Zabić koguta

Nie wiadomo, czy chińscy artyści są popularni, bo tworzą dzieła polityczne - czy też mogą tworzyć dzieła polityczne, bo są już popularni.

27.12.2010

Czyta się kilka minut

Instalacja „Execution of Christ” braci Gao / fot. Mariusz Chudy /
Instalacja „Execution of Christ” braci Gao / fot. Mariusz Chudy /

W grudniu zakazano mu wyjeżdżać do Japonii. Zapewne w obawie, że poleci do Oslo zamanifestować swoje poparcie dla noblisty Liu Xiaobo, a może nawet odebrać za niego nagrodę. W listopadzie świat obiegła wiadomość o zburzeniu jego szanghajskiej pracowni; zaraz potem zastosowano kilkudniowy areszt domowy. W październiku staje się gwiazdą wystawy w londyńskiej Tate Gallery. W Hali Turbin pokazuje instalację złożoną ze 100 mln porcelanowych ziaren słoneczników wykonanych przez chińskich robotników.

Podczas wizyty w Wielkiej Brytanii wypowiada się wyjątkowo krytycznie o polityce Chin. Mówi o deficycie demokracji w Państwie Środka, represjach, o Liu Xiaobo. Podobne komunikaty nieustannie pojawiają się na jego koncie na Twitterze, teraz już prowadzonym równolegle po chińsku i angielsku. Zostaje uznany przez prestiżowy magazyn o sztuce "ArtReview" za najbardziej wpływowego z żyjących twórców.

Patrząc na przykład 53-letniego Ai Weiweia, można odnieść wrażenie, że opresyjna polityka chińskich władz, działalność cenzorów i policji uległa rozluźnieniu. W końcu zburzenie studia wybudowanego przez Aia za ponad milion dolarów to dla artysty nic strasznego. Wszak jego prace sprzedają się po kilkaset tysięcy dolarów za sztukę. Owszem, sprawa dokuczliwa, ale trudno ją porównać do kilkunastoletnich wyroków, które w Państwie Środka zapadają wobec opozycyjnych działaczy.

Mimo to, Ai Weiwei od razu stał się symbolem. Dla zachodniej (również polskiej) prasy to on jest głosem wołającym o wolność słowa i demokrację w Chinach. To on uosabia trudną sytuację chińskiej sztuki współczesnej. Ale to jedna strona medalu.

***

Jest też druga, pomijana. Ai ma w Chinach status szczególny. Jest jednym z niewielu tamtejszych artystów, których komercyjny sukces idzie w parze z artystyczną jakością. Mimo że sam temu zaprzecza, cieszy się łagodniejszym traktowaniem niż jego koledzy. Zazwyczaj swobodnie podróżuje po świecie, mimo wielu prowokacji nie został nigdy aresztowany.

W jego przypadku służby specjalne zadowalają się dokładną inwigilacją. Ai zdaje sobie z tego sprawę i swój szczególny status wykorzystuje w walce z władzą. Na przykład drążąc temat trzęsienia ziemi w Syczuanie w 2008 r. Artysta oskarża lokalnych kacyków o defraudację pieniędzy na budowę szkół, które uległy największym zniszczeniom. W pekińskiej pracowni Aia do dziś ogromna ściana wypełniona jest rzędem nazwisk osób, które zaginęły w tej katastrofie. Artysta wraz ze swoimi pracownikami próbuje dotrzeć do rodzin i miejscowych władz, by dowiedzieć się, co się z nimi stało.

Kilka ulic dalej, w tej samej dzielnicy mieszka pochodząca z Kanady fotograficzka Karen Patterson. Między sztalugami, obrazami, zabawkami dzieci stoi typowy dla Chin mały skuterek z koszykiem przy kierownicy. To nim porusza się po Dystrykcie 798 - artystycznej dzielnicy Pekinu, oazie reglamentowanej wolności. Jeździ na nim na policję dowiadywać się, co z mężem. Od pięciu miesięcy nie może go zobaczyć.

Karen zna Ai Weiweia, czasem się spotykają. Ale w lutym świata nie obiegła wiadomość o zburzeniu studia jej męża, Wu Yurena. Studia wybudowanego za kwotę nieporównywalnie mniejszą niż milion dolarów. Wu miał pozwolenie na budowę. Tak samo jak trzydzieści innych osób. Konceptualny artysta nie chciał walczyć o wielkie sprawy, demokrację, a jedynie o poszanowanie prawa własności. 31 maja około czwartej po południu Wu Yuren wraz z Yangiem Licai, właścicielem sklepu muzycznego w Dystrykcie 798, udali się na komisariat policji. Chcieli złożyć skargę przeciwko deweloperowi. Obaj nie wrócili do domu.

Yang został zwolniony po dziesięciu dniach. Wu trafił do aresztu kryminalnego pekińskiej dzielnicy Chaoyang. Oficjalnie postawiono mu zarzut "stawiania oporu władzy i niewłaściwego zachowania". Niezbyt barczysty Chińczyk miał osobiście pobić policjantów na komisariacie. Tej wersji przeczy relacja Wu i Yanga. Według nich, to właśnie artysta miał się stać ofiarą bicia i poniżania. Był już na cenzurowanym za organizowanie protestów.

- W Chinach jest takie powiedzenie: "Zabij koguta, żeby przestraszyć małpy". Myślę, że mój mąż stał się takim kogutem. Uważam, że rząd chciał pokazać innym artystom, żeby nie wychodzili przed szereg. Żeby robili swoje i nie próbowali walczyć z państwem - mówi "Tygodnikowi Powszechnemu" Patterson.

Wu nie docenił silnych, korupcyjnych powiązań między biznesem a władzą w Chinach. Nadepnął na odcisk deweloperowi, więc dosięgła go ręka wymiaru sprawiedliwości. Gdy

22 lutego zorganizował pierwszy polityczny happening domagający się poszanowania prawa własności, grupa wynajętych przez dewelopera opryszków pobiła protestujących. Kilka osób trafiło do szpitala. Innym razem zwołał akcję na symbolicznej alei Chang’an (odbywały się tu wielkie protesty studentów w latach 80.). Tym razem brutalnie interweniowała policja.

Wu siedzi do dziś. Karen Patterson nie uzyskała zgody na kontakt z mężem. Nie będzie jej także wolno uczestniczyć w rozpoczynającym się właśnie procesie. Sąd ogłosił, że sala, w której mają się odbywać rozprawy, jest zbyt mała, by poza oskarżonym, sędzią, prokuratorem i obrońcą zmieścił się na niej ktokolwiek jeszcze. - Pewnie wyjedziemy z Chin, gdy mąż wyjdzie z więzienia. Z takim glejtem nie ma w Chinach przyszłości. Nie można wynająć mieszkania, zdobyć pracy. Osoby, które wychodzą z więzienia, stają się pariasami, nawet jeśli są artystami - mówi wyraźnie przygnębiona Patterson.

***

- Fakt, że Wu Yuren przebywa nadal w areszcie, pokazuje, że wolność sztuki to w Chinach cały czas mglisty termin. Ludzi u władzy zdaje się to nie obchodzić. W Chinach priorytetem jest rozwój ekonomiczny, a prywatyzacja przestrzeni została rozszerzona tylko do pewnego stopnia. Chiny dziś są zwolennikiem realizmu i braku wiary. Wolność nigdy nie była wartością pożądaną - dodaje w rozmowie z "Tygodnikiem" Huang Rui. Sprawia wrażenie niedostępnego, oschłego, a nawet zarozumiałego. Huang to przeciwieństwo ciepłego i sympatycznego Ai Weiweia. Może dlatego, że Chiny doświadczyły go dużo bardziej.

Gdy ponad trzydzieści lat temu zakładał grupę artystyczną The Stars, sztuki współczesnej w Państwie Środka nie było. The Stars byli kołem zamachowym zmian w chińskim światku artystycznym. Zamiast narzuconego przez Rewolucję Kulturalną socrealizmu, zaproponowali awangardę czerpiącą garściami z zakazanej sztuki Zachodu. Do grupy należało kilkunastu artystów, w tym również Ai Weiwei. Jej trzon stanowił Huang i mieszkający dziś w Paryżu malarz Ma Desheng. Gdy galerie odmówiły wystawiania ich prac, wyszli w przestrzeń publiczną.

27 września 1979 r. The Stars zorganizowali wystawę na ogrodzeniu parku w centrum Pekinu. Przyświecało jej hasło, które dziś można uznać za naiwne, ale oddaje znakomicie stan ówczesnej chińskiej sztuki: "Kathe Kollwitz to nasza chorąży sztandaru, Pablo Picasso jest naszym pionierem". Dzień później władze uznały wystawę za nielegalną. W odpowiedzi artyści zapowiedzieli organizację marszu protestacyjnego 1 października, w 30. rocznicę powstania Chińskiej Republiki Ludowej. Spodziewali się

represji, lecz władze się ugięły. Nie tylko nie kazano już zamykać wystawy, ale trwała dłużej nawet, niż chcieli sami artyści. Rok później odnieśli kolejny sukces. Zaproszono ich do pokazania swoich prac w Galerii Sztuki Chińskiej (dziś Narodowe Muzeum Sztuki Chin). Otwartą w sierpniu 1980 r. ekspozycję obejrzało ponad 80 tysięcy widzów. Ta data mogłaby być symbolem narodzin nowoczesnej chińskiej sztuki.

Ale na pewno nie liberalizacji w podejściu władz do sztuki. Przykład Huanga pokazuje, że nie tak wiele się zmieniło. Po wystawie w Galerii jego prace nawiązujące do wielu stylów, od ekspresjonizmu przez abstrakcyjny ekspresjonizm po fowizm i kubizm, nie znajdowały uznania w oczach zarządców państwowych galerii. A w owych czasach prywatnych instytucji niemal nie było.

Huang nie epatował wtedy politycznymi tematami. Wystarczało, że jego sztuka była niepoprawna estetycznie. Artysta zdecydował się

na emigrację. Wyjechał do Tokio. Z przerwami mieszkał tam do 2001 r. W Chinach nie jest zbyt dobrze znany. Reprezentuje go szanghajska galeria, która odbiorców jego prac szuka poza granicami kraju. Chińskie galerie nie są chętne do pokazywania jego obrazów. Boją się problemów. A Rui lubi ich dostarczać. Cztery lata temu postanowił pokazać na wystawie w Pekinie obrazy przedstawiające banknoty o nominale 10 tys. juanów. Tak jak wyglądają w rzeczywistości, lecz w dużym formacie. Cenzorzy dopatrzyli się prawdziwych intencji artysty, który w zestawionym razem haśle Rewolucji Kulturalnej, portrecie Mao i pieniądzach widział obraz współczesnych Chin, zafałszowanych ideałów, korupcji wynikającej z bliskiego związku biznesu i władzy.

Widzi także komercjalizację sztuki. - The Stars zajęli stałe miejsce w chińskiej sztuce współczesnej, polityce i gospodarce. Określili tryb pracy artystów, tak samo jak ochrony ich praw. Niestety wpływ grupy został przyćmiony przez sztukę współczesną, która przyszła później, a przedkłada bardziej materialne korzyści nad te wartości - mówi Rui.

***

Na rynku sztuki Państwa Środka nastąpił znaczny skok. Galerie prywatne liczą się dziś bardziej niż państwowe. Chińska sztuka trafia do zachodnich domów aukcyjnych: Sotheby’s i Christie’s. Wartość rynku potroiła się w ciągu zaledwie dekady. Wynosi dziś ok. 400 mln dolarów. W samym 2008 r. rynek chińskiej sztuki urósł o 19,7 procent. I jest jedynym, który w czasie recesji rozwijał się w takim tempie.

Rośnie liczba miejscowych kolekcjonerów i zainteresowanie tych z Zachodu. Do wielkich miłośników chińskiej sztuki współczesnej należy Charles Saatchi, jedna z najważniejszych szarych eminencji światowego rynku sztuki. To zachodni kolekcjonerzy kupili obrazy

"Bloodline: Three Comrades" Zhanga Xiaoganga za równowartość ponad 2 mln dol. i "Execution" Yue Minjuna za niemal 6 mln dol., czyniąc tego ostatniego najdroższym chińskim artystą współczesnym i jednym z najdroższych żyjących malarzy świata.

Dwa lata temu w londyńskim domu aukcyjnym Christie’s fotografia zatytułowana "Follow Me" Wanga Qingsonga została sprzedana za niemal milion dolarów, bijąc z kolei rekord dla pojedynczego zdjęcia chińskiego twórcy. To autoportret. Artysta siedzi za biurkiem na tle zapisanej tablicy. W 2006 r. Wang przygotowywał inną pracę, "The Blood of the World". To miała być fotografia z epickim rozmachem. Zatrudnił 200 statystów, wynajął cztery konie, dwa dżipy i czołg. Postanowił wykonać chińską interpretację obrazu "Wolność wiodąca lud na barykady" Delacroix. Bo Wang lubi mieszać lokalność z tradycją zachodniej sztuki. Następnego dnia media oskarżyły go o szerzenie pornografii. Bo część modeli miała odsłonięte torsy. Policja wszczęła dochodzenie, a Wang trafił na trzy dni do aresztu. Dziś trzymetrowe zdjęcie wisi na ścianie za kanapą w pracowni, a artysta ani myśli podejmować się niebezpiecznych tematów.

- Na powierzchni możemy mówić, co nam się podoba. Nie ma znaczenia, czy jesteś za czymś, czy przeciw. Przez większość czasu artyści testują wytrzymałość granicy, której nie można przekraczać. Starają się przełamać tematy tabu. Podobnie robi rząd. Jednym okiem widzi problemy, a drugie na to przymyka. Ale jeśli artysta sprawia poważny kłopot, wtedy może zostać powstrzymany - mówi "Tygodnikowi" Wang. W swoich pracach krytykuje konsumpcjonizm, niesamowity pęd kapitalizmu. Ale właśnie z tego żyje - z nakręconej do granic możliwości koniunktury na chińską sztukę. Wynajmuje potężne hale, w których przygotowuje swoje projekty. Ma czas, pieniądze i najemników, którzy przygotowują scenografie dla jego zdjęć.

- Współczesna chińska sztuka to szalone lustro, w którym odbijają się szybkie zmiany w Chinach, ich niezwykły wzrost - twierdzą w rozmowie z "Tygodnikiem" bracia Gao: Zhen i Qiang.

W zeszłym roku ich przypadek opisał "New York Times". Przedstawił ich jako walczących opozycjonistów. Gao do takiego określenia się nie przyznają. Owszem, ich prace ocierają się o politykę, ale tylko dlatego, że jest ona - jak tłumaczą - częścią rzeczywistości, a rolą artysty jest ją opisywać. "Execution of Christ" to rzeźba, która składa się z kilku posągów Mao Zedonga naturalnych rozmiarów mierzących do Jezusa z broni. Gao inspirowali się

"Trzecim maja 1808 roku" Francisco Goi i "Egzekucją Maksymiliana" Edouarda Maneta. Z kolei "Mao’s Guilt" przedstawia skruszonego przywódcę, który klęczy i błaga o przebaczenie. W przypadku obu rzeźb artyści stworzyli co najmniej kilka kopii. Klęczący Mao ma odkręcaną głowę. Klęcząca postać bez głowy nic nie znaczy. Jak i sama głowa. Tak samo postać Chrystusa i Mao z karabinem. Dopiero po złożeniu rzeźby w całość zyskuje ona polityczny charakter. Ale o tym fortelu władze już dawno dowiedziały się z artykułu w "New York Timesie". Mimo to nie próbowano ich zatrzymać, gdy rzeźby wyjeżdżały niedawno do Kemper Museum of Contemporary Art w Stanach Zjednoczonych. A jeśli ktoś oberwał, to dyrektor fabryki, gdzie produkowano rzeźby. Został aresztowany i wyrzucony z pracy. Gao i Ai Weiwei to międzynarodowe gwiazdy, którym władza może najwyżej grozić palcem. Wu Yurenowi grozi do trzech lat więzienia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2011