banvilla. Fascynacji badacza, należy dodać.

- Tak naprawdę widzę świat jako miejsce mroczne i nieprzyjazne, ale też takie, w którym pojawiają się przebłyski łagodności, i które promienieje urokiem. Poza tym dzieło sztuki, o ile jest autentyczne, nie jest ani depresyjne, ani nie przynosi otuchy, nie zieje pesymizmem i nie budzi optymizmu, nie jest ani mroczne, ani jasne. Po prostu, zwyczajnie "jest", tak jak życie, po prostu "jest" - mówił mi Banville, gdy dwa lata temu "Mefisto" ukazywał się w polskim przekładzie.

Widać, że drażni go oryginał Goethego, a szczególnie zakończenie, jakie poeta wybrał dla swojej opowieści. Choć trudno byłoby czytać powieść bez faustowskiego klucza, nie on jest w powieści najważniejszy. Książka bowiem, podobnie jak inne dzieła Banville’a, skupia się na sile wewnętrznych przeżyć człowieka. To wszystko, o czym Irlandczyk pisał w "Morzu" czy "Zaćmieniu" (polskie wydanie w 2004 roku), jest tu jednak mocniejsze, dużo bardziej sugestywne. Rozpad ludzkich relacji, wewnętrzny konflikt czy spojrzenie na życiowe doświadczenie przez pryzmat niczym nieskażonej jeszcze młodości. Banville wielokrotnie odwoływał się do Schopenhauera i sposobu, w jaki filozof ilustrował przewagę natężenia cierpienia w stosunku do odczuwania doznań pozytywnych.

Stąd u Banville’a tyle współczucia dla bohaterów. Nie usprawiedliwiania ich postaw, użalania się nad nimi, wykalkulowanego budzenia w czytelniku empatii, a właśnie czystego współczucia. Jest po prostu kronikarzem zła. Pokazuje, jak wpadamy w jego spiralę i nie potrafimy się z niej wydostać. Choć może się wydawać, że wielokrotnie zmieniał kierunek własnej twórczości, w gruncie rzeczy pozostaje wierny swoim bohaterom. Maskell, Swan, morderca Freddie Montgomery z "Księgi zeznań" to postaci spajające dokonania Irlandczyka. Ludzie, którzy etykę zastąpili estetyką.

Gdy rozmawiałem z Banville’em o "Niedotykalnym", tylko jedno pytanie go zaskoczyło. Dotyczyło powodów przywiązania do tego typu bohaterów.

- Nie wiem. Przepraszam - powiedział. Trudno mu nie uwierzyć. Choć jednocześnie łatwo odgadnąć źródło jego fascynacji. W końcu ludzie zniszczeni przez własny sukces to bohaterowie naszych czasów. A Banville po prostu jest świetnym obserwatorem.

KSIĄŻKI BANVILLE’A:

Pierwszy tom trylogii ukazującej się w latach 1989-1995 i zarazem jedyna jej część wydana w Polsce. 38-letni mężczyzna, Freddie Montgomery, powraca ze Stanów Zjednoczonych do Irlandii. Tam dopuszcza się okrutnej zbrodni. Powieść ma formę jego osobistej, szczerej spowiedzi. Ale bohater nie staje się ani trochę bliski czytelnikowi. Mimo że Banville stawia przed nami człowieka z krwi i kości, ze wszystkimi jego słabościami, pasjami, przeżyciami z przeszłości. Freddie nie jest zły, ale irlandzki autor w czynach tego wiecznego ironisty dostrzega zło, które kryje się w każdym z nas. I to chyba powód, dla którego trudno czytelnikowi wykrzesać w sobie choć odrobinę empatii dla nieszczęśliwego mordercy. W "Księdze zeznań" Banville mistrzowsko oddaje moment narodzin zbrodni.

John Banville "Księga zeznań", tłum. Wojciech Falarski, Świat Literacki, Warszawa 2001 r.

Alex przez całe życie odgrywał role na deskach teatru. Pewnego dnia ten pięćdziesięciokilkuletni mężczyzna traci zdolność wykonywania swojego zawodu. Od tamtej chwili musi zacząć żyć własnym życiem. Zamiast tego stara się od niego uciec, schronić w krainie własnej młodości. W rodzinnym domu nie znajduje jednak ukojenia. Zamiast niego permanentnie nachodzą go wspomnienia z przeszłości. Albo duchy zmarłych. Tego do końca nie wiadomo. Alex traci zdolność odróżniania świata realnego od fikcji. Banville pyta, gdzie powinna przebiegać między nimi granica. Zastanawia się też, czy Alex kiedykolwiek wcześniej potrafił ją wyznaczyć. A może nie potrafi tego nikt z nas.

John Banville "Zaćmienie", tłum. Jerzy Jarniewicz, W.A.B., Warszawa 2004 r.

Jedna z czołowych krytyczek literackich w Polsce nazwała "Morze" "wzniosłymi flakami z olejem". W rzeczywistości to jedna z najtrudniejszych powieści Banville’a. Książka hermetyczna, napisana stylem utrudniającym dostęp do opisywanych przeżyć bohatera. A to z nich został zbudowany cały fabularny pomysł. Max Morden po śmierci żony wraca do krainy swojego dzieciństwa. Banville mówi o procesie starzenia się, samotności, żalu. "Morze" to opowieść o cykliczności życia i niebywałych sprzężeniach między młodością a starością. Przekaz nagrodzonej Bookerem książki jest wybitnie pesymistyczny - według Banville’a podczas ziemskiego życia nie jesteśmy w stanie zaznać ukojenia.

John Banville "Morze", tłum. Jerzy Jarniewicz, Znak, Kraków 2007 r.

"Mefisto" to wariacja na temat "Fausta" Goethego. Kluczowa dla powieści postać, mroczny, nieodgadniony Felix, jest wcieleniem Mefistofelesa. Banville’owskim Faustem staje się nieszczęsny, prześladowany przez spadające na niego niepowodzenia Gabriel Swan. Zdolny młody matematyk na każdym kroku spotyka zło, które z niszczącą siłą wkracza w jego życie. Podobnie jak Faust przestaje z szatanem, aby zdobyć kobietę. Najpierw głuchą Sophie, następnie szaloną Adele. Banville nie wymaga wiele od czytelnika, bohaterów zbudował na wzór postaci z dzieła Goethego w taki sposób, aby bez trudu można było odczytać nawiązania do "Fausta". Mimo to powieść ani przez chwilę nie wydaje się banalna, pozostając wciągającą historią o złu. Na tle innych książek irlandzkiego autora zadziwia swoją dynamiką.

John Banville "Mefisto", tłum. Zbigniew Batko, Znak, Kraków 2008 r.

JOHN BANVILLE "NIEDOTYKALNY", tłumaczyła Hanna Pustuła, Znak 2010

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2011